Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Break the rules – rozdział 1

Rozdział 1

Cała spocona wpadłam do szkoły jak torpeda. Nie zwracając uwagi na niektórych uczniów, którzy się ze mną witali, biegłam przed siebie, aby na czas znaleźć się w sali od biologii.

Nigdy w życiu nie spóźniłam się do szkoły! Nigdy! A kiedy zdarzył się ten pierwszy — i miałam nadzieję, że ostatni — raz, to jak na złość miałam akurat sprawdzian z ostatnich lekcji historii Stanów Zjednoczonych. Kiedy wczoraj zasiadłam do nauki, wiedziałam, że nie powinnam siedzieć dłużej niż do dwudziestej drugiej, czyli do godziny, do której zawsze się uczyłam. Tym razem jednak nauka ostatnich tematów lekcji szła mi wyjątkowo opornie, więc przedłużyłam naukę aż o trzy godziny. I właściwie, gdyby nie moje zamykające się oczy oraz resztki zdrowego rozsądku, uczyłabym się do siódmej. I nie wiedziałam, jak to było możliwe, ale te kilka godzin dłużej nad książkami, sprawiły, że nie usłyszałam, jak mój budzik dzwonił. Nie usłyszałam żadnego z trzech alarmów! A kiedy się obudziłam, po czym wzięłam do ręki telefon i zobaczyłam na nim wpół do ósmej, wiedziałam, że nie miałam czasu na nic poza umyciem zębów, ubraniem się i spakowaniem do szkoły. Chociaż w międzyczasie na pewno zdążyłabym się uczesać, to zwyczajnie całkowicie wyleciało mi to z głowy.

W końcu po kilku minutach dotarłam do sali, w której odbywały się zajęcia. Wypuściłam kilka razy powietrze ustami, żeby wyrównać oddech, zapukałam i weszłam do środka.

Przełknęłam ślinę, co było aż nazbyt dobrze słyszane, gdyż w sali panowała grobowa cisza. Wzrok wszystkich uczniów wraz z nauczycielką, która trzymała ręce skrzyżowane na piersi były zwrócone w moją stronę.

Odchrząknęłam, a następnie chciałam przejść do wyjaśnień:

— Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie, po prostu...

I zacięłam się. Po drodze do szkoły w ogóle nie przyszło mi do głowy, aby przygotować jakąś wymówkę, dlaczego dotarłam do niej dopiero teraz, a prawdy przecież powiedzieć nie mogłam.

— ... po prostu miałam problem z transportem i nie dałam...

Nauczycielka podniosła rękę.

— Nie interesuje mnie powód, przez który się spóźniłaś, Grace — powiedziała chłodno, na co się skrzywiłam.

Tak, ta kobieta była bardzo, ale to bardzo wymagająca, nie tylko jeżeli chodziło o naukę, ale i inne rzeczy z nią związane. Już na samym początku semestru powiedziała, że nie toleruje spóźnień, a przez trzy miesiące, odkąd miałam z nią lekcje, wiedziałam, że naprawdę tak było. Uczniom, którzy się spóźnili, wymyślała przeróżne „kary" począwszy od udekorowania na konkretny dzień sali, a skończywszy na posprzątaniu jednego z korytarzy, które do najmniejszych nie należały. Jednak wymiar kary zawsze zależał od tego, jak uczeń się uczył, czy już wcześniej zdarzały mu się te spóźnienia (a byli tacy, którzy mieli ich już trzy) i chyba od ogólnej sympatii nauczycielki. A u mnie wyglądało to następująco: a) uczyłam się naprawdę bardzo dobrze; b) to było moje pierwsze spóźnienie (jak wspomniałam — również w ciągu mojej całej edukacji) i c) od początku wydawało mi się, że ta kobieta nie miała do mnie żadnych zastrzeżeń.

— Poczekaj — powiedziała nagle, gdy zaczęłam iść w kierunku ławki, przy której zawsze siedziałam. — Usiądź na końcu sali. Dzisiaj nie napiszesz sprawdzianu.

Otworzyłam szeroko oczy i wstrzymałam na sekundę powietrze.

— Jak to „nie napiszę"? Przecież...

