Phropecy (Proroctwo)

Ciemna szata nocy spowiła świat. Zawisła ona nad ziemią przytłaczając ją, depcząc każdy jej atom. Masa zgniłego powietrza stanęła w miejscu i zaczęła gęstnieć i spływać mazią po szarych kamienicach, tłoczących się w kolejce blokowiskach, by następnie wpłynąć na zaśmiecone chodniki i popękane ulice. Pochłaniała wszystko co stanęło jej na drodze, martwe gołębie, zmiażdżone, rozpłaszczone na gorącej jeszcze jezdni przez samochody, śpiących gdzieś w uliczkach ćpunów, pijaków, rozwijające się pąki kwiatów. Pochłaniała wszystkie barwy i kolory, zostawiając za sobą tylko czarno-biały obraz jak na starych zdjęciach rozsypanych gdzieś w babcinej szufladzie, pełnej kurzu i niespełnionych marzeń.

Tak co dnia maź goniła resztki dnia. Przepędzała, płoszyła chowając jego ostatnie promienie w pustych butelkach, dziurach starych drzwi, okien, piwnicach pełnych tajemnic, wypchanych pamiątkami lat dziecinnych, beztroskich i szczęśliwych. Jeśli ten zaś nie zdążył dobrze uciec, dobrze się schować, noc wraz z trupim powietrzem dusiły go, przywiązywały siłą do elektrycznego krzesła i zadawały tak ciężkie kary, jakie tylko pojawiają się w naszych najgorszych marach nocnych.  

Te wrzaski i łzy dnia budziły Cierpienie. Dzięki temu stawało się ono potężniejsze, dusiło, tak że brakowało aż oddechu. Zamykałeś się wtedy w pustym pokoju, w pustych czterech ścianach i śledziłeś cienie na szarej ścianie odliczając kolejne bezdźwięczne sekundy. Jedna, druga, trzecia, tik-tak, tik-tak, ty zatrzymywałeś się, walczyłeś z czasem, a życie płynęło dalej gdzieś za oknami twojego pokoju.

Każdego wieczoru to Rozpacz misternie tkał swą sieć by złapać w nią cichego i nieśmiałego motyla- Nadzieję. Zdrada natomiast, czyhała w pustych kieliszkach na Miłość, by jak co wieczór zabawić się jej uczuciami wraz z Lękiem, by zabrać jej ostatnie tchnienie. I tak była ona już praktycznie na wyczerpaniu, przereklamowana, oschła i bezimienna.
Strach jak zwykle towarzyszył Agresji. Spędzał z nią właściwie każdy wieczór przemierzając kolejne uliczki i szukając swoich potencjalnych kandydatów do zabaw.  

W tym świecie nie istniało już dobro. Każda minuta, każda sekunda była dla mieszkańców Ziemi złudna. Starali się oni szukać czegoś, co bym im pomogło odnaleźć... ale to tylko niektórzy, Ci co to pamiętali "lepsze czasy”.
  
Nikczemność przechadzał się tego wieczoru ulicami. Rozglądał się dokoła, może wypatrując Innych, może swojego rodzeństwa, kogoś z Uczuć.  

Innych, czyli mieszkańców planety, którą rządziły Uczucia. Były to dzieci Naiwności. To ona ich stworzyła, oczywiście tylko i wyłącznie dla swojej zabawy. Wodziła ich za nosy, narzucała na ich zasłonę skradzioną z szuflad Nadziei, igrała z ich losem, który praktycznie jej nie obchodził. Wiele razy doprowadzała do wojen, krwawych bitew. Cieszyło to też i inne uczucia- tylko te stojące po stronie tych, zwanych antypatycznymi.  

Warto wtrącić, iż Uczucia były czymś w rodzaju Bogów, rządziły światem, ustalały zasady gry. Niegdyś zgodne, dziś walczące ze sobą, przeciwko samemu sobie o siebie.  

Wszystko przez Innych, to oni nauczyli ich tego wszystkiego, przeklął w myślach Nikczemność.

Kiedyś to dobre Uczucia rządziły na świecie. Na czele stała Pokora, a reszta korzyła się przed jej światłością. Miłość z dnia na dzień rosła w siłę, Radość tłoczyła się w każdym zakamarku, Nadzieja pokrzepiała wszystkich i obejmowała swym czułym ramieniem, sprawiając dzień jutrzejszy ciepłym i pozytywniejszym. Pięknie było wtedy na Ziemi.  

Głuchy wiatr buchnął w twarz Nikczemności. Zakaszlnął cicho, kiedy spaliny, dym i smród odpadków trafiły do jego płuc drażniąc je, drapiąc, wbijając swe ostre pazury w płuca i rozszarpując je na strzępy. Zniesmaczony splunął na chodnik.  

