Idę do jej sypialni. Wokół tańczą płomienie ognia. Zamknąłem ją tam od razu jak tu przyszedłem. Mam nadzieję na niesamowity finał.
Wyciągam z kieszeni złoty klucz. Otwieram białe drzwi z numerem 13. Ona leży tam gdzie ją zostawiłem. Na wielkim łożu. Przywiązana sznurem. Do ust włożyłem jej majtki, które wcześniej z niej zdarłem.
Wolnym krokiem ruszam w jej stronę. Opuszkami palców dotykamy jej nagiego ciała. Nabrzmiałych piersi. Przesuwam się w dół. Po świetnie wyrzeźbionym brzuszku.
Odrywam się ciągle ją obserwując.
- Co, malutka? Myślałaś, że Cię nie znajdę? - pytam. - Byłaś bardzo niegrzeczna.
Przygotowywałem się do tego odkąd się o wszystkim dowiedziałem. Codziennie rozmyślałem jak to będzie, gdy w końcu ją zobaczę.
Pożaru nie było w moim planie. Musiałem wywołać zamieszanie, by zostać z nią. Tylko z nią.
Ściągam worek z pleców, w którym schowałem potrzebne mi przybory. Otwieram go. Czuję na sobie jej spojrzenie, spojrzenie pięknych niebieskich oczu.
Wyciągam młotek i gwóźdź.
- Mówiłaś, że nie wierzysz w te głupoty z Bibli. - mówię stojąc nad nią. Łóżko nie ma materaca. Ona leży na samych deskach. - On umarł z miłości. Ty też.
I odwiązuję jedną jej dłoń. Ona próbuje się wyrwać jednak jestem oczywiście dużo silniejszy. Przyciskam do desek i, tak jak oni kiedyś Syna Bożego tak ja teraz, uderzam raz w chudy kawałek metalu z mojej torby. I drugi. Widzę w jej oczach łzy. Trzeci załatwił sprawę. Przybiłem jej prawą dłoń do łóżka. Tak samo zrobiłem z drugą. I dolnymi kończynami. Nie krwawiła za bardzo. Ale płakała z bólu. Świetnie.
Co ja tu jeszcze wziąłem? Och.
- Zawsze kochałaś róże, prawda? Czerwone. W kolorze krwi.
Wyciągam trzy gałązki róż. Uśmiecham się do niej. Nie odwzajemnia uśmiechu.
Mógłbym zrobić piękny wianuszek i położyć na jej ślicznej rudej główce. Ale za dużo już tego jezuskowania.
Biję ją po stopach. Kolce kwiatu przebijają jasną skórę. Niektóre zostają w jej ciele. Pojawia się krew. Pojawia się też coraz większe podniecenie u mnie na ten widok.
Ona unosi głowę i patrzy, co robię. Znowu się uśmiecham, a Ona próbuje wypluć czerwoną, koronkową tkaninę.
Przenoszę się wyżej. Smagam jej ciało raz za razem. Z jej oczu ciekną potoki łez. Jestem z siebie dumny.
Zużyły się kwiaty róż. A raczej ich kolce, które zostały w jej wątłym ciele. Wyciągam woreczek z torby. Woreczek soli. Zasypuję rany. Ona wygina ciało. Jest piękna.
3 komentarze
nanoc
Co to za bzdety - ohyda.
anielica01
@nanoc zgadzam się! To jest.. po prostu straszne!
Zaopatrzony
TO jest chore...
Lisa
To jest chore..