Północ nadejdzie później część 1/2

''Pierwsze kilka słów z mojej strony. Ostrzegam was to jest jedno z najwcześniejszych opowiadań jakie napisałem. Przepraszam że bez interpunkcji ale miałem kiedyś poprawić.... kiedyś.... Ale mimo to sądzę że w takiej formie będzie nawet lepsze''


Prolog
Zimny dzień w piekle
Zapach zgnilizny unosił się w całym biurze. Był wręcz nie do zniesienia jednak osoba po drugiej stronie biurka nie czuła go. Siedziała spokojnie i najwidoczniej czekała na dalszy obrót spraw. Mimo tego, że był środek dnia, w pomieszczeniu panował mrok. Jedynym źródłem światła była lampka stojąca obok biurka. Postać odeszła od okna usiadła na swoje miejsce, poprawiając przy tym swój kratat oraz wyciągając kolejną chusteczkę, którą przyłoży do nosa. Powstrzymując konwulsję od nieustającego smrodu zaczął mówić. Witam Panią w ten piękny dzień, w czym mogę pomóc? Wyrecytował standardową regułkę. Cóż jestem tutaj w dość nietypowej sprawie. Powiedziała kobieta. Od takich spraw tutaj jestem, od spraw typowych oraz tych mniej. Starał się sprawiać wrażenie profesjonalisty, którym zresztą był, ale ostatnie dni nie były jego najlepszymi. Więc proszę Pana chodzi o to, że czegoś szukam. Zaczęła niepewnie. Szukam nie osoby, ale przedmiotu. Kontynuowała. Przedmiotu? Czego konkretnie muszę wiedzieć wszystko o sprawie. Dodał. Otóż rozchodzi się o pewien hmm antyk. Może mi Pan nie uwierzyć, ale ma on nietypowe właściwości. Nietypowe? Zapytał unosząc lekko brwi, jednak nie oderwał chusteczki od nosa. Tak nietypowe, podobno jest tam przechowana pewna technologia. Technologia? Antyk? To trochę się wyklucza zawtórował. Otóż tak chodzi mianowicie o dysk z danymi z lat 70. To nie jest antyk o ile się nie mylę? Dopytywał dalej. Dla kogo jest dla tego jest. Stwierdziła stanowczo. Rozumiem proszę się tutaj nie unosić, widocznie mamy inne poglądy, co do antyków, proszę kontynuować. Po tych słowach zachował ciszę. Prawdopodobnie jest w tym mieście, przynajmniej mój informator go tutaj ostatni raz widział. Prawdopodobnie wpadł w ręce kogoś, kto chce się ulotnić lub sprzedać go za solidne pieniądze. Dla nas jest on bezcenny, dlatego zresztą zwracam się do Pana. Sądzę, że sprosta Pan zadaniu. Niech Pan zacznie od dzielnicy portowej, tam skąd przybył. To tyle, jeżeli chodzi o formalności. Kobieta położyła na biurku walizkę i otworzyła ją. W środku widać było pliki z pieniędzmi. Tutaj jest całe 14 tysięcy teraz, drugie tyle, jeżeli znajdzie Pan to, o co prosiłam. To tyle. Życzę powodzenia. Dziękuję. Odrzekł. Odprowadził ją do drzwi. Widząc ją prawdopodobnie ostatni raz jak zmierzała korytarzem zapytał z drobnym uśmiechem na ustach. Niech zgadnę rząd? Jedyną odpowiedzią był uśmiech na jej twarzy, którego nie mógł zapomnieć do dzisiaj. Wrócił na swoje miejsce za biurkiem. Ułożył na nim nogi. Wyjął z jednej z kieszeni białej marynarki papierosa. Podpalił go i głęboko się zaciągnął. Spojrzał w róg pomieszczenia i powiedział, Co się patrzysz? Chcesz mi coś powiedzieć? A no właśnie. Otworzył jedną szufladkę wyjął opakowanie tabletek. Wyjął jedną i połknął. Cienista postać zniknęła. Skończył papierosa w ciszy. Czekał aż zapadnie zmrok by móc zacząć śledztwo. Spojrzał przez rolety, w taki sposób by jak najmniej promieni słonecznych wpadło do biura. Zaczął padać śnieg.  



