Pamiętaj mnie

-Pamiętaj mnie…
Jego ostatnie, pamiętne słowa brzmiały wciąż w uszach Mary, choć od chwili gdy je wypowiedział minęło już wiele tygodni. Jego osoba, oraz ta tak prosta prośba gościły w jej umyśle każdego dnia od chwili jego wyjazdu. W jej sercu zaś gościł nikły cień nadziei, z ledwością powstrzymujący napór niepojętej pustki, samotności, oraz smutku. Ostatnimi czasy uzmysłowiła sobie, jak bardzo może się zmienić czyiś los, w przeciągu zaledwie paru dni. Tyle tylko bowiem trwały zdarzenia, które całkowicie odmieniły jej dotychczasowe życie.
Siedząc samotnie w niewielkim pomieszczeniu na piętrze domu swoich rodziców, nad pustym pergaminem, oraz z piórem w dłoni, nie mogąc dłużej powstrzymać naporu wspomnień, wróciła myślami do tego ciepłego, letniego dnia, przeszło miesiąc temu.  

W naszym życiu popełniamy wiele błędów, których nie jesteśmy nawet świadomi. Błędów, które poprzez swoją błahość często nie zasługują naszym zdaniem na uwagę. Jednakże nierzadko błędy te w przyszłości okazują się fatalnymi pomyłkami. I choć często dalibyśmy wszystko, by je zmienić, by cofnąć się choć o dzień, choć o chwilę, czas nie zatrzyma się dla nas. Będzie zawsze trwać w swym szaleńczym biegu, pchając nas dalej w odmęty nieznanej przyszłości. Nigdy bowiem nie można naprawić popełnionego już błędu. Mary Oswald niedługo miała dopiero odkryć błędy ze swojej przeszłości, oraz odczuć jak przeraźliwe bywają ich konsekwencje.

Zbliżało się południe. Słońce rozlewało swój parny blask na Enador, dość sporych rozmiarów miasto, znajdujące się na granicy rozległego Imperium. Było zarówno swoistą stolicą okolicznych ziem, jak i ośrodkiem handlu z leżącymi za granicą państwami. Liczący sobie przeszło sto tysięcy mieszkańców Enador był domem dla wszelkiej maści mieszkańców państwa, począwszy od zwykłych obywateli wiodących pospolity żywot, kupców, kapłanów, żołnierzy, poprzez imigrantów i emigrantów, wyrzutków społeczeństwa, dyplomatów, a na namiestnikach mniejszych wiosek i miast skończywszy. Był to ośrodek kultury i nauki, jak i również potężna twierdza o dużym znaczeniu militarnym. Mieszkańcy miasta zwykli nazywać go "bastionem wschodu". Ze względu na swoje położenie, oraz znacznie, miasto tętniło bardzo dynamicznym życiem. Wszyscy jego mieszkańcy znali bez cenność czasu, toteż żyli w ciągłym pośpiechu, każdy dbał o swoje sprawy i pilnował swoich obowiązków. Nikt nie mógł sobie pozwolić na utratę cennych chwil, każda cząstka tego wielkiego społeczeństwa dbała o to, by sumiennie wykonać swoją w nim rolę, a to wymagało pośpiechu. Mary obecnie wiodła beztroskie życie osiemnastoletniej dziewczyny. Czas upływał jej błogo na spotkaniach z przyjaciółmi, zabawach, festynach, oraz rzadkich podróżach po okolicznych miastach i ziemiach. Choć nie obce były jej także trudy dorosłego życia, jednakże obecnie z całych sił korzystała z uroków młodości. Wyróżniała się także spośród swych rówieśniczek niezwykłą urodą, przyciągając tym samym uwagę mężczyzn, zarówno młodszych, jak i starszych. Wielu z nich zadłużało się w niej, jednak z nikim nie związywała się na zbyt długo. Tym bardziej iż swego czasu zakochała się bez pamięci w pewnym młodzieńcze, który to złamał jej serce, z powodu czego wielce cierpiała. Zrażona po tym zdarzeniu do większości mężczyzn obawiała się jakiegokolwiek związku. Na razie zresztą przelotne znajomości w zupełności jej wystarczały. Brak zobowiązań odpowiadał zarówno jej, jak i jej tymczasowym towarzyszom.  