Córka mafii cz. 2

Więzienie dla kobiet, Santa Marta, 21 czerwca  2010

Kiedy Marcos Hernandez skończył mówić spojrzał uważnie na siedzącą naprzeciw niego dziewczynę, ubraną w pomarańczowe, więzienne wdzianko. Przez ten cały czas zdążyła spalić kilka papierosów. Siedziała chwilę z pochyloną głową. Widać było, że się zastanawia nad tym wszystkim.  
Erica musiała to wszystko ogarnąć, myśli plątały jej się w głowie. Jeszcze raz spojrzała na leżące przed nią zdjęcie, które pokazali jej mężczyźni. Jak to było możliwe, że była tak podobna do tej całej Roxany?  Roxana, co za imię! Wiedziała, że każdy człowiek na świecie ma jakiegoś sobowtóra. Ale żeby być podobną aż do tego stopnia!  Miała wrażenie, że na fotografii jest ona sama. Przypomniała sobie o co prosili ją mężczyźni. Chcieli, aby zajęła miejsce tej dziewczyny w rodzinie mafijnej; odkryć  tajemnice i znaleźć dowody przestępczej działalności Lorenza Romero.  To było bardzo ryzykowne, ale Erica nie bała się ryzyka. Wielokrotnie balansowała tysiące metrów nad ziemią na linie, żeby się włamywać do mieszkań różnych bogaczy. Nie wzbudziłaby żadnych podejrzeń, w końcu była tak bardzo do niej podobna. Ba, była taka sama. Jakby były siostrami bliźniaczkami. W końcu podniosła wzrok i napotkała spojrzenie mężczyzny.
– I co ty na to? – zapytał.
– A co ma ci odpowiedzieć? – Nie siliła się na żadne uprzejmości i od razu zaczęła mówić mu na „ty” mimo że był od niej połowę starszy. – Że się zgadzam? To chciałbyś usłyszeć, prawda? Jakże mi przykro, że cię rozczarowałam. – W teatralnym geście przyłożyła ręce do serca. – Ani mi się śni. Musiałabym chyba na głowę upaść, żeby współpracować z glinami. Nie mam ochoty na żaden teatrzyk. Miałabym uczestniczyć w jakiejś maskaradzie i grać jak jej tam... Roxanę Romino...
– Romero – poprawił ją Ricardo.  
– Nieważne – rzuciła. – Musicie sobie zapamiętać jedno: nigdy nie wezmę w tym udziału.  
– Pomyśl, co możesz zyskać:  wolność i nowe życie.  
– Nie przystanę na waszą propozycję, czy raczej farsę! – rzekła stanowczo.  
– Gdybyś jednak zmieniła zdanie, to przyjdziemy jutro.  
Erica prychnęła.  
– Wbijcie sobie do głowy: Erica de Marco nie brata się z glinami. Musiałabym chyba na głowę upaść, albo kompletnie by mi odbiło. Jak na razie się na to nie zanosi. A teraz panowie, żegnam was. Dziękuję za miłą pogawędkę. Adios! – Wstała i stuknęła w drzwi. – Wychodzę!
Kiedy strażniczka zabrała Ericę do swojej celi, Marcos spojrzał na swojego kolegę.  
– I co teraz?
– Coś mi się zdaje, że nie mamy się czym martwić. Przemyśli sprawę. Tylko głupi chciałby siedzieć w pierdlu – powiedział Ricardo z pewną pewnością w głosie.  
– Jesteś pewny siebie, ja nie jestem takim optymistą.
– Zgodzi się. Wspomnisz moje słowa.  
– Obyś miał rację – odparł Hernandez.
Panowie upuścili więzienie i na parkingu stanęli obok swoich samochodów. Przez ten czas milczeli. W końcu ciszę przerwał Marcos:  
–  Inaczej ją sobie wyobrażałem.  Ma twarz aniołka, tak jak Roxana, ale w środku bynajmniej nie przypomina anioła, raczej diablicę.
– Od razu zauważyłeś. – Roześmiał się Ricardo – To prawdziwa lwica. Żebyś wiedział jak się broniła, kiedy przyłapaliśmy ją na gorącym uczynku kiedy próbowała okraść willę Rodriga Tallancona. Ugryzła mnie w rękę. Do dzisiaj mam jeszcze bliznę, o tu – odsłonił rękaw koszuli pokazując blednący ślad  po zębach.  
