To było pod koniec kwietnia tuż po moich osiemnastych urodzinach. Zawsze o tej porze roku z rodzicami wyjeżdżałem do Mchawy by świętować imieniny, cioci Emilii. Jako, że mieszkamy blisko dwieście kilometrów od siostry mamy, wybieramy się tam popołudniu w piątek i wracamy po obiedzie w niedzielę. Jednak w owym roku, przekonałem mamę, że mam tyle nauki, że lepiej będzie jak przysiądę do książek. Gdy zabrakło jej argumentów by wyperswadować mój upór niepocieszona zaopatrzyła mnie kulinarnie, napomknęła o sprawdzaniu pokrętła gazu – to mamy fobia – i z grymasem na twarzy ponaglana przez tatę, pożegnała głaszcząc po policzku.
Nie byłem szczery wmawiając taką ściemę, trudno, czasem po prostu trzeba, zwłaszcza jak się ma naście lat. Nie czułem się dobrze na takich rodzinnych uroczystościach, te pytania o szkołę, co, porabiam po lekcjach, czy mam dziewczynę. Nie, to było ciężkie do przetrzymania, zwłaszcza jak było się zakompleksionym i czuło tremę, gdy tak wpatrywali się w ciebie, ciotki, wujki oczekując, klarownych odpowiedzi. Byłem po prostu odludkiem, według mnie bez aparycji, niemogącym przemóc się by poprosić jakąkolwiek dziewczynę by umówiła się do kina, czy na rolki.
Do tego dochodzi jeszcze w tym wieku burza hormonów, która uaktywnia się w najmniej spodziewanych momentach. Zresztą, co ja mówię, ona w tym okresie nie przestawała działać, decydowała za mnie, nawet, gdy spałem ona była aktywna i robiła spustoszenie w mym ciele i głowie. Wybudzała mnie wizją kobiecego uda, wilgotnego sromu, odsłanianej piersi z nabrzmiałym sutkiem, który zbliżał się do mych ust a ja przygryzając rąbek zaślinionej poszewki, łapałem za swoje przyrodzenie. I już na jawie wiedziałem, że to kleiste wokół mych palców to wypadkowa i czas do łazienki przemyć soki polucji. Tak, to niby normalne, zwłaszcza jak się nie ma systematycznego aktu kopulacji.
Tylko mówiąc po chłopsku ja w ogóle nie spuszczałem z krzyża, no prawie, tylko w ostateczności gdy już nie mogłem sobie poradzić z napięciem. Wstydziłem się sam przed sobą takimi momentami, ale w gwoli sprawiedliwości, muszę przyznać, że i tak bywało. Zwłaszcza, gdy przyszła ciepła aura, a kobiety odsłaniały nogi, zakryte częściowo fantazyjnie zwiewnymi sukienkami z rozcięciem do połowy uda. Przylegającymi do pośladków legginsami prezentowały pupy jak serduszka z półkulami, które opadały i podnosiły zaznaczając każdy mięsień.
Trudno było oprzeć się pokusie by nie spojrzeć na odznaczającą się linię gumek i koronek albo dumnie podrygujące pupska, prezentowane w całej okazałości jedynie osłonięte majteczkami bądź stringami. Bo kreacje z płóciennego materiału, gdy słońce było w zenicie niczego nie przysłaniały, właściwie można było odrysować każdy detal, haft, koronkę na bieliźnie w każdym kolorze tęczy. To samo dotyczyło się górnej partii, gdzie piersi były odsłaniane z jeszcze większą fantazją i jakby o numer mniejszymi stanikami. Do tego dochodziły tatuaże w newralgicznych miejscach, jakby było za mało do podziwiania.
To było ponad moje siły.
Choćby taka pani Maria, profesor od biologii, z szerokimi biodrami, która pisząc na tablicy kręciła pupskiem takie piruety, że mimo iż przekroczyła czterdziestkę miałem ochotę wsadzić jej dłoń w ten rowek. I poczuć jej pośladki przemieszczające i ocierające się o me palce, albo jak jednostajnie ściska te jędrne półkule i rozluźnia działając jak akupunktura na opuszki palców. Zamiast słuchać o układzie pokarmowym, ja zżerałem jej krocze, zastanawiając się jak wiele palców by mi weszło w jej orzeszka.
Tak, jej wzgórze łonowe musiało zawładnąć pokaźnym obszarem podbrzusza, było takie wypukłe. Po jej sposobie bycia i stylu ubierania byłem pewny, że to dama a takie kobiety noszą tylko białą, nomen omen bieliznę, bawełnianą.
Wyobrażałem sobie, że opuszkami palców odciągam ten bawełniany rąbek ostatnią osłonę tych rarytasów. Wsadzam do ust by przygryźć gumeczkę i ślizgam się w dół wraz z tymi śnieżno-białymi majteczkami. Wdycham jej kobiecość, jednocześnie czując jak łaskoczą mnie jej niesforne kędziorki. Pewnie nie musiałbym rozchylać płatków sromu by zobaczyć pęczniejącą różowiutką muszeleczkę.
Musiała ją chronić ciemną grzywką, ale wystarczyłoby delikatnie podmuchać, ostatecznie nosem zrobić przedziałek i sprawdziłbym językiem, co też za smaczek ma na tych płatkach. A później przysysam usta by jak najdalej zataczać koła sprawdzając czy po dotknięciu jej najczulszego guziczka dalej z godnością, błękitnej krwi, bez zmiany rytmu oddechu będzie w stanie trzymać fason.
To ciekawe, ale mając naście lat bardziej mnie pociągały kobiety dojrzałe, może to spowodowane było aspektem fizyczności, pełnymi biodrami, krągłymi piersiami. Tak, moje koleżanki nie miały takich atutów, a przynajmniej nie były aż w takim stopniu wykształcone i na pewno nie tak doświadczone.
Być może to skłaniało mnie ku tym dojrzałym pod każdym względem.
Złoty osiemdziesiąt
Nie wiem tak do końca, o co w tym wszystkim chodzi, jak się przestawić, bym nigdy nie stracił pewności w to, co robię.
Patrzę głęboko w oczy swojej tożsamości i nie dostrzegam swego pragnienia życia. Tak bardzo jestem podobny do człowieka, który chce być szczęśliwy a nie potrafi określić, co mu da ten spokój.
Uśmiech, błogi sen, miłość kobiety?
Poniedziałek, nowy tydzień, świt wdziera się w moje łoże, rozjaśnia jasieczka, który spoczywa przy moim prawym barku, jak zawsze towarzyszył mi w moim niespokojnym śnie.
Stopy podkurczone, mięśnie napięte, nie czuję się jak nowo narodzony, od dawna nie mam wrażenia, że sen to zdrowie. Jest to w tej chwili stan narzucony, brakuje mi alternatywy na jego wysublimowane zapotrzebowanie, stąd rola czynnego podporządkowania.
Klękam do pacierza tak bardziej z nawyku niż z autentycznej wiary w prawdziwość moich intencji, którymi powinienem się kierować. Podziwiam tych ludzi, co czerpią siłę z rozmowy z Bogiem, umieją się w wierze zanurzyć, oddać, prosząc o kolejną pomoc przy obowiązkach.
Czy to autosugestia, ślepa nadzieja, ostatnia deska ratunku, czy w ogóle tak do tego podchodzą, czy ze strachu boją się zapytać samych siebie, klepią wyuczone formułki, zerkając na gotujący się czajnik?
Patrzę w łazience w lustro i – „tak, tak, ten w lustrze to niestety ja..” tyle lat to mi towarzyszy. Ciechowski już parę lat ze świętymi przegląda swoje dokonania niekoniecznie muzyczne, a ja jego tekstem zagłuszam strumień wody. Czynności, które powielam beznamiętnie mają na celu przeprowadzić moją fizjonomię z odrętwienia ku normalnemu funkcjonowaniu.
