Przebłyski

-Nosz kurwa, zamarzłam! – Sylwia rzuciła niedopałek na chodnik i przydeptała czarnym butem. – Zawsze się spóźniasz!
-Jak zawsze, to czego się czepiasz? Powinnaś się przyzwyczaić. Pakuj się, nie marudź. Podkręcę ogrzewanie. –Dominika nawet nie udawała, że jest jej głupio z powodu spóźnienia. W końcu to tylko kilkanaście minut. Bywało gorzej.
Inna sprawa, że Sylwia już zapomniała co znaczy mieć dużo na głowie. Korpo w dzień i studenckie, mimo trzydziestki,  życie nocą, skutecznie przysłoniły wspomnienia dawnego życia, zakończone pięknym, oprawionym w ramkę orzeczeniem o ustaniu stosunku małżeństwa. Teraz sprawy Sylwii to ciągły brak kasy na fajki, zmieniane co kilka miesięcy mieszkanie i zmieniane co kilka miesięcy hobby. Miejsca na facetów –zero.
Przyjaźniły się mimo ewidentnych różnic i przyjaźń tą, gdyby była między facetami, można by było nazwać szorstką. Czasem cisza przez kilka tygodni, a później, jak w okresie maniakalnym choroby afektywnej dwubiegunowej, powódź  wiadomości na Messengerze.  Jedno było pewne. Sylwia zawsze wysłuchała i w komentarzu nie szczędziła mięsa. Dominika zawsze wspomogła przy przeprowadzce.  
Tak miało być i jutro rano, po świetnie zapowiadającym się sobotnim wieczorze w towarzystwie kurczaka w pesto z makaronem tagliatelle. Włoskie gotowanie Sylwii było wymiernym i jedynym pozytywnym spadkiem po krótkiej przygodzie z niejakim Marco z Bolonii.  
-Musimy jeszcze do Lidla. – przyjaciółka chyba usłyszała żądania pustego żołądka Dominiki.
-Musimy jeszcze do Lidla. Musimy jeszcze na Orlen. Zjemy pewnie po dziesiątej.
-Spokojnie, zapchamy się sałatką najpierw. No i mam Kapitana Morgana na pokładzie. – Sylwia mrugnęła porozumiewawczo. Znieczulacz był oczywistym środkiem do przekupienia kiepskiego humoru Dominiki. Ale i tak zamierzała dowiedzieć się, w czym tkwi problem.  
– Co jest? Wiktor?  
-A co ma być? Przecież nie Kocisław…. – warknęła dziewczyna. Maine Coon praktycznie nie sprawiał problemów, poza tym, że ze zgubionej w domu sierści spokojnie można by było jak z Ikei złożyć drugi egzemplarz. Pewnie podobnie wiecznie głodny. – Kto, jak nie Wiktor?! Trzeci dzień się nie odzywa.
-O chuj mu chodzi? – Sylwia raczyła wystosować pytanie z tezą.
-Właśnie chyba o chuj. On już pewnie nie pamięta, a ja szczerze mówiąc nie słuchałam. Pewnie te same smuty co zawsze. Praca, kasa, problemy. Nihil novi.
Dominika uwielbiała podobne, humanistyczne wykształcenie przyjaciółki. Przynajmniej nie musiała się rozgadywać, w kwestiach obgadanych już tysiąckrotnie.
- Nie mam ochoty się nad tym zastanawiać. To nic nigdy nie zmienia. Szkoda czasu i nerwów. -  wrzuciła piąty bieg i podkręciła radio. Oczywisty przekaz sprawił, że pasażerka zaczęła opowiadać o swojej nowej- oczywiście-pracy.
Załatwiwszy na Orlenie sprawę tankowania, dziewczyny ruszyły w godzinną podróż w kierunku Krakowa. Krajobraz zza oknem zmienił się w wioskowy, typowy dla przelotowych terenów, rozpościerających się pomiędzy dwoma większymi miastami. Brak poboczy, ciemna, niezbyt szeroka asfaltówka i pojedyncze zabudowania, miejscowo wpływające na ograniczenie do pięćdziesięciu, co przy średnim na tej trasie ruchu nie było aż tak bezpodstawne. Wycieraczki pracowały z uporem maniaka walcząc z przeważającym liczebnie deszczem, a wieczorna Zetka karmiła słuchaczy hitami mijającego roku.  
Sylwia z przejęciem opowiadała o nowym Executive z Detroit, kiedy ostry dzwonek telefonu przerwał opis nieprofesjonalnych, aczkolwiek podniecających,  manier nowego menagera.
Dominika rzuciła okiem na wyświetlacz i wyciszyła telefon.  
-Wiktor? – bardziej stwierdziła niż spytała przyjaciółka.  
W odpowiedzi Dominika chwyciła mocniej kierownicę.  
-I co ten Mike? – zachęciła do kontynuacji, uznając sprawę telefonu za zakończoną.
Jednak niedoszły rozmówca nie podzielał jej zdania. Telefon uciążliwym dzwonieniem ponownie o sobie przypomniał. Wyciszyła. Dzwonił. Wyciszyła. Dzwonił. Wyciszyła. Dobijał się ostrym światłem ekranu, przecinającym mrok samochodu.
-Może odbierz?
-Niech spada!
Nagły krzyk dziewczyn przeszył ogrzane wnętrze. Dominika mocno wyhamowała. Wyprzedzający je ciemny pojazd ściął łuk, wyrównał z dziewczynami, by po sekundzie odpaść i wrócić na tył.  
Dzwonek.
-Co ty kurwa wyprawiasz? – kierując jedną ręką, Dominika w końcu odebrała.