– Tallancona? – zapytał z zainteresowaniem Marcos zapalając papierosa. – Czy to nie ten znany polityk?  
– Ten sam.  
– Ale on na pewno miał najlepszy system alarmowy.  
– A co to dla niej za problem. Jest młoda, ale zna się na swojej robocie, więc złamanie szyfru w takim systemie to dla niej bułka z masłem.  Od lat ścigała ją policja całego kraju a nawet i świata.  Nikt nie przypuszczał, że za wszystkimi kradzieżami brylantów, wartościowych naszyjników stoi jedna osoba i to kobieta, bardzo młoda kobieta. Wszyscy myśleli, że „ Cień” to mężczyzna i dlatego miała przewagę.  
Marcos przypomniał sobie sprawę sławnego, nieuchwytnego „ Cienia”. Nigdy nie udało się go zdemaskować czy złapać. Działał pod osłoną nocy, szybko i z zaskoczenia. Pamiętał kiedyś artykuł o jednym napadzie na znany jubilerski sklep w Paryżu. Złodziej ukrył się w sejfie i następnego dnia po otwarciu, uciekł na rolkach, tak szybko jak wiatr, że ochroniarze nawet nie zdołali mu się dokładnie przyjrzeć. Zresztą na pewno był zamaskowany. Uśmiechnął się na tą myśl. To było tak bezczelne i sprytne, że sam się dziwił, jak ktoś mógł wpaść na takie coś. Tylko wyjątkowo sprytna osoba. Jak się dostała do sejfu, to pozostanie wyłącznie jej tajemnicą.  
– Jak ci się udało tego dokonać? Jak się domyśliłeś, że to ona jest „ Cieniem” ? – drążył temat Hernandez zaciągając się mocniej papierosem.
Ricardo przez chwilę milczał, po czym postanowił odpowiedzieć.  
– Dostałem cynk. Nieważne od kogo, to nikt znaczący. Zwykły człowiek. Postanowiłem sprawdzić jego podejrzenia i zacząłem śledzić to dziewczynę. Sam, bo nie chciałem jej spłoszyć. Prawdę powiedziawszy myślałem, że ktoś robi mnie w bambuko. Ale informator był słowny. Dziewczyna kręciła się przy willi Talancona. A dnia poprzedzającego napad przed jego willą stała furgonetka gazowni. Podobno przysyłali ludzi, żeby sprawdzali, czy wszystko jest w porządku. Ale tego dnia firma nie wysyłała w teren żadnych ludzi. Domyśliłem się, że za tym musi stać ona. Jest wyjątkowo sprytna, ale  nawet najlepszym podwija się noga. Facet miał najlepszy, najnowocześniejszy system alarmowy, a ona go rozszyfrowała. Na pewno wcześniej w czasie wizyty pracownika gazowni zmieniła alarm.
– Ale jak udowodniliście jej wszystkie poprzednie kradzieże? To, że złapaliście ją na gorącym uczynku nie znaczyło, że ona jest „Cieniem”. Na pewno nie przyznała się do innych kradzieży.  
– To prawda – przyznał Ricardo. – Informator powiadomił mnie także, gdzie się zatrzymała. Recepcjonista rozpoznał ją i pokazał nam jej pokój, gdzie były jej rzeczy. Zabezpieczyliśmy je. Jej laptop oddaliśmy do fachowca, a w walizce, która miała schowek, znaleźliśmy kilka paszportów, oczywiście fałszywych i złodziejski ekwipunek, a także pendrive. Po złamaniu hasła w jej komputerze i przejrzeniu pendrive'a wiedzieliśmy, że to właściwa osoba, która kpiła sobie z wymiaru sprawiedliwości. Zgubiła ją pycha. Na dysku były skany z gazet  z artykułami o niej. Była z siebie dumna, że wyrolowała  wszystkich. Poza tym były tam plany różnych domów, których właściciele byli okradzeni. Milczała zawzięcie, nie chciała się przyznać, ale w końcu zmiękła, kiedy dowiedziała się jak wysoka kara jej grozi.  
– Podoba mi się ta mała. Jest sprytna, przebiegła i spostrzegawcza. Właśnie taki ktoś jest nam potrzebny. Mam nadzieję, że zmieni zdanie – powiedział Hernandez rzucając niedopałek papierosa na ziemię.