Wreszcie mogę wyjść, zapoznać się z kolejnym wyzwaniem, jakim jest utrzymywanie na wodzy słów, gestów, stwarzanie pozorów. Ołowiane niebo sprawia, że i ja nie pałam do nowego dnia większym sentymentem.
Panie z pieskami robią przymusową rundkę, ich ściągnięte barki, zamglony wzrok narzucają mi myśl, że to bardziej poświęcenie i obowiązek wygoniły je z domu niż radość z zaczerpnięcia świeżego powietrza. Większość z nas po przebudzeniu ma przed oczyma listę obowiązków, które trzeba odhaczać aż do późnego popołudnia, więc trudno o iskierki w oczach.
Bardziej szukamy wyciszenia niż znajomych twarzy, ale ja właśnie będę miał okazję temu zaprzeczyć, bo na wprost mnie idzie mój emerytowany sąsiad Tadeusz.
- Dzień dobry panie Tadku, jak zwykle pierwszy na nogach.
- A, co mi zostało, spać nie mogę, rwie kolano, że po ścianie bym łaził
- Może by tak ktoś to obejrzał?
Stoimy tak pod sklepem, gdzie największe mruki doznają objawień gadulstwa, gdzie wszelki plugastwa, wizje i domniemania mają swój początek i kulminację.
To właśnie tu przypina się smycze z własnym dobytkiem inwentarza, by swobodnie gestykulować, modulować głos w zależności od zawartych treści. Co ta biedna ławeczka nie słyszała, jak wiele rozbieżnych wersji, przy których każdy bił się w pierś z adnotacją:
- „ no przecież bym pani głupot nie gadała”
- Chłopie, tą nogę to już z pięciu konowałów macało, nacmokali się, jakiś dupereli na zapisywali, od tabletek przez maści po zastrzyki a kolano za przeproszeniem, jak jebało tak boli dalej.
-- W tej sytuacji, to rzeczywiście ciężko mi coś panu doradzić.
--Aaahaa!
Pan Tadziu rozłożył ręce dla podkreślenia jak z wielkim dylematem się zmaga, jednocześnie patrząc mi głęboko w oczy. I tak szukałbym jakiejś alternatywy, by zaznaczyć swoją chęć pomocy, gdyby z odsieczą nie przyszedł mi 40-letni Heniu, dyżurny żul, co od szóstej aż po wieczór ma czujkę przy drzwiach PSS-u.
Zawsze mnie zastanawiało, jak on się utrzymuje, przecież nikt mu nie daje na tyle, by przeżył, ale niedawno oświecił mnie mój znajomy Krzysiek. Powiedział, że sprawa jest nader prosta.
Piątego dostaje rentę Staszek i Michał, wystarczy tylko czaić się przy " Alfie". Dziesiątego Wacek, to już wyprawa pod stare lodowisko i tak do ostatniego pilnuje się każdego darczyńcę z Zus-u.
A że czasem trzeba coś zjeść to koło czternastej ładuje się w czarter sanockiej komunikacji miejskiej i wycieczka do kuchni braciszka Alberta.
- Uszanowanie panom, mam takie pytanie…
- Nawet nie zaczynaj tej gatki, bo mnie tylko zdenerwujesz i dojdzie nam do biedy.
Heniu wybrał nieodpowiedni moment, pan Tadek nie miał ochoty na jego umizgi podszyte egoistycznymi pobudkami. Gestykulował coraz bardziej nie bacząc na przechodzących ludzi.
- Panie Tadziu, jeszcze pan nie wiesz, o co zapytam, a już pan mnie tak objechał jak starą sukę. A ja chciałem kulturalnie poprosić…
- Kulturalnie to się siada tu na ławce z gazetką,.
O! To jest kultura.
Robiło się mało ciekawie, ludzi przybywało, co niektórzy zamiast wchodzić do sklepu, przysłuchiwali się konwersacji
- A ja sobie panie Tadku czytam, czasem i całą gazetę.
Pan Tadek prychnął i z politowaniem z taksował Henia.
- Taaaa... chyba tą, co roznoszą z „Inter Marche.”
Przysłuchująca się tej wymianie zdań pani Krzemińska, stwierdziła, że najwyższa pora się przyłączyć do utyskiwań.
- Twój świętej pamięci tato, to by umarł po raz drugi jakby zobaczył, co ty wyprawiasz.
Wstyd, człowieku!
Phyyy!!!
Skrzywiła się przy tym, dla pod kreślenia jak bardzo jest to nie w porządku, jak bardzo się tym brzydzi.
Po czym kontynuowała swój wywód umoralniający.
- Taki porządny człowiek, najlepszy zdun, ile on ludziom się na pomagał, na stawiał tych kuchni kaflowych. Z twoją matką tak się starali, by cię wykształcić..
Heniu nie wytrzymał, przystąpił do niej na krok i posłał ripostę.
--A co pani się czepiła, my tu sobie rozmawiamy, a pani ładuje się bez pytania. Puściła się pani po mleko, czy, co tam, to śmiało, mają go na tyle, że aż sprzedają.
Wyciągniętą dłonią wskazał jej kierunek, jakby straciła orientację.
Pani Krzemińska, prychnęła, machnęła ręką, poprawiła falbanę spódnicy i dostojnie ruszyła w kierunku sklepu.
Heniu odwrócił się do nas i ściszonym głosem z cierpieniem na twarzy zapytał:
- Panie Tadku, brakło mi złoty osiemdziesiąt, a tu takie cyrki wyszły, tyle mi wstydu babsko narobiło.
Patrzył wyczekująco, sekundy mijały, pan Tadek przestępował z nogi na nogę, aż wreszcie stwierdził, że pożegna się bez do widzenia.
Zostałem sam, co Henia nie zdeprymowało. Był cierpliwy w wygłaszaniu swej prośby, nie zakładał nawet, że może odejść bez niezbędnych miedziaków.
W końcu to jego profesja jak u komiwojażera.
- Kolego, przecież nie chcę dwóch stów, a groszowe sprawy, no nie rób jaj.
Postanowiłem postawić na żart, żeby trochę rozładować sytuację.
- Heniu, jak ja bym miał dwie stówy, to bym mógł sobie życie na nowo ułożyć.
Dość powiedzieć, że nie wyczuł mych intencji, bo odwrócił się i ruszył na swój posterunek.
Ale wpierw odpowiedział mi krótką piłką, dość dosadnie.
- Tak samo pierdolisz jak ta Krzemińska.
ŚWIRUSKA
Czasami zostaje nam coś dane przez los, stają na naszej drodze ludzie, którzy zostają zauważenie przez moment, albo w ogóle.
Często mijamy się, potrącamy, przepraszamy, odchodzimy, wszystko to jest wkalkulowane, jest dniem powszednim, naturalnym jak sen.
Nie możemy wszystkich poznać, choćby to było naszym nadrzędnym celem, pragnieniem, tym co da nam szczęście.
Jednak są takie chwile gdy mam nieprzepartą chęć, by poznać daną osobę, by się przedstawić, porozmawiać.
Nie wiem jak ty, ale ja tak mam.
Jak każdy wychodzę w plener, by gdzieś ze znajomymi spędzić miło czas, coś przeżyć, doświadczyć , być w centrum życia towarzyskiego.
Nie będę udawał, że chodzi mi tylko o względy naturalnej potrzeby komunikacji myśli, zwyklej pogawędki, by się odprężyć.
Zawsze patrzę by dojrzeć dziewczynę, by kogoś spotkać na stałe, nie tak zbajerować, ale by znaleźć tą która mnie oczaruje.
Był czas, że to ja chciałem zaświrować jarząbka, wpaść, wygadać się i oczekiwać reakcji na zwykłe szczeniackie teksty.
Na szczęście trochę mój rozwój emocjonalny, a także dojrzałość zrobiły postęp,
- choć z tym to też bym nie przesadzał, szału nie ma, ale dobre i to.
Jestem więc na jakimś festynie rodzinnym, coś co ma integrować ludzi, dawać poczucie więzi, bawić, uczyć, sprawić by władze miasta miały spokojne sumienie, a my im nic do zarzucenia.
