Moja pierwsza dziewczęca miłość.
O tak. Pierwsza miłość potrafi zawrócić w głowie. Widzimy tylko same ideały i nie wyobrażamy sobie, aby nasz wybranek miał jakąkolwiek wadę. Bo przecież gdyby miał, to byśmy go nie kochali, prawda?
Jak każdy i ja miałam swoją pierwszą dziecięcą miłość. Miał na imię Szymon i mieszkał za kościołem. Jego rodzina była w głębokich względach nie tylko kościoła, ale i naszej małej mieściny, gdzie wcześniej mieszkałam do czwartej klasy podstawowej. Obiekt moich westchnień miał rozmarzony wyraz twarzy, rozbiegły wzrok, choć nie zez, cudne niebieskie oczy z blond czupryną i najdelikatniejsze usta pod słońcem. Niczym jedwab otulała je rozkoszna jasnoróżowa powłoczka, która w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. O tak. Z Szymona był niezły lowelas. Kochała się w nim chyba każda dziewczynka z klasy i ja na przełomie drugiej i trzeciej klasy się w nim zadurzyłam.
Kiedy tylko koleżanki z klasy zauważyły moje zainteresowanie, natychmiast jakby piorun w nie strzelił, zaczęły się z nas naśmiewać. No bo jak zareagować w tak młodym wieku? Nieraz się obrażałam, ale potem przestałam zwracać na nie uwagę, tylko całą moją nieskalaną miłość skupiłam na pisaniu pięknych, moim zdaniem, wierszy, których nigdy nie ujrzał. Siedziałam za drzwiami na oknie na korytarzu i dumałam nad swoim dziewczęcym uczuciem, które nie tyle mnie zaskoczyło, bo byłam pewna, że kiedyś się zakocham, ale nie sądziłam, że to on będzie obiektem moich westchnień.
Czasem on sam zaczął zwracać na mnie swoją uwagę, niby przypadkiem przechadzając się korytarzem i zerkając w moją stronę, aby się upewnić, czy na niego patrzę. I jak na ironię, w ogóle wtedy na niego nie patrzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że skoro do tej pory nie zwrócił na mnie swojej uwagi, to nigdy tego nie zrobi. Może i byłam dzieckiem, ale nie chciałam karmić się mrzonkami, które oplatałyby mój mózg niepotrzebnymi fanaberiami. W szkole przestałam na niego patrzeć a na lekcjach, bo był w mojej klasie skupiłam się na słuchaniu nauczyciela, bo z tego przynajmniej miałam jakąś korzyść w postaci dobrych ocen. W tym też czasie zaczęłam się uczyć lepiej niż zazwyczaj, co spowodowało, że to on zaczął zawracać na mnie uwagę. Widziałam to, bo częściej patrzył w moją stronę, a gdy rozmawiałam z innymi kolegami z klasy, bo nie byłam typową dziewczynką, która bawi się tylko z dziewczynkami, niby przypadkiem coś akurat chciał od tego z kim rozmawiałam. Potem odczułam to, jakby był o mnie zazdrosny.
Po pewnym czasie, chyba już w trzeciej klasie, spotykaliśmy się z kolegami i koleżankami z klasy w pewnym parku, do którego chadzaliśmy codziennie. Urzekały mnie owocowe drzewa, które zakwitały na wiosnę i w odwdzięczeniu, że ich nie niszczyliśmy, dawały nam pełno owoców latem i jesienią. Gruszki, jabłka, czy śliwki były dla nas ogólnie dostępne, gdyż parkiem nie zajmowała się wtedy gmina. A my ciekawi świata, lubiliśmy patrzeć na cztery duże stawy porośnięte trawą i rzęsą, która zabrała dwa cenne życia z naszej mieściny. Dwie zagubione w alkoholu dusze leżały wciąż na dnie, podczas gdy ich ciało rozkładało się na cmentarzu. Podczas pełni w nocy można było wyczuć, że ktoś nas obserwuje, choć nikogo nie było w pobliżu. Czuło się na plecach oddech szaleństwa, które nie robiło nikomu krzywdy, a i znikało zazwyczaj w miejscu, gdzie ta dusza tkwiła na dnie. Jakby wskazywała, że tam była. Tam oddała swój ostatni oddech.