***

Erica nawet się nie spodziewała, że jeszcze tego samego dnia zmieni swoją decyzję. Przebywała w więzieniu od niedawna i nie do końca jeszcze poznała zasady tu panujące. Nie wiedziała nic o życiu tutaj.  
Wśród więźniarek rządziła Gruba Bertha. Jej przydomek doskonale pasował do jej figury. Była  otyłą kobietą o przerażającej twarzy, która była naznaczona licznymi bliznami. Każdy się jej bał i nie wchodził w drogę, bo mogłoby się to bardzo źle skończyć. Bertha odbywała wyrok za zabicie swojego męża i jego kochanki. Któregoś dnia  przyłapała ich na kanapie u siebie w domu, kiedy wróciła wcześniej z pracy do domu. Wpadła w szał. Nie miała dla nich litości, oboje zostali dosłownie zaszlachtowani. Skazano ją na dożywocie.  Przebywała już tutaj ponad piętnaście lat i więzienie stało się dla niej drugim domem, czuła się jak u siebie. Miała układy u naczelniczki i mogła pozwolić sobie na wiele. Również na to, aby do jej celi przydzielano jakieś młode, piękne dziewczęta. Brak mężczyzn powodował, że trzeba było zaspokajać swoje seksualne popędy w jakiś inny sposób. Nie mówiło się o tym, bo żadna do tej pory się nie poskarżyła.  A poza tym nikt nie lubił kapowania. Jednak gdyby jakiejś wpadł do głowy ten głupi pomysł, żeby pójść na skargę,  drużyna Grubej Berthy znalazłaby sposób, aby nigdy  żadna więźniarka już nie puściła pary z ust.  
Erica nie wiedziała, że cały czas jest obserwowana. Już dawno Gruba Bertha obrała sobie ją za cel. Podobała jej się ta mała i to bardzo. Postanowiła, że ta dziewczyna będzie kolejną, którą zaprosi do swojej celi i łóżka.  
Tego dnia na spacerniaku Erica stała z boku,  przy siatce i obserwowała niebo. Nagle  poczuła, że nie jest sama. Odwróciła się i ujrzała największą, najohydniejszą babę, jaką kiedykolwiek widziała na oczy. Chciała ją ominąć, ale ta zagrodziła jej drogę. Bez namysłu rzekła:
– Odsuń się ty obleśna beczko tłuszczu!
Bertha zrobiła się purpurowa na twarzy i przygniotła dziewczynę do siatki.  
– Jak mnie nazwałaś?
– Puszczaj!!
– Pytam ponownie, jak mnie nazwałaś?
– Tak, jak na to zasługujesz! – odparowała Erica. Nie bała się tej kobiety, bo jej jeszcze nie znała. Nie wiedziała kim jest.
– Patrzcie jaka pyskata i ostra!
W tej chwili koleżanki dały jej znać, że nadchodzi strażniczka. Bertha odsunęła się i uwolniła Ericę.  
– Spokój tam! – krzyknęła.
– Ja nic nie robię. Rozmawiamy sobie, prawda?  
Erica kiwnęła głową i strażniczka odeszła na parę kroków, ale nadal stała w gotowości, gdyby coś miało się dziać.
– Lubię takie jak ty: zadziorne i energiczne.  Znaczy, że będziesz dobra w łóżku.  
– Że niby co? Sorki, ale nie jestem zainteresowana. Wolę chłopców.  
– Ja też, ale przez długi czas nie będziesz miała wyboru. – Bertha przeszyła dziewczynę swoim spojrzeniem. Erica poczuła jak po kręgosłupie pełzną jej mrówki. – Jesteś bardzo ładna. Pod tym wdziankiem skrywasz na pewno seksowne i kuszące kształty. Już niedługo się o tym przekonam!
– Chyba śnisz! – Erica mimo że była zlękniona nie dała tego po sobie poznać. Zawsze miała niewyparzony język, co sprawiało jej mnóstwo kłopotów.  
– Zawsze dostaję to czego chcę. Jesteś tu nowa i jeszcze do końca nie znasz zasad. Nie  
przedstawiłam się, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz ten mój brak manier.   Jestem Gruba Berta i ja tu rządzę. Już niedługo przydzielą cię do mojej celi. Naczelniczka to moja dobra znajoma od paru lat. Nigdy mi nie odmawia takich rzeczy, jeśli ją o to poproszę. Szykuj się piękna na przeprowadzkę.
Z tymi słowami i uśmiechem na ustach odeszła razem ze swoimi dziewczynkami.  
Erica czuła, jak mocno i głośno bije jej serce ze strachu. Tak jakby miało za chwilę wyskoczyć. Oparła się o siatkę i zaczęła głęboko i głośno oddychać. Musiała się stąd wyrwać i to jak najszybciej. Nie dostaniesz mnie ty zboczona świnio, pomyślała. W tej jednej chwili postanowiła, że przystanie na propozycję policji.  





