Robotnica pośród burzy

Ostatnio spotkałem człowieka, choć może nie, może to tak naprawdę była mrówka. “Muszę pracować” powtarzała z entuzjazmem nosząc na swych plecach igły sosny. Zagrodziłem jej drogę stopą.
- Dlaczego musisz pracować? - spytałem kładąc nacisk na drugie słowo.
- Bo jeśli nie będę tego robić to moja rodzina umrze. Mrowisko się rozpadnie, nie będzie co jeść, wiele złych rzeczy się stanie - stwierdziła ponuro i uniosła główkę w górę. - Proszę, pozwól mi już iść, straciłam już zbyt wiele czasu.
     Podniosłem moją stopę i pozwoliłem jej przejść. Powędrowała do mrowiska i zlała się z tysiącami innych mrówek, pracujących po to, by przeżyć.  
     Wróciłem do mojego domu zamyślony. Zamknąłem drzwi wejściowe i udałem się na górne piętro. Zatrzymałem się przy drzwiach od pokoju córki, ze środka dobiegała muzyka. “Tak dawno nigdzie razem nie byliśmy. Ciągle tylko praca i dom” - pomyślałem z rozżaleniem i nacisnąłem na klamkę. Moja szesnastoletnia córka siedziała na fotelu przy biurku. Spojrzała na mnie przez ramię i wróciła wzrokiem do książek.  
- Cześć - powiedziała przepisując zadanie.
- Cześć - odpowiedziałem siadając na jej łóżku. - Co robisz?
- Odrabiam lekcje, ostatnio strasznie dużo nam zadają - stwierdziła odwracając się do mnie.
- Rozumiem, a nie chciałabyś może pójść do kina?
- Zdziwiłem się, gdy zamiast radości na jej twarzy ujrzałem smutek.
- Bardzo bym chciała, ale muszę się uczyć.    
- Aż tak dużo tego jest? - spytałem wstając.
- Tak, codziennie nas pytają i mamy przynajmniej po dwa sprawdziany w tygodniu… - zaczęła i znów odwróciła się do książek. - Jeszcze kartkówki do tego dochodzą i jako przewodnicząca zarządu jestem odpowiedzialna za przygotowanie uroczystości z okazji obchodów jedenastego listopada - potrząsnęła głową nie wierząc w to, co mówi.
- Jesteś przewodniczącą zarządu? - zdziwiłem się.
- Tak, nie mówiłam ci tego? Musiałam zapomnieć, wybrano mnie dopiero w piątek.  
     Pokiwałem głową.
- Dopiero w piątek... - mruknąłem do siebie, ponieważ był już czwartek. - No nic, ucz się - pogłaskałem ją po głowie - ale mam nadzieję, że kolację zjesz?.
- Tak, zjem - stwierdziła uśmiechając się do mnie.
- To dobrze - stwierdziłem i wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
     Zszedłem po schodach do salonu i zabrałem się za przygotowanie kolacji. Nie jestem kucharzem, więc postanowiłem przygotować tylko jajecznicę, kakao i kanapki. Pamiętając o wszystkich uwagach mojej świętej pamięci żony po piętnastu minutach wszystko co przygotowałem znalazło się na stole. Znów wszedłem na górę po schodach i zapukałem do drzwi. Otworzyłem je.
- Kolacja - powiedziałem i zobaczyłem, że moja córka zasnęła na biurku.  
     Szturchnąłem ją, nie obudziła się. Przeniosłem ją więc do łóżka i przykryłem kocem. Ucałowałem, wyłączyłem muzykę i wyszedłem gasząc światło. Zszedłem na dół i usiadłem do kolacji. “Może to i lepiej, że zasnęła” pomyślałem, gdy zjadłem przypaloną jajecznicę.  
- Jak ja ją mało znam - wymamrotałem upijając łyk kakao.
