Konflikt tragiczny

Spojrzeli na posępną linię drzew na horyzoncie, którymi targał nienawistny wiatr. Widzieli powolny zanik promieni słonecznych. To już ta pora, zapadał zmierzch. Musieli się ukryć za wszelką cenę. Szli tak wsparci o siebie już od wschodu słońca, gdyż wschód i zachód wyznaczały w tym świecie czas, w którym można było względnie bezpiecznie się poruszać. Spojrzeli przed siebie. Po pewnym czasie dostrzegli przed sobą kontury jakiejś opuszczonej wioski. Może uda im się znaleźć bezpieczne schronienie - pomyśleli oboje i poszli w jej kierunku.
Słońce z wielkim uporem zachodziło, zapadał coraz większy mrok. Ben widząc to chciał przyspieszyć, lecz zdał sobie sprawę, że Maria nie byłaby w stanie dotrzymać mu kroku. Spojrzał na nią. Miała poszarpane ubranie, a na brzuch i głowie bandaże przesiąknięte krwią. Były to obrażenia jakie odniosła w ich wczorajszej walce z tymi krwiożerczymi bestiami, z wampirami. (On sam miał tylko uszkodzoną prawą rękę i rozbitą głowę, ale pomijając to, nic poważnego mu nie dolegało). Jak mógł do tego dopuścić? Co prawda, zaatakowały ich znienacka. Nie byli na to przygotowani, ale przecież jako jej mąż powinien ją chronić za wszelką cenę. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Nie czas na myślenie o takich rzeczach - skarcił siebie w duch. Muszą jak najszybciej się ukryć. Spojrzał na jej twarz, z której mógł wyczytać okropne zmęczenie i ból.
- Musimy przyspieszyć - powiedział najbardziej spokojnym tonem, na jak mógł się w tej chwili zdobyć.
- Wybacz kochanie, ale wątpię czy dam radę - odparła. Po drganiu jego prawej powieki wiedziała, że się denerwuje, ale nie mogła odpowiedzieć nic innego.
- Wiem, dlatego wezmę cię na ręce.
- Dasz radę? - spytała niemal automatycznie, gdyż spoglądając na jego prawą rękę nie była tego taka pewna.
- Dam radę. Moja ręka mi w tym nie przeszkodzi - stwierdził z determinacją domyślając się co może być powodem jej wątpliwości.
- Dobrze - powiedziała, ponieważ nie była pewna czy z kolei ona dałaby radę iść dalej sama.
Przystanęli więc. Ben pochylił się. Jedną ręką objął ją za plecami, drugą umieścił w zgięciu jej kolan i już chciał ja podnieść, ale zrobił to zbyt gwałtownie, dlatego Maria wydała jęk bólu.
- Przepraszam - powiedział zmieszany.
Poprawił się i zrobił to najdelikatniej jak mógł.
- Nadal jesteś leciutka - powiedział i mimo wszystko uśmiechnął się.
- A czego się spodziewałeś Ben? - spytała udając urażoną, ale odpowiedziała lekkim uśmiechem.
Ta krótka wymiana zdań całkowicie nie pasująca do okoliczności w jakich się znajdowali mimo wszystko podniosła ich na duchu. Ben przyspieszył teraz najbardziej jak mógł. Wioska zbliżała się coraz bardziej i bardziej. W końcu do niej dotarli. Było to kilkanaście bardzo już zniszczonych domów. Widocznie wioska została opuszczona dawno temu. Spojrzeli za siebie. Ostatnie promienie słońca zaraz schowają się za horyzontem. Nie było już czasu przeszukiwać wioski, ani wybierać najlepszego domu na kryjówkę. Podeszli do tego znajdującego się najbliżej. Miał nawet jeszcze drzwi na których była tabliczka. Prawdopodobnie kiedyś widniało tam nazwisko rodziny, która w nim mieszkała, teraz już zatarte przez czas. Weszli do środka. Na środku stał    drewniany stół, po prawej stronie od drzwi szafa i komoda. Pomieszczenie miało dwa okna, każde uszkodzone. W kącie była jeszcze klapa, prawdopodobnie wejście do piwnicy, której na pierwszy rzut oka nie zauważyli. Poza tymi rzeczami w pomieszczeniu nie było nic. To wszystko może się przydać do zrobienia zabezpieczeń, a piwnica posłuży nam za kryjówkę - pomyślał Ben.