Szukamy wygłodniałym wzrokiem jakiegoś miejsca, przystani, ale takiego by wszystko, co może być ciekawe, nie mogło ujść naszej uwadze.
I gdy już się usadowimy, to czekamy, wygłodniałe samce taksującym wzrokiem, by liczyć kroki stąpających dziewczyn, zakładania niesfornego kosmyka za ucho. Chcemy po prostu zobaczyć ich mowę ciała, ich mimikę twarzy.
Tak wypatrując naszego szczęścia, dostrzegłem ją, tą, która siedziała przy wielkiej długiej ławie, które są niezmiennym wyposażeniem takich masowych imprez.
Patrzyła przed siebie, ale nie jak zainteresowana, bardziej to mi przypominało wzrok aktora deklamującego wiersz, gdzie zawsze mamy wrażenie, że on na nikogo nie zwraca uwagi, tak bardzo skupiony jest na swym procesie twórczym.
Lewą dłonią a w zasadzie jej opuszkami, przesuwała po łańcuszku, sporadycznie oplatając nim swoje palce, by następnie go wygładzać, co dla mnie było czyste, bardzo naturalne, aczkolwiek bardzo pobudzające.
Nigdy nie miałem problemu z komunikacją z nawiązywaniem znajomości, ale teraz coś mi mówiło, że to trzeba inaczej, że mogę być – mówiąc kolokwialnie - za krótki na ten manewr.
Pewnie bym i odpuścił, bo przecież to jeszcze wczesna pora, ale tak wciąż oko uciekało, tak mi jakoś chciało się prześlizgiwać po jej dłoni, twarzy, szukać punktu w którym jej wzrok znalazł spokój a usta mogły posyłać subtelny uśmiech.
Gdy siedzący obok niej gość wstał, zdecydowałem, że to ja będę tym kimś kto poczuje jej zapach perfum, obejrzy z bliska jej ….łańcuszek?
Wiesz jak to jest, gdy masz okazję się wykazać, zależy ci a tu oprócz sloganów, frazesów same bzdety ci się przypominają,
Siedzisz i dłonie ci się pocą, wydaje ci się, że ona czeka na jakiś potok elokwencji, w ogóle zdaje ci się, że ten uśmiech to z twego powodu, że wie, co ty przeżywasz.
Ale koniec końców zmobilizowałem się i zapytałem z ciekawości, co jest powodem jej melancholii, tego ,że tak namiętnie, oddała się swej stagnacji, zawieszeniu.
Sądziłem, że nie dosłyszała, że jest w jakiejś nirwanie, czy kij wie czym jeszcze, bo jej twarz nie zmieniła oblicza, wydawała się nieporuszona mymi słowami.
Dopiero po dłuższej chwili, nie zmieniając nic w swym trwaniu, nic w swej fizjonomii, bardziej wydała polecenie niż prośbę, bym zamówił jej sok z aronii .
Gdy wróciłem to podziękowała i zapytała mnie na co liczę, czy jestem świadomy tego co chcę osiągnąć, czy szukam tylko okazji na wieczór.
Niby proste pytanie, ale nie w tej fazie rozmowy, gdy jeszcze nie zdążyłem dobrze się rozsiąść, gdy nie wiem czy mam do czynienia z niedostępną czy wyjadaczką.
Nim odpowiedziałem, położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała bym się nie męczył, bo ona wszystko wie, widziała to wszystko i zna zakończenie.
Zapytałem się, czy to jej gra, czy tak sobie z każdego żartuje, pobudza gościa by zagaić rozmowę, a następnie już wszystko toczy się spontanicznie.
Uśmiechnęła się do mnie, zaczerpnęła powietrza i odpowiedziała, że to jej się przyśniło pół roku temu, jak siedzi na imprezie plenerowej, a ja przychodzę i rozmawiamy.
Rozmawiamy, wymieniamy się numerami telefonicznymi, spotykamy i planujemy ślub po pewnym okresie czasu.
Nie muszę mówić, że zastanawiałem się czy ma wszystkich w domu, bo przecież wiadome było, że to świruska, no odchył od normy, co zrobisz ma dziewczę życie w techno kolorze.
Zapytałem jej czy ten sen śniła z dwie doby, czy raczej w odcinkach jak „ Klan”.
Wiesz, takie już sobie jaja z niej robiłem.
Posunąłem się nawet do takiej bezczelności, że zapytałem, czy jej to nie nudzi, tak słuchać tego, co zna ze snu, tych samych dialogów.
Ze śmiechem na ustach zapytałem, czy to nie było męczące tak, co impreza tu siedzieć, by czekać aż ja się zjawię.
Była opanowana i wypowiadała zdania bardzo płynnie, tylko treść dalej była bez sensu.
W pewnym momencie wstała, położyła na mych kolanach zwitek papieru i odeszła, nie mówiąc ani cześć, ani żegnaj.
Gdy rozwinąłem go, to przeczytałem :
–„ Nie bądź długo, a jak wrócisz to zaraz tyrknij, bym się nie martwiła…..883556401”
Taa, to sobie wybrałem panienkę.
Ma i to dobrze narąbane, a mogła być z niej fajna dziewczyna do życia..
Ale jak sobie wypiłem, to Zyga namówił mnie na esemesa do niej.
- " Co ci zależy, wystukaj, że tęsknisz i już nie możesz się doczekać następnego spotkania".
Wpisałem i wysłałem.
Odpisała, że dziękuje za wiadomość, a jutro będzie mnie oczekiwać w „Soprano”
Co wam będę mówił, poszedłem i ..spełniło się, to, co mi powiedziała.
Jesteśmy małżeństwem.
W rocznicę ślubu, zrobiliśmy sobie takie wyjście na party, a ja zapytałem po raz wtóry, czy to była ściema, to z tym snem.
A ona jak zwykle mnie zbyła słowami – „ Nigdy kochanie się nie dowiesz "
Szafa uczuć
Szafa uczuć21 listopada 2019 roku.
W zasadzie nie mam ochoty na wpisywanie swoich przemyśleń odnośnie dzisiejszego dnia.
Tylko poczucie, że robię to od dwóch lat, to znaczy odkąd objąłem stanowisko w oddziale szpitala psychiatrycznego w Toszku i służy to jako pomoc dydaktyczna w kolejnych przypadkach ludzkiej niemocy, sprawia, że zmuszam się do dzisiejszego wpisu.
Nie jestem do tego przekonany ale nasz ordynator na wstępie mojej pracy poradził - z naciskiem na wymóg – bym każdy swój dzień zaopiniował w skoroszycie. Powtarzał, że podczas pisania jesteśmy bardziej wylewni, a przede wszystkim mamy możliwość przefiltrowania swego ja.
- „ Drogi kolego, psychiatria jest nieokiełznana i każdego dnia nowe przypadki ludzkiego oderwania od rzeczywistości zaskakują nie takich jak my. Dlatego czasem cząstkowa myśl, domysł mogą posłużyć do rozwikłania a co najważniejsze – tu uniósł palec wskazujący – do sprowadzenia pacjenta do nas. Proszę tego nie bagatelizować, jeszcze nie raz przyda się panu ten skoroszyt.
Proszę go prowadzić jakby pan pisał do kochanej osoby, której pan ufa, chce jej mówić o wszystkim, jest pana muzą, powiernikiem.”
Początkowo, przez kilka dni., wszystko, co zapisałem mnie bawiło i często wyrzucałem do kosza drąc na drobny mak, czasem bojąc się, że sprzątaczka może to wyciągnąć i przeczytać zabierałem ze sobą i wyrzucałem do kosza na mieście. Później, tak gdzieś po dwóch, może trzech miesiącach, złapałem się na tym, że staram się o formę zapisu, elokwencję. Dziś nie widzę w tym udziwnienia choć na szczęście nie podchodzę do tego jak ordynator.
