Obłąkana "Dramat"

Po północy jest tu ciemno, pewnie dlatego, że najbliższa latarnia znajduje się jakieś osiemset metrów stąd, a jej blask, o ile można użyć takiego określenia na te znikomego pochodzenia przebłyski świetlików we wnętrzu jej żarówki, raczej tu nie dociera.  
Nasze miasteczko jest dość małe i raczej osobliwe, na tyle nieistotne, że nawet na mapie nie można go znaleźć, a turyści... Cóż, od kilku wieków nikt tędy nie przejeżdżał. Mimo tego Stary Joe wciąż czyści zabytki, które przez lata jego rodzina zebrała w Lombardzie, który aktualnie prowadzi. Jego żona zmarła, zanim doczekali się potomstwa, także pewnie nieduży budyneczek na krańcu ulicy niedługo zostanie zamknięty. Szkoda. Mam pewien sentyment do staroci.
Pani Fitz prowadzi tutejszy bar. Wspominam o niej w sumie tylko dlatego, że z rana ma całkiem niezłe naleśniki, a no i miała romans z Joe. Krótki i przelotny zaowocował tylko jakąś chorobą weneryczną. Podobno w młodości była całkiem rozchwytywaną prostytutką, nie jestem pewna, czy to, aby na pewno dobrze, ale nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w szczegóły tej branży. Stara panna z kotem. Jak stereotypowo.
Jak to w małych miasteczkach bywa, mamy też burmistrza. Z wyglądu taka łysa wersja Trumpa, ale jest dość ciapowaty i ma zeza rozbieżnego... Prawdopodobnie nie widzi też na lewe oko. Poczciwy dziadek przed osiemdziesiątką.  
Do jasnej cholery kto go wybrał na tę posadę? W meblowym zabrakło bujanych foteli?  

Nie mamy tu domu spokojnej starości. Ciekawe dlaczego? Szkoły z resztą też nie. Za to jest sierociniec. Wychowałam się w nim. Byłam drugim najstarszym dzieckiem, także miałam sporo obowiązków. Byłam w sumie jednym z dwójki dzieci, które w nim mieszkały, także nie bardzo było się jak podzielić. Derek był ode mnie pięć lat starszy, większy, silniejszy, dobrze, że chociaż byłam inteligentniejsza. To byłoby nie w porządku, gdyby wszystko co fajne przypadło akurat jemu. Pamiętam, że był blondynem, o pięknych kasztanowych oczach, w których bez przerwy tliła się nadzieja na lepszą przyszłość. Był też bardzo odważny, zawsze mocno chwytał mnie w nocy za rękę, gdy miałam koszmary.  
Przychodził do mojego pokoju w tajemnicy, ale tylko od poniedziałku do soboty. W niedzielne wieczory nigdy się nie pojawiał. Zawsze powtarzał, że jeśli będę się bała, mam mocno przytulić się do mojego ukochanego pluszowego misia, zacisnąć powieki i co najważniejsze pod żadnym pozorem nie ściągać poduszki z głowy. Przyciskać najmocniej jak się da. Tak, aby nic nie było słychać. Tak, abym nic nie słyszała.  
Następnego dnia rano, zawsze był jakiś nie taki. Smutny, poirytowany, rozdrażniony... Obolały. Nie chciał się ze mną bawić, ani koło mnie siedzieć. Stał tylko w kącie ze spuszczoną głową i ukradkiem co jakiś czas wycierał łzy. Myślał, że nie widzę.  
Nie lubił, gdy pytałam. Zawsze krzyczał, że to nie mój biznes i lepiej, żebym zajęła się lalkami. Było mi wtedy tak cholernie przykro. Odtrącał mnie, a ja tylko chciałam mu pomóc. Kochałam go. Nie miałam nikogo innego, na kogo mogłabym przelać to uczucie. Byliśmy przecież tylko my. Tylko my i Pan Terrens. Nasz opiekun.  
W poniedziałkowe wieczory wszystko się jednak zmieniało. Znów cicho skradał się do mojego pokoju, lekko uchylał stare, skrzypiące drzwi i wkradał się do środka. Zawsze udawałam, że już śpię, ale tak naprawdę z niecierpliwością oczekiwałam jego przyjścia. Zagryzałam wargi i chowałam twarz w poduszkę, tak aby nie zauważył mojej ekscytacji. Kiedyś słyszałam jak Pani Fitz wspominała coś o jakichś motylach w brzuchu, gdy jest się zakochanym, w moim szalała chmara szarańczy, walcząca o przetrwanie. Ledwie powstrzymywałam się, aby nie rzucić się chłopakowi na szyję. Chciałam, aby był mój.
Chyba był.
Kładł się obok mnie.  
Czułam jego ciepły, miarowy oddech na policzku i wiedziałam, że mi się przygląda. Nie trwało to jakoś długo, nim jego delikatne palce zaczynały gładzić mnie po włosach, ale oczekiwanie na ten moment był niczym wieczność w próżni. W tamtych chwilach nic się dla mnie nie liczyło, był tylko on. Łagodny i subtelny, a przy tym bardzo dojrzały i męski jak na swój młody wiek.
Byłam jego.
Nie musiał pytać, prosić, ani żądać. Byłam jego od kiedy pamiętam i nic nie mogło tego zmienić.  
Nic...
Nawet cholerny opiekun Terrens.