— Spóźniłaś się — wyjaśniła, przerywając mi. Poprawiła okulary na nosie i kontynuowała: — Nie mogę pozwolić, aby uczeń, który spóźnił się na sprawdzian miał takie same szanse jak uczniowie, którzy jakoś potrafili dotrzeć na czas.

— Ja... Przecież weszłam tylko dwie minuty po ósmej — pisnęłam, czując, jak mój żołądek zaczynał być coraz bardziej ściśnięty z nerwów.

Nauczycielka prychnęła.

— Wiem, o której weszłaś, spojrzałam na zegarek. A lekcje zaczynają się o ósmej.

— Proszę o...

— Nie dyskutuj. — Poprawiła swoje brązowe, krótko ostrzyżone i natapirowane włosy, a następnie wskazała dłonią na ostatnią ławkę w środkowym rzędzie. — Sprawdzian napiszesz w następnym tygodniu podczas konsultacji ze mną. Teraz zajmij już miejsce i nie przeszkadzaj dłużej punktualnym uczniom.

O Boże.

Gdyby nie to, że już stałam obok tej ławki i mogłam się podeprzeć o jej blat ręką, to chyba bym upadła na podłogę, gdy zrobiło mi się słabo.

Jedno spóźnienie! Moje jedno, jedyne spóźnienie, a miało nieść za sobą takie konsekwencje? Przecież gdy moi rodzice się o tym dowiedzą, do końca semestru nie wyjdę z domu! Rano, kiedy już wiedziałam, że dotarcie do szkoły będzie graniczyło z cudem, specjalnie chodziłam na palcach tak, aby ani mama, ani tata nie usłyszeli, że zaspałam. A teraz jeszcze to?! Gorzej już być nie mogło.

— Ah, prawie zapomniałam — nauczycielka odezwała się znowu, gdy już zajęłam miejsce na krześle i zaczęłam się tępo wpatrywać przed siebie. — Ponieważ widzę, że dobrze się uczysz i do tej pory nie miałaś żadnego spóźnienia, to wystarczy, że zostaniesz godzinę w kozie.

— Słucham? — powiedziałam słabo. Mogło. Mogło być gorzej.

Uśmiechnęła się, jednak w jej uśmiechu nie było nic miłego.

— Ciesz się, że będziesz się mogła podczas tej godziny uczyć, a nie na przykład biegać z mopem.

Zamknęłam oczy.

Bardzo się z tego powodu cieszyłam. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Włożyłam dłonie we włosy, nie mogąc uwierzyć, że te trzy godziny dłuższej nauki sprowadziły na mnie tyle nieszczęść, gdy nagle usłyszałam prychnięcie.

Otworzyłam oczy i obróciłam głowę w stronę, z której dochodził ten dźwięk i zobaczyłam, jak w ławce pod oknem siedział Isaac Godfrey, który zamiast w kartkę ze sprawdzianem patrzył wprost na mnie z uniesionym kpiąco kącikiem ust. Jego długie palce obejmowały długopis, którym się bawił, obracając go w każdą stronę.

Co on wyprawia?, zaczęłam się zastanawiać, dostrzegając, że jego kartka była zapełniona tylko w połowie. Aż chciałam do niego krzyknąć, żeby zajął się sprawdzianem.

A po niedługiej chwili zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie powinno mnie dziwić, że ten zielonooki, wysportowany chłopak nie napisał za dużo.

Kiedyś się przyjaźniliśmy. Nasi rodzice mają swoją kancelarię prawną „Lester&Godfrey", więc kiedy byli bardzo zajęci pracą, to zabierali nas ze sobą do budynku i tak właśnie się poznaliśmy. Od samego początku zaczęliśmy się naprawdę dobrze dogadywać. Oboje wiedzieliśmy, że w przyszłości chcemy zostać, tak jak nasi rodzice, prawnikami, oboje byliśmy najlepszymi uczniami w klasie i dla nas obu wypoczynkiem była nauka. Od tego pierwszego razu, gdy poznaliśmy się w kancelarii zaczęliśmy spędzać ze sobą masę czasu. A kiedy poszliśmy do szkoły i okazało się, że mamy wiele zajęć razem, to właściwie osobno byliśmy tylko wtedy, gdy spaliśmy.

