Prześwietlone chwile szczęścia

Porozrzucane fotografie i przenikający przez szkło butelki, blask zachodzącego słońca. Sam wśród wiatru, który tak samo jak ja, gna w nieznanym kierunku. Wziąłem do ręki butelkę i przez puste dno oglądałem zniekształcony świat. Dłoń zadrżała… po okolicy rozniosło się echo trzaskanego szkła. Podniosłem z ziemi fragment przeźroczystego piasku, kalecząc przy tym palce. Ciepła, czerwona krew skutecznie zaplamiła rozrzucone obrazy przeszłości, zapisane na fragmentach światłoczułego papieru. Oglądam teraz nasze twarze jak w lustrze, tak blisko obok siebie, odległe wspomnienie czasu, który już nie wróci. Obca twarz z rozwianymi włosami wtulona w moje ramię. Kolejny raz pytam: „kim byłaś?” „po co przyszłaś skoro tak szybko chciałaś odejść?”. Znowu jak schizofrenik tworzę własny świat, własne getto, z którego nie mogę uciec. Odrzuciłem z odrazą przesiąknięte krwią zdjęcie. Świat pogrążył się w ciemności pełnia księżyca rozświetliła pozostałości ruin średniowiecznego zamku. Na dziedzińcu którego teraz leżałem wśród traw wpatrując się w szczęśliwą gwiazdę, która zawsze była poza moim zasięgiem. Przeszył mnie obrzydliwy dreszcz, znowu poczułem Ciebie przy sobie, odsuwam ręką niewidzialnego ducha wspomnień, nie chcę przeżywać tego na nowo. Znowu czuje Twój zapach nie mogę się ruszyć, moja dłoń jak na niewidzialnej nici zamarła w powietrzu, ktoś ją trzyma. Zimne powietrze dostaje się pod głowę, otula niczym ramieniem. Już się nie bronię. Czuję jak Twój paznokieć wbija się w moje serce. Nie odczuwam bólu, nie chcę go czuć. Wspomnienia stają przed oczami, sny formują się w realny obraz, teraz widzę Cię taką jaką byłaś wtedy, tam na fotografii. Rzeczywistość przesiąka z wolna marzeniami, lecz…
To moje marzenia!
Z resztką świadomości, wstałem i odbiegłem kilka metrów… Twój obraz rozpłynął się w cieniu drzew. Obok niebieskich kwiatów niezapominajki, znalazłem jedno z wielu rozrzuconych już przez wiatr po całym dziedzińcu zdjęć. Stojąc wśród traw wpatrujesz się na nim smutnym wzrokiem w taflę jeziora… chroniąc w rękach coś na kształt maleńkiego kwiatuszka… Księżyc zaszedł za chmurę gwiazdy zgasły, zaczął padać deszcz zlewający się z moimi łzami. Zobaczyłem Cię niedaleko przede mną Twoje oczy, przeszywające duszę, oraz pusty śmiech wywołany moim smutkiem. Upadłem przed Tobą na kolana. Obojętność osoby, którą kocham, dławi moje serce. Twarz chowam w dłoniach, zakrywam uszy by nie słyszeć Twoich drwin. Wolnym krokiem i z uśmiechem zaczęłaś się zbliżać do mnie , by zadać ostateczny ból. Słyszałem Twoje kroki…
Straciłem świadomość, popatrzyłem Ci w oczy puste, rozradowane moim cierpieniem…
i…
powoli zacząłem myśli układać w słowa:
„Pragniesz wyznania?! Przyznania się do moich grzechów?! Tak! Jestem egoistą, jestem pieprzonym egoistą! Bo pragnąłem dać wszystko co posiadam tylko Tobie nikomu więcej…”
W ciemnościach usłyszałem Twój śmiech.
„…złudzenie, zarośnięta zapomniana mogiła, ostatnia strona dramatu, w którym pisarz nie mógł napisać szczęśliwego zakończenia i uschnięty kwiat róży, którego nawet przez chwilę nie starałaś się pielęgnować, co więcej nawet na niego nie spojrzałaś… to obrazy mojej straconej miłości, której sędzią i katem byłaś… Ty!”
Otwarłem oczy, pierwszy promień jutrzenki osuszył moja mokrą od deszczu, potu i łez twarz… pustym wzrokiem wpatruję się w wschodzące słońce… serce już nie bije…

A teraz czy śmiejesz się i drwisz z moich słów, z moich łez, z mojej miłości i marzeń?
Tak?
To dobrze… najważniejsze to iść przez życie z uśmiechem na twarzy i „być sobą”  
Cokolwiek to znaczy…  

A ja także pozostanę sobą i będę płakał za nas oboje…

~mmn

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 686 słów i 3930 znaków.

1 komentarz

 
  • katarinka1314

    Pięknie Napisane masz talent :* :)

    11 mar 2009