Rozdział 1  
Pytania  


Równo z momentem, kiedy słońce zniknęło za horyzontem postanowił ruszyć. Nie chciał marnować czasu. Wyjął z drugiej szuflady pistolet, paczkę papierosów, gumy do żucia oraz smartfona. Podszedł do lustra. Rzucał się w oczy jego ubiór. Był to kompletnie biały garnitur. Jedynymi elementami o innej kolorystyce był krawat, który był ciemny niczym zbliżająca się noc. Oraz guziki w marynarce. Wyjął z jednej kieszeni czarne rękawiczki. Założył je starannie na ręce. Spojrzał ostatni raz w lustro. Jego twarz o łagodnych rysach odróżniała się od kolorystyki jego ubioru. Stwarzała wrażenie opalonej. Jego bujna czarna czupryna była ułożona w artystyczny nieład, przynajmniej on tak ją nazywał. Elementem, którego nie lubił była blizna pod okiem sięgająca połowy policzka. Każdy mówił, że jej nie widać, jednak on miał dni, w których myślał ze ta blizna wręcz staje się większa. Komu już wierzyć? Zapytał w myślach. Wziął ostatnią tabletkę, opakowanie schował do kieszeni i wyszedł. Na dworze sypało śniegiem jakby miała to być ostatnia zima. Ruszył za budynek. Wdychał powietrze, co prawda była przesiąknięta oparami miasta toksynami, smogiem oraz wieloma innymi ciekawymi substancjami. Jednak świeży śnieg sprawiał, że zapach był wyjątkowy. Znalazł się za garażem. Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się jego samochód. Był to czarny Dodge Charger z wielkim białym pasem pośrodku auta. Jednak w samochodzie już ktoś siedział. Nie mógł rozpoznać rysów twarzy. Krzyknął. WYJDŹ! Nie usłyszał odpowiedzi. Wyjął nerwowo tabletki i połknął jedną. Postać zniknęła. Wsiadł do samochodu. Uruchomił gps. Wstukał ulicę portową. Wybrał kanał radiowy tym razem to był LS FM. Nie ma to jak stary dobry rock pomyślał. Odpalił silnik i ruszył w swoją podróż. Ulice były opustoszałe. Pozostali ludzie, którzy jeszcze jakimś cudem szwendali się po ulicach pomykali prędko do domów. Intensywność opadów śniegu nasilała się. Jadąc cały czas przed siebie, zatrzymując się od czasu do czasu na światłach zaczął rozmyślać. Co ja tutaj robię? Każdy ucieka do schronienia a ja, co? Cholera jasna gdyby mi nie płacili nigdy bym tego się nie podjął. Widział pasy. Jechał spokojnie. Już był wystarczająco blisko pasów. Zauważył dziewczynkę opatuloną w kurtkę. Nacisnął gwałtownie hamulce, stracił panowanie nad autem. Zatrzymał się za pasami, na środku ulicy. Wyszedł sprawdzić czy nikogo nie potrącił. Nikogo w pobliżu nie było. Jego samochód stał na środku ulicy a on zaraz obok. To już znak, że czas na tabletkę. Po godzinie przybył na miejsce. Zaparkował samochód na parkingu i poszedł w głąb kompleksu. Okazjonalni pracownicy wymieniali z nim podejrzane spojrzenia. Może dziwił ich fakt kogoś takiego jak on w takim miejscu jak port. Szedł w milczeniu od czasu do czasu spoglądając za siebie, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Nie mylił się zbytnio. Zbliżając się do jednego z budynków coraz więcej par oczu zaczynało mu się przyglądać. Podszedł pod drzwi, jeden z przebywających tam mężczyzn otworzył mu drzwi. Podziękował grzecznie i przystąpił do środka. Kilka osób grało w karty, popijali oni ambrozję. Znał