Tak hulaszczy tryb życia sprawiał zresztą, iż skutecznie odcinała się od większości trudów i problemów dotyczących codziennemu życiu w dużym mieście. A jako że zbliżał się kolejny festyn, toteż Mary miała znakomity humor, pokrzepiany obietnicą nieodległej zabawy. Podążając jedną z głównych ulic, kierując się w stronę pobliskiego sklepu z żywnością, snuła już plany odnośnie festynu. Jej myśli były przez to tak zajęte, iż nie zauważyła podążającego z naprzeciwka strojnie odzianego mężczyzny, oraz idących po jego bokach pomagierów, zapewne ochrony. Z samych rysów jego twarzy można było wyczytać, iż pochodzi zapewne z arystokratycznej rodziny, bądź należy nawet do jednego z pomniejszych książęcych rodów. Efektu dopełniało jego odzienie, z delikatnego, lecz niezwykle miękkiego materiału, misternie przyozdobione złotymi i srebrnymi nićmi, układającymi się w herb pobliskiego księstwa. Przechodnie, jak nakazywał im rozsądek, usuwali się pośpiesznie z drogi. Jednak zamyślona dziewczyna nie wiedząc nawet o zbliżającym się arystokracie, parła naprzód nie zmieniwszy kursu. Mężczyzna, zapewne zbyt przyzwyczajony do tego, iż wszyscy ustępują mu drogę, bądź też równie jak ona zamyślony, także nie spostrzegł idącej na niego Mary. Nim ochroniarze, bacznie rozglądający się wokół, choć trochę zaspali, spostrzegli niechybność zderzenia, dziewczyna wpadła z cichym westchnieniem strachu, na mężczyznę.  Ten również stęknął cicho, zatrzymując się gwałtownie, oraz spoglądając gniewnie na stojącą tuż przed nim Mary.  
-Patrz jak lezie…
Zaczął już, tonem pełnym wściekłości, jednakże dostrzegłszy jej przestraszoną, lecz jakże piękną twarz, wnet urwał w pół zdania.  Stojący już po obu stronach dziewczyny ochroniarze, spoglądali gniewnie to na nią, to na swego pana, niepewni co mają robić.
-Ja…przepraszam najmocniej, panie. Nie zauważyłam…Zamyśliłam się i…
Mężczyzna przerwał jej podniesieniem dłoni, a na jego twarz wpełzł prędko sztuczny, wyćwiczony uśmiech, mający zakryć cień pożądania od chwili na niej widniejący.
-Nie przepraszaj, nic się nie stało. To moja wina, powinienem jednak uważać jak idę.  
Niektórzy przechodnie przystawali, bądź zwalniali kroku, by przyjrzeć się niecodziennemu zjawisku. Wyrazy twarzy ochroniarzy także wnet przybrały wyraz rozbawienia. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie, świetnie bowiem wiedzieli, co zaraz nastąpi. Ich pan, jak każdy inny rozpuszczony książę lubował się w uwodzeniu pięknych dziewczyn, jedynie po to, by się z nimi zabawić. Toteż zanim Mary zdołała cokolwiek z siebie wykrztusić, mężczyzna kontynuował.
-Proszę, w ramach rekompensaty pragnąłbym, byś towarzyszyła mi na jutrzejszym festynie. Zapewniam Cię, iż nie będziesz się nudzić.
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, zaś w oczach pojawiły się małe iskry, na myśl o możliwym rozwoju wydarzeń jutrzejszego wieczoru.  Ona zaś stała wciąż w bezruchu, z wyrazem niepewności na twarzy .  
-Ja naprawdę nie wiem. Nie powinnam, a poza tym….
Jego uśmiech zrzedł nieco, gdy przerwał jej w pół słowa.
-Ja zaś naprawdę nalegam.  
Prędko zreflektował się, przywdziewając na usta najbardziej czarujący uśmiech na jaki go było stać. Jednakże Mary już wcześniej podjęła decyzję iż z nim pójdzie. W końcu był to arystokrata, a w dodatku dość przystojny. Coś takiego nieczęsto przydarza się dziewczynom w jej wieku, a w dodatku już wyobrażała sobie wyrazy twarzy swoich przyjaciółek, gdy im o tym powie.  
-Dobrze zatem, jeśli tego chcesz panie, potowarzyszę Ci.
