Współlokatorka: A może ktoś więcej?

Współlokatorka: A może ktoś więcej?Poranek był leniwy, rozciągał się powoli, jakby nie chciał nikogo budzić. Leżałyśmy wciąż blisko siebie, nasze usta odnajdywały się raz po raz, w pocałunkach spokojnych, ale przesyconych pragnieniem, które nie potrzebowało pośpiechu. Jana, w prostej białej koszulce i koronkowych figach w kolorze głębokiego chabru, wyglądała tak zwyczajnie, a jednak w tej zwyczajności było coś urzekającego, jakby cała z niej promieniowała intymność.
Na mnie lniana sukienka, krótka, przewiewna, bardziej domowa niż elegancka, ale kiedy materiał przesuwał się w górę, odsłaniając białe majtki i uda, w spojrzeniu Jany błyskało coś, co sprawiało, że czułam się nagle piękniejsza niż w najbardziej wystawnej sukni.
Nie mówiłyśmy nic. Nie trzeba było. Każdy pocałunek stawał się zdaniem, każdy uśmiech przerywający go czułym dopowiedzeniem. Dłonie błądziły nieśpiesznie: po szyi, po ramionach, po linii talii. To nie była pogoń za spełnieniem, ale powolne budzenie dnia, który zaczynał się od ciała drugiej osoby.
W tle, gdzieś w cieniu myśli, czułam ciężar pytania, które odkładałam od tygodni. Prawie miesiąc mijał, odkąd pierwszy raz przekroczyłyśmy granicę zwykłego współlokatorstwa. Prawie miesiąc intymności, która pachniała jak coś więcej, a jednak wciąż nie miała nazwy. Czasem myślałam, że muszę w końcu stanąć z tym twarzą w twarz, ale w tej chwili… nie chciałam niczego definiować. Chciałam jedynie czuć miękkość jej ust, ciepło jej oddechu, drobne pieszczoty, które mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. Zamiast rozmowy był dotyk czuły, rozpalający i zarazem uspokajający. Jej palce pieściły moją szyję, moje – sunęły po jej ciele, zatrzymując się na drobnych zakamarkach skóry, jakby każda z nas malowała drugą opuszkami. Oddychałyśmy razem, w tym samym rytmie, a ogień, który budził się w nas, miał w sobie coś łagodnego i nieuchronnego zarazem.

Moje usta znów znalazły usta Jany miękkie, ciepłe, tak bardzo znajome, a jednak za każdym razem odkrywane na nowo. Nasze języki splatały się w tańcu, raz powolnym, raz bardziej namiętnym, a ja czułam, jak moje serce bije szybciej z każdym pocałunkiem. Nie mogłam się powstrzymać, by nie zejść niżej na jej szyję, na skórę tak pachnącą i delikatną, że aż drżałam z przyjemności, dotykając jej ustami. Pocałunki na piersiach przez cienki materiał koszulki były dla mnie igraniem, subtelną grą, zanim odsłonię to, co chciałam pieścić bez żadnych granic. Kiedy uniosłam materiał i podwinęłam go, by jej piersi ukazały się przede mną, na chwilę zamarłam, była piękna. Nie tylko w oczach, ale w każdym kształcie, w każdym napięciu skóry, w sposobie, w jaki jej ciało reagowało na mój dotyk. Pochyliłam się i pieściłam językiem jej brodawki z takim namaszczeniem, jakby były najdelikatniejszym owocem, którym pragnęłam się nasycić. Moja dłoń niemal sama odnalazła drogę niżej, ku jej brzuchowi, a potem pod chabrową koronkę. Tam poczułam ciepło, miękkość i wilgoć intymny dar, który przyjęłam z największą czułością. Gładziłam ją powoli, świadomie, chcąc, by każdy ruch był jak szept, a nie gwałtowna prośba.