ten specyfik kropelka do jakiegokolwiek trunku i dzień staje się lepszy. Nie zamierzał im przeszkadzać. Poszedł korytarzem, na końcu, którego skręcił w prawo. Na klatce schodowej stało dwóch osiłków. Przywitał się szybkim ‘’g’day’’. Ustąpili oni mu przejścia. Na końcu klatki schodowej były drzwi. Zapukał w nie 5 razy. Głośne OTWARTE rozniosło się po klatce. Wszedł do środka. Zastał tam postać siedzącą za wielkim drewnianym biurkiem. Gospodarz płynnym ruchem ręki wskazał mu miejsce. Usiadł bezzwłocznie. Witaj Wade, co cię do mnie sprowadza? Postać za biurkiem przemówiła. Cześć Slick, szukam tego, co zwykle informacji. Powiedział Wade, po chwili dodał. Mogę? I wyciągnął papierosa. Tak możesz odrzekł Slick. Czego więc szukasz? Musi to być ważne skoro tego szukasz aż tutaj. Cóż szukam pewnego nośnika danych, jakoś lata 60/70 nie pamiętam dokładnie, Podobno jest na nim coś ważnego. Masz tutaj zdjęcie. Po tych słowach podał rozmówcy fotografię. Gospodarz wziął ją obejrzał, po czym odrzekł z ironicznym uśmiechem na ustach. Mph coś o tym wiem, ale cóż musiałbym Cię zabić. Tia jasne mówiłeś już to, mów, co wiesz. Odrzekł z poirytowaniem Wade. Na pewno? Upewnił się Slick. No jasne, że tak. Odpowiedział. Dobrze, więc słuchaj. Podobno ten cały nośnik to rządowy wymysł, coś w stylu klucza bezpieczeństwa narodowego. Nie muszę, więc mówić, że teraz każdy zjeżdża się do tego miasta nawet cholerni ruscy. Ale co na nim jest? Zapytał z ciekawości. Otóż mój drogi projekt AURORA, jest tam na dysku program generujący klucze, które po wklepaniu w programach satelit zamieniają je w broń. Każda satelita w powietrzu od roku 2000 zawiera na pokładzie trzy rakiety zeus, coś jak atomówki tyle, że nie wytwarzają promieniowania. Nie muszę, więc mówić, co się stanie, jeżeli ktoś się do nich dorwie. Tutaj jest ostatnia domniemana lokalizacja. Mt Cloverfield. To jakieś dwie godziny drogi stąd. Zauważył w myślach Wade. I słuchaj kontynuował Slick, jeżeli jesteś po to, odpuść nie warto ściągniesz na siebie samobójczego króla. Że co proszę powtórz? Powiedział słysząc te słowa. SAMOBÓJCZEGO KRÓLA. Nastała głęboka cisza. Wyjął tabletkę i szybko połknął. Powtórz jeszcze raz chory jestem nie słyszę na jedno ucho. Ehhh zirytował się Slick. Mówię, że zaczynasz grę o ryzykowną stawkę, w tym momencie każdy chce dostać ten dysk w swoje łapska. Rozumiem dzięki za troskę. Odpowiedział. W tym momencie weszło dwóch osiłków. Niech zgadnę mają mnie odprowadzić żebym znowu nie podwinął tamtej wazy? Zażartował. Niestety nie mój przyjacielu, drążysz za głęboko i mówiłem, że będę musiał Cię zabić. W tym momencie jeden z nich przyłożył mu pistolet do głowy. Rozumiem, cóż miło było cię poznać. Ledwo kończąc to zdanie odsunął się na krześle. Złapał wyprostowaną rękę z pistoletem i pociągnął ją do przodu. Każdy w tym momencie patrzył w zdziwieniu. On przyciągając dostatecznie blisko łokieć, uderzył go z całej siły z kolana wyskakując z fotela. Można było usłyszeć głośne chrupnięcie. Drugi napastnik już wyciągał swój pistolet. W tym momencie Wade dalej zajmował się pierwszą osobą. Kopnął zewnętrzną częścią stopy pod kolano agresora. Tamten uklęknął, nie