Rzekła z uśmiechem, dygnąwszy lekko. Mężczyzna, jak i jego ochroniarze odpowiedzieli na to szerokim uśmiechem. Prędko przekazał jej gdzie oraz o jakiej porze się spotkają, po czym skinąwszy lekko głową, ruszył prędko dalej, a wraz z nim jego towarzysze. Większość przechodni dawno straciła zainteresowanie całym zdarzeniem, nie mając czasu na oglądanie jakiegoś próżnego arystokraty, ci zaś co wyczekali do końca rozmowy, ciekawi decyzji dziewczyny, także ruszyli dalej do swoich zajęć, kręcąc lekko z politowaniem głowami. Oni także bowiem przewidzieli zamiary mężczyzny. Mary zaś, nawet jeżeli takowe podejrzewała, nie przejęła się tym zbytnio. Teraz nie miała czasu na zmartwienia. W końcu nie byle kto zaprosił ją na jutrzejszy festyn. Ponowiła przerwaną wędrówkę i już po paru minutach dotarła do sklepu. Był to niewielki kram, jednakże sprzedawana w nim żywność była dość świeża i dobrej jakości, toteż wiele osób chętniej kupowało tutaj, niźli gdzieś indziej. Dlatego też w kolejce do lady stało już parę osób. Dziewczyna stanęła na końcu, rozglądając się za towarami które musiała kupić. W tym czasie do sklepu weszła następna osoba, młodzieniec, niewiele starszy od Mary. Z powodu roztargnienia w pierwszej chwili jej nie dostrzegł, jednakże stanąwszy za nią, jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, by jego brwi zmarszczyły się w zdziwieniu. Zaraz po tym, rozchmurzył się, a na jego twarz wnet wstąpił uśmiech, który zawsze pojawiał się tam na widok Mary.
-Kogo ja tu widzę…
Rzekł z rozbawieniem, tuż nad uchem dziewczyny. Ta odwróciła się, równie zdziwiona, spodziewając się ujrzeć jakiegoś kolejnego amanta od siedmiu boleści, jednakże rozpoznając młodzieńca także się uśmiechnęła.
-Josh…co ty tu robisz?
-Zakupy jak widać.
Uniósł dłoń, by pokazać trzymany w niej koszyk w którym zazwyczaj przenoszono zakupioną żywność. Podobny widniał w ręku dziewczyny.
-Nie wiedziałam że tu kupujesz. Często tu przychodzę a dotąd Cię tu nie zauważyłam.
-Bo tu zazwyczaj nie robię zakupów, dzisiaj tylko wyjątkowo tu jestem, bo w sklepie w którym najczęściej kupuję zabrakło chleba, a słyszałem że tu jest całkiem niezły.  
-No to dobrze słyszałeś…
Odparła, uśmiechając się ponownie. Młodzieniec odpowiedział na to jeszcze szerszym i radośniejszym uśmiechem.  Mary i Josh poznali się wiele miesięcy temu na jednym z festynów i spotykali się od czasu do czasu. Jednakże nie łączyło ich nigdy nic więcej jak tylko przyjaźń, choć z początku oboje chcieli czegoś więcej, jednakże żadne z nich nie zdobyło się na odwagę by coś w tym kierunku uczynić. Mary po jakimś czasie przestała się nim interesować, jednakże Joshnie przestał interesować się nią. On również sądził, że jego uczucie do dziewczyny wygasło, jednakże od niedawna wiedział, że tak nie jest. Przez ten czas związał się z jedną, czy dwoma dziewczynami, jednak nie trwało to długo. Działo się tak ponieważ nie żywił do tych dziewczyn mocnego uczucia, z niewiadomego dla siebie powodu. Nie był w stanie, ciągle czując w sercu dziwną pustkę, jakby coś uniemożliwiało mu odczuwanie czegokolwiek więcej. Nie rozumiał tego i martwiło go to, jednakże jakiś czas temu, spotkawszy znów Mary zrozumiał, że działo się tak, gdyż wciąż kochał ją, dlatego nie był w stanie zakochać się w innej dziewczynie.  Z początku nieco go to martwiło, nie wiedział bowiem co czynić. Wiedząc także o cierpieniach jakich doznała dziewczyna z powodu nieszczęśliwej miłości którą przeszła, oraz jej zrażeniu do mężczyzn, obawiał się wciąż wyznać co czuje. Jednakże wciąż o niej myśląc, nie mogąc o niej zapomnieć, także nieco cierpiał. Obawiając się jednak że ją zrani, choć w najmniejszym stopniu nigdy tego nie chciał, postanowił wciąż nic nie czynić, choć wiedział, że w żaden sposób mu to nie ulży. Za każdym razem gdy ją spotykał w jego głowie wnet pojawiała się pustka, często plątały mu się słowa, a czasem nie mógł ich nawet z siebie wykrztusić. Niekiedy bywało więc tak, iż prawie w ogóle się nie odzywał w czasie spotkań z nią, co też niewiarygodnie go irytowało. Nie miał trudności z rozmawianiem z innymi dziewczynami, jednak będąc przy niej głupiał. Jednakże wraz z upływem czasu z coraz większym trudem przychodziło mu powstrzymywanie myśli o uczynieniu czegoś. Wciąż wzbraniał się przed wyznaniem Mary co do niej czuje jednak z każdym dniem było to coraz trudniejsze. W końcu, niedawno, zaledwie tydzień temu postanowił w końcu przestać się ukrywać.