Nagle stanął przed jedną ze starych kamienic i spojrzał w okno, gdzie jeszcze paliło się słabe światło świecy. Okno to należało do Radości. Była to pierwsza wybranka Nikczemności. Jedyna. Skąd to wiedział? Rozmawiał o tym z Miłością. Wiedział że nie może się spoufalać ze sprzecznymi sobie uczuciami, działał wbrew sobie, pod wpływem impulsu. Dzięki Miłości rozpoznał on co kryje jego wnętrze, ale nigdy dokładnie nie potrafił się z tym pogodzić. Walczył z tym z dnia na dzień. Gasił w sobie wszystko. Bał się. Czego? Jej reakcji na wyznanie. Reakcji reszty na to co mogło się zdarzyć. Radość, Miłość, oni wszyscy powinni być dla niego wrogami. Ale on sam nie potrafił wybrać. Od tamtej pory zostały więc tylko ciche westchnienia, ukradkowe spojrzenia, przypadkowe dotyki ramion, dłoni... Dzięki niej stawał się ludzki.

Ta myśl obrzydziła go do reszty. Powinno mu być za to wstyd, ... ale nie było.

Westchnął cicho. Jeszcze nie śpi, pomyślał i wiercił złote firany wzrokiem mając nadzieję że Radość w końcu pojawi się w szybie. Długo czekał na ten moment.  

W końcu w oknie pojawiła się drobna postać. Złote loki spływały po jej ramionach. Nie uśmiechała się, ten promienisty uśmiech zgasł już dawno temu, zostawiając po sobie bezosobowe malinowe usta. Jej porcelanowe czoło przecinała jedna wielka zmarszczka. Wyglądała jak malutka dziewczynka, tak niewinna, tak delikatna jakby lekki dotyk miał sprawić, że rozsypie się na drobne kawałeczki. Dręczona czymś wykrzywiła się nieznacznie i spojrzała na ulicę. Przenosiła wzrok na budynki, nagie korony drzew, na których od wieków nie zakwitł ani jeden listek, na bezgwiezdne niebo, zatracając się w jego czerni.  

Tak co noc podziwiał jej urodę Nikczemność, a ona co wieczór stawała w tym oknie, jakby wiedziała że ktoś spogląda na nią, badając każdy jej szczegół, że ktoś wyobraża sobie że trzyma ją w ramionach, smakuje jej pocałunków, dotyka jej nagiego ciała.  

Nagle zwróciła wzrok w jego stronę. Po plecach Nikczemności przebiegł dreszcz i przestraszony schował się w cieniu latarni. Poczuł się jak młokos przyłapany na gorącym uczynku.  
Zdziwiona Radość świdrowała zapalczywie ciemność w poszukiwaniu nieznajomego. Przygryzła delikatnie wargę i dotknęła drobną dłonią szyby wzdychając przy tym bezgłośnie.  

Jeszcze raz spojrzała w miejsce gdzie wcześniej stał Nikczemność i wyszeptała bezgłośne "żegnaj” i odeszła od szyby. Zostały po niej tylko kropelki pary, które chwilę później przepadły wraz z Radością.  
Potem wszystko stało się tak szybko.  

Nikczemność nadal przyglądał się pustej szybie. Oczami wyobraźni widział siebie stojącego w oknie koło pięknej Radości, widział jak znów pięknie się uśmiecha i całuje jego usiany jeszcze porannym zarostem, nieogolony policzek.  

Z zamyślenia wyrwała go czerwona plama, która pojawiła się na szybie i zaczęła spływać po niej jednostajnie, cicho, goniąc czysty jeszcze kawałek szkła. A on tylko obserwował, zaskoczony. Nie wiedział co ma zrobić, stał tylko oniemiały i modlił się o to by to co nasuwała mu intuicja nie było prawdą. Analizował...Cisza dzwoniła w jego uszach. Poczuł jak jego dłonie zaciskają się w pięści, knykcie bieleją, a głodne paznokcie wbijają się w skórę, mocniej i mocniej, do pierwszej kropli krwi.  
Ciszę rozdarł krzyk bólu, a Cierpienie zaśmiało się chytrze.

Tak zaczęły ginąć pozytywne uczucia. Niektóre kończyły swój żywot same, inne ginęły z rąk uczuć sprzecznych. Na samym końcu, tuż po Miłości, w której sercu utonął odłamek kieliszka, zginęła Nadzieja. W ciężkich torturach zakończyła swój długi żywot.

Od tego czasu świat pochłonął mrok. Plony gniły, zaczęło brakować jedzenia. Inni ginęli jak owady. Jeden po drugim, jak tępieni środkami owadobójczymi. Głód. Kolejne wojny. Ziemia wsiąkała ostatnie krople wody. W końcu został tylko suchy piach. Ciała innych ścielały ulice, którymi przechadzały się Uczucia.

Wkrótce na Ziemi zostały tylko one...

poisonheart

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1445 słów i 8160 znaków.

Dodaj komentarz