Pomiędzy stawami znajdował się taki strumyk. Nie głęboki, może do kolan było w niej wody. Stojąc na mostku oddzielającym stawy, lubiliśmy spoglądać na małe rybki, które w tym strumyczku pływały. Nie raz wchodziliśmy do niego chcąc złapać jedną z rybek i nie jeden raz nam one uciekały. I również tego dnia byliśmy tam w kilkoro, między innymi była tam moja sympatia. Wtedy też jedna z koleżanek powiedziała, że jeśli przejdę ten strumień na boso od początku do końca, będzie to oznaczało, że mi na Szymku bardzo zależy i nie są to tylko droczenia z mojej strony. Druga osoba dodała, że gdy go przejdę, to dostane od niego buziaka, na co Szymon zrobił wielkie oczy, ale się zgodził. Byłam wkurzona na intrygę, którą wyczułam, że zaplanowały wcześniej, ale przyjęłam wyzwanie. Będąc w trzeciej klasie podstawowej zgodziłam się na wyzwanie, aby zrozumiały, że nie igram z niczyimi uczuciami. One grały teraz z moimi, jednak widok mojej sympatii dogłębnie się nad tym zastanawiającej co zrobię, przekonał mnie, że to nie ja będę upodlona, tylko one, skoro wyzwanie wykonam. Umówiliśmy się tylko na następny dzień, bo była to sobota, a w obecnej chwili nie miałam odpowiedniego stroju. Wiedziałam, że mi nie wierzą, że przyjdę, a ja wiedziałam, że przyjdę i go przejdę, choćby nie wie co. I nie zależało mi wcale na wygraniu zakładu, ale na udowodnieniu innym, że gdy się kogoś darzy uczuciem, można dla niego poświęcić wiele. Czasem nawet własną godność.
Następnego dnia założyłam krótką spódniczkę, koszulkę i sandałki. Ku mojemu zdziwieniu przyszła prawie cała moja klasa wraz z moim lubym. Zanim zdjęłam sandałki podszedł do mnie i powiedział, że nie muszę niczego robić, bo on mi wierzy. Myślicie, że go posłuchałam? W życiu. Dla mnie sprawy zaszły za daleko i nie wyobrażałam sobie, abym miała teraz zrezygnować. Dla mnie samej w serduszku zranionym przez innych, toczyła się walka o prawdę swoich uczuć. Sama obecność lubego tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że dam radę. Pamiętam, że odparłam mu wtedy ,, Nie wierzysz, że to przejdę, czy w to, że cię kocham?”. Po tych słowach zdjęłam sandałki i od początku jednego mostku zaczęłam wchodzić do zimnej wody sięgającej nawet powyżej kolan, gdzie potłuczone butelki walały się na około, a pijawki zaczęły próbować się przyssać do moich stóp. Nieraz niezgrabnie omijałam porośnięte krzewy w wodzie, które zgrabnie uniemożliwiały mi spokojne przemierzenie przeznaczenia.
W połowie drogi coś mnie mocno zabolało w duży palec u nogi. Wyjęłam nogę z wody i oczom moim ukazała się krew i mocno nacięty skrawek palca. Dziewczyny spanikowały i wołały mnie abym jak najszybciej wyszła z wody. ,, Dam radę” odpowiadałam idąc w zaparte. Mój luby również się przestraszył, lecz odszedł mówić, że nie może na to patrzeć. Doszedł do mostku pod którym było maleńkie przejście w postaci rury. I ja doszłam do tamtego miejsca. Mówili, że pod mostem nie przejdę, bo tam pełno pająków i innych robali, których się przecież bałam i boję do dziś. Podburzona jeszcze bardziej zgarnęłam stosy pajęczyn i wsunęłam się w kanał około dwu metrowy. Wychodząc byłam w pajęczynach i w środku trzęsłam się ze strachu przed tym, co widziałam tam w kanale, ale dałam radę. Z bolącym palcem za którego wiedziałam, że oberwie od rodziców, parłam na przód do samych stawów, gdzie trasa do przebycia dobiegła końca.
Nie wiem czemu, ale bili mi brawo. Kilkoro chłopców stwierdziło, że chciałoby mieć taką dziewczynę jak ja, która zdolna jest do takich poświeceń. Zebrali nas w koło, mnie i mojego lubego, abyśmy odbyli obiecany pocałunek. Krzyczeli kilka razy, a ja stałam naprzeciw kogoś, kogo darzyłam wielkim uczuciem i patrzyłam mu prosto w oczy. A gdy się w końcu zdecydował, odparłam, że rezygnuję. Nie wiem kto był bardziej zaskoczony, oni czy sam Szymon. Mówili, że nie można zrezygnować, bo słowo się rzekło i nie mogą się doczekać pocałunku.
- Ale ja już nie chcę- odparłam i odeszłam.
