Pordzewiała stal cz. 1

Stopnie na klatce schodowej wydawały się nie mieć końca, komisarz Styczyński żałował że nie są ruchome. Jednak póki co w blokach mieszkalnych brak takiego rozwiązania, podobnie jak i windy. Mężczyzna dyszał ciężko niczym astmatyk po wypaleniu paczki cygar, lecz mimo to zbliżał się do mieszkania nr 29. Policjant chce się najpierw upewnić czy trop znaleziony na miejscu zbrodni prowadzi go pod właściwy adres. Co prawda mógł przybyć tutaj ze wsparciem, ale podejrzany zapewne wyczułby obecność organów ścigania. Wówczas nie wiadomo jak zareaguje - ucieczka, samobójstwo czy też śmierć niewinnych ludzi? W zaistniałych okolicznościach komisarz Styczyński postanowił sam złożyć wizytę Krystianowi Kusiowi.

PUK! PUK! Zaciśnięta dłoń policjanta przestała uderzać w drzwi i niespodziewanie okazało się, iż mieszkanie jest otwarte. Wewnątrz panuje mrok, żadnych dźwięków które mogłyby świadczyć o obecności lokatora. Komisarz przez chwilę spoglądał do środka, a następnie przekroczył próg mieszkania nr 29. Poruszał się powoli albowiem wszedł w terra incognito, jednak bez przeszkód trafił do pierwszego pokoju. Tutaj również uchylone drzwi zapraszały do ‘zwiedzania’. Policjant wszedł tam tylko głową, ciałem pozostając w przedpokoju. Zerknął w lewo… Jaśniej ale poza tym nic niezwykłego. Regały wypełnione książkami, wyżej kryształy, na stoliku telewizor, dwa fotele. No to w drugą stronę… JEB! Styczyńskiemu pociemniało w oczach, a zaraz po tym rozjaśniło mu się przed oczami białym światłem. Wpadł do pokoju poznając smak podłogi, lecz po chwili zerwał się na równe nogi. Mimo szumu w głowie usłyszał znajomy dźwięk, zupełnie jakby zapalniczka zippo otworzyła się z zamiarem przypalenia mu papierosa. Niedorzeczne! - pomyślał kiedy przed jego nosem wyrosła lufa pistoletu.

- STOP! Jestem z policji, nie rób niczego głupiego! Sięgnę po odznakę, powoli - w porządku?! - krzyczał w akcie obrony.
- Wiem komisarzu! - rzekł Krystian Kuś. - Czemu pan nie zadzwonił? Kupiłbym piwo, przy browarze lepiej się gada…
- Zastrzelisz policjanta na służbie? - przerwał mu.
- Nieeee, komisarz już po robocie. A teraz wszedł do obcego mieszkania, bez nakazu… i próbując wykorzystać fakt, że należy do władzy wykonawczej chce wymusić na przeciętnym obywatelu przyznanie się do winy - uśmiechnął się szyderczo.
- Nie jestem na służbie? Nie mam nakazu?
- Mylę się? Gdyby pan komisarz wykonywał obowiązki jak należy to powinien po zapukaniu powiedzieć kim jest i w jakim celu przychodzi, czyż nie?
- Na wszystko masz odpowiedź? - powoli odzyskiwał pełną świadomość. - Po co ta rozmowa w takim razie? Jestem tu nielegalnie, obywatel uważa się za prześladowanego - dyskretnie rozgląda się po pokoju. - Dzwoń! 997 albo 112 z komórki. Inne rozwiązanie? Strzelaj!
- Uuu… komisarz chce do piachu? Samotność doskwiera, prawda… Rodzina i znajomi odwrócili się, bo rzadko kiedy miałeś dla nich czas. Myślisz że w piekle znajdziesz towarzystwo? - spytał Kuś.
- Nie, po prostu jestem ciekaw czy Bóg rzeczywiście istnieje - odpowiedział szczerze Styczyński. - Poza tym… Na podłodze zauważyłem policyjną odznakę, czyli zabiłeś co najmniej jednego oficera… a może zwykłego krawężnika. Jak słusznie stwierdziłeś nikt na mnie nie czeka, zatem wal!
- Ha, ha! - Krystian opuścił pistolet. - Oj, wy z wydziału zabójstw! Podnieś tę szmatę i sprawdź do kogo należy.