Słyszałam, jak jej oddech przyspiesza, urywa się i drży. To było dla mnie najpiękniejsze potwierdzenie, że czuła, że odpowiadała na każdy mój gest. Nie potrzebowałyśmy słów. Smak jej pocałunków, aksamit skóry pod moimi ustami, drżenie w jej oddechu, to wszystko mówiło więcej niż wyznania. Wiedziałam, że powoli rozpalam w niej ogień, a wraz z nim płonęłam i ja. Unosząc się lekko na klęczkach, poczułam, jak Jana podąża za mną, jej ciało posłusznie odpowiadało na mój ruch, jakbyśmy były splecione w jednym rytmie. Patrzyłam w jej oczy i widziałam w nich odbicie własnych pragnień. Nasze spojrzenia mówiły więcej niż słowa, a uśmiechy i drżące oddechy były jedynie kolejnymi nutami tej samej melodii.
Zgrabnym, płynnym gestem ściągnęłam z niej koszulkę i odrzuciłam ją gdzieś w głąb pościeli, jakby nie miała już żadnego znaczenia. Przede mną pozostała ona naga w swojej naturalności, rozświetlona porannym światłem wpadającym do sypialni. Pochyliłam się ponownie, wracając do jej ust, a potem coraz niżej aż do piersi, które całowałam i pieściłam z namaszczeniem. Moje wargi muskały je delikatnie, a język kreślił leniwe, wirujące ścieżki wokół brodawek, zanim skupiłam się na nich w pełni. Czułam, jak jej ciało reaguje na każdy dotyk, jak drży subtelnie pod moimi pocałunkami.
Jej ramiona otuliły mnie, a palce wplotły się w moje włosy. Przyciągała mnie do siebie z tą mieszaniną czułości i pragnienia, jakby nie chciała, by choć jedna część mnie oddaliła się od niej choćby na oddech.
Byłyśmy w tym zanurzone powolnym rytmie, który rozniecał namiętność bez pośpiechu. Chciałam smakować ją coraz bardziej, delektować się każdą chwilą, jakbyśmy obie odkrywały na nowo granice kobiecości i bliskości.
Powoli przesuwałam usta coraz niżej, zatrzymując się na jej pępku ozdobionym subtelnym kolczykiem, który połyskiwał w porannym świetle. Musnęłam go z figlarną czułością, a potem pozwoliłam sobie zabawić się delikatnie gumką jej fig, jakby igrając z napięciem między nami. Ucałowałam miękko jej łono, składając na nim pieczęć pragnienia, by po chwili wrócić ku górze, szukając jej ust.
Jana odpowiedziała zmysłowym gestem rozpięła cienki, skórzany pasek mojej sukienki. Pozwoliłam, by materiał zsunął się ze mnie i opadł, odsłaniając piersi, które drżały już w oczekiwaniu na jej dotyk.
Poczułam jej dłoń przesuwającą się po materiale moich białych fig, muśnięcie tak delikatne, że przyspieszyło mój oddech. Chwilę później jej dłonie objęły moje piersi, a ja, chcąc zatrzymać tę bliskość, ujmowałam jej szyję i wplatałam palce w jej włosy.
Jana pochyliła się nade mną, a jej usta odnalazły moje piersi. Pieszczotliwie zataczała językiem czułe linie wokół brodawek, raz po raz zatrzymując się, by ssać je z pasją, która rozsadzała ciszę poranka. Nie przestawała mnie obejmować, a ja, pogrążona w tym ogniu, oddychałam coraz szybciej, pozwalając, by każda chwila rozniecała mnie jeszcze mocniej. Jej dłoń spoczęła na mnie odważniej najpierw gładząc mnie przez cienki materiał białych fig, jakby badając teren czułością i cierpliwością. Po chwili uniosła dwa palce i przyłożyła je do moich ust. Pocałowałam je, jakby chciała je obdarzyć własnym pragnieniem, a językiem musnęłam opuszki z delikatnością, której nie byłam w stanie powstrzymać. Jana powtórzyła gest, jakbyśmy obie uczestniczyły w sekretnym rytuale, gdzie usta i palce mówiły za nas więcej niż słowa. Zgrabnym, płynnym ruchem wsunęła te same palce pod materiał moich fig. Kiedy dotknęła mojej intymności, poczułam jak wszystko we mnie napinało się i drżało, jakby moje ciało w jednej chwili stało się struną pod jej palcami. Zaczęła pieścić mnie powolnymi, kolistymi ruchami, cierpliwie, jakby malowała na mnie wzory pełne obietnic.
Z moich ust wyrwał się oddech głębszy, przyspieszony, niosący w sobie całą falę pragnienia. Każde muśnięcie jej palców rozpalało mnie bardziej, a napięcie rozchodziło się od bioder po całe ciało, unosząc mnie coraz wyżej, ku miejscu, gdzie już nie było powrotu.
Jana odnalazła drogę do mojego wnętrza z tą niezwykłą pewnością i czułością, które sprawiły, że całe moje ciało napięło się jak struna. Jej palce, powolne i zarazem zdecydowane, zanurzały się we mnie, badając mnie i rozpalając na nowo każdy zakamarek mojego pragnienia. Czułam, jak z każdym ruchem ogarniała mnie fala, której nie sposób było zatrzymać.
Mój oddech przyspieszał, rwał się w pół słowa, aż usta same otwierały się, by zaczerpnąć powietrza, by wypuścić westchnienia, które stawały się coraz bardziej nieposkromione. Nasze czoła stykały się, a ja, drżąca, szukałam jej ust tych pełnych, które koiły i rozpalały jednocześnie. Wplatałam swoje pocałunki między oddechy, między falujące ruchy bioder, które same poddawały się jej rytmowi.
Jej dłonie dawały mi rozkosz, a usta obsypywały moją szyję i piersi pocałunkami tak czułymi, że każdy z nich był jak obietnica spełnienia. Cała tonęłam w tym błogim stanie w drżeniu, w miękkiej fali, która ogarniała mnie od wewnątrz, unosząc coraz wyżej, coraz bliżej granicy, za którą nie było już powrotu.
Fale przyjemności uderzały we mnie coraz mocniej, coraz gwałtowniej, aż całe ciało zaczęło drżeć w spazmatycznych skurczach. Czułam, jakbym zanurzała się w świetlistej otchłani, w której każdy nerw, każdy mięsień wibrował w uniesieniu. Palce Jany, szybkie i pewne, prowadziły mnie do samego szczytu, aż do chwili, gdy ekstaza rozkwitła we mnie nagle, jak płomień, którego nie sposób już zatrzymać.
Objęłam ją mocniej, przyciągając do siebie tak blisko, że nasze ciała zaczęły ocierać się jedno o drugie, poddając się wspólnemu rytmowi. Z moich ust wyrwały się nieskładne, drżące westchnienia, które mieszały się z pocałunkami łapczywymi, pełnymi wdzięczności, czułości i zmysłowej pasji. Całowałam ją tak, jakbym chciała zamknąć w tym geście całą falę emocji, które mną zawładnęły.
Zanurzałam się w niej, w tej bliskości, w dotyku skóry o skórę, w miękkim splocie włosów i oddechów. Każdy pocałunek był moim wyznaniem, każdym drżeniem ciała mówiłam jej, jak bardzo mnie spełniła i jak bardzo należę do niej w tej chwili. Kiedy poprowadziłam Janę, czując pod palcami jej posłuszną miękkość, odwróciła się pode mną i uniosła na czworaki. Widok ten odebrał mi na moment oddech jej sylwetka, tak naturalnie poddana i zmysłowa, była jak obietnica, której nie mogłam się oprzeć. Nachyliłam się nad nią, wdychając zapach jej skóry, i zaczęłam zostawiać pocałunki na karku. Moje usta wędrowały niżej, sunęły wzdłuż kręgosłupa, aż po krągłe linie jej bioder. Każdy fragment jej ciała smakowałam powoli, jakby świat poza nami przestał istnieć, a jedyną prawdą była ciepła skóra pod moimi wargami. Przy jej pośladkach zatrzymałam się dłużej. Całowałam je i pieściłam językiem, pozwalając sobie na drobne, łapczywe ucieczki od powolności, by zaraz wracać do czułości. Jana drżała, a jej ciało poddawało się moim gestom, jakby pragnęło mnie coraz bardziej. Nie mogłam się powstrzymać przejechałam językiem po cienkiej tkaninie jej fig, czując, jak szybko nagrzewały się pod moim dotykiem. Smakowałam ją przez materiał, drażniłam i badałam, aż jej westchnienie poderwało mnie do dalszego działania. Zsunęłam bieliznę jednym, stanowczym ruchem i wtedy zobaczyłam ją całą, nagą w swojej wilgotnej gotowości, lśniącą jak najpiękniejszy klejnot, który powierzyła tylko mnie. Ten obraz sprawił, że serce uderzyło we mnie mocniej. Gdy uniosła biodra jeszcze bardziej, miałam wrażenie, że prowadzi mnie wprost ku sobie, ofiarowując mi bez słów wszystko. Gdy jej biodra uniosły się wyżej, wiedziałam, że pragnie mnie tak samo, jak ja jej. Pochyliłam się i dotknęłam językiem tego najbardziej ukrytego miejsca, które drżało w oczekiwaniu. Smak jej ciała był jak objawienie słodki, ciepły, niepowtarzalny. Każdy ruch języka był dla mnie modlitwą, każdy dźwięk, który z niej wydobywałam, stawał się nagrodą. Moje dłonie obejmowały jej biodra, żeby zatrzymać ją bliżej siebie, by nie mogła się wymknąć z tej rozkoszy. Czułam, jak falowała pod moimi ustami, jak drżała i otwierała się coraz bardziej. Wnikałam w nią językiem powoli, zmysłowo, raz delikatnie muskałam, innym razem przyciągałam mocniej, jakby chciałam napić się jej całej. Zamknęłam oczy, poddając się temu doznaniu. Nie było już Sylwii i Jany, tylko rytm naszych ciał, pulsujący między nami ogień. Moje serce biło szybciej, a jej westchnienia stawały się coraz bardziej urywane, jakby sama nie potrafiła już unieść tego, co jej dawałam. W tym intymnym, drżącym spotkaniu nie czułam się wyłącznie kochanką, czułam się wybranką, tą, której powierzyła siebie najgłębiej, najprawdziwiej. Czułam, jak jej ciało drżało w moich ramionach, falując jakby w rytmie niewidzialnej melodii. Z jej ust wymykały się krótkie, urywane jęki, tak kruche i jednocześnie tak pełne namiętności, że zdawały się oplatać mnie niczym płomień. Gdy moje usta i język ustąpiły miejsca dwóm palcom, jej wnętrze przyjęło mnie gorąco, wilgotnie, jakby wciągając w siebie każdy gest. Pochyliłam się nad nią, obejmując jej piersi od spodu, czując pod palcami ich ciężar i drżenie. Moje usta odnalazły jej kark, plecy, ramiona. Składałam na nich pocałunki miękkie, pełne oddania, zostawiając ścieżkę, którą podążała moja namiętność. Jej skóra pachniała ciepłem i pragnieniem, a każda reakcja Jany była dla mnie jak odpowiedź bez słów, tylko w drżeniu mięśni, w zadrżeniach oddechu, w falowaniu jej bioder.
Była jak rozkołysane morze, w którym zanurzałam dłonie i usta, wsłuchując się w każdą falę, która unosiła nas coraz wyżej.
Wsłuchiwałam się w jej ciało, w każdy drżenie, w każdą falę oddechu, która niosła mnie jak przewodnia nuta. Moje palce tańczyły w niej raz powoli, jakby chciały wydłużyć rozkosz i rozciągnąć czas, innym razem szybciej, z coraz większą śmiałością, nadając rytm, któremu jej biodra same się poddawały.  
Jana unosiła się i wypinała, jakby szukała mnie głębiej, bardziej, mocniej – a ja podążałam za nią, czasem wyprzedzając jej ruch, czasem wtapiając się w niego tak, że stawałyśmy się jedną, pulsującą melodią. Jej głowa opadła na poduszkę, a z ust zaczęły wymykać się dźwięki coraz pełniejsze, donośniejsze, jakby wreszcie pozwoliła, by fala rozkoszy mówiła za nią. Każdy jęk był dla mnie jak potwierdzenie, że prowadzę ją tam, gdzie granica ciała spotyka się z czystym uniesieniem.
Zanurzone w sobie, pozwoliłyśmy ciałom odnaleźć nowy rytm. Jana powoli przekręciła się na bok, a ja odnalazłam jej linię pleców, obejmując ją jak w „łyżeczce”. Moje palce nie przestawały pracować w jej wnętrzu, raz głębiej, raz szybciej, jakbyśmy tańczyły w ciasnym, gorącym rytmie, którego melodią były jej przyspieszone, ochrypłe jęki.
Unosiła lekko nogę, otwierając się przede mną jeszcze bardziej, a jej ciało falowało pod naporem przyjemności, niczym fale poddające się przypływowi. W pewnym momencie Jana obróciła się bardziej na plecy, a ja podążyłam za nią. Moje usta znalazły jej piersi, składając na nich pocałunki, które były zarówno czułe, jak i namiętne. Jej dłoń wsunęła się w moje włosy, prowadząc mnie ku sobie, a drugą opierała się, jakby wciąż walczyła z falą, która unosiła ją coraz wyżej. Nasze usta raz po raz odnajdywały się w pocałunkach głębokich, pełnych wdzięczności, głodu i pragnienia, które mieszały się w jedno. W końcu ciało Jany zadrżało pod moimi palcami, jakby cała nagromadzona w niej siła znalazła ujście w jednym, spazmatycznym drżeniu. Jej wnętrze zaciskało się gwałtownie, oplatając mnie i niosąc falę rozkoszy, której rytm rozlewał się po niej niczym świetliste kręgi na wodzie. Czułam, jak w tym napięciu jest coś dzikiego, a zarazem kruchego, jakby ekstaza miała w sobie zarówno płomień, jak i bezbronność.

Przyciągnęłam ją do siebie, a nasze usta spotkały się w pocałunku najpierw gwałtownym, pełnym głodu i potrzeby, który po chwili łagodniał, zamieniając się w czułe muśnięcia, jakbyśmy chciały złożyć pieczęć na tym, co właśnie się wydarzyło.
Byłyśmy splecione oddechami, spojrzeniami i szeptem skóry. A w ciszy, która otuliła nas niczym delikatna mgła po burzy, zostało już tylko poczucie bliskości – intymne i bezpieczne.


Po chwili to Jana odnalazła w sobie nowy rytm pragnienia. sunęła mnie na plecy i uniosła moje smukłe nogi, zsuwając z nich białe figi z taką gracją, jakby odkrywała skarb. Ugięłam lekko kolana, unosząc biodra, a w jej ruchu było coś z zaproszenia i ufności. Jana pochyliła się, składając pierwszy, miękki jak westchnienie pocałunek na najbardziej ukrytym miejscu jej kobiecości. Potem kolejne głębsze, bardziej świadome, pełne obietnic. Jej język poruszał się powoli, czasem leniwym, płynnym śladem, innym razem wirując lekko, zataczając kręgi namiętności.
Czułam każdy dotyk jak iskrę, która rozpalała kolejne rejony jej ciała. Drżałam, unosząc się lekko, jakby chciała poddać się całkowicie tej pasji, która pulsowała w rytmie języka Jany pasji pełnej zarówno czułości, jak i ognia. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie, które przekształciło się w melodię narastającej rozkoszy. Moje ciało falowało pod każdym muśnięciem jej języka, a ja nie potrafiłam powstrzymać drżenia. Próbowałam utrzymać spojrzenie Jany, lecz powieki same się zamykały, głowa co chwila opadała w miękką poduszkę, jakbym gubiła siły wobec narastającej błogości. Moje dłonie błądziły niespokojnie raz wsuwały się w jej włosy, pragnąc być bliżej, raz obejmowały moje kolana, innym razem zaciskały się w pościeli za plecami, szukając jakiegokolwiek oparcia w tym rozedrganym stanie. Czułam, jak Jana pieściła mnie coraz odważniej, coraz szybciej. Jej język był jak płomień roztańczony, żywy, niespokojny, a ja miałam wrażenie, że płonę od środka. Mój oddech przyspieszał, usta rozchylały się same, a z nich wydobywały się ciche jęki, stłumione stęknięcia, które nie mieściły się już we mnie. Błogość we mnie narastała, tak pełna i nieuchronna, że nie mogłam się jej oprzeć, aż w końcu eksplozja przyjemności przeszyła mnie całkowicie fala zmysłów rozlała się przez moje ciało, jakby światło rozproszyło mrok, a ja mogłam tylko poddać się temu, cała, bez reszty. Czułam, jak wszystko we mnie napina się ku nieuchronnemu finałowi. Każdy ruch Jany był jak nuta w melodii, którą rozbrzmiewało moje ciało, raz subtelny szept, raz nagły akord, aż w końcu cała byłam już tylko muzyką. Myśli rwały się, rozpryskiwały jak iskry: wdzięczność, zachwyt, bezradność wobec tej przyjemności. Było we mnie wrażenie, jakbym otwierała się coraz szerzej nie tylko dla jej ust i języka, ale dla niej samej, dla jej czułości i namiętności, które niosła. Każde drżenie było jednocześnie błogim spełnieniem i wołaniem o więcej, a w mojej piersi kłębiło się coś tak silnego, że aż trudno było oddychać.