     Nawet nie wiedziałem, że została przewodniczącą zarządu. Posprzątałem po posiłku, zgasiłem światło i poszedłem do swojej sypialni. Spojrzałem na zdjęcie wiszące na ścianie, z którego moja żona uśmiechała się do ściany naprzeciwko lub do mnie, gdy siedziałem na łóżku. Nic też dziwnego, że jak co wieczoru usiadłem na nim i zacząłem przyglądać się żonie.
     Rozstaliśmy się trzy lata temu, rozstaliśmy się? Nie, to źle powiedziane, ona odeszła ode mnie, a może raczej zabrano mi ją. Zginęła w wypadku samochodowym, osierocając córkę…, i wisi na tej ścianie, i uśmiecha się, i daje mi nadzieję na to, że kolejny dzień będzie lepszy, że w końcu i ja będę tak szczęśliwy jak ona.  
     Zmówiłem modlitwę wieczorną i oparłem głowę o poduszkę. Wpatrując się w sufit rozmyślałem o moim życiu i o życiu mojej córki. Postanowiłem, że jutro też spróbuję zabrać ją do kina. Z tą myślą zasnąłem.  

     Następnego dnia wziąłem wolne w pracy i wybrałem się na spacer po lesie. To zadziwiające jak człowiek wiele traci chodząc do pracy, a przecież bez niej nie mógłby normalnie funkcjonować.  
     Z początku szedłem główną drogą, jak zwykły spacerowicz, ale szybko zrozumiałem, że w ten sposób niczego nie zobaczę. Skręciłem w pierwszą, wydeptaną przez zwierzęta ścieżkę i wtedy natknąłem się na sarnę. Spojrzała na mnie, lecz gdy tylko zrobiłem krok w jej kierunku uciekła spłoszona.  
- Czemu tak szybko odchodzisz? - krzyknąłem za nią.
     Sarna zatrzymała się i odwróciła głowę w moją stronę.
- Szybko? - spytała zdziwiona.  - Przecież patrzyłeś na mnie przez kilka godzin, nie zauważyłeś, że się ściemniło? Muszę biec, bo każdemu należy się sen.
     Rozejrzałem się wokół, rzeczywiście słońce chyliło się już ku zachodowi.
- Ale czemu dopiero teraz uciekasz, teraz gdy zrobiłem krok? - spytałem.
     Zwierzę zaszczekało.  
- Nie uciekam, bo zrobiłeś krok, tylko dlatego, że zrobiło się ciemno, czyżbyś mnie nie słuchał? - pokręciła głową niezadowolona i ruszyła pędem, by po chwili zniknąć pomiędzy drzewami.
     Ja także postanowiłem wrócić do domu. Podczas podróży zastanawiałem się nad tym zdarzeniem. Czy rzeczywiście tak jest, że to nie nasze kroki są złe, lecz czas w którym ich dokonujemy? Może gdybym wcześniej wyznał miłość mojej żonie, nie odeszłaby ode mnie tak szybko.  
     Nacisnąłem na klamkę od drzwi wejściowych i znów je zamknąłem. Moja córka już wróciła ze szkoły, nie zbiegła jednak na dół by się przywitać.  
     Postanowiłem jak najszybciej zaproponować jej kino. Przechodząc przez kuchnię dostrzegłem w zlewie stos nieumytych naczyń. “No tak, zapomniałem pozmywać…, są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić” - stwierdziłem w myślach. Pokręciłem głową i ruszyłem w stronę pokoju córki.  
     Znów siedziała przy biurku, przeglądając zeszyty.
- Cześć - przywitałem się.
- Cześć - odpowiedziała przez ramię.
- To może dzisiaj pójdziemy do kina? - spytałem z nadzieją, widząc, że chowa część zeszytów do plecaka.
- Bardzo bym chciała, ale nie dam rady, muszę jeszcze pouczyć się na sprawdzian z biologii i zrobić plakat na matematykę...
- Yhm, rozumiem - pokiwałem głową i odwróciłem się w stronę drzwi.
