ROZDZIAŁ I
1
Południe Nowego Roku, to taka wyjątkowa pora, kiedy każdy z nas, budzi się jakby z letargu,
po hucznie spędzonej uprzednio nocy.
Większość nie pamięta środka dnia, ale tym, co zaczynają
kojarzyć fakty, nasza telewizja wychodzi na przeciw, przenosząc nas do Wiednia, skąd transmituje
koncert, Orkiestry Filharmoników Wiedeńskich.
Marian Drwięga, czyli mój dziadek w ten oto sposób zaczynał kolejny rok swojego życia, a przy okazji i całej rodziny.
W 1997 roku, po wysłuchaniu owego koncertu, dziadka nawiedziła melancholia, dzięki której usłyszałem o zamierzchłych czasach, o których jemu z kolei opowiadał jego ojciec.
Pewnie dziwi cię, skąd taka pewność, że to akurat ten Nowy Rok. A ja napiszę, że odpowiedz jest prozaiczna, mianowicie w następnym roku we wrześniu dziadek zmarł. Ale na szczęście przez te kilkanaście miesięcy miałem okazje poznać wiele ciekawostek związanych z moją a i ościennymi miejscowościami.
To wszystko, czego miał okazję doświadczyć, a jeśli nie on, to z kolei jego ojciec, który mu to skrzętnie przekazał. Ale żeby nie zanudzić to przejdę może do sedna, póki jeszcze pamiętam.
Owego, więc dnia zastałem dziadka w salonie, w pozycji, która jak żywo przypominała mi sylwetkę zadumanego nad bytem Stańczyka. Gdzieś we wczesnej młodości ta reprodukcja wryła mi się w pamięć i stąd może tak niebanalne skojarzenie.
Kilka minut wcześniej skończył się koncert noworoczny i z odbiornika ryczały reklamy, ale dziadek wpatrywał się w nie z zamiłowaniem. Jakby liczył, że jeszcze choćby na moment powróci na wizję amfiteatr z Wiednia a niezmordowany dyrygent da znak by kontynuowali „ Marsz Radetzky`ego”.
- Będziesz jeszcze dziadku coś oglądał? – zapytałem, bardziej by sprawdzić czy coś mu nie jest.
- Nie, Kacperku. Możesz sobie przerzucić, na to, na co masz ochotę. – Odpowiedział, nie zmieniając pozycji, nie licząc pociągnięcia kopciucha, - bo tak babcia zwykła nazywać palenie papierosów. – Cesarz Franciszek Józef I, i tamten okres już odeszli. A i mnie najwyższa pora się zbierać. – dodał, jakby dla własnej wiadomości.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, że w tym momencie nie jestem jakoś szczególnie zainteresowany tym, co serwuje telewizja, dziadek popatrzył na mnie i rzekł:
- Czy ty wiesz jak po kątach nazywano cesarza?
Przestąpiłem z nogi na nogę i pokiwałem głową na znak braku wiedzy w tej materii.
- Nie bardzo, dziadku.
- Starym pierdołą.
Zaśmiałem się jak to sztyl w tym wieku. Bo nasunął mi się obraz wojska a na jego czele na pięknym rumaku, główny dowodzący w postaci starego sumiastego łazęgi
2
- Dziś Kacperku możemy sobie z tego robić śmiechy. Ale wówczas – tu dziadek wyciągnął wskazujący palec – gdyby ktoś zgłosił takie oświadczenie do władz naszego powiatu – machnął ręką – nawet nie chcę myśleć, jakie by to poniosło reperkusje dla takiego delikwenta. Bo jak wiesz z historii, po pierwszym rozbiorze Polski znaleźliśmy się pod panowaniem Austrii, tym samym obraziłbyś monarchę, dodajmy swojego.
Dziadek wypuścił kłęby dymu przez nozdrza i przez moment jego twarz zasnuła się w tych jakby oparach przeszłości.
- Zresztą – kontynuował – doszło to w końcu i do uszu Franciszka Józefa. Trzeba było wprawionego dyplomaty, by mu uzmysłowić, że to nie ma negatywnych znamion. A wręcz przeciwnie, tak w wielu naszych domach nazywa się osoby w leciwym wieku, które są dobroduszne i życzliwe.
- I cesarz w to uwierzy? – zapytałem, pełen wątpliwości.
- Mało, że uwierzył. Podobno sam zaczął tak nazywać tych, których polubił. Ale to ponoć był taki człowiek.
Dziadek obejrzał się w kierunku zegara z kukułką, po czym rzekł:
- Zbliża się pora obiadu, więc nie będę już rozpoczynał historii na potwierdzenie tej tezy. Ale przypomnij kiedyś, bym opowiedział, co zrobił tu u nas na Błoniach.
