Jeden dzień

Dzień rozpoczął budzik wygrywając swoje okrutne dźwięki. I tak jak każdego innego dnia, przycisk służący za uciszenie tej kakofonii, wyślizgiwał się z pod palców. Po krótkiej walce dał jednak za wygrana i nastała błoga cisza. Była to cisza poranka, jeszcze  
bez jadących za oknem samochodów, krzyków zanudzonych pliszek i innych dźwięków które grają w tle biegnącego dnia. Zasłony jeszcze ukrywały niespodziankę, mimo iż  
w pokoju było jasno, nie dało się określić czy to słonce tak pięknie operuje cieniami na podłodze, czy to szare chmury za oknem malują swoja opowieść. Odsłonięcie nie wpłynęło jednak milo na samopoczucie, lało. Grube krople uderzały z rozmachem w niewielkie kałuże. Szaro. Przechodnie poukrywani za nieciekawymi parasolami w pospiechu przemykali pomiędzy strużkami płynącej zewsząd wody. Tak. Do tej chwili dzień wydawał się łatwy do przewidzenia.
Stało się jednak coś dziwnego. Patrząc przez okno dostrzegła małego chłopca. Kucał on na krawędzi krawężnika ubrany jedynie w koszulkę i krótkie spodenki. Na małych stopkach prezentowały się wielkie czerwone kalosze. W ręku trzymał mały statek, który prowadził w tą i z powrotem wzdłuż potoku który powstał pomiędzy dwoma studzienkami.
Parasolki tańczyły wokół niego, a on nie zważał na nic. Tylko formując usta w trąbkę, gwizdał, naśladując okrętową syrenę. Patrzyła jak zahipnotyzowana na ten dziwny  
spektakl, gdzie czerwone kalosze drwiły z zachcianek dnia. I w tej właśnie chwili, chłopiec spojrzał na nią.
Jak mógł ją zobaczyć ? Przecież stoi w oknie, dwa pieta nad nim. Ale była pewna ze patrzy właśnie na nią. Uśmiechnął sie, po czym usta zagrały tutu ! I statek znowu pożeglował w dół rzeki w oczekiwaniu na kolejnych pasażerów. Dziwne uczucie, trochę niepokojące, ale to nie był strach. Zdziwienie i owszem. Ale nie strach.
Reszta poranka upłynęła pod znakiem codziennych rytuałów. Kawa jak zwykle za gorąca, aby można ja było od razu wypić, stała w kubku oczekując powrotu spragnionych ust.  
Szybki prysznic zmyl resztki snu. A szafa zapewniła powrót trzeźwych myśli.  
- Hmm, dzisiaj nie będzie sukienki. Dżinsy. Tak, to dobry wybór. Ale czy nie miałam ich przed wczoraj. No to te, tak, te będą idealne.  
Wybór padł na płócienne spodnie, trochę eleganckie ale sprawiające wrażenie że raczej nie występowały w zestawie z marynarka. Delikatna bluzeczka, apaszka i strój był gotowy.
Szybkie spojrzenie w lustro. Uśmiech, nie taki który ukazuje radość. Ten był raczej dowodem zadowolenia, z samej siebie. Nikt go przecież oprócz niej nie widział. A czuła
że zasługuje na komplement, wiec wręczyła go sobie sama. Wróciła do łazienki, chwilę zastanawiała się który zapach wybrać na ten dzień, ale po chwili już delikatna
słodycz rozpłynęła się w powietrzu. Jeszcze tylko płaszcz i mogła wychodzić.
I buty. Rozsądnie by było wybrać takie które nie zamokną po trzech krokach. Wzrok spoczął na czarnych szpilkach. Zupełnie niepraktycznych nawet w pogodny dzień.
Dzisiaj były wręcz zakazane. Znowu pojawił się uśmiech. A ręka szybkim ruchem, aby przechytrzyć zaskoczony umyśl, sięgnęła po właśnie tę parę. Ciekawe czy to czerwone kaloszki wprawiły ją w taki nastrój. Pobawiła się chwile ta myślą i ruszyła w mokry dzien.
Dołączyła do pochodu parasolek zmierzających do swoich małych światów.  
Droga do pracy upłynęła szybko, ku jej zaskoczeniu miała nawet miejsce aby usiąść i poczytać. Przez chwile trzymała w reku otwarta książkę, ale oczy nie dawały  
się oderwać od krajobrazów migających za oknem. Drzewa, domy, przystanki pełne ludzi. Wszystko to trwało za oknem, za bezpieczna szyba oddzielającą ja od  
ponurego dnia. Zamyśliła się, myśli poleciały we wszystkich kierunkach. Wróciły wspomnienia, te które tak bardzo kochała i te które starała się zepchnąć z  
urwiska pamięci. Co dziwne, żadne z nich nie wywołało właściwych dla siebie emocji. Oglądała wszystkie z dość dużą dozą obojętności. Tak jakby oglądała cudze życie. Z zadumy wyrwało ją dopiero delikatne szturchniecie w ramię.
Obejrzała sie, a nad nią stała starsza pani. I patrzyła brązowymi oczami, mimo iż schowane były za wielki okularami, widać w nich było odrobinę smutku. A może to było zmęczenie, pojawiające się wtedy kiedy sen nie przychodzi kiedy się go oczekuje. Miała na sobie elegancki płaszcz i wysokie kozaczki. Włosy, chodź straciły już swój dawny blask, były starannie upięte w duży kok. Wydawało się ze się uśmiecha, chodź to równie dobrze mogły być obrazy grasujące za szyba.
- Słucham ? Chce Pani usiać ? - zapytała.
Kobieta nie odpowiedziała. Tym razem na pewno się uśmiechnęła, chodź usta ledwie się ruszyły, widać było ze oczy naprawdę się ucieszyły. Sięgnęła do kieszeni swojego płaszcza.
Po chwili na ręce leżały dwa nieduże czerwone jabłka. Jedno z nich było całe nakrapiane małymi białymi plamkami. Wyglądało jakby muchomor zgubił swoja nóżkę a  
następnie w akcie rozpaczy zwinął się w kłębek i tak już został. A teraz drzemie w oczekiwaniu na jej powrót.
- Weź jedno, nie cierpię sama jeść jabłek, a ty wyglądasz jakbyś miała ochotę na jedno. Wyświadczysz mi ta przysługę ? - powiedziała, przysuwając bliżej dłoń.
- Chętnie - sama się zdziwiła swoja odpowiedzią. Czuła że powinna odpowiedzieć inaczej. Może "nie dziękuję", albo "niestety nie mogę". Tak odpowiadała zazwyczaj. Taki rodzaj obronnego odruchu, kiedy nie jesteśmy pewni co właściwie powinniśmy zrobić. Ale patrząc na te jabłka, czuła że po prostu musi wziąć jedno. Sięgnęła po śpiącego muchomora z fragmentem listka na ogonku.  
- Ślicznie dziękuję, trochę niezręcznie się czuje, bo ja nie mam nic dla Pani.
- Ależ, nie kłopocz się tym - zaśmiała się kobieta - wystarczy że je weźmiesz, to będzie moja nagroda. Podała jej jabłko, skinęła głową i wolnym krokiem odeszła w głąb autobusu.
Zanim zastanowiła się nad tym co się właśnie zdarzyło spostrzegła znajomy budynek za oknem. Tak, to jej przystanek. A ona sobie siedzi w najlepsze. Ledwo zdążyła  
chwycić torebkę i wybiegła na ulice. Po nierównej walce z parasolka, ruszyła w kierunku wejścia do budynku. Obcasy stukały miarowo na nierównym chodniku, a ona zacisnęła bardziej połówki płaszcza aby obronić się przed nieustannymi atakami deszczu. Przechodząc przez bramę prowadząca do wejścia, zdołała wyłowić tylko zdziwione spojrzenia ochroniarzy stojących przy szlabanie. Było za paskudnie aby chciało jej się szukać identyfikatora, więc postanowiła się nie zatrzymywać. Być może to właśnie ta pewność siebie spowodowała że żaden z nich nie zrobił nawet kroku aby ją zatrzymać. A może to był stukot czarnych butów, a może spojrzenie którym zostali obdarzeni jak ich mijała. Nie było to istotne, ważne że po raz kolejny tego dnia pojawił się taki wewnętrzny uśmiech. Znowu śmiała się do siebie, zupełnie bez powodu.
Dzień mijał jak wiele innych. Biurowe pogaduszki, parę papierów które zmieniły swoja lokalizację. Z wyraźnym objawem ulgi przeniosły się z półki oznaczonej jako "do zrobienia”, do rozdzielnika który zawsze nazywała "poszły sobie”. Znalazła nawet chwilę aby przejrzeć swoją prywatną skrzynkę, zalewaną od niepamiętnych czasów ofertami zagranicznych wycieczek i bajońskich sum które tylko oczekują kliknięcia. Zawsze ją intrygowało, czemu dla wszystkich tych informatycznych robotów prezentuje się jako odbiorca wycieczek do Tunezji i koneser drogich zegarków marki Rolex. Wśród tej masy niechcianej korespondencji, znalazła jeden który ją zaintrygował. Właściwie powinna go zignorować, zazwyczaj lubiła odpisać dopiero po paru dnia. Tak dla zasady, nie kryło się w tym nic więcej. Bezczelny i rozkazujący ton tego maila nawet ku temu prowokował, ale tym razem się nie powstrzymała. Szybko skreśliła parę zdań, coraz bardziej uśmiechając się przy każdym nowym słowie które wskakiwało na ekran. Teraz czas na biurową kawę.  
Oczywiście śniadanie zostało w domu, właściwie to oczekiwało na nią w lodówce, w postaci niepokojonych pomidorów i plasterków sera szczelnie zapakowanych w plastik. Pozostaje wycieczka do sklepu. Spojrzenie za okno skutecznie ją do tego zniechęciło. Padało nawet mocniej niż rano, a drzewa za oknem chwiały się przy podmuchach wiatru. Mogła by oczywiście nakłonić któregoś z uczynnych kolegów aby ten "przy okazji" kupił i dla niej jakaś bułeczkę. Ale nie miała serca zrobić im tego, mimo iż wiedziała że z błyskiem w oku popędzą spełnić jej zachciankę, jeśli tylko wystarczająco mocno będzie tego chciała. No ale przecież tego nie zrobi. Wtedy jej wzrok padł na samotne jabłko na krawędzi biurka. Kusiło  
swoją barwą mieniąc się w świetle jarzeniówek. Zdawało się ignorować wszelkie przeciwności które pojawiając się na jego drodze, małe jabłuszko zdawało się mieć siłę
pozwalająca na dowolną zachciankę. Pomaszerowała w kierunku przeciwległych drzwi, układając w myślach plan wycieczki dla kolegi, którego za chwile "niechcący” spotka.
Reszta dnia upłynęła już bez niespodzianek. Dopiero pakując się do wyjścia, zauważyła że nigdzie nie może znaleźć ksiązki, która zabrała rano z domu. Z rozpaczą uświadomiła sobie że pewnie zostawiła ją w autobusie, spiesząc się do wyjścia.  
- Szkoda - pomyślała - nie dość że jej nie przeczytałam, to jeszcze Magda mnie zabije kiedy zgłosi się po pożyczoną książkę.
Wychodząc z biura zauważyła że deszcz już przestał padać. Z nieba powoli zmykały chmury zostawiając miejsce ciepłym promieniom słońca, coraz śmielej spoglądających na świat. Ponury poranek powoli zmieniał się w piękny dzień, który oferował coś więcej niż szybki bieg do powrotnego autobusu. W serce powoli wlewało się takie miłe rozleniwienie. Oznaczało że to co było na dzisiaj zaplanowane, właśnie się odbyło. A dzień zaczyna się jakby na nowo, po swojej pracy czyściciela zakurzonego świata, teraz zachęca do zabawy, jakby przepraszając za smutny obowiązek który musiał spełnić rano. Pozwoliła poprowadzić się temu uczuciu i skierowała kroki do pobliskiego parku.
- Tylko na chwilkę - pomyślała - usiądę i popatrzę na resztkę dnia.
Siadając na ławce otoczonej zewsząd krzakami dzikiej róży, dokładnie sprawdziła czy przypadkiem nie jest mokra. Oparła się, założyła nogę na nogę i z zaciekawieniem zaczęła oglądać przedstawienie pod tytułem: z życia parku. Wprawdzie o tej godzinie nie było zbyt wielu gości. Był gruby kot, który wygrzewał się na murku. Na pobliskim placyku stadko gołębi urządzało zawody w jednoczesnym podlatywaniu do góry. Alejkami przemykali ludzie, niektórzy w pośpiechu z telefonem przy uchu, inni zamyśleni lekkim krokiem szli przed siebie.  
W pewnym momencie jej wzrok przykuła postać która przycupnęła pod murkiem. Był to starszy człowiek, w ciemnych okularach i poszarpanym płaszczu. U jego stóp leżał kudłaty pies z kowbojską chustką na szyi. Właściwie ta czerwona chusta była jedynym kolorem w całym obrazie tych dwojga. Reszta wyglądała bardziej na starość i zniszczenie niż jakikolwiek inny kolor. Przed nimi leżał wymięty kapelusz, widać było że ktoś poświęcił sporo pracy aby przywrócić go do stanu jakiejkolwiek używalności.
Patrzyła na tą dwójkę, chcąc wyczytać ich historię. Dowiedzieć się jak wyglądała droga człowieka, który siedział teraz na chodniku i zbierał drobne monety. Wstała i podeszła, sięgnęła do torebki i kucając wrzuciła monetę do cierpiącego kapelusza. Rozległo się ciche brzdękniecie, sugerujące raczej niewielką kolacje dla tej dwójki.
- Dziękuję Olu - zabrzmiało ciche chrapnięcie spod góry zaszytych dziur.
- Skąd znasz moje imię ? - zapytała z takim zaskoczeniem, że słowa prawie uwięzły w gardle.
- Ha, czyli trafiłem - uśmiechnął się starzec - nie denerwuje się, mimo iż jestem ślepy jak kret, widzę cały świat który mnie otacza. Czuję twój zapach, słyszę stukanie obcasów i czuje twoją obecność gdy stoisz tu przede mną.  
Starzec podniósł głowę i zobaczyła jego poprzecinana bruzdami twarz.  
- Ale, ale jak ? Skąd wiesz że nazywam się Ola ! - wyszeptała.
- Wiele osób przechodzi koło mojego kapelusza, nie mogę czytać, nie mogę patrzeć. Ale słucham ich. Czasami moneta wpadnie do mnie, czasami dwie. Czasami jest ich tyle że możemy pozwolić sobie na kolację. Czasami musi wystarczyć nam jedynie bułka. Nie za wiele mam do zrobienia. Ale obserwując tak ludzi, po prostu ich imiona pojawiają mi  
się w głowie. Po prostu je znam.  
- A ty jak masz na imię ? - zapytała.
Starzec się tylko roześmiał. Pogładził futerko psa, zwrócił wzrok gdzie daleko od niej i wyszeptał.
- Mimo iż znam imiona wszystkich mijanych mnie osób, sam swojego nie pamiętam. Tak dawno nikt mnie o to nie pytał, że po prostu je zapomniałem. Nie jest mi już do niczego  
potrzebne. Nawet ten tutaj piesek, nie ma swojego imienia. Mimo iż jest wszystkim co posiadam, jedyną rzeczą w tym ciemnym miejscu która mówi mi ze jeszcze żyję, nie  
nadąłem mu imienia.  
- Dlaczego ?  
- Bo nie mogę go stracić. Tylko on jest tutaj dla mnie. Jeśli odejdzie, jeśli zginie, ja również umrę. Bo jestem tu tylko dla niego, tak jak on jest dla mnie. Nie posiadając imienia to tak jakby nigdy go nie było. A skoro go nie było, jak mógłbym go strącić ? - spokojnym i zamyślonym głosem odparł - Ale teraz już idź, panienko. Uśmiechnij się i nie myśl smutno o nas. Dzisiaj szykuje się prawdziwa uczta, dzięki twojej monecie w naszym kapeluszu. Idź i zamiast ponurych myśli uracz nasza pamięć kieliszkiem wina.  
Ciągle myśląc o spotkaniu ruszyła przed siebie. Kroki wygrywały rytmiczna dźwięki, a ciche podmuchy wiatru wyłączały jej myśli od reszty otaczającego ją świata. Szła tak parę minut aż z zamyślenia wyrwało ją trąbienie samochodu. Cofnęła krok, spojrzała na sygnalizator. Było czerwone. Samochód przejechał a ona spostrzegła że znajduje się już spoty kawałek od swojego biura. Stała obok rozdzielni, pub-u, który czasami odwiedzała z koleżankami aby wesoło poplotkować i uśpić myśli w szklaneczce wina.
Patrzyła na otwarte drzwi i nagle zapragnęła tam wejść. Nigdy nie była tutaj sama, właściwie wydawało się to słabym pomysłem. Ale... Jak to powiedział starzec, uracz pamięć kieliszkiem wina. Właściwie przyda jej się odrobina zapomnienia. Weszła.
Sala była prawie pusta, jeśli nie liczyć brodacza w rogu, zajętego obecnie szeleszczącą gazeta.
Podeszła do stolika w możliwie najdalszym miejscu. I usiadła. Po chwili zjawił się kelner, odgarnąwszy włosy opadające na oczy, podął jej kartę. Ona tylko się uśmiechnęła, odłożyła ją na stół i poprosiła kieliszek białego wina.  
- … proszę aby było zimne - rzuciła już do oddalających się pleców.
Siedziała tak i patrzyła się na ulice. Koniuszkami palców obracała bezcelowo kieliszek, w tej chwili już prawie pusty. Znajome ciepło powoli rozlewało się po całym ciele. Obrazy zaczęły lekko migotać, kolory stały się intensywniejsze, a cienie w rogach sali wydawały się jeszcze bardziej tajemnicze. Wspomnienia dnia delikatnie płynęły. Teraz już nie były natarczywe, nie usiłowały niczego narzucać. Miała wrażenie że otacza je miłe futerko, coś co można pogłaskać i to coś nie ugryzie.  
Wcisnęła się głębiej w miękki fotel, postawiła kieliszek na kolanach i pozwoliła uwieść się cichej muzyce która wypełniała pub. Było jej dobrze.
- Twoje zdrowie starcze bez imienia - wyszeptała dopijając resztkę wina.
Siedziała jeszcze tak przez chwile, po czym zapłaciła rachunek i wolnym krokiem wyszła na dwór. Powoli robiło się ciemno, ale nie była to zimna ciemność. Latarnie oświetlały chodniki, wiatr już zupełnie ustal, a ludzie przestali już pędzić we wszystkich kierunkach. Czas się uspokoił, wygładził krawędzie dnia. Zapraszał do domu.
Nie spiesząc się usiadła na przystanku i czekała na swój autobus. Nie spojrzała nawet na rozkład, ważne aby przyjechał, kiedy nie miało znaczenia.
Chwile później już była w środku, rozejrzała się szukając miejsca aby usiąść. Był jeden wolny fotel. Usiadała, kładąc sobie torebkę na kolanach. Pod prawą ręka wyczuła coś dziwnego, obejrzała się i zobaczyła leżącą książkę. Ależ to jest moja książka ! Ta sama która miałam rano. Wprawdzie teraz wyglądała na dużo bardziej "przeczytaną". Okładka była prawie cała pozaginana. Ktoś długopisem domalował jakieś wzorki, ale generalnie sprawiała wrażenie całej. Szybkim ruchem przekartkowała ją. Co i rusz widziała pozaginane różki, których ona nie zaginała. Były nawet podkreślenia nie których zdań oraz wpisy na dole strony.