Podziemie rezydencji Lorenza Romero, Bogota, 22 czerwca, godzina 23.30

W wielkim zaciemnionym pomieszczeniu oświetlonym jedynie przez jedną lampę wiszącą u sufitu odbywał się rytuał przyjęcia do organizacji kolejnych soldiers.(1)  Pięciu mężczyzn  ubranych w eleganckie, niemal skrojone na miarę, czarne garnitury ustawiło się w wielkim kole.  Ich wzrok był bardzo skupiony, wpatrzony w  mężczyznę w średnim wieku stojącego w środku. Czuli do niego szacunek i respekt. Już niedługo mieli wstąpić w szeregi jego organizacji. Został im ostatni etap, wszystkie wcześniejsze przeszli znakomicie. Od dzisiaj mieli się stać pełnoprawnymi członkami. Przed nimi była wielka szansa. Wszyscy mężczyźni mieli włoskie korzenie, a dokładnie sycylijskie. Nikt kto  choćby w najmniejszym stopniu nie miał włoskiego pokrewieństwa nie mógł wstąpić do mafii. To była stara zasada Cosa Nostry (2), do której należał  jego teść Roberto Orsatti. Wiele lat temu przyjechał tutaj z Nowego Yorku, gdzie mafia zbierała swoje okrutne żniwo. Jako boss jednej z rodzin mafijnych przyjechał  robić interesy. Chodziło o narkotyki. Niby jedna z zasad mafii tego zakazywała, ale mało kto jej przestrzegał. Roberto miał nawiązać współpracę z jednym z karteli narkotykowych. To był dobry interes dla wszystkich. Roberto widząc w Kolumbii nowe  możliwości osiadł tu na stałe.  
Lorenzo Romero po przejęciu schedy po swoim teściu także  przestrzegał  zasady, żeby do organizacji przyjmować ludzi o włoskim pochodzeniu. Tylko dla Manuela Gonzalesa, przyjaciela swojego syna złamał tą zasadę. Ale to była wyjątkowa sytuacja, bo chłopak uratował życie jego synowi.  Ta zasada była bardzo ważna.  
Sam był  stuprocentowym Włochem. Jego rodzice byli włoskimi emigrantami i przyjechali do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Ojciec był zwykłym robotnikiem, a matka zajmowała się domem. Pamiętał czasy kiedy nieraz nie miała co do garnka włożyć. On nie chciał takiego życia. Kiedy miał piętnaście lat przyjechali do Kolumbii z USA.  Tu ich los się odwrócił. Ojciec zarabiał coraz więcej, więc mogli sobie pozwolić na lepsze i wygodniejsze życie. Antonio Romero był uczciwym i pracowitym człowiekiem i dzięki temu ich rodzina wyszła na prostą. Lorenzo nie chciał tak jak ojciec harować jak wół przez kilkanaście lat w jakiejś fabryce. Znalazł lepszy sposób. Zaczął zadawać się z podejrzanym towarzystwem. Od razu odkryto jego talent. Miał silny prawy sierpowy. Na początku brał udział w nielegalnych walkach bokserskich, za co zarabiał niezłą kasę, dzięki której mógł sobie pozwolić na każdą dziewczynę, jaką tylko chciał. Rodzice nic nie podejrzewali do momentu, kiedy zajechał pod dom nowiutkim samochodem. Ale Lorenzo do niczego się nie przyznał. Skutecznie mydlił im oczy, a oni mu wierzyli, bo był ich jedynym, ukochanym, rozpieszczonym synalkiem. Kiedy oboje umarli sprzedał dom, bo był duży dla niego samego i kupił mieszkanie w centrum miasta.  
