Ostateczne rozwiązanie

Ostateczne rozwiązanieI stało się. Trzy tygodnie przygotowań i w końcu byłem gotowy do działania. Nie mogłem tego dłużej odkładać. Czas naglił. Liczyła się każda chwila. Wydawało mi się, że przemyślałem wszystko. W Internecie znalazłem stroną o wiązaniu. Prosto i jasno wytłumaczono tam podstawowe zasady. Zakup sznurka był trochę problematyczny, bo to badziewie dostępne w sklepach nie nadawało się. W końcu odkryłem odpowiednie miejsce. Tanio nie było, ale przecież na bezpieczeństwie własnej żony nie będę oszczędzał. Wiązanie trenowałem zacięcie. Poświęcałem temu każdą wolną chwilę. Na początku próbowałem na sobie. W końcu wtajemniczyłem we wszystko Aśkę. Była najlepszą przyjaciółką mojej żony. Początkowo chciała mnie zabić. Później przyznała mi rację. Cierpliwie służyła mi za model. Z każdym dniem robiłem się coraz lepszy. W końcu mogłem wiązać z zamkniętymi oczyma. Nie, nie byłem żadnym mistrzem shibari, nawet nie byłem adeptem. Ale to mnie nie interesowało. Postawiłem na prostotę. Potrzebowałam uruchomić ją na jakąś godzinę.
Wróciła do domu po szesnastej. Wyszła z samochodu i poszła prosto do kuchni. Po drodze zdjęła czarne zamszowe buty, wyciągnęła szpilki z włosów, rzuciła marynarkę na krzesło. Wyglądała zjawisko. Moja piękna żona. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia i nadal ją kocham. Po dziesięciu latach bycia razem. Dlatego musiałem to zrobić. Kiedy podeszła do lodówki, by wyjąć sok pomarańczowy, stanąłem za nią.  
- Mam dla ciebie małą niespodziankę, kochanie – szepnąłem, obejmując ją w pasie.
Nie protestowała. Kochała niespodzianki. Dała się podprowadzić do kanapy. Zawiązałem jej opaskę na oczach. Ufała mi. Bardzo mi ufała. Zamierzałem to wykorzystać. Lekko uśmiechała się, kiedy wyciągnąłem z torby sznur. Nie mogła go zobaczyć.  
- Wyciągnij ręce do przodu – zażądałem.
Była posłuszna. Stała naprzeciwko mnie z wyciągniętymi dłońmi. Jeszcze w tej chwili mogłem wszystko obrócić w żart. Nie, nie mogłem. Nie miałem odwrotu. Cały czas widziałem to pismo. Bałem się. Bardzo się bałem. Ręce mi się trzęsły, kiedy wiązałem je dłonie. Nie podejrzewała nawet, że za chwile...
- Bawimy się w Greya? – zapytała ze śmiechem.
Pieprzona książka na coś w końcu się przydała – pomyślałem sobie.  
- Ciiii – uciszyłem ja tylko i przeszedłem do wiązania nóg.
Moja żona cały czas traktowała to jako dobrą zabawę. Nie protestowała. Chciałem być delikatny, ale nie mogłem sobie pozwolić na najdrobniejszy błąd. Jej krzyk mógłby wzbudzić czyjąś czujność. Nie chciałem mieć policji na karku. Podniosłem ją. Była leciutka. Ważyła niespełna 50 kg. Lubiłem jej ciężar. Nadal nic nie podejrzewała. Niosłem ją. Po policzkach leciały mi łzy. Kochałem ją. Nie miałem innego wyjścia. Musiałem to zrobić. Wyszliśmy na dwór. Zimny powiew wiatru sprawił, że zaniepokoiła się, ale ufała mi, cholernie mi ufała. Nawet wtedy gdy wsadziłem ją do samochodu, gdy przypiąłem pasami, siedziała spokojna. Miałem ochotę zawrócić. Wiedziałem, że będzie mnie nienawidzić. Nie miałem innego wyjścia. Droga zajęła nam dwadzieścia minut. Nie rozmawialiśmy. Nie byłem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. W końcu dojechaliśmy. Odpiąłem jej pas, wziąłem w ramiona i zaniosłem. To było najtrudniejsze pięćset metrów w moim życiu.
- Daleko jeszcze, kochanie – zapytała.
- Nie – odpowiedziałem. Kolejne słowa grzęzły mi w gardle.
Doszedłem. Wszystko było już gotowe. Ktoś otworzył nam drzwi. Postawiłem ją na podłodze. Zapomniałem o butach. Musiało być jej zimno. Miała tylko cienkie pończochy. Rozwiązałem jej opaskę. Przez chwilę mrugała oczyma, przyzwyczajając się do światła.  
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
- W gabinecie, musiałem to zrobić. Wybacz mi – powiedziałem.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Po chwili do niej dotarło.  
- Głuptas – szepnęła. - Rozwiąż mnie. Dam sobie radę.
Posłusznie zdjąłem sznury. Żona poszła za pielęgniarką, cały czas się uśmiechając. Wiedziałem, że będzie dobrze. Widziałem już, że nie będę musiał patrzeć sam na czerwoną truskawkę na lodówce. Naprawdę nie miałem innego wyjścia.  

Wszystko zaczęło się od pewnego wpisu na blogu mojego znajomego: „Iwona ma trzydzieści sześć lat. Dwójkę fantastycznych dzieciaków. Jedno ma dwanaście, drugie dziesięć lat. Ma też poukładane życie. Fantastyczną pracę, kochającego męża, niedawno wprowadzili się do własnego domu. Takiego z ogródkiem. Iwona nie ma szans, aby zobaczyć jak zakochują się, jak zdają maturę jej dzieci, jak rośnie posadzona wiosną jabłonka. Iwonie zostało może pół roku życia. Walczy, nie poddaje się, liczy na cud, ale ma coraz mniej siły. Tylko jej mąż, wracając z hospicjum do domu, patrzy bezmyślnie na lodówkę. Pod czerwoną truskawką przypięta jest biała kartka papieru. Zaproszenie na badanie cytologiczne w 2010 roku. Niewykorzystane… Wtedy było tyle spraw do załatwienie. Nie znalazła czasu. Obiecywała, że kiedyś to zrobi. Dlatego kartka wisiała na drzwiach lodówki. