Wypadkowa miłość

Było to mniej więcej rok temu, może troszkę wcześniej. Jednak pamiętam te zdarzenia jakby to było wczoraj… Nigdy nie zapomnę tego dnia, a zaczął się jak każdy inny. Obudziłam się jak zwykle zbyt późno i do szkoły szykowałam się w biegu. Do plecaka wkładałam książki jakie leżały na biurku, na tzw. chybcika. Wszystko co wpadło mi w ręce: język polski, niemiecki, fizyka, chemia… Nie sprawdziłam nawet planu lekcji: zasunęłam zamek w plecaku, ubrałam buty, w biegu chwyciłam kurtkę i wybiegłam z domu. Na gimbusa zdążyłam w ostatniej chwili, wsiadłam w momencie, gdy kierowca wciskał pedał gazu. Musiałam naprawdę śmiesznie wyglądać: rozwiane włosy, tylko przeczesane, w biegu rozczochrały się. Kurtka w jednej ręce, torba w drugiej. Szalik owinięty byle jak wokół szyi. Nie przeszkadzało mi to jednak specjalnie, zbyt bardzo cieszyłam się nadchodzącym dniem. Niby zwykły piątek, ale świadomość nadchodzącego weekendu bardzo poprawiała mi humor. Zanim dojechaliśmy na przystanek, zdążyłam się uczesać i doprowadzić do ładu. W szkole okazało się, że zapomniałam wszystkiego. Dosłownie. Mianowicie: referatu na plastykę, zadania na matematykę (jako że zeszyt z tego przedmiotu nie leżał rano na biurku- nie znalazł się w mojej torbie), książek na historię i stroju na w-f… Dobry humor znikł tak szybko jak się pojawił. Już na pierwszej lekcji (chemia, jedyny przedmiot na który byłam wtedy przygotowana) miałam dość tego dnia. Ale to był dopiero początek! Mimo kłopotów jakie miałam przez moje nieprzygotowanie, okazało się, że nie będę mogła wziąć udziału w przedstawieniu, na które szykowałam się od kilku miesięcy. Okazało się bowiem, że termin wystawienia naszej sztuki pokrywa się z terminem mojej zielonej szkoły. Byłam wściekła! Tego dnia nic mi się nie udawało, a wisienką na torcie była kartkówka z WOS-u, na której oczywiście nic nie umiałam… Tego dnia zostawałam w szkole dłużej na zajęciach dodatkowych, więc kiedy z niej wychodziłam była już prawie 16. Do czasu odjazdu autobusu zostało mi jeszcze 20 minut, postanowiłam więc iść do biblioteki. Chciałam oddać książki, które już przeczytałam, wypożyczyć kilka nowych i ewentualnie skorzystać z komputera. Po raz kolejny tego dnia moje zamiary skończyły się na etapie planów. To co wydarzyło się chwilę później, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Pamiętam każdy moment z tego zdarzenia. Szłam chodnikiem rozplątując moje słuchawki, usłyszałam dźwięk otrzymanego sms’ a, obróciłam się słysząc hałas. To było tylko kilka sekund a zdarzyło się w ich ciągu więcej niż przez cały ten feralny dzień. Ulicą obok naszej szkoły (która jest jednokierunkowa) jechał motor, pod prąd. Z naprzeciwka nadjechał samochód. Motorzysta, nie dość że jechał niezgodnie z przepisami, to jeszcze na dodatek zdecydowanie zbyt szybko by zobaczyć pojazd z naprzeciwka. W powietrzu wisiał zapach tragedii, a ja tylko stałam i patrzyłam. Nie byłam w stanie się poruszyć, zresztą… wszystko działo się zbyt szybko by zareagować. By coś zrobić. By zachować się odruchowo. Kierowca auta zauważył motor. Ale co mógł zrobić?! Pisnęły hamulce, z późniejszych zdarzeń pamiętam tylko straszliwy huk i jasność. Poczułam uderzenie, straszny ból. A potem ciemność. I cały czas ten straszny ból…  
Otworzyłam oczy: nad sobą widziałam biały sufit, po bokach białe ściany, po mojej prawej stronie stało łóżko, na którym ktoś leżał. I nikogo w pobliżu. Próbowałam sobie coś przypomnieć, ale przeszkadzało mi w tym wrażenie omdlenia. I znowu zapadła ciemność…  