Na szczęście woda przemyła mi ranę tak dobrze, że prawie nie krwawiła. Co nie znaczyło, że nie kuśtykałam, bo bardzo szczypała. Mimo ich protestów poszłam do domu, zawinęłam sobie bandażem palec i jak gdyby nigdy nic, zrobiłam sobie kanapkę z dżemem. Babcia pytała mnie, czy coś się stało, to powiedziałam, że bawiliśmy się w parku i chyba muszę się przebrać. Pokiwała głową i nic więcej nie mówiła. Rodzicom nic nie powiedziała, bo wiedziała, że odwagę i brojenie odziedziczyłam po niej. Domyślała się, że coś tam narozrabiałam, ale dała mi spokój. Potem przyszła z plasterkiem i wodą utlenioną i kazała mi przemyć ranę. Sama tego nie zrobiła, bo brzydziła się krwią. Gdy komuś coś się stało babcia zazwyczaj wymiotowała i uciekała do swojego pokoju, bo nie mogła na to patrzeć.
W poniedziałek w szkole wszyscy mi gratulowali odwagi. Koleżanki przestały się mnie czepiać, a chłopcy witali się ze mną mówiąc ,,,szacun”. Szymon na kolejnej przerwie podszedł do mnie i powiedział, że chciałby się ze mną spotkać i porozmawiać. O szesnastej w parku przy mostku. Przyszłam ciekawa, co było tak ważnego, że nie mógł mi tego powiedzieć w szkole. Czekał na mostku uśmiechnięty i zdenerwowany jednocześnie, bo co rusz rozglądał się na boki. Zabrał mnie do zarośli fioletowego bzu i kucnęliśmy na trawie.
- Dlaczego to zrobiłaś?- Zapytał patrząc mi głęboko w oczy.
- Przecież wiesz- odparłam zauważając wokół nas zużyte butelki od alkoholu, setek i chyba zużytych prezerwatyw. Nie było to najromantyczniejsze miejsce do rozmowy i czułam się tam strasznie nieswojo.- A o czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Chciałem spłacić swój dług- powiedział i kucnął bliżej, a potem mnie pocałował.
Nie wiem jak każdy z was wyobraża sobie ten pocałunek, ale powiem wam, że był to dłuższy całus, podczas którego żadne z nas nie poruszało ani ustami ani niczym innym. Kiedy się ode mnie odsunął, wciąż czułam na ustach te jedwabiście gładkie wargi, których nie wyczułam nigdy ani od ciotki, ani mamy, ani nikogo z rodziny. Miliony motyli wzbiły się w moim żołądku ku górze rozgłaszając cudowną nowinę mojej miłości. Rozbita butelka nie była już tylko butelką, ale porzuconą nadzieją jednego z nieszczęśników, którzy ją tam pozostawili. Współczułam ich właścicielom, że nie mogli przeżyć tak wspaniałej chwili jak pierwszy pocałunek. Potem natomiast nastąpiła rozmowa, która wywołała we mnie nieco kontrowersji.
- Ale obiecaj, że nasz związek pozostanie w tajemnicy.
Popatrzyłam na niego nieufnie. Setki motyli odleciały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i znów byłam w zwykłych krzakach bzu pośród najzwyklejszych śmieci.
- Ale dlaczego? Wstydzisz się mnie?
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu nie chcę, aby ktoś to popsuł. Wiesz jak to jest w naszej szkole. Zaczną rozgłaszać głupie plotki, bo będą zazdrośni.
- Aha- odbąknęłam tylko podnosząc się i wychodząc z bzu. On podążył za mną i znów się porozglądał.
- Do zobaczenia w szkole- powiedział i odeszliśmy w zupełnie innych kierunkach. Ja przystanęłam znów na mostku i popatrzyłam sobie na te maleńkie rybki w strumyku. Gonitwa myśli rozpoczęła swój bieg w bardzo różnych kierunkach. Słowa z mojej głowy falowały od pocałunku do tajemnicy i tego dziwnego miejsca, gdzie mnie zabrał. Skaleczony palec wciąż bolał, a mnie zaczęła nachodzić dziwna myśl, że nie wszystko jest takie, jakby się chciało wydawać.
Następnego dnia w szkole koleżanki męczyły mnie pytaniami, dlaczego zrezygnowałam wtedy z pocałunku i czy to oznacza, że teraz się z nim spotykam. Nic nie odparłam, bo wciąż miałam w głowie smak jedwabistych ust oplatających moje wargi. Fala gorąca wciąż przelatywała przeze mnie od góry do dołu i trudno było zamazywać uśmiech cisnący się na twarzy. Mimo tego wytrwałam i niczego im nie zdradziłam. A po szkole jak zwykle poszliśmy do parku z koleżankami. Po drodze zgarnialiśmy naszą paczkę, która tego dnia miała się zmniejszyć. Jak zwykle ja najodważniejsza z otoczenia, poszłam po swojego lubego do domu, lecz już z progu uleciał mi zapach niepokoju. Jakby ten topielec ze stawu dmuchał mi chłodnym powietrzem w ucho zapowiadając złe wieści.