Tak, nasz ordynator to pasjonat. Pracuje tu tak długo, że podejrzewam go o zboczenie zawodowe, które przejawia się w jego poszukiwaniu wypadków, ustępstw. Innymi słowy bardziej go fascynuje kolejny ewenement zdziczenia człowieka niż sam fakt, że to przejściowe i rokujące.
Wiem, że to zabrzmiało okrutnie ale tak jak pielęgniarka przestaje z wypiekami na twarzy przybiegać do pacjenta wzywającego ją do udzielenia pomocy, tak i lekarz przywyka do tych najbardziej idiotycznych zachowań.
Widzę to po sobie, choć staram się z tym walczyć, ciężko mi w nich czasem zobaczyć osobę, rokującą, gdy tępo patrzą się w sufit lub opowiadają niestworzone historie.
Dziś, przywieziono kobietę, lat dwadzieścia siedem po przedawkowaniu Doliprane.
Kilka dni temu ratowano jej życie na oddziale szpitala w Katowicach, gdzie po braku współpracy z tamtejszym personelem stwierdzono, że najlepszym wyjściem będzie przewiezienie jej do nas. Zakomunikowano mnie, że od jutra będę z nią miał kilka sesji.
Podejrzewam, ze spowodowane jest to zawodem miłosnym i po kilku rozmowach w których ja będę się produkował opowiadając jej jakie to szczęście żyć, że tamten nie był jej wart i jest młoda, ładna ( oby była) poruszę jej chęć do powrotu na łono rodziny.
Nie jestem naiwny i wiem, że będzie mnie ignorowała, udawała nieobecną, przedrzeźniała, być może bezczelnie śmiała. Ale na to jestem przygotowany w końcu ja po tym odreaguję, porozmawiam z żona, zrobimy sobie kolację, pooglądamy film i ….tym się pocieszam.
To ona zostanie w tym budynku i po kilku dniach zrozumie, że jestem jej jedyna szansą na przerwanie tego stanu inaczej zostanie w tym miejscu, gdzie w nocy słychać idiotyczny śmiech, szuranie na korytarzu i rozmowy samego ze sobą.
Wtedy spokornieje przyjdzie ze strachem w oczach i powie wszystko o co zapytam i da mi pretekst bym poświadczył o jej powrocie do swojego świata.
22 listopada 2019 roku.
Podobno na dalszy przebieg naszej znajomości decydujące znaczenie ma pierwsze zdanie, tak przynajmniej twierdza naukowcy.
jeżeli to prawda to w mojej profesji powinno to mieć niebagatelne znaczenie
Kiedyś moja koleżanka, Kaśka powiedziała do mnie:
- "Jak wchodzę do księgarni to czytam pierwsze zdanie i jeśli uruchomi moją ciekawość to wkładam do koszyka, w innym wypadku ląduje z powrotem obok innych w witrynie"
Całe szczęście, że nie jestem pisarzem bo chyba bym się załamał gdyby się okazało, ze napisałem dzieło życia a jakaś paniusia uznała to za chłam po pierwszym zdaniu.
Ale czemu się dziwić, skoro szanowana kobieta wysprzątała mieszkanie, umyła lodówkę i ją wyłączyła. Podlała kwiatki i wsadziła kartkę z datą by ktoś wiedział kiedy następnym razem podlać. Ubrała się w najlepsza garsonkę, szpilki, zrobiła makijaż i zażyła cztery opakowania środka nasennego.
Bez żadnego powodu, tak na zimno stwierdziła brak chęci do kontynuacji jej codzienności.
Co w takiej sytuacji może poradzić rodzina, lekarze czy osoba duchowna? Skoro ktoś nie przejawia stanów depresyjnych, ba! Jest uznawany za szczęściarza i urodzonego optymistę a targa się na swoje tak przez wszystkich cenione życie?
Ptasie mleczko
Ptasie mleczko
Położyła się na sofie z rozrzuconymi rękoma tak, że mogłem podziwiać jej talię i płaski brzuch gdy bluzeczka podążyła za ruchem kończyn.
- Tak po tańcach to mam ochotę by ktoś tu był, przytulił albo i rzucił na sofę i zdarł ze mnie leginsy T-Shirt i zrobił to, co trzeba .
- Zdarł!
Tak agresywnie? Zero subtelności?
- Phiii - prychnęła z niesmakiem - czasem mam gdzieś takie podchody.
Chcę tylko by mnie ktoś popchał na wersalkę by mi się rozsypały włosy. A wtedy porozdzierał mi ubranie - tu złapała się za bluzeczkę i szarpnęła na tyle mocno, że odsłoniła ramię ozdobione jedynie różowym ramiączkiem stanika - bym w majteczkach i biustonoszu została..
-..chyba w stringach. - Przerwałem jej ten emocjonalny wywód.
Poprawiła bluzę, obciągnęła spódnicę i już spokojnie wyjaśniła:
- Nie noszę tego dziadostwa bo się wpija a ja nie urodziłam się by się męczyć. - Uniosła palec wskazujący -
Wyobraź sobie że idę na wesele w kreacji z atłasu, aksamit i zaczynam tańczyć „Kaczuszki”, robię przysiad, prostuję się i …WOW! NIESPODZIANKA.
Po wyprostowaniu została sama gumeczka nad biodrem, a reszta penetruje moje…- zakręciła dłonią w okolicy łona - mniejsza gdzie i co.
Tragedia w kilku aktach, nie przymierzając.
Jak w tej reklamie – „Takie rzeczy tylko w Erze”
Podniosła ręce .
- Nie, to nie dla mnie. Niech inne sobie szpanują .
- Ale wiesz jak to seksownie wygląda. - Próbowałem ją podpuścić skoro zaczęła tak śmiało.
- Chyba żartujesz sobie?
Nie byłem wstanie zaprzeczyć. Na szczęście nie czekała na taką deklarację.
- Jak wychodzę z domu to przyglądam się w lustrze i widzę w połowie pośladka koronkowe wykończenie wytłoczone na spódnicy lub spodniach z materiału i to jest seksowne , takie uroczo niewinne .
Daje takie poczucie piękna, dobrze przylega, nadaje kształtu, takiej bliskości no i jest wygodne, a to dla mnie priorytet.
Zresztą Kuba! Czy ja mam osiemnaście lat by szaleć z gołymi pośladkami gdy ma się intelekt.
- No ciekawie to opowiedziałaś tak bardzo rzeczowo, przekonująco.
Nie wytrzymałem i ułożyłem się obok jej ciepłego i pachnącego ciała. Leżeliśmy tak wsłuchując się w miarowe bicie zegara.
- I co dalej jak tak leżysz w bieliźnie .
- Zdaję się na jego fantazję, inwencję twórczą.
Ja mówiąc kolokwialnie udostępniam warsztat na całodobowy dyżur. Miałam powiedzieć stację paliw, ale to by się kojarzyło z tankowaniem .
Zmrużyła oczy i przygryzając paznokcie intensywnie nad czymś kombinowała.
- Już wiem!
Niech to będzie warsztat, pracownia, ja modelka a on jak Michał Anioł ma tworzyć.
Ma być zainteresowany każdym milimetrem by poznać mapę mego ciała, każdy detal, chrząstkę, łuk, mięsień.
Ma zobaczyć myszkę z lewej strony pod obojczykiem, pieprzyk przy wewnętrznej stronie prawego uda, znamię na lewym ramieniu i wtedy zapytać :
- „To od urodzenia? A może jakiś uraz, wypadek?”
Ma po prostu być jak niewidomy, czasem dotknąć policzkiem, muśnie kciukiem, zwilży ustami, posmakuje, powdycha.
Ale za nim to nastąpi to musi wpierw mnie zaspokoić i to tak szybko a po między następnymi razami, gdy będziemy nabierać sił to powinien spokojnie mnie badać, tak subtelnie.
- I to tak z kilka godzin? - Zażartowałem, wyobrażając sobie to rozłożone w czasie.
Wzruszyła ramionami na znak czegoś dla niej normalnego.
