Shayia II

Moje powieki były ciężkie jak nigdy. Czułem się tak jakbym się unosił. Jakbym nie miał ciała.
Spróbowałem zacisnąć pięść. Udało się. Wyczułem, że mam w dłoni jakiś miękki materiał. Coś mi się nie zgadzało. W mojej głowie panowała dziwna pustka. Do mojej świadomości powoli dobijała się jedna złowroga myśl. Nie chciałem jej dopuścić do siebie. Spróbowałem ją odepchnąć, jednak nie udało mi się.

Niczym rozpędzony pociąg uderzyło we mnie wspomnienie, wykrwawiania się na ulicy. Oprócz tego w mojej głowie nie było nic. Tylko świadomość, że umarłem.
Ale, no właśnie ale. Przecież miałem ciało, którym mogłem poruszać. Może ktoś zadzwonił po karetkę i teraz leżę w szpitalu.
Walcząc ze sobą otworzyłem oczy.
Do pomieszczenia przez okno wpadało krwawe światło. Usiadłem powoli na łóżku i rozejrzałem się. Przez głowę przebiegło mi pytanie czy przypadkiem nie jestem w piekle. Obok mnie na ogromnym łóżku leżała chorobliwie blada, czarnowłosa dziewczyna, w czarno-czerwonej sukience do kolan, z rozkloszowaną spódnicą, długimi rękawami, z lekko rozszerzanymi brzegami. Cała sukienka przyozdobiona była wstążkami. Włosy dziewczyny, okalały śliczną twarz, niczym aureola. Usta miała krwiście czerwone, a na nosie kilka piegów.
Nagle uświadomiłem sobie, że to ją widziałem dzień przed moją śmiercią.
Wstałem chwiejnie z łóżka i rozejrzałem się po pokoju. Łoże znajdowało się w samym centrum. Miało czarny baldachim i było zasłane materiałem w tym samym kolorze. Pod wnęką okienną stało masywne biurko z ciemnego drewna, a na nim świecznik. Z sufitu zwisał żyrandol, w którym zamiast żarówek, były świece. Na ścianach znajdowała się aksamitna ciemnoszara tapeta. W kącie pokoju, obok półki na książki, tuż za jednymi drzwiami stał fotel bujany. Obok drugich stała ogromna szafa z lustrem. Na podłodze leżał miękki dywan.
Zaciekawiony otworzyłem pierwsze drzwi. Przeszedłem przez nie i znalazłem się na korytarzu. Był równie ponury co pokój, w którym się obudziłem. Gdy wychyliłem się przez balustradę usłyszałem obok ciche kliknięcie. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę ze snu. Stała naprzeciwko mnie, patrząc niewidzącym spojrzeniem. Cofnąłem się wpadając na barierkę.
- Witaj w rezydencji Bringstone Matt – powiedziała cicho.
- To ty – szepnąłem. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. – Gdzie ja jestem?! Co ja tu robię?! Kim ty jesteś?! Co się do cholery stało?!
- Jesteś w rezydencji Bringstone, tak jak mówiłam. W tym momencie krzyczysz. Jestem Lucy. Umarłeś.
Dziewczyna mówiła to z zaskakującą obojętnością. Jakby fakt, że nagle w jej domu pojawia się trup, któremu śniła się dzień wcześniej nie jest niczym dziwnym.
Przyjrzałem się jej uważnie wyglądała identycznie jak we śnie. Nawet była ubrana w to samo. Jedyną różnicą w jaką zauważyłem, był sztylet wysadzany rubinami, przypasany srebrnym pasem do jej talii. Patrzyła ciągle w moja stronę, miałem wrażenie jakby mnie badała spojrzeniem, ale było to raczej nie możliwe. A jednak jej puste oczy świdrowały moje wnętrze. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
- Chodźmy już na kolacje wszyscy czekają - spojrzałem na nią zdziwiony. Przecież sama dopiero powiedziała, że umarłem. Niby po co martwym jedzenie. Lucy uśmiechnęła się szerzej jakby czytała mi w myślach i odpowiedziała. - Masz ciało, o które musisz dbać. Jak nic nie będziesz jadł niedługo oslabniesz. Chodźmy już, zaraz wszystko będzie zimne, a panna Prescot bardzo się na pracowała nad kolacją powitalną.
