Coraz mniej mnie II

- Meg! Wstawaj na śniadanie!
  - Nie. Nie jem śniadania.  
  - Jak to nie?
  - Nie chcę. Wieczorem zjadłam dużo i starczy mi.  
  - Nie wygaduj głupot! Kupiłam specjalnie twoje ulubione bułki.  
  - Nie kupuj ich więcej. Nie będę już jadła białego pieczywa.  
  - Dziecko, to chodź chociaż na śniadanie. - Mruczę coś pod nosem. Dlaczego oni mi to utrudniają? Chcę przecież o siebie zadbać, lepiej wyglądać. Powoli wszystko wywraca się do góry nogami. Coś się zmienia. Idę korytarzem w nieskończoność. Będę musiała udawać, że jest dobrze. A nie jest. Czuję się winna. Jedzenie mi w tej chwili nie pomoże.  
  - Masz tu talerz. Kupiłem na mieście pyszną sałatkę majonezową. - Tata spogląda się na mnie z uznaniem. Czeka aż się zachwycę, rzucę na sałatkę lub coś w tym stylu.  
  - Tato!- Podnosi gwałtownie głowę. Znów widzę, że jest zaskoczony.  
  - No co? Przecież uwielbiasz te sałatki.  
  - Poprawka. Uwielbiałam. Pamiętajcie, że ja JESTEM NA DIECIE!- Chyba zbyt głośno to powiedziałam. Rodzice patrzą się na mnie zdezorientowani.  
  - Megan, nie przesadzaj! Chcesz wyglądać jak te wychudzone potwory?- Tym mianem określa się modelki. Tak mamo, jeśli to konieczne to chcę!
  - Oczywiście, że nie mamo! Po prostu... Chcę wyglądać lepiej. Zrozumcie...  
  - No dobrze, ale jeżeli coś się zacznie dziać to koniec diety.  
  - Mamo, nie każdy, kto się odchudza, od razu wpada w anoreksję.  
  - Kończcie już dziewczyny. Zgłodniałem. - Jak zwykle tata kończy kłótnię. Albo ją zaczyna, albo kończy. Muszę coś położyć na talerz. Coś zdrowego...  