- Jak ma czas . Mam być rano zadowolona.
Liczę się z możliwością zaróżowionego ciała, lekkimi siniakami, malinkami byle było tak jak chcę….
Oparła głowę o moje ramię .
-- A ty Kuba jak byś chciał ?...Aaa! - Zerwała się do pozycji siedzącej - Chcę dodać że goście co tylko dziurki szukają a językiem chcą sprawdzić czy mam wszystkie zęby to im dziękuję, nawet w najdzikszych snach.
Gdy już wróciła do bardziej komfortowej pozycji, odpowiedziałem na zadane pytanie:
--A ja właśnie sądzę, że jak mnie dopada to tak chcę ręce zająć.
Rzuca mym jestestwem, pościel drażni i chciałbym sobie ulżyć, mówiąc po chłopsku, spuścić z krzyża i mieć spokój aż do następnego razu.
Porównałbym to do chęci na słodycze gdy mówi się czasem – „chodzi za mną ptasie mleczko .”
Kupujesz opakowanie i żresz tak dosłownie, jedną, drugą, trzecią, czwartą, piątą a twoje kubki smakowe domagają się więcej.
Odczuwasz potrzebę by im dogodzić, choć wiesz, że to trzeba powoli by poczuć przyjemność, rozkosz.
- ..z tego ptasiego mleczka? - Zapytała w dobrym momencie.
- Dopiero po chwili zaczynam konsumować, wraca rozsmakowanie przy następnych delektujemy się.
Przerwałem by uścisnąć jej dłoń, wędrującą po mym ciele.
- Tak to sobie przedstawiam, jako coś co sam w ten sposób odczuwam i tak by chyba to było gdybym ..no wiesz.
- Wiem. Tak za chwilę będzie.
99 komentarzy
milegodnia
ROZDZIAŁ 3
Młoda kobieta nie wiedziała czy
jest zamknięta w kryształowej kuli
ze szkła o czarnej jak heban barwie.
Czy może to strych gdzie dobiegają
stłumione dźwięki.
Po pewnym czasie zobaczyła smugi
światła a głos stał się wyraźny i
zrozumiały.
- ...nie przejmuj się...
to jesteśmy umówione..
kończę bo mam założyć
nowy opatrunek...
no pa, Alinko...
Wreszcie dostrzegła kontur osoby,
która zasłoniła pryzmę światła.
Stanęła nad nią, poczuła mdły
zapach jakby środka dezynfekcyjnego
i słodki, perfum, które drażniły
nozdrza.
milegodnia
ROZDZIAŁ 3
Nie wiedziała czy jest zamknięta w
kryształowej kuli ze szkła o czarnej jak
heban barwie.
Czy może to strych gdzie dobiegają
stłumione dzwięki.
Po pewnym czasie zobaczyła smugi
światła a głos stał się wyraźny i
zrozumiały.
- ...założyłam nowy welflon
milegodnia
- Czekałaś?
Jak to mam rozumieć?
Patrycja słysząc taką odpowiedź
instynktownie wyprostowała się
odsuwając od siebie salaterkę z
sałatka jakby dostała wstrząsu
anafilaktycznego.
- Ależ nie denerwuj się Patrysiu.
- Jeśli już to nie nerwy a zdziwienie
o ile nie szok, że moja najlepsza
przyjaciółka nie jest ze mną szczera.
- Fejklówna żywo gestykulowała,
deptając trawnik stąpając od prawa
do lewa. - Przecież wiesz, że liczę się
z twoim zdaniem i bardzo je sobie
cenię.
- I taki stan rzeczy ma prawo bytu
tylko dlatego, że ja tego nie
nadużywam - spokojnie wyjaśniła
Dobosz. - Wiesz, że w naszych
zawodach liczy się intuicja. Ona mi
podpowiadała, że to nie jest jeszcze
ten czas.
- I co według ciebie niby mam zakładać?
Ramoneskę
milegodnia
- Haniu, to ja, nie przeszkadzam?
- Nawet tak nie mów - zripostowała
terapeutka. - Dzwonisz od wielkiego
dzwonu a wiesz, że lubię z tobą
poplotkować
No skarbie, co tam? Jak w pracy?
Patrycja ułożyła się wygodnie w
wiklinowym krześle, wyciągając swoje
zgrabne nogi na soczyście zielonej
trawie.
- Przepraszam, ale wiesz...
- Wiem, wiem - przerwała jej starsza
koleżanka - robisz karierę. Nie ma
czasu na sentymentalne pogaduchy.
- Haniu! Nie zawstydzaj mnie.
Zrozumiałam aluzję. Ale nie każ mi
się kajać - westchnęła. - Zresztą ja
w tej sprawie.
- No co tam skarbie?
Mam przyjechać?
- Dziękuję, kochana jesteś ale nie
to drobiazg.
Hm...Powiedz mi Haniu, czy ja
jestem zbyt dystyngowana?
To znaczy moja garderoba czy to
może ludzi ode mnie dystansować?
- Wreszcie. Czekałam na taką rozmowę?
- Usłyszała Patrycja, kompletnie
zaskoczona taką odpowiedzią.
milegodnia
Pamiętam jak u cioci swego czasu
w biblioteczce obok książek miała
sezonowe katalogi mody BON PRIX ?
( jakoś tak się zwał) ....lubiłem popatrzeć
na..hm....:kolekcję.
Ten piękny golf o dzianinie mi nie znanej
skojarzył mi się z tymi czasami.
Chętnie bym zamówił katalog z takimi
....hm...kreacjami, choć nie będę ukrywał,
że trochę rozpraszały mnie Twoje uda...
To uczesanie najbardziej mi się podoba
bo włosy wydają się ...puszystsze?
No w każdym razie jest ich jakby więcej.
milegodnia
-- A ty Kuba jak byś chciał ?...Aaa! - Zerwała się do pozycji siedzącej - Chcę dodać że goście co tylko dziurki szukają a językiem chcą sprawdzić czy mam wszystkie zęby to im dziękuję, nawet w najdzikszych snach.
milegodnia
spokojnie to dopiero poczatek
milegodnia
Opowiadania
Dramaty
Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.
Świruska
ŚwiruskaCzasami zostaje nam coś dane przez los, stają na naszej drodze ludzie, którzy zostają zauważenie przez moment, albo w ogóle.
Często mijamy się, potrącamy, przepraszamy, odchodzimy, wszystko to jest wkalkulowane, jest dniem powszednim, naturalnym jak sen.
Nie możemy wszystkich poznać, choćby to było naszym nadrzędnym celem, pragnieniem, tym co da nam szczęście.
Jednak są takie chwile gdy mam nieprzepartą chęć, by poznać daną osobę, by się przedstawić, porozmawiać.
Nie wiem jak ty, ale ja tak mam.
Jak każdy wychodzę w plener, by gdzieś ze znajomymi spędzić miło czas, coś przeżyć, doświadczyć , być w centrum życia towarzyskiego.
Nie będę udawał, że chodzi mi tylko o względy naturalnej potrzeby komunikacji myśli, zwyklej pogawędki, by się odprężyć.
Zawsze patrzę by dojrzeć dziewczynę, by kogoś spotkać na stałe, nie tak zbajerować, ale by znaleźć tą która mnie oczaruje.
Był czas, że to ja chciałem zaświrować jarząbka, wpaść, wygadać się i oczekiwać reakcji na zwykłe szczeniackie teksty.
Na szczęście trochę mój rozwój emocjonalny, a także dojrzałość zrobiły postęp,
- choć z tym to też bym nie przesadzał, szału nie ma, ale dobre i to.
Jestem więc na jakimś festynie rodzinnym, coś co ma integrować ludzi, dawać poczucie więzi, bawić, uczyć, sprawić by władze miasta miały spokojne sumienie, a my im nic do zarzucenia.
Szukamy wygłodniałym wzrokiem jakiegoś miejsca, przystani, ale takiego by wszystko, co może być ciekawe, nie mogło ujść naszej uwadze.