- Położę cie na ziemie Maria, chociaż trochę sobie odpoczniesz, a ja się wszystkim zajmę - powiedział Ben.
- Jesteś pewny? Przecież mogę ci pomóc - stwierdziła.'
- Nie, jesteś poważnie ranna. Ledwo co trzymasz się na nogach. Musisz odpoczywać - stwierdził stanowczo.
Maria wiedząc, że kłótnie na nic się tu zdadzą przystała na to. Ben natomiast zaczął zabezpieczać pomieszczenie. Na początek przewrócił szafę, i zabarykadował nią drzwi. Następnie zdjął z pleców wielki plecak, w którym trzymał różne potrzebne rzeczy. Wyjął z niego młotek i pojemnik z gwoździami, a od pasa odpiął małą siekierę. Swoisty zestaw przetrwania. Zaczął rozczłonkowywać stół i komodę na deski, którymi zabarykaduje okna. Po około pół godzinie miał już potrzebne deski. Mimochodem spojrzał na Marię. Spała, spała przy całym tym hałasie, który wywoływał. W sumie to nic dziwnego - pomyślał. Była w końcu wyczerpana. Znowu dopadło go zwątpienie. Przecież Maria nie przeżyje z tak poważnymi ranami - pomyślał. Umrze, może nawet jutro. Mimo wszystko straciła dużo krwi, a nie ma możliwości, aby temu zapobiec. Nie mają takich środków. Umrze, to słowo nie dawało mu spokoju. Co on wtedy zrobi? Nie mógł sobie tego wyobrazić. Nie mógł też dać po sobie poznać, czego się obawia. Nie chciał dodatkowo martwić Mari. Te wszystkie myśli kłębiły się teraz w jego głowie, ale na powrót musiał je odegnać i wrócić do rzeczywistości. Wrócił więc do pracy. Po godzinie okna również były zabarykadowane. Poskładał i pochował wszystkie narzędzia. Przysiadł na chwilę obok Mari i zaczął nasłuchiwać odgłosów nocy oraz tego czy nie zbliżają się do nich żadne wampiry. Nasłuchiwał tak przez kwadrans. Nie wyłowił żadnego podejrzanego dźwięku. Być może wampiry szukają ich, ale nie mogą odnaleźć tropu. Mieli szczęście - pomyślał, ale na wszelki wypadek zejdą jeszcze do piwnicy. Zbliżył się do Mari i leciutko potrząsnął jej ramieniem chcąc ją obudzić.
- Maria, Maria, obudź się kochanie. Zejdziemy do piwnicy - powiedział łagodnie.
- Do piwnicy? - spytała zaspanym głosem otwierając oczy.
- Tak, tam będziemy bezpieczniejsi - odpowiedział.
- Dobrze kochanie - powiedziała cicho. Cieszyło ją, że po przebudzeniu ujrzała jego twarz. Bała się, że będzie to wampir. Nie wiedziała dlaczego. Może to przez koszmar, który miała. Na szczęście okazał się tylko snem.
Ben pomógł jej wstać. Podeszli do klapy. Otworzyli ją. Do piwnicy prowadziły schody, w środku panował całkowity mrok, więc zapalili latarki. Piwnica była pełna pajęczyn i rupieci trudnych do zidentyfikowania. Jedyną rzeczą, która na dłuższy czas przykuła ich uwagę było łóżko. Co ono tutaj robiło? Czy ktoś tutaj mieszka? - oboje zadali sobie to pytanie.
- Połóż się Maria, a ja pójdę przeszukać tą piwnicę - powiedział Ben.
- Dobrze, ale wracaj jak najszybciej. Nie chcę być tutaj sama - odparła.
- W porządku. Za niedługo wrócę - zapewnił ja.
Po chwili wrócił i usiadł przy niej na łóżku.
- I co? Znalazłeś coś, lub kogoś? - spytała z lekką obawą w głosie.
- Jeżeli chodzi o coś co może nam się przydać to nic takiego nie znalazłem. Natomiast jeśli chodzi o właściciela łóżka, to prawdopodobnie był nim szkielet, który znalazłem na samym końcu piwnicy.
- Szkielet?
- Tak.
- Jak myślisz, ukrywał się tutaj tak samo jak my? - spytała
  - Pewnie tak, choć dziwne, że nie zabezpieczył przy tym drzwi i okien - odparł rozmyślając.
- Może nie miał na to czasu - stwierdziła
- Może.