     Popołudnie. Promienie słoneczne okrywają cały dom. Wszędzie duszno, nieprzyjemnie. Muszę się przebrać. W mojej piżamie raczej nigdzie nie wyjdę. Nie dam rady założyć niczego "kusego". Jeszcze nie teraz.  
      Może być. Obszerna koszulka i krótkie spodenki. Nie odkryłam zbyt wiele. Może zadzwonię do Dizz. Jest sobota. Wypadałoby wyjść z domu.  
  - Hej, co tam? Wychodzimy gdzieś dzisiaj?  
  - Hej Meg. No pewnie! Może na rowery? Jak tam dieta?
  - Dieta? Muszę sobie jakoś radzić... A u ciebie?
  - Trochę sobie odpuściłam. Zjadłam wczoraj czekoladę z Lucasem na pół.  
  - Uuu... Z Lucasem?- Zaczęłam się śmiać. Dizzy tak samo.  
  - Tak. Jak ty już wczoraj wyszłaś to ja wyszłam na taras. Siedział tam. Pogadaliśmy trochę i umówiliśmy się dzisiaj na dziewiętnastą.  
  - Nie wierzę! Super. Taki przystojniak. Wpraszam się dzisiaj do ciebie i przygotuję cię na randkę.  
  - No nie wiem. Czy ja chcę być tak przygotowana?
  - Chcesz, chcesz! Kończę, do zobaczenia za dziesięć minut przy kamieniu.  
  - Za godzinę? Meg, Meg!- Rozłączyłam się. Stary numer. Dizzy zawsze przekłada godzinę. W tej sytuacji musi przyjechać. Ona i Lucas. Niesamowite. Powoli zostaję sama na tym świecie. Jest tu jeszcze jakiś samotnik?  
     Mały ruch dzisiaj. Mogę jechać środkiem ulicy i nikt nie zwróci na mnie uwagi... Czemu by nie? Jaki piękny dzień! Wszędzie cicho. A w tym ja. Mące spokój tej ulicy. Delikatny dźwięk roweru, szum wiatru... Można o wszystkim pomyśleć. Można myśleć na głos. Czy mama ma rację? Odchudzam się w zły sposób? Przecież zmieniłam delikatnie dietę, nic więcej. Po prostu skurczył mi się żołądek. Choć to raczej złe wyjaśnienie. Jestem na diecie od trzech dni. W takim czasie nie może się zmienić aż tyle. Nie może, prawda?  
  - Uważaj jak jedziesz!
  - Przepraszam... - Zbytnio zagłębiam się w rozmyślaniach. O mały włos nie wpadłam na staruszkę. Muszę się kontrolować.  
  - Hej Dizz. Nieźle, jesteś pierwsza.  
  - Słuchaj, przestań się rozłączać! Chciałam się spotkać za godzinę. - Wyraźnie jest oburzona. Polika delikatnie się rumienią, oczy świdrują mnie ognistym spojrzeniem. Wybrnij Meg, wybrnij!
  - No tak, dlatego to robię. - Czemu ona się o wszystko złości? Spoglądam na nią. Lekko łagodnieje. Zrozumiała, że nie wygra i uśmiecha się.  
  - Dobra, no często się spóźniam i zmieniam godziny. Ale to i tak cię nie usprawiedliwia! Jedziemy bo się zaraz rozmyślę.  
  - Jasna sprawa!- Czy tak na prawdę chcę z nią tu być? Otoczenie pali mnie w skórę. Wszyscy się patrzą. Komentują mój wygląd. Śmieją się ze mnie. Ale przecież tu nikogo nie ma. Jesteśmy same. Kilka domów z pozasłanianymi roletami. Miasto umarłych. Nikt się na mnie nie patrzy.  
  - O czym myślisz? Chyba na chwilę odleciałaś. - Dizz patrzy się na mnie swoimi zielonymi oczami z wyczekującym wyrazem twarzy.  
  - Ja? A nie, o niczym. Gdzie jedziemy?
  - Przed siebie. Mam ochotę na loda. Upał daje się we znaki. - Zajeżdżamy pod mały sklepik. Jeden z tych, pod którym można spotkać całą wieś. Co to za miejsce? Byłam nieaktywna przez cała drogę. Nawet nie widziałam, w którą stronę jedziemy. Teraz już widzę. Sklep a naokoło niego łąki. Nic więcej. W oddali majaczy mały dom z ogrodzeniem. Ile jechałyśmy?
  - Dizz, ile my jechałyśmy?
  - Około pół godziny. Czy coś takiego. - Pół godziny?! Gdzie ja byłam? Zbyt dużo myślę ostatnio o diecie i moim ciele. Nie skupiam się na niczym innym. - A coś nie tak?
  - Absolutnie. Wszystko w najlepszym porządku.  