No, przynajmniej tak było, dopóki nie poszliśmy do ostatniej klasy junior high. Wtedy Isaac, który myślałam, że będzie moim przyjacielem na całe życie, zmienił się nie do poznania. W ostatniej klasie zupełnie przestał się uczyć. Mimo że trudno było wtedy nie zdać, on ledwo to robił. Zaczął spędzać czas głównie na dworze, grając z innymi chłopakami w football. Nawet z tymi, których kiedyś obgadywaliśmy, gdzie to skończą w życiu. Dużo czasu zaczął również spędzać na randkach, szczególnie w liceum, gdy wyprzystojniał i nabrał mięśni. Chociaż były one niczym w porównaniu z tym, co było teraz, to zdarzały mu się wagary i wchodzenie w polemikę z nauczycielami. Nie wiedziałam, skąd wzięła się u niego tak diametralna zmiana.

Jednak bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że nie mogłam dłużej kontynuować naszej znajomości. Zawsze wiedziałam, że takie osoby ciągnęły w dół i gdybym dalej trwała w tej relacji, to bardzo szybko stałabym się taka jak Isaac.

W liceum szybko zyskał popularność dzięki swojej urodzie, której i ja odmówić mu nie mogłam, bo byłoby to wierutne kłamstwo, ale też dlatego, że praktycznie po pierwszych zajęciach z wf—u, dostał się do drużyny footballowej. Chociaż „dostał" to złe słowo — został do niej zrekrutowany przez trenera i innych zawodników. Wtedy zdałam sobie sprawę, że zamiast nauki wybrał sport, co było dla mnie absolutnie niedopuszczalne. Sport jako hobby? Okej. Ale na pewno nie jako priorytet.

Dlatego choć nie wiedziałam, o co chodziło z jego prychnięciem, kompletnie się tym nie przejęłam. Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i wróciłam do mojego rzeczywistego problemu, czyli jak miałabym się dostać do budynku E z budynku A w ciągu pięciu minut. Bo właśnie tyle wynosiła przerwa po mojej cholernej kozie, po której szłam na improwizowaną rozprawę, w której brali udział uczniowie, którzy tak jak ja chcieli zostać w przyszłości prawnikami.



Reszta lekcji minęła już tak jak zawsze. Co prawda nieco trudno było mi się skupić na przerabianym materiale z powodu mojego spóźnienia i kary, którą za nie dostałam — a w zasadzie dwóch kar — ale jakoś mi się udało wszystko zanotować. W domu i tak przepisuję wszystko jeszcze raz, żeby po pierwsze wszystkie informacje mi się utrwaliły, a po drugie — żeby później było mi się przyjemniej uczyć. No i zgarnęłam plusa na socjologii za aktywność, więc mimo wszystko mogłam zaliczyć ten dzień do udanych.

A przynajmniej tak myślałam, dopóki stojąc pod salą, w której miałam zostać w kozie, nie zobaczyłam, jak w moim kierunku zbliżał się John Barclay. Nawet z kilkunastu metrów widziałam jego wyraz twarzy i wiedziałam, że zaraz zacznie się do nie przypierdalać. Bo nikt nie stał pod tą salą, jeżeli nie odbywał kary.

To on był założycielem naszego klubu „In flagranti" * i odkąd tylko zaczęliśmy się spotykać wyżej srał niż dupę miał. Wiele razy ktoś z członków rzucił, czy może nie lepiej będzie, jeżeli założymy swój własny klub, bez Johna. Jednak nigdy nie doszło do jakiejś poważniej rozmowy na ten temat. Chyba tylko dlatego, że pomimo jego aroganckiej postawy, zawsze można się było z niego pośmiać. Co akurat po ciężkim dniu było wszystkim potrzebne. No, i umówmy się, jako syn dyrektorki miał więcej możliwości od nas.

Blondwłosy chłopak o brązowych oczach stanął naprzeciwko mnie i rękoma złapał się po dwóch stronach bioder. Musiałam się naprawdę powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ale to nie była moja wina, że ilekroć przybierał taką postawę, wyglądał absurdalnie komicznie.

— Mogę wiedzieć, co tu robisz? — zapytał, jakby naprawdę nie wiedział, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że był całkowicie świadomy tego, że zostawałam w kozie.

Przypatrywałam mu się kilka sekund, żeby sprawdzić, czy nie zadał pytania retorycznego, ale po jego niezmiennie wyczekującej minie, domyśliłam się, że jednak tego nie zrobił i naprawdę liczył na odpowiedź.

Westchnęłam.

— Muszę zostać godzinę w kozie za spóźnienie — wyjaśniłam, choć wiedziałam, że wcale nie musiałam.

Zacisnął wargi.

— Mam nadzieję, że nie spóźnisz się przez to na naszą improwizowaną rozprawę. Nie będziemy na ciebie czekać, bo nie umiesz przyjść punktualnie na lekcje — powiedział, unosząc podbródek.

Tym razem to ja zacisnęłam wargi, bo choć byłam przeciwna jakimkolwiek formom przemocy, to za każdym razem, gdy John robił coś takiego, w mojej głowie pojawiał się obraz, jak sprowadzam go do parteru. Był niewiele wyższy ode mnie, a jego waga mogła wynosić z pięć kilo więcej od mojej, więc może miałam szanse?

— Mówię do ciebie. — Poprawił swoje sztruksowe spodnie, które ewidentnie zlatywały mu z tyłka i pokręcił karcąco głową. — Jeżeli tak będziesz się rozpraszała podczas dzisiejszej rozprawy, to nie wróżę ci wygranej. Ani podczas improwizacji, ani później w sądzie. — I znowu pokręcił karcąco głową, a ja znowu miałam ochotę go zdzielić. Czy on do dziecka mówił?!

— Nie spóźnię się, spokojnie.

Poprawił swoją brązową marynarkę.

— Zawsze jestem spokojny.

Pokiwałam głową, po czym się uśmiechnęłam do siebie.

Jasne, Barclay zawsze był spokojny. Pomijając sytuacje, w których przegrywał podczas naszych improwizowanych rozpraw. Albo kiedy ktoś się z nim nie zgadzał. Albo kiedy ktoś dostał lepszą ocenę od niego. Albo... Zresztą mogłabym tak wymieniać bez końca.

— Mam nadzieję, że naprawdę się nie spóźnisz.

— Nie spóźnię się — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Jeszcze nie doszło do naszego spotkania na „sali rozpraw", a on już zdążył mnie wkurwić.

Jeszcze raz powtórzył, że ma nadzieję, iż się nie spóźnię, po czym poszedł w głąb korytarza.

Zagryzłam wargę, bo mimo moich zapewnień, że będę na czas, nie byłam do końca pewna, czy uda mi się dobiec do sali. A wiedziałam, że pytanie nauczycielki o to, czy mogłabym wyjść wcześniej, było bezsensu, gdyż wiedziałam, że ta kobieta na pewno by się nie zgodziła.

Kiedy nauczycielka przyszła kilka minut wcześniej i otworzyła drzwi do sali, powiedziała, że na chwilę musi wyjść, ale lepiej dla mnie, żebym dalej tu była, gdy wróci. Od razu usiadłam w pierwszej ławce i wyjęłam zeszyt oraz podręcznik do historii Stanów Zjednoczonych, a następnie zaczęłam powtarzać sobie materiał.

Nadal trochę trudno było mi się skupić, ale było zdecydowanie lepiej niż na lekcjach. W pewnym momencie nawet tak się wciągnęłam, że nie usłyszałam, jak ktoś wszedł do sali i dopiero po jakimś czasie poczułam na sobie kogoś wzrok.

Podniosłam wzrok z książki, po czym zerknęłam na ławkę po mojej prawej stronie.

Ależ byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że osobą, która mi się przyglądała był Isaac.

Siedział lekceważąco, opierając się plecami o oparcie krzesła i stukał długopisem w ławkę. Na twarzy miał dokładnie ten sam uśmiech, który miał rano, gdy na niego spojrzałam po jego prychnięciu. Jednak i tym razem postanowiłam się tym nie przejmować i już chciałam wracać do nauki, gdy nagle się odezwał:

— Wow, Grace — zaczął, śmiejąc się pod nosem. — Spodziewałem się tutaj wszystkich. Naprawdę wszystkich. — Wyciągnął dłoń w moją stronę i wskazał na mnie palcem wskazującym. — Wszystkich z wyjątkiem ciebie. Ciebie nawet nie śmiałbym się tu spodziewać.