Zapadło milczenie. Maria leżała na łóżku i rozmyślała nad tym co będzie musiała powiedzieć mężowi, i o co będzie musiała go poprosić. Nie wiedziała jak ma się do tego zabrać. Przecież od tego pęknie mu serce - rozmyślała, ale wiedział, że będzie musiała mu to mimo wszystko powiedzieć. Nie chciała, aby było jeszcze gorzej. Wiedziała, że będzie to trudne dla niej i dla niego, zwłaszcza dla niego. W końcu zarówno ona kochała go jak i on ją. Nie wiedziała zrobić to co chciała, ale wiedziała, że jest to konieczne dla dobra ich obojga. Pomyślała, że nie ma co dłużej o tym rozmyślać, bo im dłużej o tym myśli tym jest bardziej niepewna i tym bardziej się boi. W końcu zebrała się na odwagę i wypowiedziała te słowa, których już i tak bardzo się bała.
- Kochanie, musisz mnie zabić - powiedziała najbardziej stanowczo jak tylko mogła.
Ben w jednej chwili osłupiał. Czy dobrze usłyszał? Czy jego żona przed chwilą powiedziała, że musi ją zabić? Nie, nie, nie, to niemożliwe. Przesłyszał się. Dla pewności poprosi, aby powtórzyła.
Koch...anie, czy możesz po..powtórzyć to co powiedziałaś? - spytał oszołomiony.
- Musisz mnie zabić.
Teraz był pewny, nie przesłyszał się. To nie był żaden żart, ani sen. To była rzeczywistość. Nie mógł utrzymać nerwów na wodzy.
- Jak to zabić! Oszalałaś!!! Dlaczego? Przecież przeżyjesz i nic ci się nie stanie! - wykrzyczał jednym tchem, choć co do tego ostatniego miał wątpliwości do których nie mógł się jej przyznać.
- Masz rację przeżyję - powiedziała sucho.
- No właśnie, więc w czym problem? zapytał już trochę spokojniej.
- Problem w tym - powiedziała i w tym samym momencie wyciągnęła przed siebie lewą rękę, podciągnęła rękaw. W zgięciu łokcia było widać charakterystyczne dwie równoległe do siebie rany. Ślady po ugryzieniu przez wampira.
Benowi odebrało mowę. Wiedział co to oznacza. Prawdopodobnie Maria została ugryziona podczas wczorajszej walki, a to znaczy, że zamieni się w wampira dzisiaj o północy. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? - pytał siebie w duchu. Czy naprawdę byłem aż taki ślepy i głupi, aby tego nie zauważyć. Ależ ze mnie zero - klął na siebie. Nie wiedział co ma powiedzieć. Tylko to mu przyszło do głowy.
- Nie mogę cię zabić Maria - powiedział żałośnie cicho, a oczy mu się zaszkliły.
- Musisz - powiedziała stanowczo, choć jej również oczy zaszły łzami.
- Niby jak mam to zrobić? Jak mam to zrobić? No jak? - pytał nie mogąc sobie tego wyobrazić, a łzy płynęły już po jego policzkach.
- Zwyczajnie, tak jak się zabija wampiry. Weźmiesz kołek i lub cokolwiek innego i przebijesz mi.... serce - głos jej się załamał pod koniec, a łzy płynęły jej strumieniem.
- Nie, nie, nie, przecież jesteś moją żoną, moją ukochaną żoną. Moją bratnią duszą, jedyną która mi została. Nie mogę cię zabić! - wykrzyczał ostatnie zdanie i rozpłakał się jak dziecko.
Maria podniosła się, usiadła i przytuliła go czule, jak robi to matka, gdy jej dziecko rozpłacze się z błahego powodu.
- Właśnie z tych powodów, właśnie dlatego chcę, abyś to był ty. Mój mąż, mój ukochany mąż. Nie chcę abyś musiał mnie zabić po przemianie i abyś miał problemy. Nie chcę, aby coś ci się stało, abyś zginął z mojej ręki, gdy zatracę resztki człowieczeństwa i pochłonie mnie głód krwi. Nie chcę też, aby potem zabił nie jakiś nieznajomy łowca wampirów. Nie chcę zabijać ludzi. Nie chcę tego wszystkiego. Takiej przyszłości dla ciebie i mnie - powiedziała przytulona do niego i płacząca razem z nim.
Ben pogłaskał ją po twarzy i ujął jej dłoń.
- Jakbym miał żyć bez ciebie? Umrę z tęsknoty za tobą - powiedział rozpaczliwie.