Kiedy przyszło, nie mogłam już niczego powstrzymać. Eksplozja rozświetliła mnie od środka, fala, która rozniosła się przez całe ciało, porywając serce, oddech i myśli. W tej jednej chwili świat zniknął, a istniała tylko ona i to, co między nami, a ja w całej tej ekstazie miałam pewność, że oddaję się jej do końca, z całą sobą.

Ledwie odzyskałam oddech po fali, która przed chwilą mnie porwała, a Jana objęła mnie spojrzeniem i delikatnym gestem obróciła na brzuch. Nie zdążyłam się nawet zorientować, jak znalazłam się przed nią na kolanach, z ciałem wciąż rozedrganym od ekstazy. Jej dłonie były pewne, pełne czułości i jednocześnie namiętnej śmiałości. Poczułam, jak dwa palce zagłębiają się we mnie, tak naturalnie, jakby wiedziały, że właśnie teraz jestem najbardziej otwarta, najbardziej spragniona jej bliskości. Moje wnętrze przyjęło ją bez oporu, z wilgotnym ciepłem, które pulsowało w rytmie mojego serca.
Byłam zaskoczona tym nagłym zwrotem, ale ani przez moment nie pomyślałam o zatrzymaniu. Przeciwnie, oddawałam jej się całą sobą, z każdym westchnieniem i każdym drżeniem bioder. Kocham jej pieszczoty, pomyślałam, kocham to, że potrafi prowadzić mnie tam, gdzie sama nie odważyłabym się sięgnąć.
Jana poruszała się we mnie spokojnie, rytmicznie, jakby wplatała w moje ciało własny puls. Każde zagłębienie jej palców wywoływało falę, na którą odpowiadał mój oddech raz krótszy, raz głębszy, coraz bardziej urywany. Zmysły plątały się w tym rytmie, w napięciu, które stopniowo rosło, oplatając mnie niewidzialnymi niciami rozkoszy. Jej usta wędrowały po mojej skórze, składając na niej krótkie, ciepłe pocałunki. Czasem muskała moje pośladki, a czasem drażniła je figlarnym przygryzieniem, które sprawiało, że dreszcze wędrowały aż po kark. Czułam się całkowicie w jej rękach, całkowicie jej powierzona, a ta świadomość dodawała mojemu drżeniu intensywności. Powoli rytm jej palców ustąpił miejsca miękkości języka temu cudownemu źródłu pieszczot, które zdawało się znać wszystkie moje tajemnice. Każdy jego ruch niósł w sobie mieszankę czułości i ognia, delikatności i namiętności, które oplatały mnie niczym fale powracającego morza.
Czułam, jak we mnie narastało coś jeszcze silniejszego niż wcześniej, rozkosz, która nie była tylko w ciele, ale rozlewała się także wewnątrz mnie, w sercu i myślach. Cała stawałam się drżeniem, napięciem i błogością, jakby zniknęły granice pomiędzy mną a nią, pomiędzy ciałem a duszą.
Seria drgawek przebiegała przeze mnie, falując od środka aż po czubki palców. Skurcze wibrowały przez całe wnętrze, a ja tonęłam w przeciągłym jęku, który rozpuścił się w poduszce niczym wyznanie. To była ekstaza czystsza, głębsza, jakby każda cząstka mojego istnienia zapłonęła, a jednocześnie rozpłynęła się w czułej nicości.

Jana nie pozwoliła, by mój oddech osiadł w samotności. Jej usta sunęły czule od krągłości bioder wzdłuż linii kręgosłupa, zostawiając na mojej skórze ścieżkę delikatnych pocałunków. Podnosiła mnie powoli, jakby pragnęła otulić z każdej strony. Kiedy objęła mnie ramionami i wtuliła piersi w moje plecy, poczułam, że znów staję się całością. Jej usta odnalazły moje i całowały długo, miękko, jakby czas przestał istnieć.