Usłyszałam rozmowę. Poczułam się jak wyrwana z kontekstu. Policzyłam w myślach do trzech i otworzyłam oczy. Błąd. Duży błąd. Mimo tego, że leżałam zakręciło mi się w głowie. Było jednak warto, bo usłyszałam głos mojej mamy. Zobaczyłam moją siostrę po lewej stronie. I całkiem nieznanego człowieka, lekarza najprawdopodobniej. Słyszałam, że ktoś pyta mnie jak się czuję. Nie dotarło to do mnie od razu. Głos dobiegał z oddali, jakbym znajdowała się pod wodą. Stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy, w końcu przybrał formę konkretnych wyrazów. Nie jestem pewna, ale chyba odpowiedziałam, , źle”. Niewiele pamiętam z tamtych dni. Stopniowo dochodziłam do siebie, a nie było to łatwe. Gdy po tygodniu poczułam się na tyle lepiej, by słuchać i rozumieć co ktoś do mnie mówi, przypomniano mi co się stało. Motorzysta za wszelką cenę chciał uniknąć zderzenia z samochodem. Skręcił więc w bok, na moje nieszczęście w prawo, czyli na chodnik, gdzie stałam… Jak się jednak dowiedziałam miałam niesamowite szczęście, lekarz powiedział to jakoś tak:, , szczęściem w nieszczęściu nie można tego nazwać, ale cudem to i owszem, bo twoja stypa powinna odbyć się dwa tygodnie temu”. Przyjemniaczek, nie? Brzmi naprawdę jakby był kompletnie nietaktowny ale ten typ po prostu tak ma: mówi co myśli, podkolorowując resztę. W szpitali ma ksywę Edison (jak się później dowiedziałam, wzięło się to stąd, że przy stole operacyjnym, przed bardzo ważnym zabiegiem jakim jest, , cesarka”, zapytał pacjentkę, czy nie ma ona może pożyczyć zapalniczki, bo jego gdzieś mu zginęła. Kobieta nie była jednak w posiadaniu takiej rzeczy i Edison musiał poradzić sobie bez: podpalił papierosa za pomocą nagrzanej żarówki! Chyba nie trzeba tłumaczyć skąd wziął się jego pseudonim…), jest jednak człowiekiem ujmującym. Mnie przekonał do siebie cechami bardzo typowymi dla mnie, mianowicie niezorganizowaniem i rozkojarzeniem. Do dzisiaj zastanawiam się, jakim cudem skończył studia medyczne… Wracając do wątku głównego, chcę powiedzieć, że motor uderzył w ścianę budynku biblioteki, odbił się i poleciał wprost na mnie. Skutki? Pęknięta czaszka, złamane żebra i lewa noga, wstrząśnienie mózgu. Brzmi bardzo poważnie, ale według Edisona, , w młodym wieku różne rzeczy się wyprawia, a potem fajnie to brzmi jak się opowiada. ” Nie do końca zrozumiałam, ale chyba było to coś mądrego, bo poleciał zapisać sobie to zdanie.  
Mój pobyt w szpitalu niestety nie był krótki. Pierwsze trzy dni spędziłam w śpiączce, potem kolejne 16 dni na regeneracji. Moją rozrywką stały się rozmowy z Edisonem (uwielbiał on opowiadać o skomplikowanych przypadkach medycznych, z których dzięki jego umiejętnościom pacjenci wychodzili, , jak nowi”), pogaduszki z koleżanką z sali i rozmowy na chacie ze znajomymi. To ostatnie bardzo mi pomagało, bo okazało się, że wiele osób przejęło się moją sytuacją tzn. więcej niż się spodziewałam. Dni upływały szybko, a ja nie mogłam doczekać się powrotu do domu. Bałam się jednak przyszłości: w sądzie miała toczyć się sprawa wypadku, w którym uczestniczyłam. Nie chciałam tego, nie miałam ochoty patrzeć na tego chłopaka. Zastanawiałam się wielokrotnie nad jego osobą. Mój tata spytał raz, czy mu wybaczyłam. Rozśmieszyło mnie to, bo do głowy mi wcześniej nie przyszło, żeby się nad tym zastanowić. Nie traktowałam tamtej sytuacji jako czegoś, za co trzeba przebaczyć. Owszem, byłam na tego kogoś zła, ale nie na zasadzie, , to przez Ciebie!” No bo… przecież tak naprawdę nic mi się nie stało. Niby poważne rzeczy, ale wszystko skończyło się dobrze. Więc nie mogłam posądzić go o nic oprócz straconego czasu, bólu żeber, nogi, głowy i poznania Edisona (za to ostatnie powinnam dostać odszkodowanie). Byłam zła, ale za coś zupełnie innego i to chyba jest w tym wszystkim najgłupsze: byłam zła, że naprawdę to mogło się skończyć znacznie gorzej. Śmieszne, nie złościłam się za to co się stało, ale za to co mogło się stać….  
Dzień mojej wizyty na policji zbliżał się bardzo szybko i szybko też było, , po”. Nie tego się bałam. Bałam się spotkania z Sebastianem (tak miał na imię ten chłopak). Było to jednak nieuchronne. Nasze pierwsze spotkanie to chyba najdziwniejszy moment tej historii. Siedziałam w poczekalni i nagle do tego pomieszczenia wszedł wysoki chłopak. Brunet w skórzanej kurtce, z rozwianymi włosami, dosyć wysoki. Pamiętam, że moją pierwszą myślą o nim było:, , ciekawe ile dał za buty”, ponieważ ubrany był w… glany. Siadł koło mnie (wtedy nie wiedziałam kim jest) i zagadał. Pamiętam, że fajnie się rozmawiało, na chwilę zapomniałam o czekającym mnie spotkaniu. I wtedy usłyszałam jak do poczekalni wchodzi poznana wcześniej pani psycholog i prosi niejakiego Sebastiana Kukłowicza do sali, a chłopak siedzący obok mnie wstał. Potem kiwnęła na mnie głową i pokazała, że również mam podejść. Zamurowało mnie. Popatrzyłam na tego chłopaka i nagle skojarzyłam sobie jego sylwetkę z tamtym dniem, skórzaną kurtkę i rozwichrzone włosy z motorem, a w głowie powstał mi zupełnie nowy obraz na jego temat. Aktualizacja danych. Teraz, jego zadarty nos, aż prosił się o krytykę na temat zarozumiałości, oczy, , strzelały” pogardą dla otoczenia, a twarz miał wyjątkowo nieprzyjemną! Podczas rozmowy z psychologiem, niewiele do mnie docierało. Siedziałam, a moim głównym celem było wbicie tego człowieka w ziemię samym spojrzeniem. Nie wiem dlaczego, ale zgodziłam się na mediacje. Chyba dlatego, że nie miałam zamiaru jeździć do sądu i przeżywać tego wszystkiego jeszcze raz. Dopiero na drugim spotkaniu zaczęłam słuchać tego co mówi (siedząc na poprzedniej mediacji, nie skupiałam się na wypowiadanych słowach, ale jaka tortura byłaby dla niego najlepsza: wygrało przywiązanie do rozpędzonego motoru z zepsutymi hamulcami). Teraz już wiem, dlaczego się spieszył, jechał pod prąd i rozpędził do takiej prędkości: jego mama miała wypadek, a jej syn jechał do szpitala. Nie przekonało mnie to jakoś specjalnie, bo powiedziałam:
- Dzięki tobie ja też miałam wycieczkę do szpitala. Przymusową! Wolisz kwiaty czy bombonierkę w prezencie?!
Chciałam powiedzieć jeszcze więcej rzeczy tego typu, ale mi przerwano:  
- Wiem, że jesteś wściekła. Też bym był. Nie wymagam żebyś zrozumiała, albo wysłuchała przeprosin. Na twoim miejscu pewnie w ogóle bym tu nie przyszedł, nie chciałbym na siebie patrzeć. Ale nie krzycz, bo to nic nie da. Jest mi przykro, głupio i nic więcej nie mogę powiedzieć ani zrobić. Nie cofnę czasu, mogę tylko żałować. - powiedział. A mnie zatkało. Ze strony osobników jego typu, na pewno nie spodziewałabym się takiej wypowiedzi. Ma gadane, nie? Zaczęłam słuchać jego tłumaczeń, pozwoliłam mu nawet się przeprosić (cóż za łaskawość z mojej strony) i wyglądało na to, że nasze drogi się rozejdą. Wróciłam do szkoły, nadrabiałam zaległości, ale wszystko było takie jakieś… nijakie. Za każdym razem, gdy szłam przez miasto i słyszałam motor rozglądałam się i próbowałam rozpoznać znajomą sylwetkę. Nie spotkałam jednak Sebastiana. Dopiero kilka miesięcy później spotkałam go w sklepie. Kompletny przypadek. Ciężko mi to było przyznać przed samą sobą, ale ucieszyłam się na jego widok. Poznał mnie. Podszedł i powiedział:
-Nie dostałem tych bombonierek od ciebie. No wiesz, jako podziękowanie za załatwienie darmowej przejażdżki karetką.  
Roześmiałam się. On też. Ale zaprosił mnie na lody. Pogadaliśmy trochę, umówiliśmy się do kina w sobotę.  
Od tamtego spotkania minął już miesiąc. Widzieliśmy się kilka razy, za kumplowaliśmy się. Fajnie nam się rozmawia, dzięki niemu zaczęłam słuchać zupełnie innej muzyki, odważyłam się nawet wsiąść na motor. Jak teraz myślę o tym wszystkim, to cały miniony rok wydaje mi się jednym snem. Czasami nawet szczypię się w rękę, żeby sprawdzić czy nie śpię. Ale nie: dalej jestem przy bibliotece i nagle… słyszę dźwięk nadchodzącego sms’ a. Rozplątywałam akurat słuchawki, ale spojrzałam na wyświetlacz. Wiadomość była od Sebastiana. A brzmiała jakoś tak:
, , Lepiej uważaj i odsuń się od biblioteki. Zaraz tam będę. ”

uncertainlove

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2188 słów i 12294 znaków.

6 komentarzy

 
  • ...

    Tak chcemy dalej... ;)

    2 maj 2013

  • uncertainlove

    Naprawdę chcecie dalej? to miał być jednorazowy tekst...

    2 maj 2013

  • Kath

    Czadzior *-*

    29 kwi 2013

  • klaudia14500

    *___* Pisz następną część  :rotfl:

    29 kwi 2013

  • Ola

    Będzie następna część????

    28 kwi 2013

  • diaria1709

    Fajne :3 Zapraszam do mnie.

    28 kwi 2013