Rozłączył się.
Przyśpieszył. Wyprzedzał. Ściął łuk zmuszając do hamowania. Wrócił na tył.
-Co to za debil?! Co on wyprawia? Rozbije nas! – Sylwia w sekundzie zapomniała o Mike’u.
-Nie wiesz? – Dominika rzuciła zdziwionym spojrzeniem i zredukowała bieg. – To on.
-Co? Wiktor? Ale jak?
-Skąd mam wiedzieć jak? Nie mówiłam mu! Trzy dni nie rozmawiamy, to miałam się mu zwierzać, gdzie będę dziś spała?!
Włączane raz po raz długie światła oślepiały kierowcę. Telefon ponownie upomniał się o rozmowę.
-Czego chcesz? Daj mi spokój!
-Zatrzymaj się. - rozmówca rozłączył się po wydaniu polecenia.
-Chce żebym zjechała. – Dominika dodała gazu. Na policzku czuła wystraszony wzrok przyjaciółki. – Nie ma takiej pieprzonej możliwości.
Samochód na oślep przecinał mrok zagęszczony pierwszą, jeszcze wiotką zawiesiną mgły znad pobliskich stawów. Drugi pojazd trzymał się przez chwilę z tyłu, by po chwili znów zacząć wyprzedzać.
-Tak chcesz? – dziewczyna zwolniła na tyle, że teraz to ona była z tyłu.  
Czerwone światła nagłego hamowania sieknęły po źrenicach.  
-Kurwa! Rozwali nas!  
Telefon.
-Zatrzymaj się, powiedziałem!
Przerwane połączenie.
-Zabije nas albo siebie! – Sylwia nie mogła uwierzyć w rozgrywającą się jak w kiepskim thrillerze scenę.  
-Albo kogoś niewinnego… - Dominika wpatrywała się w pełne ryzyka, choć opustoszałe pobocza.  
Ponowne nagłe hamowanie było wystarczającym ostrzeżeniem. Wiktor zjechał na lewy pas, wyrównał do samochodu żony i rzucił wymowne spojrzenie. Ponownie odpuścił, puszczając ją pierwszą. Wiedziała, że ma się zatrzymać. Ma wybrać miejsce, a on zjedzie za nią. I ma to zrobić bezzwłocznie.
Po chwili Dominika znalazła kawałek placu przy starym, wioskowym, zamkniętym o tej porze sklepie.
-Poczekaj, pogadam z nim. – rzuciła do przyjaciółki.
-Co ty kurwa wyprawiasz?! Chcesz nas zabić? – uznała, że najlepszą obroną jest atak. A najlepszym miejscem, tył samochodu. Nie chciała, by Sylwia była świadkiem kłótni. Której i tak już była uczestnikiem. – Śledzisz mnie?
-Zobaczyłem was na Orlenie. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Gdzie jedziesz?
-Co cię to obchodzi? Nie odzywasz się do mnie, to nie będę ci się tłumaczyć!
-Gdzie jedziesz z tą dziwką?
Sylwia nie mogła nie usłyszeć.
-Daj mi spokój! Jadę i niech cię to nie interesuje!
-Spróbuj wsiąść do samochodu! – Wiktor doskoczył do żony. Dominika nie cofnęła się ani o krok.
-Bo co?  
-Bo gdziekolwiek jedziesz z tą kurwą, to nie dojedziesz…
Wiedziała, że nie żartuje. Był w stanie zepchnięciem uszkodzić oba samochody, byleby udowodnić swoją furię. Nienawidził, kiedy wymykając się nie dawała mu szansy na dalsze karmienie wściekłości. Nienawidził, kiedy zadawała się z Sylwią, którą uznawał za uosobienie skurwiałej rozwódki. Nienawidził, kiedy zostawiała go samego ze swoją nienawiścią.  
-Daj mi spokój, Wiktor. Jedziemy do niej na mieszkanie. Wrócę jutro po południu. – łagodniejszy ton miał dać szanse na polubowne rozwiązanie konfliktu. Marne szanse.
-A wieczorem pójdziecie się kurwić na miasto? – oczy mężczyzny błyszczały w ciemności. –Pasuje ci takie towarzystwo, co?
-Wiktor, przestań…
-Co Wiktor przestań?! Niech wie, jakie mam o niej zdanie! Ma na ciebie zły wpływ!  
Dominika parsknęła śmiechem.
-Nikt nie ma na mnie wpływu. Sama podejmuję decyzję i teraz podjęłam taką, że jadę z Sylwią na mieszkanie. Pomogę jej przewieźć rzeczy i wrócę jutro koło czternastej.
-Nie wiem, czy będziesz miała do czego wracać.- Wiktor wyciągnął największe działa. Zdemolowane mieszkanie, pozostawione na oścież drzwi, wyprowadzka bez słowa informacji. Wiedziała, że jest do tego zdolny.
-Wiktor, proszę…
Mężczyzna, jak wprawny drapieżnik, wyczuł krew.
-Nie, Nika. Wracasz do domu teraz albo nie będziesz miała do czego wracać jutro. Wybór należy do ciebie.
Stanął wprost i założył ręce na piersi. Listopadowy wiatr wyzwolił drżenie kobiecych ust, układających się w bezsensowne słowa.  
-Obiecałam jej pomóc…  Przewieziemy rzeczy…
-A mi nie obiecywałaś? Wracasz do domu albo nigdzie nie dojedziecie! – warknął po raz ostatni.  
-Wiktor…
-Raz…
-Proszę…
-Dwa…
-Muszę ją odwieźć z powrotem. – Dominika spojrzała na czekającą wewnątrz pasażerkę.  
-Pojadę za wami. Tylko załatw to szybko i lepiej nic nie kombinuj, Nika.  – Wiktor z zadowoloną miną wrócił do swojego samochodu.  