tracąc czasu wymierzył mu kolejny cios tym razem w nos. Kolejne chrupnięcie było słyszalne. Pistolet oponenta już był prawie wyciągnięty. Jednak nie dostatecznie szybko. Ostatnim podbródkowym znokautował pierwszego. Doskoczył natychmiastowo do drugiego osiłka. Wytrącił mu pistolet z rąk, wymierzył silnego haka w podbrzusze. Osiłek wijąc się z bólu schylił się. Wade widząc to złapał go za włosy, przyciągnął do siebie i wymierzył idealnie pięć ciosów. Za ostatnim adwersarz stracił przytomność. Zwrócił się do Slicka i spokojnym głosem odrzekł. Przydasz się jeszcze, więc pożyjesz. Kiedy tylko wyszedł na korytarz dwanaście różnych broni palnych było w niego wycelowanych. Uśmiechnął się szczerze i głosem do przemów wypowiedział krótkie zdanie. Nie radzę. Po czym wytargał przez ramię nieprzytomnego Slicka. Natychmiast opuścili swoje karabiny. Grzeczni chłopcy. Odrzekł na pożegnanie osobom w budynku, po czym wyszedł. Slick towarzyszył mu aż do samochodu. Potem odrzucił go bez składu na bok i udał się w kolejne miejsce. W jego głowie aż roiło się od pytań.




Rozdział 2  
Wizytacje



Kolejny przystanek Cloverfield, ciekawi mnie, co mnie spotka tym razem. Powiedział do siebie z dużą dozą pesymizmu. Tym razem nie szykowało się na jakieś niespodzianki. Mt Cloverfield był starym zdemilitaryzowanym hangarem. Wszedł do środka. Wszędzie było pusto i ciemno. Zapalił tylko jedno światło, które lekko oświetlało środek. Coś tutaj nie grało, wszystko było za świeże. Rozglądał się przez godzinę obszukując każdy zakamarek, każdy kąt. Swoje spostrzeżenia notował w telefonie. Usiadł w końcu na szczeblu drabinki. Zaczął przeglądać notatki. Zapach świeżej benzyny unosi się w powietrzu. Niczego nie mogę tutaj stwierdzić, ale na pewno to nie była ekipa sprzątająca, jednak niedawno ktoś tutaj był, być może to były te motorowe dzieciaki istna plaga dzisiaj. Kolejnym dowodem jest brak kurzu na niektórych rzeczach, zupełnie jakby czegoś szukano i to całkiem dokładnie. Dziwne przecież nie ma, czego tutaj szukać. No chyba, że jakiegoś dysku z danymi. Był wręcz dumny ze swojego poczucia sarkazmu. Dalej nie ma chyba nic ciekawego, plama oleju, pusta zapalniczka benzynowa, łuski kaliber 9,6 mm. Zaraz, zaraz to jest cholernie ważne stwierdził. To oznacza, że poszukiwania nie obyły się bez problemów. Podszedł pod tamto miejsce by wziąć łuskę do rąk. Była jakby przezroczysta. Co do ku…. Pomyślał. Ktoś w niego mierzył z karabinu. Odskoczył na bok odbezpieczył swój pistolet i wystrzelił 4 strzały w kierunku agresora. Nic sobie z tego nie zrobił, po czym rozpłynął się w powietrzu. Jasna cholera leki. Wyjął opakowanie, było puste. To znacznie komplikuje kilka rzeczy, policja pewnie jedzie usłyszeli strzały. Ruszył w kierunku samochodu po zapas leków. Jednak jego auto się paliło, w miejscach dla pasażerów siedziały różne persony, które nie zdawały sobie sprawy z obecności ognia. Wade pełen lęku podszedł pod auto. Nagle płomień buchnął z pełną siłą w jego stronę. Odskoczył instynktownie i upadł na grunt. Spojrzał jeszcze raz na auto. Tym razem było całe. Wszedł do środka. Otworzył szufladkę pod kierownicą i wyjął pudełko tabletek