Lucy skierowała się w stronę schodów, zręcznie omijając wszystkie przeszkody. Widać było, że doskonale zna cały dom. Piętro niżej było jeszcze ciemniejsze niż poprzednie. Lucy mruknęła coś cicho i nagle rozbłysły wszystkie świece umocowanie na wielkim krysztalowym żyrandol, wokół którego ciągnęły się schody.
- Przepraszam, że wcześniej go nie zapaliłam - powiedziała cicho Lucy - rzadko mamy gości, którzy używają tradycyjnych metod poruszania się.
- Tradycyjnych? - zapytałem zaciekawiony. W odpowiedzi dziewczyna tylko machnęła ręką.
Zeszliśmy jeszcze dwa piętra w dół. Schody kończyły się dokładnie naprzeciwko bogato zdobionych ogromnych wrót. Dziewczyna płynnie odbiła w prawo i otworzyła pierwsze drzwi.
Pomieszczenie było naprawdę duże. Na samym środku stał długi stół nakryty na pięć osób, wypełniony po brzegi przeróżnymi potrawami. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdował się kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Z sufitu zwisały trzy kryształowe żyrandole, na których paliły się setki świec. Na jednej ścianie znajdował się rząd zasłoniętych grubymi zasłonami okien. Na drugiej wisiał szereg obrazów.
Przy stole siedziały tylko dwie osoby zawzięcie o czymś dyskutując. Niebiesko włosy chłopak i czarnowłosa dziewczyna, która spała obok mnie. Miejsce u szczytu stołu było puste, tak samo jak pierwsze od prawej. Nieznajoma siedziała na miejscu pierwszym od lewej. Niebiesko włosy siedział na drugim krześle od prawej strony. Lucy wskazała mi miejsce obok niego naprzeciwko dziewczyny.
Usiadłem na wskazanym krześle i spojrzałem na obecnych. Chłopak uśmiechał się serdecznie. Rozczochrane niebieskie włosy opadały mu na ramiona. Jego świecące na niebiesko oczy błyszczały wesoło, a usta wygięte były w chochliczym uśmieszku. Miał na sobie pogniecioną bordową koszulę i powycierane czarne jeansy.
- Cześć jestem Albert - wyszczerzył się i podał mi rękę na powitanie. - A ty jesteś Matt. Jak ci się podoba nowe życie? Shayia się nieźle ponoć tobą zajęła. Musiałeś się jej bardzo spodobać skoro zaciagnęła cię, aż do swojego łóżka - powiedział pokazując język czarno włosej dziewczynie.
Shayia popatrzyła na niego z podełba. Nagle Albert podskoczył z krzykiem bólu na swoim krześle, świdrując spojrzeniem czarno włosą. Dziewczyna patrzyła na niego z wyższością i niekrytą satysfakcją. Po chwili klnęła pod nosem. Lucy ignorowała wszystkich patrząc przed siebie, jeśli można to tak określić. Nikt nie miał na talerzach jedzenia. Wszystko stało nienaruszone.
- Pan już tu jest - wyszeptała Lucy.
Albert i Shayia od razu się wyprostowali na swoich miejscach i spojrzeli na drzwi. Poszedłem za ich przykładem.
Do pokoju wpadł ogromny pies. Przeszedł wzdłuż stołu z dumnie uniesioną głową i usiadł po prawej stronie krzesła u szczytu stołu, tuż obok mnie. Przyglądał mi się uważnie inteligentnymi oczami, delikatnie szczerząc ostre zęby. Przeszedł mnie dreszcz. Nie chciałem mieć z tym psem nic do czynienia.
Do pomieszczenia po chwili wszedł siwo włosy mężczyzna. Miał twarz trzydziestokilku latka, jednak świecące na intensywno niebiesko oczy były znacznie starsze. Jego chorobliwie biała cera była w tym samym odcieniu co innych. Ubrany był w staromodny ciemnoszary garnitur. W dłoni trzymał czarną laskę ze złotą główką. Szedł powolnym dystyngowanym krokiem. Wszyscy siedzieli bez ruchu z pochylonymi głowami.
Gdy mężczyzna usiadł, u szczytu stołu, każdy się wyprostował i spojrzał na niego. Jegomość przejechał po każdym z nas wzrokiem, zatrzymując go dłużej, na Shayii, a potem na mnie.
