Stałam wpatrując się w świat pode mną, który pędził niezmiernie szybko. Niezliczone ilości samochodów przewijało się po oświetlonych latarniami ulicach. Tramwaje snując się wiecznie po tych samych torach, niezmiennie zatrzymywały się w tych samych momentach, by po chwili przy akompaniamencie zielonych barw ruszyć dalej, wioząc kolejne twarze nieznajomych. Neony pobliskich kawiarni zachęcały przechodniów by na chwilę wstąpić i wypić chociaż kawę. Klienci wchodzący na jedną szybką kawę, zazwyczaj rozsiadając się w miękkich, wygodnych fotelach i zamawiając więcej niż by chcieli, obciążali swoje karty kredytowe, pozwalając sobie na chwilę luksusu, jaką był odpoczynek od trudów zmierzającego do końca dnia i zbierając siły na nadchodzący. Co jakiś czas moje uszy atakował ostry, wbijający się w każdy nerw dźwięk syren przejeżdżającej karetki. Uroki mieszkania blisko szpitala. Są dni gdy nie zwracam uwagi na ten wyk, a są takie gdy mam już dość tych dźwięków obwieszczających zły stan przewożonych ludzi. Jacyś dwaj kierowcy zajechali sobie drogę i wyżywając się na swoich klaksonach dawali upust swojej wściekłości. Z pewnością każdy z nich dołączył do tego wiązankę przekleństw przed którymi chronił moje uszy metal ich samochodów. Skrzywiłam się z natłoku tych wszystkich, nachodzących na siebie dźwięków. Życie w środku dużego miasta daje niekiedy we znaki.
Zamknęłam oczy czując, że od tego patrzenia na jasnopomarańczowe światła lamp ulicznych zaczyna mnie boleć głowa. Gdzieś z dołu rozniósł się śmiech dziewczyny, która najwidoczniej nie przejmowała się tym że słyszą ją wszyscy. Zachowywała się głośno, rozmawiając i co jakiś czas zanosząc się śmiechem, tak jakby chciała by wszyscy wiedzieli, w jak dobrym humorze się znajduje. Ale co kogo obchodzi jej samopoczucie? To kolejna nieznajoma której już po chwili nie było. Dlaczego podobnej tendencji do znikania z mojego życia nie mają wspomnienia i wszelkie myśli? Dlaczego tkwią w mojej głowie nie dając mi choćby cienia szansy by się ich pozbyć.
Świat goniąc za mijającym czasem zdawał się nie zwracać uwagi na moją osobę stojącą w ciszy na balkonie swojego mieszkania. Zdawało mi się, że bezruch przy tak pędzącym świecie nie może być możliwy, a jednak ja się zatrzymałam. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam myśleć. Brakowało mi sił by choćby poruszyć się o milimetr i nie mam tu na myśli poruszania się z punktu A do punktu B, a raczej coś bardziej niematerialnego. Chodzi mi o tą dziwną podróż, którą odbywamy przez całe nasze życie rozwijając się i osiągając kolejne etapy. Czuję się teraz tak, jakby przede mną nie było już żadnych etapów, jakby moja podróż miała się teraz zakończyć. Poczucie pustki i otępienia rosło we mnie przez ostatnie dni, tygodnie a nawet miesiące, zżerając każdą pozytywną myśl, każdy pozytywny aspekt mego życia popychając mnie przez to w coraz większy smutek.
Ciekawa jestem czy potrafię się jeszcze śmiać, tak jak kiedyś, czy moje wargi potrafią się jeszcze wygiąć w uśmiech. W tym momencie nawet Mona Lisa potrafi się bardziej uśmiechnąć niż ja. Nie ma już sił ani powodów bym poczuła chęć na okazywanie radości. Dzisiejsze wstanie z łóżka było dla mnie katorgą, nie mówiąc już o czymś tak skomplikowanym, jak ekspresja emocji. A zresztą, jedyne co teraz czułam to pustka, którą trudno było jakoś pokazać. Strach był na początku. Później smutek, wstyd aż w końcu gniew, a teraz, gdy to wszystko w końcu ustało nie czuję nic. Jakby mnie już tu nie było. Byłam jak jedna wielka czarna dziura, która pochłaniała mnie od środka, komórka po komórce, cząstka po cząstce znikałam ja a pozostawała pusta skorupa.
Powoli przeniosłam swój wzrok na chodnik, który z wysokości szóstego piętra wydawał się jedynie szarą ścieżką przecinającą zieleń trawnika. Jak skaza, blizna. Poczułam na twarzy podmuch wiatru, który delikatnie poruszał moimi poszarpanymi, krótkimi włosami. Śmieszne że kiedyś tak wiele czasu zajmowało mi dbanie i układanie tych jasnych pukli. Przejmowała się każdym odstającym włoskiem uważając by mieć idealną fryzurę, a przecież to tylko włosy.
Niedbale strąciłam na balkon doniczki z kwiatami, które stały na poręczy. Ceramiczne naczynia roztrzaskały się a odłamki wraz z ziemią posypały się na moje stopy.
Wzięłam głęboki wdech i przy pomocy trzęsących się rąk, wspięłam się na barierkę. Gdy na niej stanęłam dosięgałam niemal głową do balkonu mieszkania, które było nad moim. Dłoń oparłam na ścianie i spojrzałam w dół.
Byłam jak pusta skorupka, która jak doniczka jest słaba i łatwo ja zbić. Wystarczy jeden krok, jedna chwila by skorupka raz na zawsze się rozbiła. Ale to dobrze. Im szybciej tym lepiej. Lepiej dla mnie, lepiej dla niego. Lepiej dla wszystkich którzy mieli tą wątpliwą przyjemność mnie kiedykolwiek poznać. Teraz przynajmniej będą mogli spokojnie żyć a ja będę mogła w końcu zapomnieć. Nie jest mi potrzebne nić innego niż to zapomnienie.
Więc właśnie dlatego postanowiłam teraz zapomnieć.
1 komentarz
AuRoRa
Czytając można się wczuć w postać bohaterki, daję łapkę , mam nadzieję, że ją ktoś powstrzyma