I gdy już się usadowimy, to czekamy, wygłodniałe samce taksującym wzrokiem, by liczyć kroki stąpających dziewczyn, zakładania niesfornego kosmyka za ucho. Chcemy po prostu zobaczyć ich mowę ciała, ich mimikę twarzy.
Tak wypatrując naszego szczęścia, dostrzegłem ją, tą, która siedziała przy wielkiej długiej ławie, które są niezmiennym wyposażeniem takich masowych imprez.
Patrzyła przed siebie, ale nie jak zainteresowana, bardziej to mi przypominało wzrok aktora deklamującego wiersz, gdzie zawsze mamy wrażenie, że on na nikogo nie zwraca uwagi, tak bardzo skupiony jest na swym procesie twórczym.
Lewą dłonią a w zasadzie jej opuszkami, przesuwała po łańcuszku, sporadycznie oplatając nim swoje palce, by następnie go wygładzać, co dla mnie było czyste, bardzo naturalne, aczkolwiek bardzo pobudzające.
Nigdy nie miałem problemu z komunikacją z nawiązywaniem znajomości, ale teraz coś mi mówiło, że to trzeba inaczej, że mogę być – mówiąc kolokwialnie - za krótki na ten manewr.
Pewnie bym i odpuścił, bo przecież to jeszcze wczesna pora, ale tak wciąż oko uciekało, tak mi jakoś chciało się prześlizgiwać po jej dłoni, twarzy, szukać punktu w którym jej wzrok znalazł spokój a usta mogły posyłać subtelny uśmiech.
Gdy siedzący obok niej gość wstał, zdecydowałem, że to ja będę tym kimś kto poczuje jej zapach perfum, obejrzy z bliska jej ….łańcuszek?
Wiesz jak to jest, gdy masz okazję się wykazać, zależy ci a tu oprócz sloganów, frazesów same bzdety ci się przypominają,
Siedzisz i dłonie ci się pocą, wydaje ci się, że ona czeka na jakiś potok elokwencji, w ogóle zdaje ci się, że ten uśmiech to z twego powodu, że wie, co ty przeżywasz.
Ale koniec końców zmobilizowałem się i zapytałem z ciekawości, co jest powodem jej melancholii, tego ,że tak namiętnie, oddała się swej stagnacji, zawieszeniu.
Sądziłem, że nie dosłyszała, że jest w jakiejś nirwanie, czy kij wie czym jeszcze, bo jej twarz nie zmieniła oblicza, wydawała się nieporuszona mymi słowami.
Dopiero po dłuższej chwili, nie zmieniając nic w swym trwaniu, nic w swej fizjonomii, bardziej wydała polecenie niż prośbę, bym zamówił jej sok z aronii .
Gdy wróciłem to podziękowała i zapytała mnie na co liczę, czy jestem świadomy tego co chcę osiągnąć, czy szukam tylko okazji na wieczór.
Niby proste pytanie, ale nie w tej fazie rozmowy, gdy jeszcze nie zdążyłem dobrze się rozsiąść, gdy nie wiem czy mam do czynienia z niedostępną czy wyjadaczką.
Nim odpowiedziałem, położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała bym się nie męczył, bo ona wszystko wie, widziała to wszystko i zna zakończenie.
Zapytałem się, czy to jej gra, czy tak sobie z każdego żartuje, pobudza gościa by zagaić rozmowę, a następnie już wszystko toczy się spontanicznie.
Uśmiechnęła się do mnie, zaczerpnęła powietrza i odpowiedziała, że to jej się przyśniło pół roku temu, jak siedzi na imprezie plenerowej, a ja przychodzę i rozmawiamy.
Rozmawiamy, wymieniamy się numerami telefonicznymi, spotykamy i planujemy ślub po pewnym okresie czasu.
milegodnia
Złoty osiemdziesiąt
Nie wiem tak do końca, o co w tym wszystkim chodzi, jak się przestawić, bym nigdy nie stracił pewności w to, co robię.
Patrzę głęboko w oczy swojej tożsamości i nie dostrzegam swego pragnienia życia. Tak bardzo jestem podobny do człowieka, który chce być szczęśliwy a nie potrafi określić, co mu da ten spokój.
Uśmiech, błogi sen, miłość kobiety?
Poniedziałek, nowy tydzień, świt wdziera się w moje łoże, rozjaśnia jasieczka, który spoczywa przy moim prawym barku, jak zawsze towarzyszył mi w moim niespokojnym śnie.
Stopy podkurczone, mięśnie napięte, nie czuję się jak nowo narodzony, od dawna nie mam wrażenia, że sen to zdrowie. Jest to w tej chwili stan narzucony, brakuje mi alternatywy na jego wysublimowane zapotrzebowanie, stąd rola czynnego podporządkowania.
Klękam do pacierza tak bardziej z nawyku niż z autentycznej wiary w prawdziwość moich intencji, którymi powinienem się kierować. Podziwiam tych ludzi, co czerpią siłę z rozmowy z Bogiem, umieją się w wierze zanurzyć, oddać, prosząc o kolejną pomoc przy obowiązkach.
Czy to autosugestia, ślepa nadzieja, ostatnia deska ratunku, czy w ogóle tak do tego podchodzą, czy ze strachu boją się zapytać samych siebie, klepią wyuczone formułki, zerkając na gotujący się czajnik?
Patrzę w łazience w lustro i – „tak, tak, ten w lustrze to niestety ja..” tyle lat to mi towarzyszy. Ciechowski już parę lat ze świętymi przegląda swoje dokonania niekoniecznie muzyczne, a ja jego tekstem zagłuszam strumień wody. Czynności, które powielam beznamiętnie mają na celu przeprowadzić moją fizjonomię z odrętwienia ku normalnemu funkcjonowaniu.
Wreszcie mogę wyjść, zapoznać się z kolejnym wyzwaniem, jakim jest utrzymywanie na wodzy słów, gestów, stwarzanie pozorów. Ołowiane niebo sprawia, że i ja nie pałam do nowego dnia większym sentymentem.
Panie z pieskami robią przymusową rundkę, ich ściągnięte barki, zamglony wzrok narzucają mi myśl, że to bardziej poświęcenie i obowiązek wygoniły je z domu niż radość z zaczerpnięcia świeżego powietrza. Większość z nas po przebudzeniu ma przed oczyma listę obowiązków, które trzeba odhaczać aż do późnego popołudnia, więc trudno o iskierki w oczach.
Bardziej szukamy wyciszenia niż znajomych twarzy, ale ja właśnie będę miał okazję temu zaprzeczyć, bo na wprost mnie idzie mój emerytowany sąsiad Tadeusz.
- Dzień dobry panie Tadku, jak zwykle pierwszy na nogach.
- A, co mi zostało, spać nie mogę, rwie kolano, że po ścianie bym łaził
- Może by tak ktoś to obejrzał?
milegodnia
Stoimy tak pod sklepem, gdzie największe mruki doznają objawień gadulstwa, gdzie wszelki plugastwa, wizje i domniemania mają swój początek i kulminację.
To właśnie tu przypina się smycze z własnym dobytkiem inwentarza, by swobodnie gestykulować, modulować głos w zależności od zawartych treści. Co ta biedna ławeczka nie słyszała, jak wiele rozbieżnych wersji, przy których każdy bił się w pierś z adnotacją:
- „ no przecież bym pani głupot nie gadała”
- Chłopie, tą nogę to już z pięciu konowałów macało, nacmokali się, jakiś dupereli na zapisywali, od tabletek przez maści po zastrzyki a kolano za przeproszeniem, jak jebało tak boli dalej.
-- W tej sytuacji, to rzeczywiście ciężko mi coś panu doradzić.
--Aaahaa!
Pan Tadziu rozłożył ręce dla podkreślenia jak z wielkim dylematem się zmaga, jednocześnie patrząc mi głęboko w oczy. I tak szukałbym jakiejś alternatywy, by zaznaczyć swoją chęć pomocy, gdyby z odsieczą nie przyszedł mi 40-letni Heniu, dyżurny żul, co od szóstej aż po wieczór ma czujkę przy drzwiach PSS-u.