- Przepraszam cię tato, bardzo chciałabym pójść z tobą do kina, ale nie mam na to czasu, jak się nie uczę, to śpię. Właśnie! Dziękuję, że mnie wczoraj położyłeś do łóżka - uśmiechnęła się do mnie, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem i zamknąłem drzwi.
     Poszedłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. “Czy robię coś źle?” - myślałem patrząc na żonę.  
Zszedłem na dół napić się wody i znów zobaczyłem nieumyte naczynia. Od razu wziąłem się do ich umycia. “To zabawne, że są rzeczy bez których trudno się obyć, po prostu są potrzebne, przecież nikt nie lubi jeść z brudnego talerza i to jeszcze używanego wcześniej przez kogoś innego…” - pomyślałem. Odłożyłem ostatni talerz do szafy i uświadomiłem sobie, że zapomniałem zrobić kolację. Pobiegłem na górę i zajrzałem do pokoju córki, niestety już spała, na szczęście w swoim łóżku.  
Wróciłem do pokoju, zmówiłem wieczorną modlitwę i postanawiając spróbować ponownie jutro zabrać córkę do kina. Usnąłem.  

     Rano znów wziąłem wolne w pracy i poszedłem do lasu. Tym razem od razu skręciłem w boczną ścieżkę i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu po chwili w głowę uderzył mnie orzeszek. Po odbiciu od mojej głowy spadł na ziemię i wtedy pojawiła się wiewiórka. Rude zwierzątko jak gdyby nigdy nic przebiegło pomiędzy moim nogami i chwyciło orzeszek.
- Co robisz? - spytałem.
Wiewiórka spojrzała na mnie podejrzliwie i zacisnęła łapki na owocu.
- Magazynuję.
     Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- No tak, ale po co?
- Żeby przetrwać zbliżającą się zimę, wy tak nie robicie? Nie zbieracie rzeczy na trudniejszy czas? - spytała zdziwiona.
- Robimy - odparłem.
- No właśnie - pokiwała głową dumna, że miała rację i uciekła do swojej dziupli.  
     Usiadłem pod drzewem w takim miejscu, by dobrze widzieć jej dziuplę. Co chwila wychodziła i wracała do niej z nowymi przysmakami.  
- Długo jeszcze będziesz zbierać? - zawołałem gdy wychodziła za którymś razem.
     Wiewiórka odszukała mnie wzrokiem i stwierdziła.
- Ach to ty, będę zbierać tak długo, aż przyjdzie zima, wtedy zasnę - i wróciła do swej niekończącej się pracy.
     Pokiwałem głową ze zrozumieniem i wstałem. “Ja też tylko zbieram...:” - pomyślałem ponuro i udałem się do domu. Wszedłem do niego i zamknąłem za sobą drzwi. Mojej córki jeszcze nie było, więc postanowiłem zrobić obiad. Jak już mówiłem wcześniej, nie jestem kucharzem, więc ugotowałem tylko pierogi kupione w sklepie. Kiedy skończyłem, córka akurat wróciła ze szkoły.  
- Cześć tato - przywitała się przechodząc przez kuchnię.
- Cześć, nie będziesz jadła? - spytałem zdziwiony, widząc, że wchodzi po schodach.
- Nieeee, jadłam obiad w szkole…
- Aha - westchnąłem zadziwiony - A może dzisiaj pójdziesz ze mną do kina, skoro nie chcesz zjeść ze mną obiadu? - zapytałem trochę zbyt natarczywie.
- Tato, nie mogę, jutro mam sprawdzian z chemii, muszę się uczyć…
- Yhm, rozumiem - powiedziałem stawiając talerz z pierogami na stole, a moja córka pobiegła do pokoju.  
     Zjadłem obiad, pozmywałem naczynia i poszedłem do pokoju. Usiadłem na łóżku i zacząłem się zastanawiać. “Co robię źle?” “Przygotowanie obiadu czy zaproponowanie kina jest złe?” Spojrzałem na żonę. “No powiedz”.