Zlustrowałam go wzrokiem.

— No tak, ty pewnie przesiadujesz tu niemal codziennie. — Przewróciłam oczami.

Przechylił lekko głowę, dalej unosząc ten jeden kącik ust.

— Bez przesady — skomentował z uśmiechem. — Ale dość często. — Rozłożył ręce, jakby chciał pokazać całą salę. — Witaj w moich skromnych progach.

Zignorowałam jego ostatnie zdanie i pomrugałam oczami, bo właśnie w tej chwili, gdy zaczęłam mu się przyglądać, zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to pierwszy raz, odkąd przestaliśmy mieć ze sobą kontakt.

To już nie był ten sam chłopak, z którym się przyjaźniłam. Po tym chłopcu nie zostało absolutnie nic. Począwszy od jego kiedyś długich włosów, idąc przez jego kiedyś pucołowate policzki, a skończywszy na kiedyś raczej średnio przyzwoitych ubraniach. To wszystko uległo diametralnej zmianie. Teraz jego włosy były starannie przystrzyżone na około pięć centymetrów, jego twarz nabrała kształtu sześciokąta z mocno zarysowanymi policzkami, a te kiedyś rozciągnięte, głównie szare, ale i często kolorowe bluzki, zastąpił czarną, dopasowaną koszulką i tego samego koloru spodniami.

Kiedy on się tak zmienił?

— Jak to się stało, że się tu znalazłaś? — Wyrwał mnie z zamyślenia jego głos.

Ścisnęłam ołówek, który trzymałam.

Nie chciałam sobie tego znowu uświadamiać.

— Halo, ziemia do Grace. Więc? — ponaglił.

— Przecież wiesz, jak. — Wzruszyłam niedbale ramionami, udając, że nie bardzo się tym przejęłam, na co znowu usłyszałam jego śmiech. — Każdemu się zdarza — dodałam, chcąc zakończyć temat i wrócić do podręcznika. Jednak jak się okazało Isaac wcale nie zamierzał tego kończyć.

— Każdemu z wyjątkiem ciebie. Co się stało, że ty, ta zawsze punktualna, zawsze przygotowana, zawsze notująca i z miłością do nauki słuchająca nauczycieli, nagle się spóźniła? I to nie na zwykłą lekcję, a na sprawdzian!

Spięłam się, gdy tak zaczął mnie określać. I nie dlatego, że mijało się to z prawdą albo jakoś mnie to kuło, ale dlatego, że wypowiadał te słowa, jakby się ich brzydził. Przecież jeszcze nie tak dawno był dokładnie taki sam.

Kiedy on się tak zmienił?

— To chyba twój pierwszy raz, co? — ciągnął dalej, ale tym razem postanowiłam go już ignorować. Te kilka zdań, które wymieniliśmy to i tak o kilka zdań więcej niż odkąd zaczęliśmy liceum. — Nigdy wcześniej się nie spóźniłaś.

Znowu zacisnęłam palce na ołówku.

— Owszem — przyznałam, po czym dodałam: — Pierwszy i ostatni.

Roześmiał się głośno.

— Jasne. Ja też tak mówiłem.

Spojrzałam ostro na Isaaca, który wpatrywał się we mnie z podpartym na zewnętrznej stronie dłoni podbródkiem.

— Nie jestem taka jak ty — warknęłam.

— Jesteś. Od spóźnienia się zaczyna — dodał i puścił mi oczko.

Zacisnęłam mocno szczękę i obróciłam się ciałem w jego stronę. Patrząc na tego chłopaka, który podpierał brodę na pięści i uśmiechał się w ten swój sposób, naprawdę nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że tak się zmienił? I to w zasadzie w ciągu dwóch miesięcy wakacji, w trakcie których nasz kontakt był mocno ograniczony.

— Dlaczego ze mną rozmawiasz? — Że na takie tematy nie wspomnę, pomyślałam. — Nie odzywaliśmy się do siebie przez trzy lata, teraz wylądowaliśmy razem w kozie, a ty pierwsze, co robisz, to mi ubliżasz. — Z każdym słowem mój głos stawał się coraz bardziej napięty.