Zawsze mnie zastanawiało, jak on się utrzymuje, przecież nikt mu nie daje na tyle, by przeżył, ale niedawno oświecił mnie mój znajomy Krzysiek. Powiedział, że sprawa jest nader prosta.
Piątego dostaje rentę Staszek i Michał, wystarczy tylko czaić się przy " Alfie". Dziesiątego Wacek, to już wyprawa pod stare lodowisko i tak do ostatniego pilnuje się każdego darczyńcę z Zus-u.
A że czasem trzeba coś zjeść to koło czternastej ładuje się w czarter sanockiej komunikacji miejskiej i wycieczka do kuchni braciszka Alberta.
- Uszanowanie panom, mam takie pytanie…
- Nawet nie zaczynaj tej gatki, bo mnie tylko zdenerwujesz i dojdzie nam do biedy.
Heniu wybrał nieodpowiedni moment, pan Tadek nie miał ochoty na jego umizgi podszyte egoistycznymi pobudkami. Gestykulował coraz bardziej nie bacząc na przechodzących ludzi.
- Panie Tadziu, jeszcze pan nie wiesz, o co zapytam, a już pan mnie tak objechał jak starą sukę. A ja chciałem kulturalnie poprosić…
- Kulturalnie to się siada tu na ławce z gazetką,.
O! To jest kultura.
Robiło się mało ciekawie, ludzi przybywało, co niektórzy zamiast wchodzić do sklepu, przysłuchiwali się konwersacji
- A ja sobie panie Tadku czytam, czasem i całą gazetę.
Pan Tadek prychnął i z politowaniem z taksował Henia.
- Taaaa... chyba tą, co roznoszą z „Inter Marche.”
Przysłuchująca się tej wymianie zdań pani Krzemińska, stwierdziła, że najwyższa pora się przyłączyć do utyskiwań.
- Twój świętej pamięci tato, to by umarł po raz drugi jakby zobaczył, co ty wyprawiasz.
Wstyd, człowieku!
Phyyy!!!
milegodnia
Skrzywiła się przy tym, dla pod kreślenia jak bardzo jest to nie w porządku, jak bardzo się tym brzydzi.
Po czym kontynuowała swój wywód umoralniający.
- Taki porządny człowiek, najlepszy zdun, ile on ludziom się na pomagał, na stawiał tych kuchni kaflowych. Z twoją matką tak się starali, by cię wykształcić..
Heniu nie wytrzymał, przystąpił do niej na krok i posłał ripostę.
--A co pani się czepiła, my tu sobie rozmawiamy, a pani ładuje się bez pytania. Puściła się pani po mleko, czy, co tam, to śmiało, mają go na tyle, że aż sprzedają.
Wyciągniętą dłonią wskazał jej kierunek, jakby straciła orientację.
Pani Krzemińska, prychnęła, machnęła ręką, poprawiła falbanę spódnicy i dostojnie ruszyła w kierunku sklepu.
Heniu odwrócił się do nas i ściszonym głosem z cierpieniem na twarzy zapytał:
- Panie Tadku, brakło mi złoty osiemdziesiąt, a tu takie cyrki wyszły, tyle mi wstydu babsko narobiło.
Patrzył wyczekująco, sekundy mijały, pan Tadek przestępował z nogi na nogę, aż wreszcie stwierdził, że pożegna się bez do widzenia.
Zostałem sam, co Henia nie zdeprymowało. Był cierpliwy w wygłaszaniu swej prośby, nie zakładał nawet, że może odejść bez niezbędnych miedziaków.
W końcu to jego profesja jak u komiwojażera.
- Kolego, przecież nie chcę dwóch stów, a groszowe sprawy, no nie rób jaj.
Postanowiłem postawić na żart, żeby trochę rozładować sytuację.
- Heniu, jak ja bym miał dwie stówy, to bym mógł sobie życie na nowo ułożyć.
Dość powiedzieć, że nie wyczuł mych intencji, bo odwrócił się i ruszył na swój posterunek.
Ale wpierw odpowiedział mi krótką piłką, dość dosadnie.
- Tak samo pierdolisz jak ta Krzemińska.
milegodnia
Wyprostowała się by spłukać po tym higienicznym szorowanku. Przestawiła jednak strumień wody na słuchawkę i zanim wydobyła się z niej krystaliczna zawartość zauważyłem, że jest podświetlana LED- owo. Na powrót pochyliła się i w rozkroku zaczęła zbliżać słuchawkę do swych najintymniejszych miejsc. Drugą ręka zmieniała temperaturę wody, co sprawiło, że spływająca od jej krocza piana była na udach na przemian, zielona, niebieska i czerwona. Ale kulminacyjnym momentem okazał się chwila, gdy dojechała słuchawką do swojej kasieńki, podnieciłem się do tego stopnia, że chciałem wstać i wejść do środka. Co, jak co, ale takiej pusi w trzech i to tak intensywnych kolorach to ja jeszcze nie widziałem. I aż szkoda, że nie zrobiła tego tylko przy świetle ze słuchawki.
I stało się.
Zapomniałem o kontroli.
Wtedy to w łydkach poczułem dygotanie, palce u stóp zaczęły się zapierać jakby chciały wystartować do biegu a podbrzusze z jądrami zakłuło kurczem…
milegodnia
milegodnia· 11 godz. temu
Już wiedziałem, że bez mojej manualnej pomocy, mój fiut załatwił fajerwerki. Złapałem instynktownie za główkę, próbowałem naciągać napletek jak kotarę, by zdusić tą nadchodzącą nawałnicę.
O słodka naiwności, co człowiek w stresie nie spróbuje zrobić by się uratować z opresji.
Głupiutki sądziłem, że dam radę powstrzymać pompowanie.
Ni hu, hu. Nic z tych rzeczy..
Wyrzucał tą całą kleistą maż, nie zważając na moje powstrzymywanie oddechu. Poruszał się swoim tempem, wydzierał z otchłani swych podwojów miarowo i chyba wszystko, co zalegało od dłuższego czasu…
Ściskałem go, a kutas – dosłownie i w przenośni - i tak po swojemu walił na całego. Ściekało pomiędzy palcami, nadgarstku, poczułem jak skapuje na posadzkę
Ciap
ciap
ciap.
Zwolniłem uścisk.
Poddałem się trzęsąc jak w febrze, zerkając w krocze to na kolorową łechtaczkę, ociekającą niebiesko-czerwono-zieloną cieczą.
Nie umiałem się zdecydować czy mam czerpać rozkosz czy oceniać, co też narobiłem.
Przeważyła ekstaza.
Drugą ręką zatkałem sobie usta, cichutko jęcząc łapczywie zaciągając się powietrzem przez nos.
- Jesteś Olu naprawdę suką – taki tekst wychrypiałem równocześnie z ostatnim drgnieniem fallusa.
Było po zawodach, łapałem miarowy oddech.
Poległem pod jej drzwiami łazienki.
Mogłem powiedzieć jak lektor po zakończeniu film
milegodnia
Stała w kabinie z niezasuniętymi drzwiami i przyjmowała na siebie to, co deszczownica wypuszczała ze swojej konewki.
Przypominała mi się Luna Amor, dziewczynę, którą uwielbiałem oglądać w krótkich filmikach, gdy prezentowała swoje walory, zwłaszcza naturalny dużo ponad przeciętny biust.
Ola była do niej bardzo podobna budową ciała a także karnacją i pięknymi delikatnymi rysami twarzy.
Pierwszy strzał oczyma i widok od przodu, gdy delikatny strumień wody atakował jej ciało, która spływała wężykami. W brodziku było pełno piany, więc ominęło mnie dopieszczanie mydełkiem.