- Tak myślałem, nic mi nie powiesz - wymamrotałem.  
     Otrząsnąłem się, poszedłem umyć twarz i zapukałem do pokoju córki.
- Będziesz jeść kolację? - spytałem otwierając drzwi.
     Siedziała jak zwykle przy biurku zapisując coś w zeszycie. Odwróciła głowę w moją stronę.
- Nie, dziękuję.
     Nie wytrzymałem.
- Czy możesz mi powiedzieć o co chodzi?! Czemu nie chcesz ze mną jeść, wyjść do kina? - krzyknąłem.
     Córka spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
- Czy możesz sobie iść? Proszę… - powiedziała, a ja zamknąłem drzwi i uciekłem do swojego pokoju.  
Rzuciłem się na łóżko. “Co robię źle?” - myślałem płacząc, aż zasnąłem.  

     Następnego dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Zjadłem śniadanie i poszedłem się przebiec. Wbiegłem do lasu i już po chwili znalazłem się nie na ścieżce, ale pomiędzy różnymi drzewami. Nagle spotkałem dzika, a tan zawył i zaczął uciekać.
- Czemu uciekasz? - spytałem.
     Dzik zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Bo mnie wystraszyłeś!  
- Rozumiem, ale nie mam złych zamiarów, nie musisz się mnie bać - stwierdziłem rozkładając ręce.
- Nie znam cię, nie było cię tu wcześniej.
- Możesz mi zaufać.
     Dzik zawył ponownie.
- Udowodnij mi to.
     Zrobiłem krok do przodu, a on zawył po raz trzeci i uciekł.  “Co zrobiłem źle?” - pytałem się w myślach wracając do domu. “A może to z nim było coś nie tak?”.  
Po powrocie do domu zamknąłem drzwi, przebrałem się i umyłem. Wszedłem do pokoju i położyłem się na chwilę. Spojrzałem na krzyż wiszący nad wejściem. “Ty też chciałeś dobrze, a cię nie zrozumieli i zabili.” - pomyślałem i z tą myślą zasnąłem.
Po chwili zadzwonił mój telefon.
- Gdzie jesteś? - spytał kolega z pracy.
- W domu - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jesteś chory?
- Nie - zaprzeczyłem. - Muszę po prostu poukładać sobie kilka rzeczy w głowie…
- Rozumiem, potrzebujesz pomocy?
- Nie, dziękuję.
- No cóż, cześć.
- Cześć - pożegnałem kolegę i się rozłączyłem.
     Wstałem i poszedłem do pokoju córki. Na biurku leżały zeszyty i podręczniki, a łóżko nie było pościelone. Odnalazłem jej plan i spojrzałem na zegarek. “Tym razem musi się udać” - stwierdziłem w myślach i pobiegłem do samochodu.
     Po chwili czekałem pod szkołą na moją córkę. Wyszła w towarzystwie koleżanek, lecz one poszły w inną stronę.  
- Chodź, podwiozę cię - krzyknąłem po otwarciu okna.
- Tata? Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona.
- Wsiadaj, wszystko ci wytłumaczę - stwierdziłem, a ona posłusznie wsiadła do samochodu.
     Ruszyliśmy.
- Pomyślałem - zacząłem - że moglibyśmy pójść do kina, więc właśnie tam jedziemy.
- Tato! - krzyknęła.  
- O co chodzi?
- Muszę się uczyć, zawalę sprawdzian.
- Daj spokój, będzie super!
Kątem oka dostrzegłem jak kręci głową, ale przecież nie mogłem zawrócić, już postanowiłem, że zabiorę ją do kina za wszelką cenę. Kiedy kupowałem bilety mamrotała.
- Zawalę sprawdzian, nie nauczę się, nie zdążę zrobić pracy na biologię i na polski. Wracajmy do domu…, proszę, tato.
