Jest rok 2026. Minęły cztery lata od śmierci Briana. Dominic Toretto odsiaduje w więzieniu w Manaus wyrok dożywotniego pozbawienia wolności za wielokrotne zabójstwo. 66-letni mężczyzna po śmierci najlepszego przyjaciela załamał się i pogodził ze swoim losem. Teraz Dominic chce już tylko dożyć swoich ostatnich dni w więzieniu.
- Toretto, ty kurwo, wydymam cię, psie jebany! - podczas obiadu odezwał się w jego kierunku jeden ze współwięźniów.
- Omar, nie mam dzisiaj siły na sprzeczki - odparł Dominic.
- Sprzeczki? Jesteś frajerem, śmieciu! - po tych słowach szturchnął go mocniej, a Dom przewrócił się na podłogę - Dziadek, kurwa! Pluję na ciebie!
Pozostali zgromadzeni w pomieszczeniu więźniowie odpowiedzieli na zachowanie Omara gromkim śmiechem i również zaczęli szydzić z Dominica. Ten nie chciał jednak odpowiadać. Miał dość ciągłej walki i spirali przemocy.
Londyn, Anglia
Jacob Toretto, młodszy brat Dominica oraz major sił specjalnych, eskortował właśnie na czele konwoju wojskowego ładunek śmiertelnie niebezpiecznego wirusa o nazwie X.
- Panowie, bądźcie spokojni. Mamy tutaj ważną misję do wykonania - powiedział Jacob przez krótkofalówkę do swoich ludzi.
Nagle drogę konwojowi zajechały dwa szybkie czarne pojazdy. Obok nich zjawił się także ekstrawagancko ubrany mężczyzna z długimi włosami jadący na srebrnym motorze. Pokręcił on gwałtownie za ster i spod podwozia maszyny wyleciały dwa granaty.
- Siuch... - parsknął mężczyzna.
Pociski wybuchły i oba samochody pokoziołkowały drogą. Zakrwawiony Jacob leżał teraz ranny na ziemi. Jego ludzie również wywlekli się z pojazdów.
- Zaatakowano nas... Brońcie wirusa... - mamrotał skołowany Toretto.
Wtedy z dwóch czarnych samochodów, które ich zaatakowały wyszli uzbrojeni ludzie w czarnych kombinezonach. Na ich czele stał pewien czarnoskóry mężczyzna w skórzanej kurtce. Jacob szybko go rozpoznał. Był to Brixton Lore, bioterrorysta pracujący dla organizacji o nazwie Eteon.
- Dobra robota, Dante - powiedział swoim głębokim głosem Brixton.
- Cieszę się. Ten pies to braciszek Doma. Pozbądźmy się więc i tego kundla.
Ludzie Brixtona otworzyli ogień do żołnierzy i szybko ich wszystkich pozabijali. Jacob był w szoku. Leżał ciężko ranny, a otaczały go zwłoki jego podkomendnych.
- Co ty robisz, Brixton? - zaczął się wydzierać Dante - Na co kurwa czekasz? Zabij tego pedała!
- Zamknij się, szczeniaku - warknął Brixton - Mnie interesuje tylko wirus. To dzięki niemu świat zadrży wkrótce w posadach. Twoja wendetta mnie nie interesuje.
Lore i jego ludzie wzięli ampułkę ze śmiercionośnym wirusem. Dante wyciągnął zza pazuchy swojej marynarki połyskujący sztylet. Podszedł do Jacoba.
- Kim ty w ogóle jesteś, dzieciaku... - odezwał się ranny Toretto.
- Jestem Dante Reyes. Jestem synem Claudio Castro. Gubernatora Rio de Janeiro, którego najpierw okradł, a potem zabił twój jebany braciszek. Zemszczę się na całej waszej rodzinie - odparł mężczyzna - Wyciągnij swojego braciszka z paki i przyprowadź do mnie - dodał, po czym odjechał na motorze.
Manaus, Brazylia
Do celi Dominica Toretto wszedł strażnik.
- Toretto! Wychodzisz! - powiedział.
- Co? - odpowiedział zaskoczony skazaniec - Przecież mam dożywocie?
- Też nie jestem tym zachwycony, morderco, ale jacyś ludzie na górze się za tobą ujęli.
Dominic został odprowadzony przez strażników do pokoju, gdzie czekał już na niego jakiś starszy mężczyzna w garniturze.
- Dominic Toretto! Cieszę się, że pana widzę - powiedział staruszek podając dłoń mężczyźnie.
- Kim pan jest? I czego ode mnie chcesz? Dlaczego...
- Zadajesz zbyt dużo pytań, Toretto. Mów mi Mr. Nobody. Bo jestem nikim. Nikim ważnym. Ale wykonuję ważną robotę - rozpoczął swój słowotok - Zostałem tutaj wysłany przez twoich starych znajomych, czyli CIA. Pamiętasz może swojego brata?
- Jacoba? Chyba jest jakimś żołnierzem, czy coś w tym stylu.
- To major sił specjalnych. Twardy sukinsyn, że tak się wyrażę. To on mnie tutaj po ciebie przysłał. W skrócie, świat jest zagrożony, bioterrorysta chce wymordować ludzkość za pomocą wirusa, a syn brazylijskiego gubernatora, którego sprzątnąłeś, chce cię zabić - powiedział Nobody.
