Wydarzyło się to w latach, gdy jako nieświadomy niczego młodzieniec poszukiwałem odpowiedzi na najważniejsze pytania. Chciałem odnaleźć pierwiastek wszechrzeczy - szperałem w starych księgach, odwiedzałem biblioteki, prowadziłem długie dysputy o sensie, podróżowałem do najdalszych i najniezwyklejszych zakątków świata. Wszystko na próżno. Nadal pozostawałem bez odpowiedzi.
Pewnego popołudnia wybrałem się do parku. Usiadłem na ławce i obserwowałem przechodzących aleją ludzi. Przysłuchiwałem się jałowym rozmową o wczorajszych bankietach, o bezbarwnej codzienności. Znudzony wyjąłem książkę, którą polecił mi mój dobry znajomy - "Miłość w czasach zarazy". Nie szukałem w niej odpowiedzi. Przyjaciel twierdził, że niesamowity styl i zdolności narracyjne autora spowodują, że zapomnę o wszystkim i przeniosę się całym sobą do powieściowego miasteczka.
Zatopiony w lekturze nie zauważyłem, że nie siedzę już sam. Obok mnie usiadła piękna brunetka. Spojrzałem na nią dyskretnie. Jej błękitne oczy utkwione były w poplątanych zdaniach ksiązki, którą miała na kolanach. nie mogłem dostrzec co czytała. Zdołałem wychwycić tylko nic nieznaczące słowa.
Siedzieliśmy w milczeniu. Czytaliśmy nasze lektury raz po raz podnosząc wzrok by spojrzeć na hałaśliwych przechodniów. W ten, piękną Fermina, jak ją nazwałem, zamknęła książkę, schowała ją do torby i chwyciła mnie za rękę mówiąc:
- Chodź ze mną. Odnajdziemy odpowiedz na wszystkie pytania.
Nic nie mówiąc poszedłem z piękną nieznajoma. nie wiem gdzie szliśmy, lecz czułem, że czeka mnie coś niezwykłego. Byłem bardzo podekscytowany. Uwierzyłem w to, że odnajdziemy wszystkie odpowiedzi.
Szliśmy krętymi uliczkami przez miejski labirynt. Ani razu się nie odwróciła. Nie zwracała uwagi na przechodniów i na szare domy. Szła przed siebie trzymając moją dłoń.
W końcu zatrzymaliśmy się przed niskim, murowanym domem. Otwarła drzwi i weszliśmy do środka. Minęliśmy skromnie urządzony pokój dzienny, przeszliśmy przez wąski korytarzyk i znaleźliśmy się w małym pokoju. po środku stało łóżko. nigdy nie byłem z kobietą, lecz nie wiem skąd, ale wiedziałem co mam robić.
Ceremonia zdejmowania codzienności. Zrzuciłem z siebie bawełnianą koszulę i lniane spodnie. Ona już stała przede mną naga. Powoli zaczynaliśmy taniec namiętności. nasze ciała stawały się jednością. nie było już mnie i nie było Ferminy. Staliśmy się miłością. Minimetr po minimetrze zdobywaliśmy kontynenty swoich ciał. Spragnieni spijaliśmy siebie. Nie myślałem już o niczym. Wszystko nagle straciło swój sens. Liczyła się tylko ta niezwykła chwila zapomnienia. Ona cicho stękała z rozkoszy wbijając swoje paznokcie w moje napięte ramiona. Moje palce wędrowały po jej ciele. Świat przestał istnieć.
Po wszystkim leżeliśmy w milczeniu na śnieżnobiałej pościeli zmęczeni miłością. Moje ciało, moja dusza, moje myśli należały teraz do niej. Chciałem podzielić się z nią najbardziej nurtującym mnie pytaniem:
- Czy umierając zostawiamy za sobą wieczność, czy też umierając tulimy się do wieczności?
- Umierając zostawiamy za sobą przeszłość i tulimy się do wieczności. - odpowiedziała wstając.
Miała racje mówiąc, że odnajdziemy odpowiedzi na najważniejsze pytania. Rozstaliśmy się w milczeniu.
Nazajutrz wybrałem się ponownie do parku z nadzieją spotkania tajemniczej Ferminy. Ona jednaj już nigdy się nie zjawiła. Z perspektywy lat zacząłem zastanawiać się czy wydarzenie to naprawdę miało miejsce. Może była to tylko kolejna przeczytana książka, w którą zatopiłem się bez pamięci.
Dodaj komentarz