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1490 słów i 9099 znaków, zaktualizowała 20 lut 2019.

2 komentarze

 
  • agnes1709

    Piszesz kolejną?

    20 lut 2019

  • angie

    @agnes1709  Mhm...

    20 lut 2019

  • agnes1709

    @angie Co mhm...? Ja tego nie uważam za puentę, czyżby maleństwo wzięło przykład z tfurcuf i postanowiło ŁOBERWAĆ pracę? :paluchem: :lol2:

    20 lut 2019

  • angie

    @agnes1709  To może ujmę to tak: ja nie piszę, życie pisze?  Już napisało. Tylko usiąść, przypomnieć sobie  i spisać przebłyski pamięci.  A na koniec strzelić sobie w łeb :D

    20 lut 2019

  • agnes1709

    @angie No to strzel, i masz puentę:lol2:

    20 lut 2019

  • angie

    @agnes1709  Tylko kto ją wtedy opisze? Wiem, zrobię streama i sobie obejrzycie  :smiech2:

    20 lut 2019

  • Speker

    Dramatycznie. Będzie ciąg dalszy, czy one shot?

    20 lut 2019

  • angie

    @Speker Żałosny dramat. Ciąg dalszy pisze się każdego dnia. Takie właśnie przebłyski...

    20 lut 2019