I tym razem jak zawsze poczuł znajomą pustkę w głowie. Przed chwilą zaledwie miał gotowe dziesiątki tematów rozmowy, teraz dziwnym trafem nie pamiętał ani jednego. Mógłby tak stać i spoglądać na nią. Nie spoglądać-poprawił ję-spoglądać na nią bowiem to za mało. W nią należałoby się wpatrywać, by uwadze nie umknął żaden szczegół. Miała wspaniały, zaraźliwy wręcz uśmiech, który zdawał się rozsiewać wokół radość. Będąc przy niej czasem łapał się na tym, iż mówi jej rzeczy, których nie mówił dotąd nikomu, przy niej wszystko nabierało nowych barw, wydawało się piękniejsze. W jej oczach widniały często iskry, wabiąc spojrzenie swym blaskiem, wodząc je w głąb błękitnej toni jej źrenic. Jej usta delikatnie rozciągnięte w wesołym uśmiechu kusiły wciąż, zbijając wszystkie myśli na inne tory. Cała jej osoba zdawała się go hipnotyzować, usypiać rozsądek, niekiedy wręcz pozbawiać zmysłów. Z najwyższym trudem powstrzymywał się od chwycenia jej w ramiona i wyznania wszystkiego. Otrząsnął się prędko z zamyślenia.
-Może się gdzieś przejdziemy?
Mary oznajmiła że bardzo chętnie, jako że poza zakupami nie miała praktycznie dziś nic do roboty. Toteż prędko oboje kupili to co chcieli, po czym udali się powolnym krokiem w stronę mniej ruchliwych i cichszych ulic. Już po chwili rozmowy, gdy przechodzili niedaleko miejsca w którym miało miejsce niedawno przedziwne spotkanie, Mary przypomniała sobie o arystokracie, oraz jego zaproszeniu, o czym nie omieszkała wnet opowiedzieć  Joshowi. Młodzieniec słuchał jej uważnie, i choć gorzał w nim gniew gdy usłyszał o zaproszeniu, uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Nauczył się już kontrolować uzewnętrznianie swoich emocji przebywając z nią. Często opowiadała mu o różnych mężczyznach, jej przelotnych znajomościach. I choć  zawsze zżerała go zazdrość i gniew, nigdy tego po sobie nie pokazywał. Nie chcąc bardziej się denerwować, zmienił temat, wracając do jutrzejszego festynu, na który Josh także się wybierał. Przechadzali się jeszcze przez jakiś czas, jednak Mary musiała wrócić na obiad do domu. I tak musiała odnieść zakupy.  
-No to Cię choć odprowadzę…
-Nie musisz.
-Ale chcę. A poza tym i tak przecież już nie daleko…
Dziewczyna wzruszyła ramionami, uśmiechając się. Zaledwie po chwili byli pod jej domem. Stojąc już w progu, odwróciła się, uśmiechając na pożegnanie.
-No to do zobaczenia…Może jutro w czasie festynu się jakoś spotkamy.
-Może…Miłej zabawy. Do zobaczenia.
Gdy drzwi już się za nią zamknęły, Josh odwrócił się i ruszył prędko przed siebie. Znów naszły go ponure myśli, że nie powinien nic wyjawiać, bo i tak nic z tego pewnie nie wyjdzie, które tylko nasiliły się gdy przypomniał sobie o tym arystokracie o którym wspominała. Z głębokim westchnieniem rozgoryczenia przyspieszył kroku, kierując się w stronę domu.  
Reszta dnia upłynęła mu dość szybko, wieczorem szwendał się jeszcze po paru uliczkach, oddając się ponurym rozmyśleniom. Łudził się też że sen przyniesie mu choć lekką ulgę. Jednakże gdy ostatnie promienie słońca zabłysnęły nad miastem, sen nie nadszedł. Znów myśli i paląca pustka zaczajona w głębi serca odganiały zmęczenie, choć jednoczenie je wzmacniały. Spędził ostatnimi czasy wiele bezsennych nocy na bezcelowych i bezowocnych rozmyśleniach, jednak ukojenie nigdy nie nadchodziło. Wciąż o niej myślał. Wciąż pamiętał.