- To on tu był? Tu na placu gdzie przyjeżdża cyrk?
- Nie inaczej. Mnie jeszcze na świecie nie było, ale mój profesor w gimnazjum to zapamiętał, a uwierz – mrugnął do mnie - miał powód.
I w taki oto sposób, nie powiem, dość kpiarski, dziadek zaszczepił we mnie ciekawość.
Ciekawość, do tego, co kojarzyło się z nudnym obowiązkiem wkucia dat i zapamiętywaniem kolejnych monarchów. Tego, bowiem dnia zrozumiałem, że te postacie z czarno-białych fotografii, tez żyły, jak moja mama, ja i Zuzia z 4c, miały tak samo, sny, marzenia, bolączki i to wszystko, co jest udziałem człowieka. Różnił nas tylko czas przybycia na ten świat i bardziej rygorystyczna mentalność na przypadający okres. Narzucone konwenanse, zasady, mniejsza możliwość kreatywności, ale za kilkadziesiąt lat być może tak samo ktoś napisze o ludziach z naszej epoki. Ot, życie
3
Kolejna okazja do sprawdzenia dziadkowej pamięci nadarzyła się w niedzielne przedpołudnie i tak już zostało. Ten niekoniecznie lubiany fragment dnia, został podporządkowany dla naszych spotkań.
Mógłbym to nazwać pompatycznie taką niepisana umową.
- Pod jednym względem się nic się nie zmienia – zaczął senior – jak za moich czasów, tak i dziś, zagaduje się profesorów, by uniknąć pytanka.
My mieliśmy jednak szczęście, ponieważ trafiliśmy na gawędziarza i w zasadzie wystarczyło odpowiednio zadać pytanie, poddać w wątpliwość daną kwestię i mieliśmy to z głowy.
Pewnego dnia podważyliśmy słuszność odbywania służby wojskowej.
Profesor usiadł wygodnie i odpowiedział w ten oto sposób:
Zapewne do dzisiaj byłbym podobnego zdania, co wy kochana młodzieży. Gdyby podczas jej pełnienia nie nastąpiła jedna z ciekawszych sytuacji w mym życiu. Otóż 45 Pułk Piechoty Austriackiej, do którego zostałem wcielony, miał odbyć manewry z oddziałami z Przemyśla, Rzeszowa i Dębicy. Po kilku dniach, gdy wypełniliśmy wszelkie zadania operacyjne mieliśmy doprowadzić się do porządku.
Zarządzono zbiórkę by przemaszerować na nasze Błonie. Z daleko było słychać orkiestrę, a w miarę przybliżania dostrzegłem gro ludzi. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że ma przybyć jakiś generał, a my mamy czekać na znak by go powitać tubalnym okrzykiem „ Niech żyje!” Czas się dłużył zwłaszcza po tak ciężkim okresie sprawdzania naszego ducha, co zrozumiałe, myśleliśmy tylko o odpoczynku. Ale jak mus to mus. Wreszcie nadjechał piękny powóz, woźnica sprawnie objechał wokół każdej kompanii i zatrzymał się na samych środku placu. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie osoba, która nam się przyglądała. Darliśmy bowiem gardła dla samego cesarza Franciszka Józefa I.
Gdy jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia, cesarz postanowił pooglądać nas z bliska. Spacerował tak od jednego wschodniego skrzydła aż po nasz Pułk. Widziałem, jak co pewien czas jakiś żołnierz się wypręża, występuje z szeregu, coś odpowiada, salutuje i wraca na miejsce.
Gdy doszedł do mnie usłyszałem: „Jakie jest twoje imię i nazwisko żołnierzu?”. Odpowiedziałem: „ Nazywam się Franciszek Wołk”. Cesarz spojrzał na mojego dowódcę, który zdecydowanym gestem przytaknął, na znak prawdziwości mej wypowiedzi. Roześmiał się i klepiąc mnie w ramię odrzekł: „ A to ci heca! Ja Franciszek i ty Franciszek – od dziś będziemy sobie mówić przez ty”.
- Eee, to dziadku cygaństwo. – powiedziałem z grymasem zniesmaczenia taką historią.
- Może i masz rację, bo ja sam przez wiele lat tak sądziłem. Tylko – zrobił pauzę – czy aby cesarz podczas takiego objazdu Galicji, nie zaproponował tego samego wielu Franciszkom? Moja stara siwa głowa nie jest wiele warta, ale coś mi mówi, że cesarz wiedział, co robi. Mógł straszyć, siać zgrozę, ale takimi i tym podobnymi gestami, ten stary lis, zjednywał sobie ludzi, a to ważniejsze niż zastraszony poddany. Czyż nie mój wnuku?
- To prawda, dziadku.
Dodaj komentarz