  - Masz, wzięłam twojego ulubionego loda. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. - Puszcza do mnie oczko i zachęcająco macha mi lodem przed nosem. Tyle kalorii, mniej więcej dwieście pięćdziesiąt kalorii. To chyba jakiś żart. Nie zjem tego. Odchudzam się!
  - Dzięki, ale strasznie rozbolał mnie brzuch.  
  - No dobra, to ja go zjem. - Rozpakowuje swojego loda i w ekspresowym tempie pochłania całego. Już widzę jej rękę wędrującą w stronę mojego patyczka. Niech je, na zdrowie.  
  - Wracamy? Chcę się jeszcze wykąpać przed spotkaniem.  
  - Mhm, jasne. - Cała droga mija dziwnie. Jadę za Dizz, co chwila przytakuję, ale nie wiem do czego. Myślę o kaloriach. Układam plan jedzenia na jutrzejszy dzień. Wychodzi perfekcyjnie. Zaciągam się głośno powietrzem powracając do żywych.  
  - No Meg, dotarłyśmy.  
  - O, już jesteśmy. Jedź do domu, niedługo do ciebie przyjadę.  
     Dom jest pusty. Rodzice są gdzieś na zakupach. Kładę się na łóżko i zamykam oczy. Co się dzieje? Tak często zadaje to pytanie i czekam, aż odpowiedź sama się pokaże. Jestem ostatnio... Inna. Smutniejsza, powolniejsza, zamknięta. Nie możliwe, żeby to gimnazjum mnie przeraziło. Nie to, więc co? Nie mam ochoty się z nikim spotykać. Pokręcony świat, podli ludzie. To ich wina. A skąd, jestem gorsza od nich wszystkich. Ukradkiem spływa mi łza po poliku. Czuję bezradność i strach. Coś zaczyna mnie kontrolować. Ja?  
  - Dizzy, halo! Jesteś tam?
  - Jestem, weź klucz spod donicy.  
  - Gotowa na zabawę?- Pytam z lekkim uśmiechem. Trudno, nie umiem być sztuczna.  
  - Weź przestań! Jestem zestresowana. Idę na randkę ze starszym chłopakiem i do tego to jest moja pierwsza randka w życiu! Może nie iść...  
  - Dizz, głupia jesteś. - Patrzę na nią i oczekuję złości. Widzę tylko zakłopotanie i bezsilność. To nadal Dizz czy może moje odbicie?
  - Wiem, jestem.  
  - Dobra, wstawaj. Idziemy do sypialni i otwieramy szafę. Pójdziesz na spotkanie i będziesz wyglądać pięknie. - Dopiero siedemnasta. Jednak warto już teraz się przygotować. Dizz siedzi w szafie. Dosłownie. Wyrzuca wszystko po kolei i woła, że nie ma żadnych ubrań. Potrzebuję być sama ze sobą. W domu, w moim pokoju. Zasłonić rolety i powoli osuwać się w świat moich przemyśleń.  
  - Meg, Meg! Co się z tobą dzieje? Mogę w tym iść?
  - Co? A tak. Tak, możesz. Tak, tak.  
  - Dobra... - Mówi to i patrzy na mnie podejrzliwie. Czemu? Przecież ze mną wszystko dobrze.  
  - Lecę do domu. Napisz później. Chcę wiedzieć wszystko!- Nie, nie chcę. - Musisz mi opowiedzieć jak jest na randce!- Nie musisz. Wcale nie chcę tego wiedzieć.  
  - Masz to jak w banku!- Eh...  
  - Dobra, cześć!
      Czas na kolację. Dzięki mamo, że kupiłaś jabłka. Dwa mogą być. W trybie natychmiastowym je zjadam. Jeszcze mogę odczuwać głód. Upadam na łóżko i planuję, co będę robić jutro. Lekcje? Zmorzona snem zakrywam się kocem. Czas na rachunek sumienia. Zjadłam dzisiaj wspomniane dwa jabłka i bułkę i jeszcze chyba... Tak, jeszcze kawałek ryby. Malutki kawałek. Świetnie. Wcale nie tak źle. Mimo to brzuch znów nie daje mi zasnąć. Ostatnio zmalał. Czemu nadal tak mnie wkurza?! Upycham poduszkę, dzięki niej mogę spać spokojnie. Jestem przecież na diecie. Dlaczego zamiast czuć do siebie szacunek czuję narastające obrzydzenie?

Babeczka

opublikowała opowiadanie w kategorii szkoła, użyła 1549 słów i 8544 znaków.

2 komentarze

 
  • lola

    jak dla mnie nawet ciekawe:)
    :rotfl:

    26 kwi 2013

  • Kasia

    Lol's nie kontynuujesz tego. Hmmm od ponad miesiąca. To źle jak sie przestaje pisać.

    1 kwi 2013