     Ale ja jej nie posłuchałem i po chwili w milczeniu oglądaliśmy film, a potem wróciliśmy do domu.  
- Czemu nic nie mówisz? Nie odezwałaś się odkąd wyszliśmy z kina - zauważyłem zamykając drzwi.
     Milczała. Spojrzała na mnie.
- Nie podobał ci się film? - spytałem patrząc jej w oczy.  
- Nie chciałam tam iść! - stwierdziła ze złością i pobiegła z płaczem do pokoju.
     Ja poszedłem do swojego, spojrzałem na żonę i rzuciłem się na łóżko z płaczem. Kiedy mi przeszło, odmówiłem błagalną modlitwę, po czym zasnąłem.  

     We śnie stałem nad metalowym stołem. Na środku niego pojawiła się mrówka, biegająca w szaleńczym tempie od krawędzi do krawędzi. Nagle zaczęło padać, a biedna mrówka nie mogąc dostać się pod stół postanowiła umierać w jego centrum, na środku tuż przed moimi oczami. Wkrótce deszcz przerodził się w burzę.
Zamrugałem, ale mrówka nie znikła, wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. Odwróciłem się i odszedłem kilka kroków, ale to także niczego nie zmieniło, wciąż tam była.  Bezbronna, sama pośród nieprzyjaznego metalu skazana na śmierć. “Nie dam ci zginąć” - powiedziałem i utworzyłem nad nią kapelusz z rąk .  
Trzymałem tak ręce przez kilka minut i poczułem, że się męczę, więc postanowiłem, że zabiorę mrówkę w inne miejsce, w tym celu wziąłem ją dwoma palcami i zaniosłem do domu, który wyrósł przede mną, postawiłem w pobliżu kominka i przyjrzałem się jej.
Niestety już nie żyła, zgniotłem ją palcami, a przecież chciałem jej pomóc. “Jakie to niesprawiedliwe!” - pomyślałem i obraz się zmienił.  
Nagle znalazłem się w swoim pokoju, naprzeciwko obrazu mojej żony. Jej uśmiech się poszerzył, a po chwili ku mojemu zaskoczeniu otworzyła usta.  
- Co robisz źle? - spytała. - Powiedz mi, co robisz źle! - krzyknęła i zniknęła pozostawiając po sobie tylko pustą ramę.
- Nie wiem - wyszeptałem.
     Wtedy do pokoju wbiegł, głośno kwicząc dzik i zlany potem obudziłem się w swoim łóżku. Zapaliłem lampkę nocną i sapiąc wyszeptałem:
- Co robisz źle?
     Usiadłem i wtedy coś mnie tknęło, bo zrozumiałem. Zamiast podstawić mrówce palec, by ta sama na niego weszła, ja wolałem wziąć ją na siłę, przez co ją zabiłem, chociaż nie miałem złych zamiarów. To samo zrobiłem z moją córką porywając ją do kina, ale wcześniej zamiast zrobić cokolwiek wolałem odchodzić lub zamykać oczy i tu tak samo postępuję z córką.  
Nie, to nie tak, że nie miałem złych zamiarów, wcale nie chciałem jej pomóc, tej mrówce, chciałem, żeby nie bolały mnie ręce, dlatego chwyciłem ją i zabrałem do domu, by odpocząć i nie mieć jej jednocześnie na sumieniu…
Nigdy nie spytałem czy moja córka potrzebuje pomocy w nauce, uznałem, że to ona ma mi pomagać. Podniosłem wzrok na żonę.
- Ale ja jestem głupi - wymamrotałem z lekkim uśmiechem.
     Pokiwałem głową. “Tak, popełniłem błąd…” - pomyślałem i siedziałem tak ze swoimi myślami przez kilkanaście minut, potem spojrzałem na krzyż nad wejściem do pokoju, podziękowałem, zgasiłem lampkę i zasnąłem.