Na naszych twarzach błąkał się uśmiech, który nie chciał zniknąć, ciepły, szczery, rozświetlający zmęczenie. Płynnym ruchem obróciłam się do niej, a potem padłyśmy razem na łóżko, splatając ciała w jedną linię. Nie było już pośpiechu, tylko pocałunki, objęcia, dłonie wędrujące powoli, jakby chciały zapamiętać każdy fragment skóry.
Z tym czułym spokojem przyszła senność. W moich myślach mieszała się błogość i wdzięczność, że mogę być właśnie tu, z nią, w takiej pełni. Zasypiałam w jej ramionach, czując, że jesteśmy jak jedno serce bijące w dwóch ciałach. Sen otulił nas obie na krótką godzinę, a nasze splecione ramiona nie poluzowały się ani na chwilę.

Popołudnie rozciągało się leniwie, jakby czas sam nie chciał nas poganiać. Nagie, krzątałyśmy się po mieszkaniu, raz znikając w kuchni, raz z kubkami herbaty na balkonie, raz zatrzymując się w pół kroku, by musnąć się uśmiechem albo pocałunkiem. Film szumiał w tle, na stole czekał obiad i otwarte wino, a ja czułam, że nie mogę przerwać tej kruchej harmonii.
Kiedy w końcu usiadłyśmy na kanapie, Jana wtuliła się we mnie tak naturalnie, jakby zawsze to robiła. Jej dłonie objęły moje ciało, a ja pogładziłam ją po włosach, próbując znaleźć odwagę. Słowa zbierały się we mnie od dawna, krążyły, ale bałam się je wypowiedzieć czy nie rozproszą magii, która nas otacza?
– Jana… – zaczęłam cicho, a ona uniosła głowę, patrząc na mnie z uwagą i oczekiwaniem. – Chcę ci coś powiedzieć. – zaciągnęłam się jej spojrzeniem, jakby miało mi dodać siły. – Od pewnego czasu żyjemy w tej… głębokiej intymności i chciałabym wiedzieć, jak to określamy. Nie wiem jeszcze, czy to miłość… – głos zadrżał mi lekko – …ale czuję coś do ciebie i pragnę być z tobą.
Słowa wreszcie wypłynęły, a wraz z nimi ciężar ze środka serca. Czułam jednocześnie lęk i ulgę, jakbym stanęła przed krawędzią, nie wiedząc, czy Jana poda mi rękę, czy zostawi zawieszoną w powietrzu.
Słowa zawisły między nami, a cisza, która nastała, wydała mi się nieskończona. Jana patrzyła na mnie, lecz milczała, a w jej oczach tańczyło coś, czego nie umiałam odczytać. Moje serce biło jak szalone przez chwilę miałam wrażenie, że za moment usłyszę odrzucenie, że zburzyłam coś pięknego, ale wtedy na jej ustach pojawił się lekki, prawie psotny uśmiech.  
– Sylwia… – zaczęła, przeciągając moje imię tak, że aż zadrżałam. – Wiesz, potrafisz stawiać pytania, na które nie da się odpowiedzieć od razu  
Zamrugałam zdezorientowana, a ona jakby bawiła się chwilą, wydłużała napięcie.  
– Zastanawiam się… czy my naprawdę musimy to jakoś nazywać… – zawiesiła głos i odsunęła się odrobinę, wciąż z tym błyskiem w oku.
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy jej uśmiech złagodniał, a spojrzenie stało się miękkie.  
– Prawda jest taka, że też o tym myślałam i  że… chyba tak samo jak ty bałam się cokolwiek mówić, żeby nie zepsuć tego, co mamy.
Moje gardło ścisnęło się, a Jana położyła dłoń na moim policzku.  
– Ale coś czuję, Sylwia. Naprawdę i jestem gotowa spróbować. Być czymś więcej niż tylko współlokatorkami. Być… partnerkami.
Kiedy wypowiedziała to słowo, poczułam, jakby ktoś otworzył we mnie okno i wpuścił światło. Oddech wreszcie spłynął mi lekko z piersi, a na mojej twarzy wypłynął uśmiech, który sam wymknął się spod kontroli.
