Prolog
Pan Borski siedział w swym gabinecie, dopijając kawę i kończąc czytać "Quo Vadis", jedno z licznych arcydzieł Henryka Sienkiewicza. Zmęczonym wzrokiem wodził po zadrukowanych kartach książki. Litery zaczynały mu się rozmazywać, zamieniać w czarne plamy, których za żadne skarby świata nie można było odczytać. Z pewnością położyłby się do drogiego łóżka z palisandru już dawno, gdyby nie to, że od godziny czekał na "klienta", jak raczył tę osobę nazywać. Z pewnością nie chciał, aby ktoś się o nim dowiedział. Czasami on sam pragnął o całej sprawie zapomnieć, zamazać jak zdanie w zeszycie uczniaka. Życie jednak nie ma przycisku "reset" i niektóre zdarzenia i decyzje odciskają na nim wieczny ślad. Do takich właśnie decyzji należała ta. Jeden zły ruch mógł kosztować wszystko. Borski zamknął książkę z hukiem i rozejrzał się po gabinecie. Na regałach ustawione były dawno przeczytane powieści, zakurzone pamiątki z licznych podróży. Od razu przypomniała mu się piękna Wenecja, Most Westchnień, zdobiona gondola... Gdy tylko to wszystko się skończy pojedzie tam ponownie, by odświeżyć w swej krótkiej pamięci wszystkie widoki i miejsca tego dawnego miasta-państwa. Na biurku, przy którym siedział, oprócz mnóstwa książek, stał też wazon z czerwonymi różami. Ich rozkoszna woń wypełniała mu nozdrza i znów jego umysł wypełniły wspomnienia. Tym razem dotyczyły one rodzinnego domu, dzieciństwa, które tak prędko utracił. Jak bardzo pragnął był wtedy dorosłym mężczyzną... A teraz? Marzy, aby na powrót stać się małym chłopcem, który niewiele wie o okrutnym świecie. Rozmyślenia przerwało mu "ciche" pukanie do frontowych drzwi. Zerwał się z wygodnego krzesła i w kilku susach przebył cały hol. Otworzył drżącymi rękoma wejście do willi i wpuścił gościa. Następnie zatrzasnął je, sprawdzając przedtem, czy nikt niepożądany tego nie zauważył.
-Miałeś być wcześniej!- powiedział
-Spokojnie, Borski. Nie pali się. - odrzekł adresat słów.
Gospodarz ugryzł się w język, by przypadkiem nie wymówić kilku obelg. Nie lubił osób tego pokroju. O wiele bardziej cenił sobie ludzi punktualnych i wiarygodnych, którzy przychodzą na umówioną godzinę. Odebrał więc tylko od gościa czarny płaszcz oraz kapelusz i zawiesił owe elementy ubioru na lakierowanym, drewnianym wieszaku z palisandru.
-Przejdźmy do gabinetu, panie Cafelli.
Trzeba wspomnieć, że przybysz był Włochem. Urodził się niedaleko Rzymu, jednak w młodym wieku przybył do Polski, gdzie osiadł na stałe. W jego głosie można więc było wyczuć typowo włoski akcent. O sobie nie mówił jednak zbyt wiele. Nie wspominał o dacie swych narodzin. Uznawał ją za zbędny fragment życiorysu, tak samo jak imiona rodziców czy wykształcenie. W jego zawodzie nie było ono jednak zbyt potrzebne. Często posługiwał się pseudonimami, aby uchronić się przed zidentyfikowaniem. Lubił, gdy osłaniały go cień i tajemnica. Jednak gdy wychodził na światło dzienne, ciężko było zamazać wspomnienie o nim.
-No więc, Borski, czyżbyś miał jakieś wątpliwości, że prosiłeś o dodatkowe spotkanie?- spytał, gdy znaleźli się już w gabinecie, Włoch
Gospodarz nie odpowiadał przez chwilę. Owszem, nie był do końca przekonany co do niektórych części planu, jednak nie miał zamiaru mówić tego otwarcie Cafelliemu. Nie chciał wyjść na dzieciaka, który waha się między waniliowym, a truskawkowym smakiem loda. Uśmiechnął się więc tylko i wpatrzył w źrenice gościa.
-Ależ nie... Uważam tylko, że powinniśmy dokładniej przemyśleć plan działania.
Włoch zachichotał. Przypominał w tej chwili padlinożerną hienę. Westchnął i powoli wypuścił z ust potok słów.
-Widzisz, Borski, nawet nie wiesz, jak łatwo można zauważyć twój strach. Ciągnie się za tobą jak śluz za ślimakiem. Wydaje mi się, że w najdrobniejszych szczegółach omówiliśmy całe to zlecenie. Zapewniam cię, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nic nie może pójść źle.
Cafelli z szyderczym uśmieszkiem wpatrzył się w gospodarza willi. Gdy ten już otwierał usta, Włoch zaczął ciągnąć dalej swą wypowiedź:
-Pierwszy tak poważny grzech, co? Przyzwyczaisz się. Kilka razy wbijesz nóż w blade ze strachu ciało i to wszystko będzie dla ciebie codziennością. Też tak zaczynałem. Boisz się pewnie piekła... Czegoś takiego nie ma. Nawet niebo nie istnieje. Żaden bóg nie rządzi tym światem. Nie zamartwiaj się. Wszyscy skończymy tak samo: dwa metry pod ziemią razem z wszelkim robactwem.
Pan Borski nie wiedział co powiedzieć. Inteligencja tego człeka powalała go na łopatki. Zapanowała więc cisza, przerywana jedynie trzaskami ognia w kominku i stukaniem kropel deszczu, który właśnie zawładnął światem, o szybę.
-Kiedy zaczynamy realizację planu?- zapytał w końcu gospodarz
Cafelli wydął usta i wbił wzrok w portret jakiegoś marynarza wiszący na ścianie.
-Jutro około południa będę już w hotelu. Podam się za niejakiego Pietra Landretto. Zdobyłem dokumenty i wszystkie papiery.
-A ciąg dalszy?
-Musimy poczekać, aż czujność policji opadnie. Po ciosie, jaki zadamy, długo nie wstanie na nogi.
Borski opuścił powieki na błękitne oczy. W duchu pragnął cofnąć czas i uniknąć serii niechcianych zdarzeń, które to wpłynęły na tę decyzję, która zaczynała zdawać mu się pomyloną.
2 komentarze
d
<sex>
Justyna Drewno Bimber
lovciam biberam hihi biber jest moim bogiem on tajm nałogiem hihi