Ronald Diamond wysiadał właśnie pospiesznie z pokładu parowca, którym wrócił z wojny do swojego rodzinnego miasta - Nowego Jorku. Mężczyzna zaczął wspominać dotychczasowe życie. Urodził się w 1915 roku w rodzinie rosyjsko-żydowskich emigrantów. Jego ojciec, Ivan, pracował jako kolejarz w Dyneburgu. Matka, Eleonora, była córką właściciela niewielkiego sklepu obuwniczego z Żytomierza. Para ta się pobrała i krótko przed wybuchem I wojny światowej wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Tam też na świat przyszedł ich jedyny syn - Ronald. Rodzina mieszkała w biednej nowojorskiej dzielnicy dla emigrantów, gdzie w okresie prohibicji roiło się dosłownie od przestępców.
Chłopak w wieku kilkunastu lat został sierotą - ojciec zmarł na tyfus, matka zginęła w wypadku kolejowym. Aby uciec od koszmaru codziennego życia, Ronald postanowił mając 17 lat wstąpić do wojska. Nie udało mu się to. Pracował więc jako robotnik. Wyrobiło to w nim silnie lewicowe przekonania polityczne. W 1937 roku pojechał do ogarniętej wojną domową Hiszpanii, aby walczyć po stronie sił republikańskich. Wówczas pierwszy raz zetknął się z karabinem oraz zobaczył, jakie spustoszenie w ludzkich umysłach wyrabiają działania wojenne. Podczas walk nad rzeką Ebro dostał się do niewoli frankistowskiej. Tam zetknął się z racjami drugiej strony konfliktu. Po roku odzyskał wolność i zdecydował się na powrót do Ameryki.
Atak japoński na Pearl Harbor i wejście Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej znów skierowało Ronalda na front. Wziął on udział w walkach przeciwko siłom Afrika Korps w Tunezji, potem w inwazji na Sycylię. Uchodził za dzielnego żołnierza, dorobił się stopnia sierżanta. Trzyletni pobyt na wojnie zniszczył jednak psychikę mężczyzny. Ogrom zbrodni, jakie miał okazję zobaczyć na własne oczy nie mógł nie zrobić na nim wrażenia. Diamond czuł się całkowicie zdemoralizowanym człowiekiem. Dlatego też z wielką ulgą przyjął wieść o kapitulacji Niemiec i możliwości rychłego powrotu do domu. Tak w wielkim skrócie przedstawiała się jego dotychczasowa historia. Człowiek całkowicie wypalony przez wojnę, teraz wrócił do ojczyzny.
- Nareszcie koniec tego okropnego koszmaru - powiedział do siebie Ronald.
Powrót do normalnego życia nie okazał się jednak łatwy i przyjemny dla weterana wojennego. Mieszkał w starym, zaniedbanym mieszkaniu, położonym w biednej nowojorskiej dzielnicy. Nie było tutaj żadnych perspektyw. Aby się utrzymać, Ronald musiał zacząć szukać jakiejś pracy.
Na Long Island doszło tymczasem do poufnego spotkania członków mafijnej rodziny Bullitów. W luksusowym apartamencie zebrało się około 40 osób. Wszyscy gangsterzy usiedli przy jednym stole. W centralnym miejscu siedział szef przestępczej rodziny, niejaki Gabriel Bullit. Miał 68 lat, siwe włosy, nosił na sobie drogi biały garnitur. W ustach palił kubańskie cygaro.
- Musimy chronić nasze interesy w mieście przed wzrastającymi wpływami rodziny Cabanero. Te skurwysyny pchają się do władzy nad półświatkiem. Już kontrolują znaczną część obrotu alkoholem i narkotykami, kupują radnych, jeszcze trochę i będą mieli w kieszeni burmistrza - powiedział gwałtownie lider mafijnej rodziny.
- Według naszych analiz, Cabanero współpracują z Irlandczykami. Mają od nich zapewnioną ochronę - odparł Johnny, najstarszy syn Gabriela.
- Ja pierdolę tych brudnych Irlandczyków, w ogóle nasi chłopcy powinni z nimi dawno się już rozprawić.
- Ale ojcze, protekcja ludzi O'Donella daje naszym wrogom duże pole manewru - odezwał się Sam, młodszy syn Gabriela.
Przywódca rodziny zamyślił się na chwilę, po czym odłożył cygaro i wstał.
- Wypowiemy tym chujom z Lower East Side prawdziwą wojnę i utopimy we krwi! Będą rzygali dosłownie swoją juchą! - ogłosił przekonująco Gabriel.
- Będziemy potrzebowali więcej ludzi. I więcej broni - zauważył Julio Augustino, prawa ręka i najlepszy doradca głowy mafijnej rodziny.
- I to zrobimy, stać nas. Ochronę policji też póki co nad sobą mamy. Do końca roku możemy mieć ostatnią szansę na wyeliminowanie Cabanerów z gry - skomentował Patrick, najmłodszy syn szefa.
Tak więc dwie mafijne rodziny wkrótce miały rozpocząć ze sobą krwawe porachunki. W tym celu Bullitowie zaczęli werbować do swoich szeregów nowych ludzi. Działanie te nie uszły uwadze szpiegów konkurencyjnej grupy. Daniel Cabanero, szef drugiej gangsterskiej rodziny z Nowego Jorku, także zaczął przygotowania do wojny. Mógł liczyć na wsparcie Irlandczyków, którymi przewodził bezwzględny Thomas O'Donell, zwany też ''rzeźnikiem z Queens''. On i jego ludzie słynęli z wyjątkowego okrucieństwa wobec swoich oponentów, toteż większość nie pragnęła im się narażać.
Ronald nie mógł znaleźć sobie żadnego godziwie płatnego zajęcia. Dręczyły go co dzień także koszmary minionej wojny. Pewnej nocy spacerował sobie po ciemnych ulicach swojej dzielnicy, rozmyślając o swoim życiu.
- Na wojnie czułem się źle, ale nawet tutaj, w czasie pokoju, nie jestem w stanie znaleźć spokoju - wzdychał.
Gdy tak sobie szedł, nagle jego drogę zastąpiło dwóch mężczyzn w garniturach, z kapeluszami na głowie. Ronald myślał, że ci faceci to przestępcy. Zaraz wyciągną schowaną broń i go napadną. I zważywszy na to, że nie ma nawet pięciu dolarów w kieszeni, najprawdopodobniej zastrzelą go na miejscu. Ale stało się zupełnie inaczej.
- Czy pan mieszka w tej biednej dzielnicy? - odezwał się do Diamonda jeden z mężczyzn.
- Yyy... Tak. Ale jestem tylko skromnym weteranem, który dopiero co wrócił do domu z długiej wojny - wymamrotał z siebie Ronald.
- Walczył pan w Europie, czy na Pacyfiku? - dołączył się do rozmowy drugi mężczyzna.
- W Afryce północnej i Europie. Od 1942 roku. Doszedłem do sierżanta.
- Ma pan może problemy finansowe? - pytał pierwszy.
- Cóż to za pytanie? Ale... Nie mogę znaleźć póki co żadnej pracy - powiedział z lekką irytacją były żołnierz, zaskoczony tak bezczelnym pytaniem zadanym przez nieznajomego.
- Możemy panu pomóc - kontynuował pierwszy. - Rodzina Bullitów szuka nowych ludzi do swoich szeregów. To byłby dla pana bardzo opłacalny interes.
Ronald zamyślił się. Ze światkiem przestępczym miał do czynienia niemal od wczesnego dzieciństwa. Ale zawsze gardził przemocą i bezprawiem. Z drugiej strony wizja dużych pieniędzy robiła na nim wrażenie. To w tym momencie wydawało się przeważać szalę.
- Dobrze. Gdzie i kiedy mam się zgłosić?
- Proszę jutro przyjść tuż po zmroku pod ten adres - powiedział drugi z mężczyzn podając Diamondowi kartę z zapisanymi na niej informacjami.
- Dobrze. Z pewnością się jutro stawię - odparł.
Dwaj faceci uśmiechnęli się do Ronalda, po czym poszli w przeciwnym kierunku, po chwili znikając zupełnie w mroku nocnej uliczki. Diamond wracając do domu zaczął rozmyślać nad przyjętą przez siebie propozycją.
- Nie wiem, czy to dołączenie do mafii wyjdzie mi na dobre. Ale w sumie, co za różnica. I tak nie ma dla mnie lepszej przyszłości w tym wielkim mieście. Wojna całkowicie mnie wypaliła psychicznie.
Policja w Nowym Jorku miała wiele, nawet bardzo wiele grzechów i grzeszków na sumieniu. Od lat panowała w niej permanentna korupcja, dotykająca zarówno szeregowych funkcjonariuszy, jak i samej góry jej dowództwa. John Rolff, obecny komisarz miejskiej policji, siedział w kieszeni wpływowej mafijnej rodziny Bullitów. Przymykał oko na przemyt, handel alkoholem i narkotykami, zabójstwa oraz porwania. Bullitowie mieli w swojej dłoni także Davida Fritza, prokuratora okręgowego. To jeszcze bardziej zwiększało ich samowładztwo w mieście.
Ale sytuacja ulegała zmianie. Pojawienie się rodziny Cabanero i budowanie przez nią własnym wpływów zagrażało interesom Bullitów. Konflikt ten można było rozwiązać tylko w jeden sposób. Bardzo drastyczny oraz krwawy sposób.
O omówionej porze Ronald stawił się pod wskazanym adresem. Przed jego oczami stał sporej wielkości stary magazyn. Mężczyzna zapukał do drzwi. Po chwili wszedł do środka. Było tam około kilkunastu ludzi. Spostrzegł także dwóch spotkanych wczorajszej nocy nieznajomych.
- Skoro wy wszyscy zdecydowaliście się stawić tutaj dzisiejszej nocy, to znaczy że chcecie zaczął pracę u rodziny Bullitów. I dobrze. Macie szansę porządnie zarobić i stać się wreszcie kimś. Wyrwać się z waszych nędznych żyć - wygłaszał mężczyzna, który poprzedniej nocy namówił Ronalda do przyjścia tu.
- Nazywam się Victor Erazm, a ten tutaj to Douglas Fox - powiedział pokazując palcem w kierunku palącego papierosa mężczyzny w białym garniturze, z kapeluszem na głowie.
Victor kazał wszystkim zebranym ustawić się w jednym, równym rzędzie. Zaczął przyglądać się im dokładnie.
- Jak się nazywacie i co żeście robili wcześniej? - zapytał Erazm łysego mężczyznę z niewielkim zarostem na twarzy, stojącego mniej więcej pośrodku rzędu.
- Ja... Nazywam się Peter Berging. Pracowałem w porcie. Dotychczas - powiedział mężczyzna, z lekkim niepokojem w swoim głosie.
- Mieliście kiedyś jakiś kontakt z bronią?
- Tak. Dwa lata pracowałem w policji na Brooklynie - odparł coraz bardziej zestresowany Berging.
- Co proszę? Byliście psem? I teraz chcecie, kurwa, do mafii wstąpić? - mówił spokojnie, acz z agresją w głosie gangster.
- Ja... Ja... - nim zdążył dokończyć Erazm zdzielił go porządnie w twarz.
Kiedy mężczyzna upadł na ziemię, gangster zaczął go kopać na oczach wszystkich.
- W naszej organizacji nie ma miejsca dla żadnych zajebanych psów! Douglas, weź wypierdol to ohydne ścierwo na śmietnik!
- Czy mamy tutaj jeszcze jakichś popaprańców? Przyznawać się lepiej, bo rozkurwię takiego raz, dwa - zwrócił się do pozostałych zebranych.
Nikt jednak nie odpowiedział. Ronald był troszkę zszokowany całą tą sytuacją. Ale wiedział przecież, na co się pisze, przychodząc tutaj.
Spotkanie trwało około godziny. Wszyscy mężczyźni zostali przyjęci do pracy u Bullitów. Diamond zaczął swoje przestępce życie. Nie wiedział, gdzie ta droga go ostatecznie zaprowadzi.
Daniel Cabanero, szef powoli coraz bardziej zwiększającej swoje wpływy w Nowym Jorku rodziny mafijnej, swoje biuro miał na najwyższym piętrze Chrysler Building. Przebywał tam niemal codziennie. Było to w końcu doskonałe miejsce do kierowania rodzinnymi interesami, zarówno tymi legalnymi, jak i nielegalnymi.