- To on? - spytał uważnie mi się przyglądając. Dziewczyna pokiwała głową. - Witamy w Bringstone. Nazywam się Christopher Bringstone. Jak mniemam masz zapewne wiele pytań Matthewie. Sam miałbym ich sporo. Ale najpierw zjedzmy.
Od razu każdy z mieszkańców rezydencji, nałożył sobie jedzenie i zaczął je jeść. Każdy jadł w ciszy i dość szybko. Pan Bringstone tylko siedział powoli popijając wino z kryształowego kielicha. Wzrok miał utkwiony na pustym miejscu, po drugiej stronie stołu. Wydawał się, nad czymś bardzo zamyślony.
Gdy wszyscy już zjedli, pan Bringstone spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się dobrotliwie.
- Może, uprzedzę kilka twoich pytań i sam zacznę tłumaczenia? - pokiwałem powoli głową. Mężczyzna, spojrzał na przeciwną stronę stołu i zaczął opowiadać. - Dwa dni temu, gdy Shayia wracała ze swojej misji, była dość mocno poturbowana. Zmęczenie wzięło górę i zdarzył jej się błąd, którego dawno nie było. Czyli musiała zrobić sobie chwilę odpoczynku, w podróży. Wybrała miejsce, które powinno być opuszczone, co najwyżej mogło w nim być kilku zwykłych ludzi, którzy by jej nawet nie zauważyli. Prawdopodobieństwo, że trafi akurat na mieszańca, było praktycznie zerowe. No ale cóż, spotkała cię. Tej samej nocy Lucy miała wizję, - otworzyłem już usta, żeby coś powiedzieć jednak, mężczyzna spojrzał na mnie karcąco, - że umrzesz i przeniosła się do twojego snu. Teraz przejdziemy do kwestii głębszej i dużo ważniejszej. Kim my jesteśmy i kim ty jesteś Matthewie. Wszyscy jesteśmy odrodzonymi pół przeklętymi łowcami przeklętych. W momencie, w którym zobaczymy pół przeklętego, przebudza się w nas druga natura. Nie daje to, żadnej różnicy, chyba że się umrze w ciągu doby. Wtedy nasza druga natura wytwarza nam nowe praktycznie nieśmiertelne i bardo dobrze przystosowane do walki ciało.
Nie mogłem już tego słuchać i zerwałem się ze swojego miejsca.
- Czyli zabiliście mnie! - krzyknąłem uderzając pięścią w stół.
Pan Bringstone nie zareagował.
- Usiądź chłopcze. To nie my cię zabiliśmy. Natura pół przeklętego, przyciąga przeklętych. Jako ludzie jesteśmy bezbronni, a przeklęci jako nasi naturalni wrogowie polują na nas. Paradoksalnie, to oni tworzą broń na samych siebie. Zabić nas można tylko w jeden możliwy sposób. Wielu starych członków naszej rasy to spotkało. Jako, ze walczymy na świecie jest stosunkowo mało przeklętych, a my nie musimy już pojawiać się na powierzchni. Nowych jest około stu. Ja osobiście należę do najstarszej dziesiątki. Kilka lat temu podjąłem się opieki trójki osób, od wczoraj jesteś pod moją opieką. Tylko pytanie czy chcesz się przyłączyć do klanu Matthewie?
- Do klanu?
- Tak do naszej małej rodziny. Według tradycji, każdy dołącza do klanu, który go przemienił. Łącza nas więzy energii, możesz też zostać samotnikiem, ale nie osiągniesz tyle co z klanem i nie będziesz bezpieczny. To twoja decyzja. Zgadzasz się czy nie?
Popatrzyłem mężczyźnie w oczy i pokiwałem powoli głową.
Komentujcie, udostępniajcie, piszcie do mnie i najważniejsze czytajcie bo to zajebiście motywuje!!!

ChateFranciase

opublikowała opowiadanie w kategorii science fiction, użyła 1894 słów i 10704 znaków.

2 komentarze

 
  • Sledzik985

    Polecam wejść na bloga, jest tam już 2 czy 3 części do przodu. :D

    13 kwi 2015

  • Lilith

    Z reguły nie gustuję w opowiadaniach s-f, ale - jako, że muszę pochwalić autora - jest to pierwsze i chyba JEDYNE do tej pory opowiadanie z tej oto kategorii, które do mnie trafiło. Bardzo ładnie napisane, bardzo. Czekam tylko na dalszy rozwój akcji :)

    11 kwi 2015