Poranek zastał go w stanie pół-snu, gdy leżał z otwartymi oczyma, utkwionymi w suficie, gdy jego świadomość znajdowała się daleko poza ścianami jego pokoju. Wstając godzinę później nie czuł się ani trochę wypoczęty. Do popołudnia na jego twarzy nie zagościł ani jeden uśmiech, odliczał tylko czas do festynu, mając nadzieję, że spotka tam Mary. Zawsze miał tą nadzieję. Zawsze łudził się, że ją spotka i że wreszcie coś zrobi. Zawsze jednak nadzieja bledła w starciu z szarością rzeczywistości, licznymi obawami i brakiem odwagi. Godziny wlokły się nieubłaganie, miasto zwolniło na moment w swym szaleńczym tempie życia, by ożyć jeszcze żywiej wieczorem. Mary spotkała się z mężczyzną, tak jak się umówili, na parę godzin przed właściwym rozpoczęciem festynu, spacerując w okolicach centrum. Ochroniarze arystokraty zniknęli gdzieś zaraz po przybyciu dziewczyny, zostawiając ją sam na sam z mężczyzną. I choć z początku nieco się obawiała, jej lęki zniknęły prędko i postanowiła po prostu korzystać z chwili, tak jak zawsze. Josh także nieco wcześniej wyszedł z domu. Wędrując niemalże opustoszałymi ulicami jego twarz zasnuwał ponury cień, który zniknął dopiero gdy spotkał się z paroma znajomymi mu osobami, z którymi to wybierał się na festyn. Po krótkiej rozmowie udali się wreszcie w stronę centrum, z którego dźwięki słyszalne były już z daleka. Festyny były dość częstym zjawiskiem w Enadorze. Każdy był dobrą okazją dla miasta do zarobku, bowiem przyciągał mieszańców okolicznych ziem, kupców pragnących w ten dzień zwabić do siebie więcej klientów, oraz niekiedy ważne osobistości, co umożliwiało rozwój polityki zagranicznej imperium. Dlatego też festyny zawsze były starannie przygotowywane, zaś będący na usługach miasta ludzie dbali o to, by mieszkańcy dobrze się bawili. Muzyka rozbrzmiewała wśród tłumów ludzi, przechadzających się pomiędzy różnymi kramami, stoiskami, grupami akrobatów, magików, wieszczów i różnych innych osób oferujących swoje atrakcje ku rozrywce ludu. Wszędzie tworzyły się mniejsze, lub większe grupki ludzi, rozmawiających, żartujących, jedzących, lub tańczących, wszyscy wielce uradowani. Wszyscy prócz Josha. I choć na jego twarzy znajdował się już od pewnego czasu wesoły uśmiech, był tylko sztuczną zasłoną przed ponurym nastrojem, który gnębił go nieprzerwanie. Nigdzie nie dostrzegał Mary, choć nie powinno być to dla niego zaskoczeniem. Często oboje bywali na festynach, a nie widzieli się zbyt często. Na zabawach gromadziły się tysiące osób. A on nigdy nie mógł odnaleźć tej jednej, której szukał.  Mimo to jak zawsze martwiło go, iż nie może jej znaleźć. Czas upływał wśród radosnych akordów kilku grup muzyków rozsianych wokół centrum, oraz wesołego harmideru panującego wśród tłumów. Wreszcie około północy, przechadzając się obok grupy cyrkowców, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami akrobatycznymi i żonglerskimi, Josh dostrzegł gdzieś w tłumie zarys postaci Mary. Prędko ruszył w tą stronę i już po paru minutach poszukiwań stanął wreszcie obok dziewczyny, pochłoniętej w rozmowie z jakimś bogato przyodzianym mężczyzną.
-Witaj…Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Zagadnął do niej z uśmiechem na twarzy, odczekawszy którą chwilę na przerwę w ich rozmowie. Dziewczyna odwróciła się do niego, a na jej twarzy widniał dziwny wyraz-mieszankę zdziwienia, niedowierzania i radości.  
-Witaj Josh. Nie, nie przeszkadzasz…Proszę, poznajcie się, to jest Josh, mój znajomy. A to jest Mark…książę Marchii.
Przedstawiając sobie mężczyzn wskazała na każdego z osobna, ostatnie zaś słowa wypowiedziała z nutą zachwytu. Marchia była granicznym księstwem, niewielkim, jednak o dużym znaczeniu politycznym. Josh także nie mógł powstrzymać zdziwienia słysząc kim jest nieznajomy. Nie spodziewał się, że Mary może wpaść na ulicy na prawdziwego księcia. Najprawdopodobniej przyjechał tu właśnie na festyn, toteż prawdopodobieństwo tego że to się mogło wydarzyć było jeszcze mniejsze. Zważywszy na to, iż tytuł księcia wymagał okazania szacunku, toteż Josh ukłonił się lekko, przed powitalnym uściskiem dłoni.  Jednakże czując już rosnącą w jego wnętrzu złość, zapragnął nagle jak najszybciej się stąd oddalić.  
-To ja idę dalej, chciałem się tylko przywitać. Miłej zabawy…
-Wzajemnie.
