Przenicowanie #2

Przenicowanie #2Nie muszę wszystkiego widzieć, ona pozna mnie z tym.
Każdego dnia w roku, w najczerwieńszy zachód słońca. Jest moim drogowskazem w postrzeganiu innych, dzięki niej mam kompleksy, ale i sporo frajdy.

    
      Nigdy nie dopuszcza mych rozterek do głosu, nie łudzi mnie, nie mami frazesami, że mogę więcej niż umiem. Nie przywołuję, sama się pcha, obrażana czeka w ciszy, ale gdy tylko jest okazja się wykazać na parkiecie życia, zapomina o wszystkim.

Tak, świadomość, kto jej ufa za dnia?

  

       Nie rozumiem innych, tak jak zapewne inni roztrząsając sprawy tamtych, nie bardzo wiedzą, co sami powinni zrobić ze swoim życiem.

Nienawidzę słuchać, zwłaszcza tych, co naprawdę wiedzą najlepiej jak nie zrobić sobie dobrze. Nareszcie to wyznałem…

      

            

                             #                       #                  #                 #




       Lubię swoją kuchnię.  
Tam kroję wszystko, co pcha się pod nóż, nie bacząc na ostrość widzenia tego zdarzenia.
Pomidor nie wytrzymał mego naporu i zapaskudził ceratę, która przyjęła to na swą kratę, gdy ten oddał swój miąższ.  
Gdy sięgam po paprykę, dostrzegam w lodówce czerwone wytrawne i stwierdzam, że to odpowiednia pora, by zmienić ten stan upojenia.


      Zaniosłem je do salonu.  
Wypijam duszkiem cały łyk.  
Całe życie robiłem wszystko na trzeźwo, dlatego nie poznałem smaku życia.  
Jeśli bałem się z tchórzostwa podjąć decyzję, to i nie zdobyłem się na odwagę, bo nie było czego poprawiać.

Proste, nie?

Nie warto ograniczać się pod jakimkolwiek pretekstem, choćby miał racjonalne podłoże.

Dobre jest. Należy mi się jeszcze łyk ….łaaaaa.......i jeszcze.

  

     Zatopiłem się w tym rozmyślaniu przy winie, którego bukiet zakwitł pięknymi barwami, gdy tylko znalazł podatny grunt.  

Nie chcę już kroić.
Ja w ogóle nie mam ochoty na posiłek, na jutrzejszą robotę, nic mnie nie boli w środku.  

Chcę się tak czuć.


       Nie zależy mi na opinii, powierzchowności, może tu teraz wejść, kto chce, a ja mu powiem, co o nim myślę.  

A, co, nie można.


      Puszczam butelkę po podłodze, by się toczyła, a ja mam ubaw, bo jedna z nich trafiła w koszyczek na spinacze, który stał przy drzwiach na balkon.
Nawet nie wiedziałem, że tyle ich mam, a każdy w innym kolorze.

Zapomniałem o problemach, - co ja mówię! Ja jestem szczęśliwy.

  

         Jak to światło strasznie razi.  
Czemu ja śpię przy komodzie?
Idę do łazienki, nie patrzę nawet na zegarek, nie chcąc się denerwować.  
Teraz dopiero moja świadomość sobie poużywa.  
Będzie mi podsyłać wizje o zdychaniu do południa, o bezsensowności mego zachowania.  
I tak jest za każdym razem, gdy zrobię sobie kuku gadką.  
A dziś doszła jeszcze jedna słabość.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 470 słów i 2646 znaków.

Dodaj komentarz