Isaac otworzył szeroko oczy i oderwał głowę od pięści, a następnie cofnął ją, jakby nie mógł uwierzyć w to, co powiedziałam.

— Ja ci ubliżam, Grace? — Pomrugał oczami. — W jaki sposób?

Prychnęłam.

— W taki, że porównujesz mnie do siebie. Ubliżasz mi tym.

Znowu pomrugał oczami.

— Wiesz co, no, teraz to ty mi ubliżyłaś.

Przechyliłam głowę, mrużąc oczy.

— Nie bądź śmieszny.

— Nie staram się być. Dlaczego porównywanie ciebie do mnie jest dla ciebie aż taką obelgą, co? — Podniósł pytająco brew i wrócił do poprzedniej postawy. — Czy chodzi o to, że przestałem dostawać najlepsze oceny w klasie?

Poprawiłam się na krześle.

Nie wiedziałam, dlaczego, ale z jego ust zabrzmiało to tak, jakbym była głupia, myśląc w ten sposób.

Jednak prawda była taka, że właśnie tak myślałam.

— Między innymi — przyznałam szczerze. Między nami zaległa chwila ciszy, a później wyleciało ze mnie wszystko, co siedziało przez te trzy lata. Wskazałam na niego palcem. — Zamiast się uczyć, wolałeś i zresztą nadal wolisz grać z chłopakami w football. Zacząłeś traktować to jak jakiś pieprzony priorytet w życiu, a naukę tylko jako dodatek. Zacząłeś wagarować. I to bardzo często! Co mówiliśmy o takich ludziach, gdy byliśmy dziećmi? — spytałam go, mając nadzieję, że pamiętał.

Potarł oczy palcami.

— Byliśmy dziećmi.

— I co z tego? Co się stało z naszą przysięgą, że oboje dostaniemy się na Harvard i zostaniemy prawnikami?

Przypatrywał mi się chwilę, po czym wypuścił ciężko powietrze.

— To o to chodzi? — spytał po chwili i znowu przyłożył palce do oczu. — Ubliżasz mi, bo zacząłem żyć tak, jak chcę?

Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Milczałam.

To nigdy nie było życie takiego, jakiego chciał. Odkąd się poznaliśmy mieliśmy jeden cel w życiu, który ja dalej realizowałam. On z niego całkowicie zrezygnował.

I nie, nie ubliżałam mu, ale miałam prawo reagować na porównywanie mnie do kogoś, z kim nie miałam nic wspólnego. Już nie.

Obróciłam się od chłopaka i wróciłam do książki.

— Pytałaś, dlaczego z tobą rozmawiam — odezwał się Isaac po chwili. — Powodem było twoje spóźnienie. Pierwsze w życiu. Widzę jednak, że nie stało się to, o czym pomyślałem. Więc jest kolejna sprawa, którą chcę wyjaśnić, Lisku.

Przymknęłam oczy.

Nienawidziłam, kiedy mnie tak nazywał, gdy jeszcze byliśmy ze sobą blisko.

Przykro mi, Isaac, ale nie byłam już ruda. Teraz byłam szatynką.

— Słucham? — Choć niechętnie, spojrzałam na niego kątem oka.

— Zajęłaś moje miejsce.

— Słucham? — powtórzyłam.

— Ławka, w której usiadłaś należy do mnie. — Wywrócił oczami. — Skoro uważasz, że przesiaduję tu niemal codziennie, to już zdążyłem zaznaczyć swoje terytoria.

Boże, co za idiota!

Trochę obawiałam się spytać go, w jaki sposób zaznaczył te swoje terytoria, więc odpowiedziałam:

— Nie wydaję mi się.

— Zawsze siedzę pod oknem.

— Ale na pewno nie w pierwszej ławce.

— To ja lepiej wiem, gdzie siedzę, gdy zostaję w kozie. Niemal codziennie. Ty tu jesteś gościem.

— Więc powinnam się dostosować do gospodarza? — Skinął głową. — A jeżeli się przesiądę, dasz mi spokój?

— Wtedy milknę.

Po jego ostatnich słowach, od razu wstałam. Zrobiłam to błyskawicznie i w ten sam sposób zabrałam swój zeszyt z książką, a następnie przeszłam do środkowej ławki.