Co pamiętam z tamtego dnia? Kończyłam trzynaste urodziny. Za kilka miesięcy wszystko miało się zmienić, Derek byłby pełnoletni, a wolność zbliżała się do nas wielkimi krokami. Mieliśmy plany, mieliśmy przyszłość, mieliśmy wszystko, czego tylko pragnęliśmy tuż na wyciągnięcie ręki. To była nasza chwila.  
Nasza...
Zabrał mnie rano na naleśniki. Robił to praktycznie codziennie, ale wtedy smakowały mi o niebo lepiej. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, promienie słońca tak pięknie tańczyły w jego jasnych włosach, a oczy były tak radosne i przepełnione miłością. Nie musiał mówić, że mu zależy, nie musiał powtarzać, że mnie kocha, ponieważ w mojej głowie te słowa rozbrzmiewały nieustannie od poprzedniego wieczoru.
Kocham Cię... Kocham Cię maleńka... - jego niski, lekko zachrypnięty szept brzmiał w mojej głowie niczym mantra, która melodyjnie trafiała prosto do serca. Nie mogłam spokojnie usiedzieć na tyłku, nosiło mnie w każdą stronę, tryskałam energią, a na policzkach wciąż miałam krwistoczerwone rumieńce...
Już miałam coś powiedzieć, gdy przydreptała do nas Pani Fitz i zaczęła mi się bacznie przyglądać.
- Oh, nie rozchorowałaś się dziecinko? - jej pulchna, blada ręka powędrowała wprost do mojego czoła. - Jesteś cała czerwona...
- Spokojnie Pani Fitz, nic mi nie jest. - wyszczerzyłam się w pięknym, sztucznym uśmiechu, który zawsze podbijał ich serca. Mała, niewinna, urocza dziewczynka. Tak mnie postrzegali.  
Tylko Derek nie traktował mnie jak dzieciaka. Tylko on rozmawiał ze mną poważnie, tylko jemu mogłam wyznać moje najmroczniejsze myśli. Tylko jemu.
- Uważaj na nią... - przechyliła się w stronę chłopaka. Brakowało dosłownie kilka centymetrów w bok, a straciłaby równowagę i padła na niego niczym kłoda. Ah, nieziemski byłby to widok. No, na pewno bardzo zabawny. - Pamiętam, gdy to ja w jej wieku tak wyglądałam. Te same rumieńce i błysk w oku. - Zasłoniła twarz ręką, tak jakbym miała nie usłyszeć o czym mówi... Niestety, darła się tak głośno, że pewnie usłyszał ją nawet jej zmarły sprzed tygodnia kot, którego rude, niewdzięczne truchło gniło gdzieś w ogródku. - To było w roku... A nie ważne, nie ważne, sedno w tym, że straciłam wtedy dziewictwo. Ah, piękne czasy. - zatrzepotała rzęsami, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zaplecza.  
Derek momentalnie pobladł na twarzy. Prawdopodobnie wyobraził sobie nagą Panią Fizt... Haha, bezcenne, szczególnie dla człowieka z taką wyobraźnią jak jego. Zawsze powtarzałam mu, że powinien zostać artystą. Malował, śpiewał i pisał tak pięknie, że nie można było oderwać wzroku od jego prac.  
Podniosłam do ust różowy kubek, przepełniony kawą zbożową i uniosłam lewą brew w oczekiwaniu na jakiś znak życia ze strony chłopaka. Ten jednak nie nastąpił przez dłuższą chwilę, także postanowiłam szturchnąć go pod stołem.
- Elizabeth... - wyrwał nagle. Nigdy wcześniej nie mówił do mnie pełnym imieniem i poczułam się jakoś niezręcznie.
- Tobie też popsuł się apart słuchowy? - rzuciłam z sarkazmem. - Czego tak wrzeszczysz? Nie jestem głucha.
- Lizzie... - zaczął już o wiele spokojniej i poczułam, że wraca mój kochany, opiekuńczy przyjaciel. - Powiedz mi... Yhm... No, wiesz... Czy Ty? Tak jakby...
- No wyduś to w końcu. - zachichotałam. Doskonale wiedziałam o co chce mnie zapytać, ale po prostu musiałam usłyszeć te słowa padające z jego ust.
- Lizzie, jesteś dziewicą?

2 komentarze

 
  • Użytkownik Somebody

    Jak na razie mi się podoba  ;)

    14 gru 2019

  • Użytkownik agnes1709

    Na razie za mało, żeby szerzej się wypowiedzieć, ale tytuł brzmi bardzo obiecująco :D Technicznie do drobnych poprawek, aczkolwiek łapka jest ;)

    13 gru 2019