     Rano gdy się obudziłem, znów postanowiłem się przebiec. Wbiegłem do lasu i przypomniał mi się sen, parsknąłem śmiechem. “Ale byłem głupi” - stwierdziłem. Jeszcze raz przeanalizowałem sen i dotarłem do dzika. Teraz już rozumiem, że gdybym go nie wystraszył to by nie uciekał, a ja za wszelką cenę chciałem mu coś udowodnić, mu? Raczej powinienem powiedzieć, że chciałem udowodnić coś sobie.  
- To, że potrafię być dobrym ojcem - wyszeptałem. - Ale nie potrafię… - stwierdziłem ze smutkiem zatrzymując się.
     Przede mną rosły drzewa, żadne nie było odosobnione. “Ale czy aby na pewno? “ - spytałem w myślach. Las był liściasty, a ja wyraźnie widziałem przed sobą młodą, szesnastometrową sosnę i przypomniało mi się wtedy jak widziałem wczoraj moją córkę, wychodzącą pośród innych koleżanek.
Ona przecież też na pozór nie była sama, bo przecież jest dziewczyną w wieku szesnastu lat, taką jak inne, ale tak naprawdę jest sama. Gdzie byłem po śmierci żony? Czego szukałem? Nie wiem, ale nie znalazłem, chociaż uważałem, że córka powinna mi to dać, powinna mnie pocieszyć i tak się na to nakręciłem, na to, że będziemy szczęśliwi, że nie dostrzegłem tego, że to ona potrzebuje mojej pomocy. Nie mogę jednak pomóc jej na siłę, bo wtedy ją zabiję i nic się nie zmieni w jej życiu… Czemu się tyle uczy? Czemu ja tyle pracowałem? Bo uciekałem, bo jestem tchórzem i nie mogę pojąć tego, że moja żona już nie wróci, a ja sam zostałem z córką!
- Fantastycznie! Dziękuję ci bardzo! - krzyknąłem spoglądając w niebo!
     Na moją twarz w odpowiedzi spadły krople deszczu, a po chwili się rozpadało.
- Bardzo zabawne - mruknąłem i pobiegłem do domu z płaczem.  
     Podczas tego biegu wiele razy krzyczałem i możliwe, że to przyniosło mi ulgę, przemyślałem wszystko i może tam po raz pierwszy pogodziłem się ze stratą.  
Powie ktoś, że krótko mi to zajęło, ledwie poranek, ale to nieprawda, zaakceptowanie tego co się wydarzyło nie zajęło mi nawet kilku dni, nie, ono zajęło mi trzy lata. Wcześniej uważałem, że nie mam z tym problemu, przecież moja żona jest w niebie, więc jest dobrze, nic mi nie będzie, Pan Bóg tak chciał, ale tak naprawdę to ja się z tym nie pogodziłem. Dopiero teraz przyjąłem to do wiadomości.  
     Otworzyłem drzwi od domu i poszedłem się umyć. Zszedłem na parter i zadałem sobie pytanie: Jakie jest ulubione danie mojej córki? I już po chwili przygotowywałem pierwszy raz w swoimi życiu naleśniki, z przepisu żony. Córka wróciła ze szkoły.
- Cześć - powiedziałem uśmiechając się do niej w drzwiach. - pomyślałem, że lubisz naleśniki, a dawno nie było ich u nas w domu, więc może zechcesz zjeść.  
- Cześć - odparła zdziwiona ściągając buty.
     A ja dodałem.
- Przepraszam, że cię wczoraj na siłę wyciągnąłem do kina…
- Nic się nie stało - powiedziała uśmiechnięta.
     A ja rozłożyłem ramiona i się przytuliliśmy. Pierwszy raz od bardzo dawna. Usiedliśmy do stołu i rozmawialiśmy jak rodzina, bo w rodzinie wcale nie ważna jest ilość, a jakość w relacjach i więziach.  