Miałam nadzieję, że tym razem rzeczywiście się do mnie już nie odezwie i da mi w spokoju się uczyć.

Wróciłam do książki i już po kilku minutach byłam skupiona na nauce. W sali panowała cisza. Nawet gdy wróciła nauczycielka, nie odezwała się, tylko usiadła przy biurku i otworzyła laptopa, na którym zaczęła coś robić.

I właśnie w takiej ciszy minęła ta godzina.

Zanim skończyła się lekcja, miałam już spakowaną torbę, żeby po skończeniu kary natychmiast wylecieć z sali i pobiec do budynku E.

Biegłam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Przede wszystkim dlatego, że nie chciałam się spóźnić nawet ułamka sekundy, ale wiedziałam, że gdyby nie John, to spokojnie mogłabym przyjść trochę później. Tylko właśnie on był problem, przez który wiedziałam, że musiałam być na czas.

Po drodze ani razu nie spojrzałam ani na zegarek na ręku, ani na wyświetlacz telefonu, więc gdy otworzyłam drzwi do naszej „sali rozpraw", wszystkich wzrok skierował się na mnie.

Patrzyłam na nich w napięciu, ale zanik ktokolwiek z nich zdążył się odezwać, John pojawił się znikąd obok mnie, patrząc na swój zegarek.

Ułożył usta w dziubek i pokręcił głową.

— No, niestety, Grace — zaczął, a ja już wiedziałam, że się spóźniłam. — Jest godzina szesnasta... zero jeden. Spóźniłaś się.

— Minutę — zauważyłam. — Tylko minutę.

— Spóźnienie to spóźnienie.

Odchrząknęłam.

— John, musiałam przebiec z budynku A do budynku E. To, że spóźniłam się tylko minutę, to i tak cud.

Poprawił swoje spodnie.

— Nie moja wina, że zostałaś w kozie — powiedział powoli, kręcąc głową. Znów, jakby mówił do dziecka. — Dzisiaj siedzisz na ławce i obserwujesz proces — dodał, a następnie się obrócił i zaczął iść w stronę ławek, które służyły nam jako miejsca dla prokuratora oraz obrońcy.

— Co?! — krzyknęłam, ale nie dostałam już od niego odpowiedzi.

Obserwowałam, jak każdy z pozostałych członków klubu zajmuje się już bieżącymi sprawami, zupełnie nie próbując nawet porozmawiać z Johnem. To było zrozumiałe, że mało kto chciał wchodzić z nim w polemikę, ale fakt, że nie byłam jedyną osobą, która się spóźniła, odkąd utworzyliśmy klub, trochę mnie wkurzył. Bo jakoś nikt dotąd nie siedział na ławce, żeby obserwować.

— Nie przejmuj się. John to skończony fiut. — Usłyszałam głos Connora, a pode mną ugięły się kolana.

Spojrzałam na niego, zadzierając lekko głowę i nie mogłam uwierzyć, że podszedł do mnie i odezwał się pierwszy. Bo do tej pory ja to robiła i zawsze wychodziło mi dość niezręcznie.

Zaśmiałam się trochę zbyt nerwowo i potwierdziłam ruchem głowy.

Connor Brown był spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Od początku liceum był na drugim miejscu, jeżeli chodziło o średnią w szkole, tuż za mną. Między naszymi średnimi była naprawdę niewielka, wręcz kosmetyczna, różnica. Wiedziałam, że miał wiele dodatkowych zajęć i naprawdę przykładał się do nauki. Kiedyś podczas naszego zebrania organizacyjnego w związku z miejscem, gdzie będziemy odgrywać improwizowane rozprawy, dowiedziałam się, że jego mama również jest prawniczką. Chciał pójść w jej ślady i również zostać prawnikiem. No, jak każdy, kto uczestniczył w naszych pozalekcyjnych zebraniach.

Zawsze był dla wszystkich uprzejmy. Nigdy nie zdarzyło się, żeby komuś odpowiedział w niemiły sposób, nawet jeżeli ten ktoś go irytował. Myślę, że doskonałym przykładem byłam ja, gdy wiele razy zaczynała z nim rozmowy i poza przywitaniem się i może jakimiś głupimi trzema zdaniami, nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic więcej. A to, że dzisiaj określił Johna takim a nie innym rzeczownikiem, cóż, był on adekwatny. Z faktami nie można się nie zgadzać.