Dziewczyna zdziwiła się nieco jego nagłym odwróceniem się w tył i odejściem, jednakże książę Mark prędko zadbał o to, żeby znowu poświęciła mu swoją uwagę. W niecałą godzinę później, Josh siedział samotnie parę uliczek dalej, trzymając w dłoni kufel piwa. Zostawił gdzieś znajomych parę chwil temu i postanowił posiedzieć chwilę w samotności. Gdy kolejne zastępy ponurych myśli przelewały się przez jego umysł, na uliczkę na której się znajdował, weszło dwoje ludzi. Jakiś mężczyzna obejmujący w talii dziewczynę, przechadzali się powoli wzdłuż alejki. Młodzieniec nie zwrócił na nich większej uwagi, dopóki nie rozpoznał po głosie Mary. Zerknął na nich, gdy tylko zbliżyli się na tyle, by mógł dostrzec ich twarze. Mark był najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie, czując że jest bliski osiągnięcia celu, choć twarz dziewczyny nie była w pełni radosna. Jednakże najwyraźniej mimo wszystko odpowiadała jej zaistniała sytuacja. Gdy tylko zbliżyli się jeszcze bardziej i oboje rozpoznali Josha, ten udając że ich nie zauważył, uniósł prędko kufel do ust i zaczął z niego sączyć piwo małymi łykami, mając nadzieję,  że przejdą dalej, nie zatrzymując się przy nim. Tym razem jego nadzieje się spełniły, choć kątem oka dostrzegł zmartwienie zmieszane ze zdziwieniem malujące się na twarzy Mary, gdy odwracała głowę by znów na niego spojrzeć. Zaraz jednak podążyli dalej, zagłębiając się w kolejną uliczkę, skąd dobiegł go tylko cichy śmiech dziewczyny. Pełen gniewu zerwał się z miejsca i z całych sił cisnął trzymany w dłoni kufel o przeciwległą ścianę. Trzask tłuczonego szkła, oraz parę kropel piwa które zrosiły jego głowę nie przyniosły mu zbytniej ulgi, toteż postanowił się przejść. Nie wiedział, iż chwilę później, Mark odchodził pośpiesznie tą samą uliczką, z lekko zaczerwienionym policzkiem, Mary zaś, równie rozgniewana, udała się w stronę domu, obiecując sobie, że jeśli ten kretyński książę jeszcze raz spróbuje ją choć tknąć, to wymierzy mu więcej niż jeden cios.
Jednakże tenże kretyński książę szedł prosto do kapitana straży, będącego nieopodal centrum. W tej chwili pragnął jedynie zemsty, nie zdzierżył bowiem by kobieta nie dość, że mu się opierała, to jeszcze wymierzała mu policzki. Dotarłwszy do dużego oddziału straży miejskiej zażądał by zobaczyć się z dowódcą, jednak powiedziano mu, iż jest zajęty. Po nawrzeszczeniu na tychże strażników, oraz zwyzywaniu ich od bez mózgów, odwrócił się, ruszając z powrotem. Jeśli kapitan straży nie może mu pomóc, sam załatwi sprawę. Jeśli dziewczyna nie chciała po dobroci, weźmie ją siłą, w końcu-tłumaczył sam sobie-jest księciem i wolno mu wszystko. Zawsze wszystko uchodziło mu bezkarnie, czemu więc i ta sprawa miała być inna. Rzucił się więc biegiem, by dopaść ją, zanim zdoła wrócić do domu. Mijając prędko kolejne uliczki, czuł już smak zemsty.  