W kwietniu było już kilka cieplejszych dni i efekt można było zauważyć na ramionach i dekolcie odcinających się ciemniejszą karnacją, a raczej czerwienią, która nie zdążyła jeszcze przygasnąć by nabrać odcienia brązu.
Nie zdążyłem napatrzeć się na lśniące piersi i delikatnie tylko zarośniętą muszelkę, a zrobiła skłon, by sięgnąć po szampon. Za nim go uchwyciła odbijające się od pleców dziesiątki kropli zsunęły się w dół aż do rozchwianych piersi. To były ostatnie centymetry ich drogi, po dotarciu do brodawki jednym ciurkiem spływały a wręcz były zrzucane z bujających się cycuszków. Porozdzielane na dziesiątki kropelek lądowały od lewa po:, grafitowej szybie, brodziku a skończywszy na prawo, czyli stopach i łydkach.
Nie muszę pisać, że musiałem unieść biodra, mój nieodłączny towarzysz takich chwil, walczył o lepszą pozycje. Sięgnąłem po niego, podciągnąłem koszulkę i zsunąłem majtki poza dwa jajczęta. Dotyk zimnej posadzki był szokiem dla brzucha, na tych dwóch jąderkach, schowanych, na co dzień w pomarszczonym woreczku moszny nie zrobiło to wrażenia o prężnej końcówce członka nie wspomnę. Dla niego każdy kontakt z czymkolwiek jest naturalny i traktowany bardzo priorytetowo.
milegodnia
proszę wypełnić to pole
milegodnia
Zabawa jest prosta.
Podaję słowo, a następna osoba pisze z czym jej to słowo się kojarzy, kolejna osoba pisze z czym kojarzy się jej słowo skojarzone przez poprzednią osobę
milegodnia
proszę wypełnić to pole
milegodnia
dzień dobry
milegodnia
tak, to lubię
milegodnia
dziękuję, za poświęcony czas
milegodnia
lustro
milegodnia
Zabawa jest prosta.
Podaję słowo, a następna osoba pisze z czym jej to słowo się kojarzy, kolejna osoba pisze z czym kojarzy się jej słowo skojarzone przez poprzednią osobę
milegodnia
Dobranoc wam...
- Huh?! Jakie dobranoc?
- Takie do spania.
milegodnia
milegodnia· teraz
Dziękuję za te kilka miesięcy, czułem się potrzebny, kimś ważnym, nawet kochanym, choć pewnie to Cię dziś bawi.
milegodnia
Dziękuję za te kilka miesięcy, czułem się potrzebny, kimś ważnym, nawet kochanym, choć pewnie to Cię dziś bawi.
milegodnia
opublikował opowiadanie 27.10.2019 w kategorii miłość, użył 942 słów i 5205 znaków, zaktualizował 23 gru 2019.
milegodnia
Pewnie jakbym chciał skończyć jakąś historię, którą tu zacznę to kobiety zdążyłyby w tym czasie zajść w ciążę, urodzić i wychować te dzieci, a ja nadal bym pisał
milegodnia
opublikował opowiadanie 27.10.2019 w kategorii miłość, użył 942 słów i 5205 znaków, zaktualizował 23 gru 2019.
milegodnia
opublikował opowiadanie 27.10.2019 w kategorii miłość, użył 942 słów i 5205 znaków, zaktualizował 23 gru 2019.
milegodnia
…Spojrzysz matce w oczy – wyciągnęłam nogi przed siebie w poszukiwaniu chłodnych paneli. Dłonie chętnie by poszukały wsparcia, mocnego uścisku, zapewnienia, ale nie było im to dane w tym dniu.
milegodnia
Szedłem, przechodząc przez wszędzie. Stąpałem, drobiąc by nie dotknąć śladów, które były na samym środku drogi, a czym dalej od domu, tym bardziej nie były moje.
milegodnia
Ratuje się zachłannością, nie bacząc na jej przyzwolenie do dotyku, który i tak nie pozna takiej bliskości. W ciągu tylu lat nikt nie ogrzał bezpieczeństwa by mogło sobie dodać poczucia.
milegodnia
Powtarzam za swoim głosem, nie wiedząc czy to ja mówię od siebie, gdyż jeszcze nie otworzyłem ust. Podając rękę natrafiam na jej przedramię, zakończone mokrą od rosy dłonią.
milegodnia
Ucieka wzrokiem, ale mowa ciała ją zdradza. Postawię na słowa, gdy tylko cisza pozwoli nam dojść do głosu. Każda noc ma teraz swoje racje, nie da się przegadać bicia zegara.
milegodnia
Odsuwając na biegun
poruszony
dopatruję nowych horyzontów
pobocze mojego zaścianka
odebrany mi bezpodstawnie
a był tu…
milegodnia
…. Przyzwyczajona byłam do bieganiny, ale nie do załatwiania wszystkiego bez znajomych, opowieści z dnia, takiego wyżalenia się. A tam tego doświadczyłam, samotności, ja osoba na wskroś kontaktowa, często jadałam posiłki wpatrując się w ulicę, na której rząd aut przesuwał się z prędkością światła. Zasypiałam z tym szumem rozmyślając gdzie ja zmierzam, gdzie mój koniec. Nie wiem, może teraz po tylu latach inaczej bym na to zareagowała, ale wtedy brakowało mi ludzi.
milegodnia
sz.
- Wiem, wiem. Ale wiesz, z drugiej strony też – przerwała, odchrząknęła, pochyliła głowę, a następnie zaczęła prawą dłonią strzepywać ze stołu niewidzialne okruszki – on by chciał też tego, żebym została i pokazała, że potrafię sama coś osiągnąć. Żebym skończyła studia, coś większego sprzedała i wtedy znalazła coś innego by odejść w przysłowiowym blasku fleszy. Mówiłam mu jak się żegnał, że mnie to nie jest potrzebne, nie zależy mi by tu coś udowadniać. Ale też wiesz, mam świadomość tego, że on by tego chciał, bym takiego dnia doświadczyła, jakkolwiek to zabrzmi. Więc poniekąd postanowiłam zostać dla niego.
milegodnia
-No dzisiaj rozmawiam z tobą nie widzę złych chwil monotonii rutyny bo rozmowa pomaga jest ważna dla mnie ponieważ nie mam kogoś takiego komu mogę się zwierzać oddać siebie z tym co złe i dobre.
milegodnia
Poniedziałek, 1 kwietnia 2019 roku.
Maciek, po ostentacyjnej odmowie podporządkowania się narzuconemu przez dyrektora schematowi działania, został dyscyplinarnie zwolniony. Kamila, która była świadkiem tego zdarzenia, nie mogła sobie poradzić z natłokiem myśli. Odruchowo wykonywała swoje obowiązki, dotrwała jednak do przerwy i z uczuciem ulgi wyszła do kawiarenki w holu biurowca, w którym znajduje się jej korporacja. Jako młoda adeptka w branży nieruchomości dostała wielkie wsparcie od starszego kolegi, który jak się dowiemy za chwilę, był nie tylko autorytetem, jako pracownik.
Do stolika dosiadła się jej koleżanka Ilona, czterdziestotrzylatka. Która zaczęła z marszu.
- Szok, nie?
- No. Maciek robił za takiego mojego starszego brata.
- Yyh – potwierdziła Ilona, objeżdżając opuszkiem palca po krawędzi filiżanki.
- Serio.
milegodnia
Podoba mi się coraz bardziej. Ten szpital to najprawdziwsze wariatkowo, gdzie każdy może być kim chce i nikt niczego nie zabrania. Chcesz być gangsterem – jesteś. Chcesz być muzykiem – jesteś. Chcesz być lekarzem, Panem Bogiem, Napoleonem – jesteś. Chcesz mieć dwadzieścia lat mniej – masz.
milegodnia
Byłoby mi przyjemnie, gdyby tuż nad tekstem pojawiała się Twoja osoba...Oczywiście, jeśli będziesz chciała rzucić okiem na tekst aby sprawdzić, czy nie zaszkodzi to Twojemu wizerunkowi, to prześlę Ci daną czcionkę.