oznakowanych, jako ‘’phalanax’’. Spojrzał w lusterko samochodowe. Jego oczy krwawiły, chociaż mógł wszystko widzieć. Wziął tabletkę do ust i ją połknął. Krwawienie ustało. Nie słychać było już ognia ani nie było widać krwi. Wrócił do rozglądania się za poszlakami. Tym razem jego uwagę przykuły ślady opon w gruncie obok miejsca, w którym się przewrócił. Oznakowania oraz bieżniki wskazywały na to, że samochód musiał być ciężki prawdopodobnie jeep. Specjalny ślad bieżnika wskazywał tylko jedno. To byli ludzie Bauera, tylko oni używali takich bieżników oraz takiego środka transportu. Już wiedział gdzie będzie musiał zajrzeć w następnej kolejności. Spojrzał na zegarek i zaklął głośno. Była już druga w nocy. Stracił kompletnie poczucie czasu. Zapomniał, że brak leków sprawia, że czas płynie jakoś szybciej. Musiał się śpieszyć, jeżeli chciał być w domu przed wschodem słońca. Nie lubił dnia, to było jego przekleństwo. Zrobił zdjęcia wszystkim poszlakom oraz wszystko starannie udokumentował. Około trzeciej już był gotowy do wyjazdu. Następnej nocy czeka go duża ilość wizytacji  



Rozdział 3  
król Samobójców

Wrócił do domu bezpośrednio przed wschodem słońca. Kiedy tylko wszedł do swojego mieszkania zasłonił rolety w każdym pomieszczeniu. Po szczelnym zaplombowaniu okien zdjął swoje ubrania. Zmienił je na luźny czarny podkoszulek bez napisu oraz ciemne jeansy. Zrobił sobie kanapkę z szynką. Cały czas próbował połączyć wątki. Zastanawiało go, co Bauer miał z tym wszystkim wspólnego. Zdawało mu się, że będzie potrzebował lepszych środków perswazji niż jeden marny pistolet. Ciekawiło go tylko ile chciałby za informacje. Po spożyciu strawy wypił jeszcze szklankę wody gazowanej i poszedł spać. Ze snu wyrwało go głośne pukanie do drzwi. Nie przypominało żadnego konkretnego wzoru, czyli nie był to ktoś znajomy. Podszedł do drzwi i je otworzył. Po drugiej stronie progu zauważył kogoś w wielkim brązowym płaszczu oraz czapce baseballowej. Witam Andrew Ryans, CIA mogę prosić król zstąpił. Przemówił. Wade rozkojarzony prosił o powtórzenie. Postać przemówiła znowu. Król zstąpił, niedługo nadejdzie. Nie mogąc zrozumieć poprosił, aby inspektor wszedł do mieszkania, tłumaczył się tym, że go przewiało i nie słyszy na jedno ucho. Wyjął z szafki nocnej phalanax i połknął dwie pigułki. Zaparzył dwie kawy. Zaczęli rozmawiać. Witam inspektorze, czemu zawdzięczam Pańską wizytę? Zapytał. Witam otóż prowadzę śledztwo dotyczące zabójstwa 4 osób w Mt Cloverfield. Przepraszam, że co? Dopytał. To, co Pan słyszał zabito 4 osoby w tamtym hangarze, łuski pistoletowe zgadzają się z Pańskimi. Rozumiem. Zamyślił się na chwilę. A kiedy to się stało, jeżeli można wiedzieć? Około 14:00. No i tutaj muszę Pana rozczarować, bo akurat ja cały dzień jak zwykle siedziałem w biurze. Mam nawet nagrania. Rozumiem przekaże mi je Pan na tego maila? Rozmówca zapytał. Ależ oczywiście. A Wytłumaczy mi Pan skąd się wzięły łuski od Pańskiego pistoletu? A tutaj odpowiedź jest prosta. Składałem to już na policję. Podczas jednego z wypadów ktoś ukradł mi mojego desert eagl’a. W myślach przeszło mu kilka pytań. Między innymi skąd znalazły się tam łuski