Do tego zawsze ubrany był elegancko i schludnie. Najczęściej na górze miał koszulę czarną albo białą, a raz na jakiś czas zakładał zwykłą koszulkę. Ale to akurat zdarzało się rzadko. Na dole natomiast miał ciemne dżinsy.

Kiedy zaczęłam myśleć o jego nieco dłuższych, ciemnych włosach i oliwkowej cerze, nagle wróciłam na ziemię. Potrząsnęłam lekko głową i posyłając uśmiech Connorowi, obróciłam się do ławki, na której miałam spędzić najbliższą godzinę.

— Wiesz, Grace — odezwał się ponownie Connor, zanim zdążyłam choćby krok. — Tak sobie pomyślałem... — Oblizał wargi, jakby się stresował. To było dla mnie coś nowego, bo jeszcze ani razu nie widziałam, żeby ten chłopak czymkolwiek był zestresowany. Uniosłam pytająco brew, gdy zamilkł. — Pomyślałem, że może..., skoro trochę się znamy... — zaczął się plątać, a ja byłam coraz bardziej zaintrygowana tym, o co chciał mnie spytać.

— Ten zestresowany chłopak chciałby cię spytać, czy nie chciałabyś pójść z nim na randkę — powiedziała Kayla, pojawiając się obok nas znikąd. Uderzyła lekko swoim biodrem w biodro Connora, po czym się roześmiała. — Mam rację? — zwróciła się do niego, nadal się uśmiechając.

Connor odchrząknął, uśmiechnął się do Kayli, a następnie do mnie.

— Tak — potwierdził. — Chciałem cię spytać, czy nie wyszłabyś ze mną na kawę. — Kątem oka spojrzał na dziewczynę, która podniosła ręce w geście obronnym i odeszła kilka kroków, zostawiając nas samych.

Rozejrzałam się nerwowo dookoła, gdy moje serce niebezpiecznie przyspieszyło.

Jasna cholera! oczywiście, że chciałam z nim wyjść na kawę! Gdziekolwiek, w jakimkolwiek celu!

Tym razem to ja odchrząknęłam, aby mój głos nie zabrzmiał na zbyt podekscytowany.

— Bardzo chętnie wybiorę się z tobą na kawę — powiedziałam, próbując powstrzymać usta, aby się nie rozszerzyły w jakiś nienaturalny uśmiech.

Connor odetchnął z ulgą, po czym podniósł telefon, który trzymał w ręku.

— Wpisz mi swój numer telefonu. Dogadamy szczegóły — spojrzał w stronę Johna, który przeglądał jakieś papiery — bo zaraz zaczynamy improwizację.

— Jasne! — powiedziałam za głośno i wzięłam telefon od Connora, wpisałam swój numer, a następnie mu ją oddałam.

I dopiero kiedy odszedł, moja szczęśliwa mina zrzedła. Całkowicie.

Bo właśnie zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie moi rodzice będą pytać, gdzie idę. I najprawdopodobniej nie zgodzą się na to, żebym wyszła na randkę. Jedną z zasad, którą poznałam, idąc do liceum, było „żadnych randek przed skończeniem szkoły". Przez dwa i pół roku trzymałam się tej zasady i z nikim się nie umawiałam. Nie, żebym miała dziesiątki ofert tygodniowo, ale gdybym chciała, na pewno z kimś bym się umówiła.

Jednak teraz, kiedy Connor Brown, drugi najlepszy uczeń w naszym liceum, zaprosił mnie na randkę, musiałam na nią iść.

Uśmiech powrócił na moje usta.

To było niemożliwe, żeby moi rodzice nie zgodzili się na randkę z Connorem. Niedługo kończyłam siedemnaście lat, miałam celujące oceny i nigdy nie złamałam żadnej zasady.

* łac. na gorącym uczynku

1 komentarz

 
  • Użytkownik unstableimagination

    Super :) Skojarzyło mi się z niedawno obejrzanym filmem "Klub winowajców" :) Jestem bardzo ciekawy dalszych losów Grace :)

    8 stycznia