Rockowa miłość cz. 1

Rockowa miłość cz. 1Była ostra impreza wczoraj. Ja, Thomas i Kurt balowaliśmy do rana. Kłując się, pijąc alkohol, oglądając panienki i słuchając ostrej muzyki. Moje ciemnobrązowo blond włosy były pokryte brudem, oczy były całe poczerwieniałe, wyglądałem jak trup. I rzeczywiście się tak czułem. Chciało mi się wymiotować, nie mogłem ustać na nogach, czerep mnie bolał niemiłosiernie. Próbowałem wstać podpierając się o komodę. Nogi mi drżały. Próbując zrobić krok, wywaliłem się na dywanik. Spostrzegłem, że nie odkurzałem go od dwóch tygodni. Podniosłem się ponownie podpierając się o szafę. Teraz patrzyłem na całe mieszkanie. Brudne w cholerę. Krzesła i fotele poprzewracane, podłoga obrzygana, na ścianie jakieś malowidła sprayowe. Podszedłem do stołu. Znalazłem pstryczek do światła. Zapaliłem. Oczy w sekundę zaczęły mnie boleć, ale po chwili się przystosowały. Poszedłem do kuchni wciąż trzymając się mebli. Nalałem sobie szklankę wody. Strasznie mnie suszyło. Postanowiłem wziąć szybką kąpiel, umyć zęby, przebrać się w najczystsze ciuchy jakie mam i udać się do restauracji na późne śniadanie.
*     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *
Biegłam w te pędy do pracy. Mój czerwony żakiet podrygiwał w rytm muzyki, którą sobie puściłam na telefonie. Zapomniałam zjeść śniadania. Przebiegałam akurat przy ładnie urządzonej restauracji. Pomyślałam, że wstąpię na małe co nieco. W końcu do rozpoczęcia pracy zostało mi trzydzieści minut, a budynek ponoć jest blisko. Biegłam tak szybko, że nie zauważyłam, że potrąciłam przystojnego faceta. Przewrócił się na chodnik. Chyba nic mu się nie stało?
- Przepraszam – powiedziałam – czy nic się panu nie stało?
- Nie, nie – wstał i odgarnął swoje długie włosy – a pani coś się stało? Spieszy się pani tak…
- Do pracy, ale muszę wejść do tej restauracji, bo nie jadłam śniadania.
- Ach. To wspaniale – powiedział i wziął mnie pod bok – może potowarzyszy mi pani?
- Z… przyjemnością.
To był bardzo przystojny facet. Jego ciemnobrązowe długie włosy z blond pasemkami, jaśniały w słońcu. Twarz była łagodna lekko zarośnięta, miał zielonoszare oczy. Nosił brązowozielony sweter w paski i do tego jeansy. Na stopach miał trampki. Nie trzymał mnie za mocno, ani za lekko. Jego ramiona były delikatne, lekko umięśnione. Weszliśmy do restauracji. Była ubarwiona głównie na czerwono oprócz stołków przy barze, samego baru, podłogi i sufitu, które były białe. Gospodarzem był starszy Latynos. Na plakietce miał imię. Miguel. Bardzo ładnie. Podawali tu śniadania, obiady, kolacje, trunki, napoje energetyzujące oraz tzw. "śmieciowe żarcie”. Usiedliśmy przy stoliku, który stał przy oknie. Ja zamówiłam taco i kawę, a nieznajomy jajka z bekonem oraz herbatę. Tyle kalorii spali w jeden poranek? Ja bym nie dała rady.
- A więc – zaczął przystojniak – ma pani jakieś imię? Bardzo chciałbym je poznać.
- Mam imię – zaczęłam – Alice. A pan?
- Clifford, ale mów mi Cliff. Wow łatwo poszło, większość kobiet odpowiadała "I Tak Z Tobą Do Łóżka Nie Pójdę” albo "Odwal Się Zboczeńcu”, a potem dawały mi z liścia i wychodziły.
- Hmm, nie miło. Ja taka nie jestem, a co do łóżka to lepiej trochę poczekać – uśmiechnęłam się szczerze – wolę pana lepiej poznać.
*     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *     *
Wow niezła laska. Blond, długie włosy. Prawie jak moje. Oczy niebieskie jak szafir, twarz łagodna, pełna blasku bez żadnych blizn, pryszczy i zmarszczek. I do tego ładny uśmiech. Pełen perlistych ząbków. Jej czerwony żakiecik był do łydek. Och tak zgrabne nogi miała. Jej talia była idealnie wyprofilowana. I jej imię, Alice, od razu chce mi się śpiewać. Była szczera w naszej rozmowie. Nie wiem, coś mi mówiło, że to dziewczyna cud miód, a coś że to zła kobieta. Jadłem moje jajka z bekonem kiedy ona mówiła, że jest po raz pierwszy w tym mieście. Przeprowadziła się tutaj przedwczoraj. Kiedy skończyła taco i dopiła kawę, poprosiła mnie o numer telefonu. Oderwałem głowę od jajek i spojrzałem się na nią wielkimi oczyma. Powtórzyła raz jeszcze pytanie. Wziąłem jej telefon i zapisałem swój telefon pod nazwą "Clifford B.” i oddałem. Dziewczyna wybiegła z restauracji i przysiadł się do mnie Miguel.
- Dopilnuj żeby tu wróciła – zaśmiał się Miguel.
- Spróbuję – odpowiedziałem.
- Lepiej żebyś rzucił swoje dotychczasowe życie, Cliff. Piękna dziewczyna i nie skorzystać z takiej sytuacji, to grzech. Uwierz mi.
- Ciebie to wszyscy lubią, Miguel. Dzięki za radę, ale mojej pracy nie rzucę.
- No jasne. Wokalista w barowej kapelce. Niezła fucha
- Dobrze płatna. Dobra na razie. Lecę do chłopaków. Muszę pokazać nową piosenkę.
- Felicidad, to znaczy szczęścia. Przyjacielu.
Dokończyłem śniadanie i wypiłem herbatę. Wyszedłem z restauracji Miguela. Słońce ładnie przyświecało Los Angeles. Poszedłem po moje auto. Mój Cadillac stał w tym samym miejscu. Wrzuciłem płytkę z AC/DC do odtwarzacza. Puściłem sobie drugą piosenkę z albumu "Highway to Hell”. "Girls got rhythm”. Akurat dobra piosenka do myślenia o Alice. Odsłoniłem dach. Założyłem stylowe, rockowe okulary i zapuściłem silnik. Ruszyłem w stronę domu Thomasa, gdzie mieściła się siedziba kapeli. W garażu. Teczka z piosenką mieściła się tam gdzie miała. W schowku po stronie pasażera. I cały czas myślałem o Alice.
________________________________________________________________________
Taka moja odskocznia od przygodówek. Chcę się sprawdzić w opowiadaniach miłosnych. Mam nadzieję, że wam się podoba.

Hybrajan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1026 słów i 5784 znaków.

3 komentarze

 
  • Metalówa

    Nie no fajne jest pisz pisz :3

    29 mar 2014

  • LittleScarlet

    Cóż... Według mnie zdecydowanie lepiej wychodzą ci "przygodówki" i uważam że powinieneś się tego trzymać. Niby nie jest tragicznie, ale jakoś niezbyt mi się podoba.

    2 lut 2014

  • Gabi14

    Moim zdaniem fajne opowiadanie, aczkolwiek trochę bardziej powinieneś przedłużać akcję :D

    2 lut 2014