od pistoletu, on żadnych nie zauważył. Skąd on wie, że tam byłem? Dlaczego akurat CIA? Potem już rozmawiali tylko na formalne tematy. Wymienili się plotkami dotyczącymi zawodów. Odprowadził go do drzwi. Uścisnęli sobie ręce i po zamknięciu drzwi wziął głęboki oddech. Nie nacieszył się sielanką. Usłyszał tylko głośne uderzenie. Jakby ktoś wystrzelił. Zastanawiał się, co to było. Wiedział, że w sytuacjach stresu phalanax może po prostu przestać działać i tak się też stało. W głowie zaczęło mu szumieć. Stał i wsłuchiwał się w drzwi starając się ignorować cienistą postać w rogu pokoju. Tym razem postać przechadzała się po pokoju podeszła pod Wade i szepnęła do ucha. Król Samobójców tutaj jest, strzeż się, trwa oblężenie. I w tym momencie drzwi wyleciały z zawiasów a on z racji tego, że był blisko nich wyleciał razem z nimi. Odleciał na 3 metry kończąc swoją podróż na sofie. Bolało go wszystko nawet żebra. Drzwi poszybowały dalej i zatrzymały się przy samym oknie. Odzyskał ostrość widzenia. Zobaczył jak w miejscu gdzie jest framuga stoi postać. Miała na sobie maskę kevlarową. Pomalowana na dwie idealne połowy na pomarańczową i czarną. Miejsce na oczy było przesłonięte siatką. Wyglądało to na fachową robotę. Była ubrana w cały kevlarowy kostium. Kamizelka kuloodporna miała kilka kieszeni, w której można było widać magazynki. Spodnie były zasłonięte prawie całkowicie przez kuloodporne płytki. Tajemnicza postać trzymała w jednej ręce strzelbę spas-12 w drugiej strzykawkę. Wade ostatkiem sił wyciągnął pistolet i strzelił sześć razy. Napastnik nawet nie odskakiwał od pocisków. Wszystkie przyjął na siebie. Chciał strzelać dalej, ale donośny klik broni mówił o tym, że z pustego Salomon nie naleje. Wstał na równe nogi. Agresor spojrzał na niego. Po chwili było można usłyszeć głośne ‘’csssss’’, po którym zadrgał w konwulsjach. Natychmiast od tego dźwięku ruszył do przodu, rzucając na ziemię strzelbę, dobył z kieszeni dwa długie myśliwskie noże i ruszył przed siebie. Wade pomyślał tylko o tym, że postać stosowała stymulanty bojowe, jednak nie były to zwykłe dragi. Poziom takiej agresji mógł być tylko osiągnięty poprzez wysokiej, jakości leki wojskowe. Jednak najbardziej przeraził go obraz szarżującego, kuloodpornego napastnika a postać wisielca za nim. Jego skóra była popękana. Na głowie miał koronę. Wokół napastnika stało wiele cienistych postaci, które podpalały rzeczy dookoła. Czyli to musiał być Król Samobójców. Pomyślał. Wiedział dwie rzeczy. Potrzebuje phalanaxu oraz przeżyć konfrontację. Ledwo uskoczył w bok. Postać z nożami wbiła je w ścianę. Jednak nie hamowała uderzyła barkiem z impetem. Rozniósł się donośny dźwięk kości. Jednak to nie zahamowało go. Nie martwił się nożami w ścianie. Wyjął z kieszeni pistolet. Nie zwykły pistolet, ale ręcznie grawerowaną armatę Colt.45 Idealna na polowanie na słonie. Wade uznał to za komplement, że aż takiego sprzętu potrzeba by go zabić. Kula przemknęła mu obok głowy. Uskoczył na lewo nie chciałby złapały go rodzice po prawej. Robiło się coraz gorzej. Kolejne kule latały a on unikał ich biegając jak paralityk. Wyskoczył na korytarz. Zauważył agenta CIA, raczej