Josh po zaledwie krótkiej chwili forsownego marszu, zwolnił kroku, ledwie wlokąc nogami. Chciał krzyczeć z bezsilnej złości, pragnął wrócić tam i zmazać ten parszywy uśmieszek z twarzy tego księcia. Nie dbał o konsekwencje, chciał po prostu wyrzucić z siebie całą tą złość. Cały gniew i zazdrość, które kotłowały się w nim już od dawna, rosnąc niczym bestia w jego wnętrzu. Wtem jednak, wśród cichnących odgłosów festynu, usłyszał wyraźnie czyjś krzyk, dobiegający zza drugiej strony budynku obok którego właśnie przechodził. Zatrzymał się gwałtownie, rozglądając dookoła. Serce przyspieszyło rytmu, gdy krzyk ponowił się, choć tym razem nieco ciszej. Niewiele myśląc, ruszył biegiem w stronę rogu. W ciągu zaledwie chwili obiegł uliczkę, skręcając wreszcie w kolejną. Zaledwie wyłonił się zza rogu, gdy dostrzegł znajdujących się w świetle latarni Mary i księcia Marchii. Dziewczyna zasłaniała się rękoma przed wyciągniętymi dłońmi mężczyzny, którymi usiłował sięgnąć do wiązań jej sukienki. Strach widniał na zalanej łzami, dziewczęcej twarzy.  Josh przez zaledwie ułamek sekundy stanął jak wryty, spoglądając na rozgrywającą się przed nim scenę. Obok niego, pod ścianą pobliskiego domu stało kilka skrzyń w których przechowywano zazwyczaj materiał na opał, z czego jedna była połamana, zaś deski od niej pochodzące leżały rozrzucone wokół. Serce młodzieńca przyspieszyło do galopu, gdy gnieżdżąca się w nim bestia wydarła się na wolność, przelewając całą swą złość , gniew i niepojętną nienawiść do znajdującego się niedaleko człowieka, wprost w umysł Josha. Nie pamiętał kiedy chwycił jedną z leżących obok desek. W następnej chwili jednak deska ta, dzierżona przez niego oburącz uderzyła w kark Marka. Mężczyzna wydał z siebie cichy jęk, jednocześnie puszczając dziewczynę. Zanim zdołał jednak wydusić z siebie coś jeszcze, kolejny cios spadł wprost na jego twarz, łamiąc noc i wybijając dwa przednie zęby. Adrenalina krążąca w ciele młodzieńca sprawiła, że nie słyszał nawet krzyków przerażenia jakie wydawała z siebie Mary. Nie wiedział ile ciosów już zadał. Jednak gdy wreszcie deska pękła wreszcie w kolejnym zderzeniu z głową leżącego w kałuży krwi mężczyzny, Josh wiedział, że było ich za dużo. O wiele za dużo. Jedynie nasączony czerwoną posoką ubiór mógł teraz świadczyć o tym, iż był to kiedyś książę. Młodzieniec całe dłonie i dużą część swojego odzienia miał ubroczone we krwi. Krople czerwieni znajdowały się niemal wszędzie dookoła. Zmiażdżona czaszka mężczyzny nie pozostawiała żadnych wątpliwości, jakoby mógł przeżyć. Mary już nie krzyczała, była na to zbyt przerażona, gdy resztki połamanej deski wypadły ze zdrętwiałych i pozbawionych czucia palców młodzieńca. Jego serce biło niczym szalone, szum krwi w uszach niemal go ogłuszał. Kręciło mu się w głowie, w okolicach żołądka począł dość silne nudności. Stał pogrążony w bezruchu, spoglądając na coś, co jeszcze chwilę temu było żywym człowiekiem, księciem całej Marchii. Wtem jednak przez powoli cichnący szum, Josh usłyszał znów stłumione dźwięki festynu. I zdał sobie sprawę, iż znajduje się pośrodku stu tysięcznego miasta, z niezbitymi dowodami na zabójstwo władcy sąsiedniego księstwa. Jeżeli ktoś znajdzie ciało, a było to tylko kwestią czasu, nie mógł liczyć na nic innego jak wyrok śmierci. Wiedział bowiem, że przeszukają każdy dom, każdy zakamarek by znaleźć zabójcę, a on cały był ubroczony w krwistej posoce. W końcu, po upływie kolejnej chwili był w stanie znów myśleć. Odetchnął głęboko i bez słowa podszedł do Mary, pomagając jej wstać. Ruszyli pośpiesznie w stronę jej domu, nie odzywając się ani słowem. Josh czuł wciąż silne torsje w żołądku, czuł, iż zaraz zwymiotuje. Pozbawił życia człowieka. Zabił kogoś. Świadomość tego czynu była dla niego niczym oślepiający blask pośród morza ciemności, uderzała wprost w jego świadomość. Jednak wciąż szedł dalej, nie zatrzymywał się. Byli już tuż przy domu Mary, gdy rozległy się dzwony. Alarm powtórzył się trzy, cztery, pięć razy. Oboje wiedzieli co to oznacza. Miasto zostanie zamknięte. Josh z najwyższym trudem starał się powstrzymać niewiarygodny mętlik w głowie.  
-Muszę uciekać…Już.
Stwierdził na głos, nie mając jednak pojęcia jak się do tego zabrać. Mary spojrzała na niego na wpół nieobecnym wzrokiem, na jej twarzy zaś strach mieszał się z niedowierzaniem.
-Co…? Ty chyba żartujesz…?
-Nie, nie żartuję.
Zanim zdołał powiedzieć coś więcej, Mary bez słowa odwróciła się i podeszła do drzwi. Josh zmarszczył brwi w zdziwieniu, lecz prędko podbiegł do niej, chwytając ją za ramiona i odwracając przodem do siebie.
-To…to wszystko przez to…
-Co…?