Na moment obie milczałyśmy, jakby słowa Jany jeszcze musiały się we mnie rozgościć. Potem, niemal równocześnie, odnalazłyśmy swoje usta. Pocałunek był długi, powolny, bez pośpiechu, taki, w którym nie liczy się czas, a tylko bliskość i ciepło. Czułam jej oddech, miękkość ust, a wraz z nim ulgę i radość, że moje wyznanie nie zburzyło tej delikatnej więzi, a przeciwnie umocniło ją.
Kiedy w końcu odsunęłyśmy się od siebie, Jana wtuliła twarz w moją szyję i objęła mnie mocno. Jej włosy łaskotały mnie w policzek, a ja śmiałam się cicho, ocierając łzy, które ukradkiem zebrały się w kącikach oczu.
– To co? – mruknęła nagle, unosząc głowę i patrząc na mnie z tym swoim uśmieszkiem. – Teraz jesteśmy parą?
Roześmiałam się, a serce przyspieszyło jak wtedy, gdy słyszy się najpiękniejsze słowa.  
– Myślę, że tak… skarbie – odpowiedziałam, specjalnie przeciągając ostatnie słowo, żeby zobaczyć, jak jej twarz rozpromienia się jeszcze bardziej.
– Brzmi całkiem nieźle – odparła z udawaną powagą, po czym znów musnęła moje usta. – Tylko mam nadzieję, że nie będziesz zaznaczać terytorium na lodówce.
– O nie, to już zdecydowanie twoja działka – zaśmiałam się, a ona klepnęła mnie lekko w bok i przyciągnęła jeszcze bliżej.

Leżałyśmy tak splecione ramionami, między pocałunkami i drobnymi żartami, a świat za oknem mógłby nie istnieć. Liczyły się tylko jej oczy, ciepło ciała i ta świadomość, że od tej chwili jesteśmy już „my”.

Po długim pocałunku i żartach zostałyśmy jeszcze przez chwilę na kanapie, wtulone w siebie, jakbyśmy nie chciały stracić ani sekundy tej bliskości. W końcu jednak brzuch Jany odezwał się głośnym burknięciem i obie parsknęłyśmy śmiechem.
– No dobrze, pani partnerko – powiedziała, akcentując słowo tak, że aż poczułam ciepło na policzkach – może czas coś ugotować, zanim nasze „bycie parą” zacznie się od kłótni o głód?
– O ile pozwolisz, że tym razem to ja zajmę się obiadem – odpowiedziałam, unosząc brew. – Ty możesz… no nie wiem… otworzyć wino i kibicować?
– Brzmi jak perfekcyjny podział obowiązków – zaśmiała się, wstając z kanapy.
Krzątałyśmy się nagie po kuchni – ja przy garnkach, ona siedząc na blacie z kieliszkiem wina, komentująca każdy mój ruch z udawaną fachowością. „Za dużo soli, kochanie, teraz to już kompletnie skandaliczna ilość”, mówiła, po czym oblizywała łyżkę, którą sama zanurzyła w sosie.
Obiad był prosty, ale w tym tkwiło jego piękno. Makaron z warzywami, czerwone wino i śmiech między kęsami. Kiedy talerze opustoszały, przeniosłyśmy się znowu na kanapę. Oglądałyśmy film, ale trudno było skupić się na fabule, bo Jana cały czas głaskała mnie po włosach, bawiła się moimi palcami albo zasypywała krótkimi pocałunkami w szyję.
– Wiesz – powiedziała nagle, zatrzymując film – teraz każda taka chwila smakuje inaczej, bowiem, że nie jesteś już tylko obok… ale ze mną.
Spojrzałam na nią, a serce zabiło mi szybciej.
– To chyba najlepsze podsumowanie naszej kolacji – odparłam, muskając jej nos swoim.
I w tej zwyczajnej, leniwej codzienności, wśród pustych kieliszków, resztek makaronu i dźwięku cicho grającego telewizora obie zasnęłyśmy wtulone w siebie, czując, że zaczyna się coś nowego, pięknego i tak bardzo naszego.

1 komentarz

 
  • Użytkownik gosiak89

    ależ kolejne apetyczne opowiadanie ;) zupełnie jak kolacja i to z jakim deserem :D cudownie i tak namiętnie... piękna kontynuacja

    4 godz. temu