- Idziesz z nami do parku?- Spytałam jak zwykle.
- Nie- odparł zawiązując swoje dłonie na wysokości pasa. W jego oczach nie dostrzegłam tej iskierki, co dnia poprzedniego. Jego zamglony wzrok był teraz strasznie pobudzony złymi emocjami.
- A co się stało?- Spytałam autentycznie zdziwiona jego zachowaniem. Jego chłodem, który zagościł w mojej duszy, całkowicie wypierając radość dnia wcześniejszego.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Powiedziałaś im, że się spotkaliśmy- odparł chłodno nawet na mnie nie patrząc.
- Co? Chyba żartujesz? Niczego nikomu nie powiedziałam- odparłam cofając się do tyłu.
- Nie mogę żyć z kimś, kto mnie okłamuje.
- Ale ja cię nie okłamuję- upierałam się.- Może ktoś nas widział.
- Już nie warto, nie rozumiesz? Nie mam do ciebie zaufania- odparł, a ja czułam, jak moje serce z miejsca kamienieje oblane falą goryczy i nienawiści, którą do niego poczułam. Skoro on mi również nie wierzył, to jak mogłam coś do niego czuć? Nic ciepłego już bym z siebie nie wydusiła.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj, że to nie ja to zepsułam- odparłam i z gulą w gardle odeszłam do koleżanek. Powiedziałam im, że nie chciało mu się iść z nami. Była to prawda.
Ten dzień nauczył mnie jednego. Zwątpienia. Nie w uczucia, tylko w szczerość i prawdę, która niczego tutaj nie budowała, a wręcz przeciwnie. Byłam tak zła, że nie chciało mi się z nimi długo chodzić. Po kilkunastu minutach poszłam do domu wykręcając się bolącymi nogami. Namawiali mnie, abym została, ale już ich nie słuchałam. Wróciłam do domu zdruzgotana i zaczęłam pisać wiersze o niesprawiedliwej miłości.
Od tamtej pory zaczęła się moja przygoda z wierszami. Przelewałam swoje uczucia na papier, bo tylko on mi wierzył. W szkole nie patrzyłam na Szymona, bo nie było warto. Widziałam jednak, że i on był nieco przybity. Czasem patrzył na mnie dziwnie, jakby się zastanawiał, czy mówiłam mu prawdę. Fakty musiały jednak mówić przeciwko mnie, a on w nie wierzył. Ja każdego dnia spisywałam tysiące przepełnionych goryczą słów, które tworzyły wiersze rymowane. I mimo iż minęło już dobre dwadzieścia lat, moja siostra nadal je trzyma. Jest tam wiele wierszy, które zawierają imiona osób moich westchnień. Nie wstydziłam się pisać o konkretnych osobach, bo chciałam być choć sama ze sobą szczera. Zapisywane linijki odznaczały swój czas na moim życiu tworząc szereg przeróżnych historii w różny sposób zakończonych. Czasem przeze mnie, a czasem poprzez los.
Pamiętam nawet jak siostra dostała nagrodę w czwartej klasie za dorośle napisany wiersz o miłości. Dopiero po latach pokazała mi, że to był mój wiersz. Wybaczyłam jej. W końcu to był tylko wiersz. Kawałek rozpoczętej, bądź zakończonej historii, wyrwanej z mojego życia. Do tej pory piszę je zazwyczaj biorąc pomysły z obecnych sytuacji, które aktualnie przeżywam. Czasem coś dodam z wyobraźni, ale to naprawdę czasem. Staram się być sobą, choć może nie. Jestem sobą i piszę szczerze, bo wydaje mi się, że tylko wtedy nie zatracę swojego jestestwa.
Dla ciebie moje serce bije,
Otulam myślą twoją szyję,
Czasem w śpiewie się zatracę,
Gdy cię długo nie zobaczę.
W podmuchu wiatru szukam oparcia,
Nie ma uczucia nie do zdarcia,
I gdy sen otula moją świadomość,
Ja marzę o tobie innym na złość.
Mam nadzieję, że wasze pierwsze pocałunki były o niebo lepsze i w dużo przyjemniejszych okolicznościach. Pozdrawiam
Dodaj komentarz