-Ja Cię kocham…Zawsze Cię kochałem, ale nie miałem odwagi Ci tego wyznać…
Słowa młodzieńca zawisły w powietrzu, sprowadzając na moment głuchą ciszę. Odgłosy festynu w oddali ucichły zupełnie, zapewne tuż po ogłoszeniu alarmu. Wiedział, że to kwestia czasu zanim go znajdą, lub też zanim zamknięte zostaną bramy miasta.  
-Ja…nie wiem co powiedzieć. Nie wiem…
Nie odpowiedział na to ni słowem, jedynie zbliżył się do niej jeszcze o jeden krok, pochylając w przód, by zetknąć wreszcie swe usta z jej. Przez jedną, wspaniałą chwilę, Enador przestało istnieć. Poczuł jak jej dłonie splatają się na jego karku, gdy trwali przez moment w pocałunku. Zaraz jednak oderwali się od siebie, gdy z niedaleka dobiegł ich dźwięk szczęku zbroi opancerzonych ludzi w pełnym biegu.  
-Może uda mi się uciec. Jeśli tak, postaram się ukryć na jakiś czas, potem wrócę, jak wszystko ucichnie…O ile uda mi się uciec…
Hałasy były coraz bliżej, zza rogu uliczki widać było już światło pochodni.
-Mam do Ciebie tylko jedną prośbę…
Zza rogu wyłoniło się dwóch strażników, biegnących w ich stronę.
-Pamiętaj mnie…
Nie było żadnych innych słów. Żadnego "żegnaj", żadnego "do zobaczenia ukochana". Tylko "pamiętaj mnie".  
Josh pobiegł przed siebie, z każdą sekundą przyspieszając. Jedna z mniejszych bram była niedaleko. Pobiegł, jak nigdy w życiu, czując się niewiarygodnie lekko. Czuł także nieopisane szczęście, wypełniające całą tą pustkę, którą do tej pory czuł. Uciekając z rodzinnego miasta, goniony przez straż, za zabójstwo, czuł się szczęśliwy. Szczęśliwy, za tą jedną chwilę. Z nią.


Blask świecy ledwie już migotał, gdy na pergamin spadła jedna, samotna łza. Mary siedziała wciąż przy biurku w swoim pokoju, gdy dzień miał się ku końcowi. Od tamtego wydarzenia minął już niemalże miesiąc. Nie wiedziała, czy Josh zdołał choć dobiec do bram. Nie wiedziała, czy uciekł, czy udało mu się ukryć. Nie wiedziała czy przeżył, bez jedzenia, czy pieniędzy. Niczego nie wiedziała. W tym momencie jednak u drzwi rozległo się ciche pukanie. Dziewczyna prędko otarła łzy z kącików oczu i odchrząknęła lekko.
-Proszę…
Do pokoju weszła powoli jej matka, ze smutkiem spoglądając na pogrążoną w rozpaczy córkę.
-Dostałaś list…
Rzekłszy to pokazała trzymany w dłoni zwinięty pergamin niskiej jakości. Bez słowa położyła go na jej biurku i wyszła z pokoju. Mary ze zdziwieniem przyglądała się przez chwilę małemu zwitkowi, nie będąc pewna co z nim zrobić. W końcu, zebrawszy się w sobie, przerwała zalakowane miejsce i rozwinęła lekko naddarty i ubrudzony w paru miejscach pergamin.  

Najdroższa Mary
Oszukałem śmierć i własny los, lecz udało mi się zbiec. Zaledwie cudem unikałem później śmierci głodowej, lub zjedzenia przez dziką zwierzynę, lecz znów jakoś zdołałem przeżyć. Jednakże cóż to za życie, tak daleko od  Ciebie. Nigdy bowiem nie przypuszczałem, iż coś takiego nastąpi…Najpierw liczyłem godziny, później dni. Straciłem rachubę w tygodniach i teraz już na nic nie liczę, prócz nadziei na ujrzenie Cię, choć jeden, ostatni raz. Oby nadszedł niedługo dzień, w którym będę mógł wrócić i spotkać Cię, choć na krótką chwilę. Jestem ścigany przez ludzi, przeklęty przez bogów, wyklęty przez świat, lecz Cię kocham. I moja miłość do Ciebie nie przeminie do kresu mych dni. I jeśli mym losem jest nigdy już Cię nie ujrzeć, to modlę się by ten kres nadszedł szybko. Bowiem niczym jest moje życie bez Ciebie…Lecz proszę, pamiętaj o mnie. Bo jeśli będziesz o mnie pamiętać, w tedy zawsze będę żyć, dla Ciebie, w Twoim sercu.
Josh

Jaro

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 5717 słów i 32214 znaków.

1 komentarz

 
  • mariolka

    czemu to takie dugie?

    14 lis 2011