PROLOG
Zastanawia mnie, czy to możliwe, żeby dorosły mógł się zmienić? Czy nie jesteśmy aby skazani na egzystencję w nieprzekraczalnych granicach swojego charakteru i nawyków?
Jest połowa października dwa tysiące trzeciego roku, a ja zadaję sobie pytania, obserwując ćmy szturmujące zawzięcie klosz werandowej lampy. Siedzę sam. Jane, moja żona, śpi na górze. Nawet nie drgnęła, kiedy wyślizgiwałem się z łóżka. Jest późno, północ dawno już wybiła, a rześkie powietrze zwiastuje wczesną zimę. Mam na sobie gruby bawełniany szlafrok. Myślałem, że uchroni mnie przed zimnem, lecz spostrzegam, ze dłonie mi dygoczą, chowam je więc do kieszeni.
Nade mną gwiazdy; przywodzą na myśl kropelki srebrnej farby rozpryskanej po smolisty-czarnym płótnie. Widzę Oriona i Plejady, Wielką Niedźwiedzicę i Koronę Północną, i łudzę się, że zainspiruje mnie świadomość, że patrząc na gwiazdy, zaglądam jednocześnie w przeszłość. Konstelacje skrzą się światłem wyemitowanym eony temu, a ja czekam na natchnienie, na słowa, których poeta mógłby użyć do uchylenia rąbka tajemnic życia. Na próżno. Wcale mnie to nie dziwi. Nigdy nie uważałem się za człowieka sentymentalnego i moja żona, gdybyście ją o to zapytali, potwierdziłaby, że nim nie jestem. Nie wzruszają mnie filmy ani sztuki teatralne, nigdy nie byłem marzycielem, a jeśli jestem w czymś biegły, to chyba w znajomości przepisów podatkowych. Większość dni i lat mojej pracy zawodowej-jestem prawnikiem i specjalizuje się w sprawach majątkowych-upłynęła w towarzystwie ludzi gotujących się na śmierć. Wiem, wiem, pewnie niejeden z was pomyśli sobie, że właśnie to tak spłyciło moje życie. Ale jeśli to nawet prawda to, co ja na to poradzę?
Dodaj komentarz