Komisarz nieco zdezorientowany posłusznie sięgnął po leżącą odznakę i przyjrzał się legitymacji służbowej. Znajome zdjęcie, obok napisane: Inspektor Krystian Kuś, Centralne Biuro Śledcze.

xxx

Duża grupa ludzi ubranych na ciemno zbytnio nie zwracała uwagi na padający deszcz. Większość z nich zaopatrzyła się w parasolki toteż opady zeszły na dalszy plan. Krople spadające z nieba stanowiły nieistotne tło ceremonii, która miała miejsce. Chociaż mało kto znał zmarłego Arkadiusza Kowalika, to tłum solidarnie odbywał wraz z nim ostatnią podróż do wieczności. Pogrzeb sierżanta poległego na wojnie przejął społeczeństwo, ponieważ żołnierz ten wykazał się walecznością oraz nieprzeciętną odwagą.

Konflikt zbrojny w Afryce. Sierżant Kowalik patrolował okolicę z podwładnymi. Nagle wóz wjechał na minę. Wybuch wyrzucił wszystko do góry nogami, porozrywał auto, a członkowie załogi wypadli z pojazdu. Najpierw eksplozja raniła żołnierzy, a za chwilę nastąpił ostrzał sił wroga. Nie bacząc na ścianę kul dzielny sierżant, na własnych barkach, przeniósł swoich ludzi w bezpieczne miejsce. Pojedynczo rzecz jasna tak aby pozostali mogli odpowiadać ogniem na ataki nieprzyjaciela. Jednak Arkadiusz Kowalik zginął.  

Wcześniej wezwał wsparcie, bo dalsza walka w takich okolicznościach skazana była na porażkę. Wielokrotnie liczniejsze siły tutejszych partyzantów są dodatkowo świetnie uzbrojone. Dowódca patrolu dostał odpowiedź, że pomoc jest w drodze. Resztkami amunicji sierżant Kowalik odpierał wściekłe ataki lokalnych bojówek. Od podwładnych dostawał sygnały mówiące o coraz gorszej kondycji fizycznej rannych żołnierzy. Tracili sporo krwi, a opatrunków tyle co kot napłakał. Jakby tego było mało jedyna droga prowadząca do nich była kontrolowana przez miejscowych. Sierżant zebrał wszystkie granaty jakie miał w zasięgu, od kompanów zaś resztki amunicji.  

Wziął głęboki wdech i rzucił granat na drogę w kierunku wroga, następnie drugi… Wybuchy zasłoniły partyzantom kierunek biegu Kowalika, a ten ukrył się za zniszczonym pojazdem. Chcąc zaskoczyć przeciwnika znów rzucił granat, potem otworzył ogień. Poskutkowało! Część sił wroga zginęła od kul żołnierza, niektórzy w wyniku eksplozji, ale wciąż wielu skutecznie kryło się przed strzelaniną. Napędzany adrenaliną Arkadiusz Kowalik strzelał jak opętany, czuł się zbyt pewnie, używał całej siły nie chcąc opuścić broni. Zaskoczeni tubylcy padali jeden po drugim… do czasu. Nagle sierżant poczuł ukłucie z prawej strony szyi, dotknął palcami… spojrzał, krew! Moment później jedna z kul wystrzelonych przez partyzantów trafiła go w głowę. Sierżant Arkadiusz Kowalik zginął na miejscu. Kilka sekund później przyjechały wojska koalicji. Opancerzone wozy z żołnierzami w krótkim czasie przejęły zbuntowaną wioskę. Trzech rannych bezpiecznie przetransportowano do obozu gdzie udzielono im pomocy. Czwarty z nich został bohaterem.

Historia dzielnego sierżanta rozniosła się, pośmiertnie uhonorowano jego wyczyn wojskowym odznaczeniem. Teraz trwa pochówek Arkadiusza Kowalika ze wszystkimi honorami. Obecni są przedstawiciele rządu, armii, premier oraz prezydent, a także kamery telewizyjne i dziennikarze. Cała ceremonia wraz z otoczeniem wydają się być odpowiednie - jest rodzina i przyjaciele zmarłego. Szkoda tylko że sierżant Arkadiusz Kowalik nigdy nie był w wojsku, ba! Nawet się nie urodził…

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 1175 słów i 7110 znaków.

Dodaj komentarz