"Ciekawe jak się skończy", "Może doczytam jutro", "haha" to tylko niektóre z nich jakie wyłapała. Książka spędziła dzień, na byciu czytaną przez wiele osób, każda na swój sposób
zaznaczyła w niej swoją obecność. Pokazał do którego miejsca ją zna, dodał coś od siebie. A wszyscy zostawili ją w tym samym miejscu, oddali ją kolejnemu nieznanemu podróżnemu.
Przez chwilę sama zastanawiała się nad tym aby ją tutaj zostawić, ale zaraz przypomniała sobie minę Magdy gdy ostatnim razem posiała gdzieś jej książkę. Nie, ta wraca ze mną.
Było już zupełnie ciemno gdy wysiadała na swoim przystanku. Ulica była zupełnie pusta, ale to była jej ulica, która nigdy nie powodowała u niej żadnego innego uczucia niż miękkiego ciepła. Szła, bawiąc się złożoną parasolką. Huśtała ją w górę i w dół za pasek założony na nadgarstku. Mijała ciemne witryny sklepów, przypominające o sobie jedynie jasnymi neonami. Zatrzymała się na chwilę przy cukierni. Lubiła patrzeć na kolorowe ciastka wystawione na złotych salaterkach. Stojąc i patrząc na cudeńka wyczarowane z mąki i cukru, kątem oka zobaczyła odbicie w szybie przeciwległej bramy. Odwróciła się. W czerwonawym pół-mroku nadpalonej lampy stało dwoje młodych ludzi.  
Stali patrząc się na siebie. Bez słowa. Powietrze gęstniało pomiędzy tą dwójką, gdy spojrzenia starały się zapamiętać najdrobniejsze szczegóły twarzy. Oczy starały się  
wypalić obraz na siatkówce, tak aby nigdy nic nie było w stanie go zmazać. Nie mogła oderwać oczu od tego obrazu. Może to było wino, które jeszcze delikatnie szumiało jej  
w głowie, może to inne zdarzenia które pojawiły się ciągu tego dnia. Widok był bardzo znajomy, a jednocześnie tak bardzo odległy. Rozhuśtana parasolka z metalicznym dźwiękiem upadał na chodnik. Szybko schyliła się po nią i nie podnosząc wzroku, pobiegła w stronę domu. Skręciła za róg i zobaczyła białe światło na II piętrze, w jej sypialni. Już jest.
Siedziała zawinięta w koc w swoim ulubionym fotelu. Dzień który właśnie zostawiała za sobą nie dawał się łatwo zaszufladkować. Niby nie wydarzyło się nic niezwykłego, ot kilka sytuacji które mogły wydarzyć się zawsze. Tylko czemu w środku czuła dziwne rozdarcie. Miała wrażenie jakby ktoś postanowił zażartować sobie z niej i wbrew jej codziennym odruchom zaproponował alternatywną ścieżkę. Co gorsza, każdy wybór tak łatwy każdego innego dnia, dziś został dokonany zgodnie z zaleceniami "ktosia”, nie jej. A może to jednak ona podjęła decyzję, taką jaką zawsze chciała. Taką po której pojawiał się delikatny uśmiech na nieruchomych ustach. Tym razem po prostu decyzja wypłynęła na wierzch, nie została zamknięta w klatce "nie-powinnam”.  
Czerwony kubek powędrował w stronę ust. Czekoladowy zapach wypełnił nos i wyrzucił z głowy wszystkie myśli. Czuła jak gorąca ciecz płynie korytarzami jej ciała, docierając do najmniejszych zakamarków. W szybę znowu zaczął uderzać deszcz. I wydawało się że słychać delikatne tutu! syreny okrętowej, podążającej to w górę, to w dół przewożąc zmarzniętych pasażerów.

Vinylz

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 3793 słów i 20593 znaków.

4 komentarze

 
  • heheheterohromia

    Pisz dalej :)

    15 lut 2017

  • heheheterohromia

    Pisz dalej :)

    14 lut 2017

  • agusia16248

    świetne:):) więcej:)

    2 wrz 2013

  • Aniaxd

    fajne

    1 wrz 2013