- Jacob sam sobie poradzi. Poza tym, jestem już za stary. Mam prawie siedem tych na karku.
- Ja mam prawie kurwa osiem! A poza tym, co jeśli, powiem, że Brian O'Conner jest po naszej stronie i będzie zaangażowany w misję?
- Kłamiesz. Brian zginął na moich oczach. Był moim najlepszym przyjacielem - odparł Toretto.
- Zobaczymy. Brian! - krzyknął na cały głos staruszek.
Do pomieszczenia wszedł wtedy Brian O'Conner. Dom nie mógł uwierzyć w to, co właśnie widzi.
- Mam zwidy czy co...
- Nie, Dom. To ja. Żyję i pracuję dla rządu. Ty odtąd też będziesz, brachu - powiedział Brian.
- Jakim cudem żyjesz? Przecież widziałem, jak giniesz? To nie może być prawda...
- Może lepiej opowiedz mu o wszystkich, panie O'Conner? - zwrócił się Nobody.
- Hoobs strzelił mi w łeb, ale miałem mnóstwo szczęścia. Kula nie trafiła prosto w mózg, nie mniej doszło do wylewu krwi - zaczął tłumaczyć Brian - Lekarze przybyli wkrótce później na miejsce. Ku swojemu zdziwieniu, nie byli w stanie stwierdzić zgonu. Minęło dziesięć, potem dwadzieścia minut, a nie doszło nadal do śmierci mózgu. To była szansa jak jeden na miliard. Ponoć nigdy nie spotkali się z takim przypadkiem. Zrobili wszystko, aby utrzymać mnie przy życiu. I im się jakoś udało. Zapadłem w śpiączkę, z której obudziłem się po ponad dwóch latach - wyjaśnił mężczyzna.
- I co działo się potem? - dopytywał zainteresowany Dominic.
- Miałem totalną amnezję. Dopiero po kilku miesiącach przypomniałem sobie wszystko. Powiedzieli mi, że trafileś do paki. Rząd USA był pod wrażeniem i zaoferował mi amnestię. Warunkiem był powrót do służby. Resztę już znasz.
Rio de Janeiro, Brazylia
Była już noc i w starym magazynie na obrzeżach miasta zebrali się członkowie kartelu Mojombi. Było to kilkunastu mężczyzn, ubranych głównie w luźne ciuchy.
- Od czasu śmierci gubernatora znacząco podupadliśmy - powiedział Reyesz, jeden z gangsterów - Teraz już nic nie znaczymy. Jesteśmy tylko zbieraniną podrzędnych bandytów.
Nagle rozległ się głośny odgłos pukania do drzwi. Wszyscy zebrani wpadli w konsternację.
- Kto to? - odparł Zizi, krótko obcięty mężczyzna w czarnym podkoszulku - Kuzco, sprawdź kto to.
Wtedy do środka wszedł Dante. Ubrany w białą marynarkę z połyskującymi cekinami. Jego wygląd wzbudził rozbawienie u gangsterów.
- Hehee, co to za pedałek? - zapytał Zizi - Co ty tutaj robisz, szczeniaku?
- Jestem Dante, syn gubernatora Claudio Castro. Nie pamiętacie mnie, chłopcy?
- Szef zginął lata temu, a teraz Mojombi pracuje dla mnie, kurwa mać - parsknął Zizi, wyciągając w kierunku intruza pistolet - Wypierdalaj stąd w podskokach, bo cię kurwa zabiję.
- Nie wydaję mi się.
Na te słowa Dante zrobił mały ukłon, z jego rękawa wysunął się malutki sztylet, którym do następnie szybkim ruchem poderżnął gardło Ziziemu. Bandzior nie zdążył nawet się zorientować, a już wykrwawiał się na podłodze w konwulsjach. Dante oblizał językiem ostrze z krwi.
- Od dzisiaj to ja jestem szefem kartelu. Ja. Dante... Castro! - powiedział - Oferuję dwa miliony reali temu, kto zabije i sprowadzi do mnie ciało Dominica Toretto. Ale oferta ta ma limit czasowy, tak więc sprężajcie się - dodał.
Wojskowy samolot transportowy, przestrzeń powietrzna Włoch
Dominic czyścił właśnie broń w swojej kabinie. Po chwili wszedł Brian.
- CIA zlokalizowało Brixtona. Jest w Rzymie - powiedział O'Conner.
- Mój brat nam pomoże? - zapytał Dom.
- Nie. Liże rany. Ale mamy wsparcie wojska i służb. Damy radę.
- Kiedy tylko zabijemy już Brixtona, wycofuję się z tego biznesu. Muszę odpocząć.
- Ja również, Dom - odezwał się Brian - Ja również.
Nagle rozległ się głośny alarm.
- Panowie, gotujcie się! - usłyszeli głos Nobody'ego z głośników - Nie mamy czasu do stracenia.
Brian oraz Dominic weszli do pomieszczenia, gdzie stały stuningowane samochody, którymi mieli katapultować się na miejsce misji. Razem z nimi był Tej, który także dostał amnestię ze strony rządu. Teraz haker miał być ich oczami i uszami z góry. Toretto i O'Conner weszli do pojazdów i zaciągnęli sprzęgła.
- Jedziemy! Skopmy dupę temu kutasowi! - warknął Dominic.
Obaj mężczyźni otworzyli spadochrony i wyskoczyli.
Dodaj komentarz