Zrobiłby wielką karierę w boksie, gdyby któregoś dnia nie spotkał Roberto Orsattiego.  Jeszcze wtedy Lorenzo nie wiedział, że to boss mafii. Kiedy Orsatti zaproponował mu łatwą robotę za dużą kasę, zgodził się bez wahania. Razem z innymi podobnymi do niego osiłkami zajmował się odzyskiwaniem długów, a jeśli któryś przypadkowo nie miał kasy, potrafili dać mu solidną nauczkę.  Często taki jegomość kończył w szpitalu z połamanymi nogami, albo poważnymi uszkodzeniem ciała.  Kiedy dowiedział się kim jest Roberto, mężczyzna wzbudził w nim jeszcze większy szacunek. Z biegiem czasu Lorenzo nie chciał być  tylko chłopakiem  na posyłki. Chciał czegoś więcej. Chciał być taki jak Roberto Orsatti. Wiedział, że mężczyzna bardzo go lubi więc postanowił zaryzykować i poprosił o to, żeby go przyjął do organizacji. Roberto nie odmówił mu. Jako, że Lorenzo był Włochem nie było żadnego problemu. Chociaż minęło tyle lat odkąd przysięgał wierność i milczenie, doskonale pamiętał ten dzień. Od tamtej pory zmieniło się całe jego życie. Na początku był soldati, czyli żołnierzem wykonującym liczne zlecenia: morderstwa, wymuszenia, haracz, ale z czasem awansował. W wieku dwudziestu pięciu lat ożenił się z Marią Isabelą Orsatti, córką Roberta. Z jego strony nie była to miłość, tylko kolejny szczebel w jego karierze. Ona jednak o tym nie wiedziała i wierzyła w zapewnienia o jego gorącym uczuciu. Po ślubie jego pozycja wzmocniła się. Stał się prawą ręką Roberta, a po jego śmierci stanął na czele rodziny. Zamierzał  prowadzić interesy po swojemu, a nie tak jak do tej pory robił to Orsatti, który tutaj w Kolumbii chciał stworzyć własną odmianę Cosa Nostry. Teść chciał przekonać swoich dawnych włoskich wspólników, że powinni osiąść w Kolumbii, gdzie przestępczość kwitła. W USA było coraz trudniej. Już nikt nie przestrzegał Omerty.(3) Coraz częściej członkowie zaczęli nawzajem na siebie donosić i kapować do FBI. Lorenzowi nie podobał się ten plan, ale nie mógł powiedzieć tego teściowi. Na szczęście dla niego  stary wykitował zanim zdążył wprowadzać w życie swój plan.  On mógł po swojemu prowadzić swoje interesy.  
Po kolei spojrzał na młodych mężczyzn. Byli silni i mocno zbudowani. Wiedział, że dokonał słusznego wyboru. Niedługo miał się zacząć „chrzest” nowych członków. To kolejny archaiczny zwyczaj, którego Lorenzo chciał przestrzegać. Tak zazwyczaj wcielano nowych członków do mafii. Kiedy minęła północ każdy z nich podniósł do góry obrazek z Matką Boską, a Lorenzo po kolei zaczął je zapalać. Mężczyźni nie mogli wypuścić ich z rąk. Miały spalić się do końca w ich dłoniach. Zaczęli powtarzać po bossie słowa przysięgi:  
– Przysięgam wierność i milczenie aż po grób. A jeśli kiedykolwiek złamię przysięgę i zdradzę tajemnicę, niech spłonę jak ten święty obrazek.  


(1)soldiers- inna nazwa soldati – żołnierze, najniższy szczebel mafii. Ludzie zajmujący się wykonywaniem zleceń.
(2)Cosa Nostra - wł. Wspólna sprawa lub nasza sprawa. Włoskie określenie współczesnej odmiany mafii w USA.  
(3)Omerta- Zmowa milczenia. Nieformalne prawo zakazujące członkom mafii informowania o przestępstwach. Złamanie groziło egzekucją poprzez zastrzelenie zdrajcy.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 3089 słów i 17861 znaków.

3 komentarze

 
  • Evi

    Czy to koniec? Jezeli tak, to wielka szkoda .....

    9 cze 2017

  • Klaudix

    Fajne :)

    22 paź 2015

  • Kamilka889

    Fajne fajne.: )

    21 paź 2015