Rankiem pod budynek ten zajechała limuzyna. Wyszedł z niej człowiek ubrany w płaszcz z kapeluszem na głowie. Otaczało go czterech ludzi. Weszli do środka i skierowali się na najwyższe piętro. Tym tajemniczym mężczyzną był Thomas O'Donell, 56-letni lider Irlandczyków. Uchodził za człowieka bezwzględnego, o psychopatycznych i socjopatycznych skłonnościach, przy tym również za chama i prostaka. Podobnie można by nazwać wszystkich jego ludzi. Ale nikt w mieście nie chciał z nimi zadrzeć. Byli jak dzikie zwierzęta, nie cackali się ze swoimi przeciwnikami. Obecnie łączył ich doraźny sojusz z rodem Cabanero. Lecz wieści o szykujących się do wojny z nimi Bullitami, mogły wszystko zmienić.
Po dojechaniu windą na ostatnie piętro, Thomas ze swoimi ludźmi bezpardonowo wkroczył do gabinetu Daniela. Dwaj goryle ochraniający szefa mafii wyciągnęli odruchowo broń.
- Karl, Patrick, spokojnie. Odłóżcie broń - powiedział Cabanero. - Czego chcecie ode mnie z samego rana? I jak śmiecie tak bezceremonialnie się tutaj zjawiać? - kontynuował mężczyzna.
Thomas podszedł do biurka, przy którym siedział mafioso. Z kieszeni wyciągnął papierosa i odpalił go swoją zapalniczką. Następnie wrednie się uśmiechając, zaczął mówić do siedzącego przed nim mężczyzny.
- Doszły nas słuchy, że Bullitowie idą na wojnę z wami. Werbują nowych ludzi, zbierają broń, obwąchują się już z władzami. Chyba nasz dotychczasowy sojusz jest zagrożony - powiedział O'Donell.
- Dlaczego niby?
- Bo moi ludzie mieli tylko ochraniać wasze interesy. Na toczenie wojny się nie umawialiśmy - odparł Irlandczyk.
Cabanero westchnął, po czym ponownie spojrzał na swego rozmówcę.
- A za ile się z nimi rozprawicie?
- Co? Ty się, kurwa, dobrze czujesz? To twoje zasrane zmartwienie. Jeszcze dzisiaj mogę pójść do Gabriela Bullita i to jemu zaoferować współpracę - powiedział bezczelnie Thomas.
Daniel powstał z biurka. Pomyślał przez chwilkę. Podszedł do barku, z którego wyciągnął butelkę whiskey. Nalał dla siebie i swojego rozmówcy.
- Jeszcze się możemy dogadać - kontynuował rozmowę - Na współpracy ze mną ty i twoim ludzie wyjdą lepiej. Za kilka miesięcy będę miał to miasto z garści. Ale żeby to osiągnąć, trzeba pozbyć się Bullitów. Innej możliwości nie ma.
O'Donell wypił cały kieliszek alkoholu jednym duszkiem.
- Właściwie, to mogę ci pomóc. Ale mamy nowe warunki umowy. Chcę... - zamyślił się przez chwilę mężczyzna, po czym dodał - połowy twoich obrotów z handlu heroiną. I chcę też kontroli nad wszystkimi burdelami, którymi administrujecie w mieście.
- Dobrze. Zgadzam się - powiedział Cabanero - Ale liczę na waszą pomoc, w rozprawie z Bullitami.
Irlandczyk pokiwał głową, po czym wraz ze swoimi ludźmi opuścił biuro szefa mafii. Daniel chwycił za słuchawkę telefonu i zaczął wykręcać jakiś numer.
- Halo, Dave? O'Donell złożył mi przed chwilą małą, niezapowiedzianą wizytę. Irlandczycy dowiedzieli się, że Bullitowie szykują się na wojnę przeciwko nam. Aby dalej z nami współpracował, musiałem zawrzeć z Thomasem nową umowę.
Rozmówcą był niejaki Dave Cabanero, młodszy brat Daniela i jego prawa ręka w mafijnych interesach. Gangster nikomu bardziej nie ufał.
- Czyli obiecałeś mu więcej wpływów z handlu dragami i oddałeś mu kontrolę nad kierowanymi przez nas burdelami. Cudownie braciszku. Drogo nas to będzie kosztowało - powiedział niezadowolony z usłyszanych nowin Dave.
- Ale bracie, bez pomocy Irlandczyków i O'Donella nie rozprawimy się z tymi skurwysyńskimi Bullitami - odpowiadał mafioso.
- Może i masz troszkę racji. Ale musimy uważać, aby te zwierzęta nie zaczęły się obwąchiwać z naszymi wrogami. O'Donell to psychol, jest zdolny nas zdradzić w każdej chwili.
Dodaj komentarz