Później poszedłem z nią do pokoju i pomagałem jej w lekcjach, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Przeprosiłem córkę, szepcząc:
- To z pracy - i wyszedłem z jej pokoju.
     Kolega nie był zadowolony z mojej nieobecności.
- Czemu nie odbierasz telefonu? - warknął.
- Przepraszam cię, musiałem zająć się pewną mrówką, która chce zostać lekarzem.  
- Co takiego? Jeśli chcesz mi powiedzieć, że ćpasz zamiast przychodzić do pracy…
- Daj spokój, mam córkę, która potrzebuję mojej pomocy, przepraszam, już wysyłam maila, że biorę dwa tygodnie urlopu - i się rozłączyłem, a potem wyłączyłem telefon.
Wróciłem do mojej pociechy i po skończonych lekcjach wysłuchałem fascynujących opowieści o jej życiu, nawet nie wiecie jak ten świat się zmienia i jaką mam fantastyczną i zdolną córkę.

To już koniec tej historii, ale chciałbym sprostować parę rzeczy, ponieważ po konsultacjach z córką uznałem, że to konieczne… Mianowicie chodzi o zwierzęta, są one tylko symboliką pracy człowieka i jego zachowania, stosunku do świata i trzeba pamiętać, że człowiek, choć jest zaliczany do królestwa zwierząt jest od nich mimo wszystko wyżej i nie powinien swojego życia kończyć na pracy, jak to na przykład robi mrówka.  
Zresztą to zwierzątko wyłącznie podczas pracy buduje relacje z innymi mieszkańcami mrowiska, w przeciwieństwie do człowieka, który może i powinien robić to także na wiele innych sposobów.
Jeśli chodzi natomiast o sarnę, to ma ona przekazać bardzo ważną naukę życiową, mianowicie jeśli człowiek nie zrobi czegoś słusznego, z jego perspektywy właśnie w tym momencie i będzie zwlekał, to gdy już zdecyduje się na ruch, będzie za późno, bo szansa przeminie. I nie mam tutaj na myśli, by za wszelką cenę dążyć do swoich celów, to też jest bowiem oznaką choroby, zwanej zaślepieniem.
Wiewiórka symbolizuje człowieka, który zbiera, typowego materialistę, ale także osobę, która to wciąż na nowo szuka nowych doznań, chciałbym zauważyć, że słowa wiewiórki: “Ach to ty, będę zbierać tak długo, aż przyjdzie zima, wtedy zasnę”, można czytać w odniesieniu do człowieka, a nawet trzeba w ten oto sposób: “Ach to ty, będę zbierać tak długo, aż przyjdzie śmierć, wtedy umrę”.  
Dzik symbolizuje człowieka płochliwego, zalęknionego, osobę z problemem, która boi się obcych lub ludzi, których za obcych uważa. My często spotykając taką osobę chcemy wejść w jej życie, rozwiązać jej problemy... Nie widzimy jednego, ona tego po prostu nie chce. To tyle, jeśli chodzi o zwierzęta.
Warto też zwrócić uwagę na drzwi od domu, które po przyjściu są często przeze mnie zamykane i tylko raz pozostają otwarte, a dzieje się to z tego powodu, że już nie chcę, żeby ktoś mi pomógł i nie uważam, że jestem najważniejszy, ale otwieram się na moją córkę, drugiego człowieka. Tak samo jest z drzwiami od jej pokoju, tylko raz zostają otwarte, wtedy kiedy położyłem ją do łóżka.
Idziemy nie oglądając się na boki, to my jesteśmy przecież panami własnego życia. Tylko co z nas za władcy, skoro zamiast zwracać uwagę na innych, myślimy tylko o własnym interesie?


Opowiadanie powstało  
po odkryciu przeze mnie własnego egoizmu
i dostrzeżeniu tego, że inni często bardziej potrzebują pomocy niż my sami.  

Październik 2017 roku.

Dodaj komentarz