już byłego leżał oparty plecami do ściany korytarza. W jego klatce piersiowej było widać trzynaście kul., Czyli już wiadomo było, co to był za trzask na początku. Ruszył w bieg przed siebie. Usłyszał za sobą kolejne ‘’csss’’ wiedział, że to nie będzie dobre. Nie mylił się. Spojrzał się za siebie. Zamaskowany oprawca biegł z wyciągniętym mieczem przed siebie. Jego bark dyndał śmiesznie. Jednak nikomu nie było do śmiechu. Za nim rozchodził się ogień. Wade nie wiedział czy to iluzja jego choregu umysłu czy może jednak to był prawdziwy płomień. Nie chciał się przekonać. Agresor mimo poważnej kontuzji dopadł go w biegu. Ciął pod kątem. Nie trafił. Detektyw zdołał zrobić odskok. Jednak to był początek gradu cięć. Był za szybki dla niego. Widać, że miał pojęcie jak używać mieczy. Jakimś cudem ani razu go nie drasnął. Głos w głowie podpowiadał mu jak unikać ciosów. Całkiem dosłownie. Jego umysł przemawiał głosem matki. Uznał za dobry moment do wyprowadzenia kontrataku będzie między jednym z cięć. Właśnie wtedy, kiedy jeden z topielców złapał zamaskowanego za nogę. On nie mógł jednak tego widzieć. Wade odczytał to, jako znak. Uderzył w rękojeść miecza. Odbita zaciśnięta ręka otworzyła się. Miecz upadł na podłogę wbijając się ostrzem w wielkie oko w miejscu gdzie stali. Złapał on za rękę i wyprowadził dwa ciosy w maskę. Słyszał jak mu się kostki przestawiają. Trzeba zmienić taktykę. Złapał za nadgarstek i zwinnym ruchem skręcił go. Jednak atakujący nie odczuwał tego odurzony stymulantami. Drugą pięścią uderzył Wade’a kilka razy w twarz aż ten puścił jego rękę. Zepchnął go ze schodów. Na całe szczęście detektyw wylądował dość szczęśliwie i ruszył schodami do dołu. Biegł slalomem, chociaż nie musiał nie chciał jednak by te ręce zwisające ze ścian i sufitu go złapały. Zamknął ze sobą drzwi. Chciał chwilę odpocząć jednak nie mógł. Kolejny wydźwięk dozownika ze stymulantami i agresor przebił się przez drzwi. Mimo wybitego barku i skręconego nadgarstka dalej był w stanie wbiec z pełnym impetem w drzwi łamiąc je na miliardy kawałków. Wade znał tylko jedną opcję. Garaż. Otworzył okienko i wyskoczył. Na szczęście było to pierwsze trzecie piętro. Odbił się od kilku balkonów oraz upadł na śmietnik. Obolały wstał i ruszył do garażu, wiedział, że musi uciekać. Jednak nie zapowiadało się to na koniec. Dozownik zadziałał kolejny raz i bandyta wyskoczył przez okno. Jednak na tyle niefortunnie zahaczył stopą o jakiś metalowy pręt, który został po remoncie. Wade widział jeszcze pociągające go ręce, ale wiedział, że one nie przyczyniły się do tego. Tajemniczy zamaskowany osobnik upadł jak długi na grunt. Nie dawał znaku życia. Jednak koleje ‘’css’’ było słyszalne i jego głowa podniosła się nieznacznie. Zaczął się czołgać jednak szanse, że dopadnie Wade’a były zerowe. Wade nie tracąc czasu otworzył garaż wsiadł do samochodu i wyjechał. Spojrzał ostatni raz w lusterko. Dalej się czołgał. Zmierzał teraz do szpitala. Wziął tabletkę i wszystko ustało. Spokój. Jednak czuł, że czeka go kolejna konfrontacja z Królem Samobójców

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 4078 słów i 23727 znaków.

Dodaj komentarz