- Po prostu żyj dla mnie. Tego właśnie chce na końcu mojej wędrówki. Potraktuj to jako prośbę, ostatnią wolę. Poza tym z pewnością spotkamy się po drugiej stronie, gdy nadejdzie właściwy czas. Wtedy będziemy ze sobą już na zawsze - zapewniała go.
- Skąd ta pewność - spytał i spojrzał na nią przez łzy.
- Bo miłość jest silniejsza niż śmierć - powiedziała pewnie uśmiechając się do niego mimo łez.
Wiedział, że Maria go kocha oraz, że on kocha ją. Nie wiedział za to, czy miłość rzeczywiście jest silniejsza niż śmierć i pokona jej barierę, gdy oboje będą już martwi. Argumenty jego żony były słuszne, a on ją kochał więc nie chciał aby cierpiała przez wieki jako wampir. Chciał jej tego oszczędzić, ale zabić własną żonę? To i tak trudne. Ona tego chciała, była tego pewna, choć zapewne się tego bała jak każdy człowiek. Czy można zabić z miłości? - myślał. Chyba można, w końcu jego żona chciała umrzeć. Umrzeć z miłości do niego. Skoro ona potrafiła zdobyć się na taką odwagę, podjąć taką decyzję, to i on powinien być w stanie podjąć swoją i zabić ją z miłości. Z miłości do niej. Maria powiedziała, że miłość jest silniejsza od śmierci i nawet jeżeli ona umrze, a on będzie żyć dalej, to spotkają się po jego śmierci. Ona będzie na niego czekać. Spojrzał na zegarek. Było w pół do dwunastej. Nie zostało zbyt wiele czasu, muszę podjąć decyzję - pomyślał.
- Maria, kochasz mnie? - zapytał szlochając.
- Najbardziej na świecie - odpowiedziała z pełnym przekonaniem.
- A ty mnie kochasz Ben? - spytała, choć znała odpowiedź.
- Ależ oczywiście, kocham cię nad życie - odpowiedział od razu.
- Więc zabij mnie - powiedziała stanowczo dotykając jego dłoni.
- Jesteś tego pewna? Chcesz tego? - zapytał, aby mieć pewność.
- Tak, takie jest moje ostatnie życzenie i prośba do ciebie.
- Rozumiem - odparł.
- Jeszcze jedno Ben - powiedziała Maria.
- Tak?
- Proszę cię, nie zabijaj się po mojej śmierci. Żyj dla mnie. Żyj, abym wiedział, że moja śmierć nie poszła na marne i wróć do mnie gdy nadejdzie odpowiedni czas.
- Dobrze kochana - powiedział i na powrót jego oczy zalały się łzami.
Maria położyła się na łóżku i czekała. Była gotowa na swoją śmierć. Ben wyją kołek z pasa przypiętego do spodni i wyjął młotek z plecaka. Wiedział, że trzeba działać, bo do rozpoczęcia transformacji zostało piętnaście minut. Pochylił się nad Marią i spytał.
- Jesteś gotowa? - spytał, a jego łzy kapały na jej twarz i mieszały się z jej własnymi.
- Tak - odparła zdecydowana.
- Zrobię to najmniej boleśnie jak tylko się da - powiedział smutno.
- Dobrze.
Ustawił kołek w miejscu serca, wziął zamach młotkiem. Podjął decyzję. Uszanuję wolę swojej żony i z miłości zrobi to o co go prosi. Skoro ona wierzy, że po śmierci się spotkają i będą ze sobą na wieczność, to jemu nie pozostaje nic innego jak również w to wierzyć. Wziął zamach jeszcze raz.
- Kocham cię Maria, teraz i na zawsze - powiedział wiedząc co zaraz nastąpi.
- Kocham cię Ben, teraz i na zawsze. Będę na ciebie czekać mój kochany - rzekła wiedząc, że to jej ostatnie słowa.
Młotek uderzył i kołek przebił serce jego ukochanej. Zobaczył jak powoli zamykają się jej oczy oraz, że na jej twarzy widnieje uśmiech. Wiedział już wtedy, że wszystko o czym mówiła, było prawdą.



Shogun

1 komentarz

 
  • Użytkownik Kocwiaczek

    Łezki mi się zakręciły na końcu... niby przewidywalne ale jednak coś w sobie ma szczególnego.

    23 kwi 2020

  • Użytkownik Shogun

    @Kocwiaczek dziękuję, miło mi to słyszeć :)

    23 kwi 2020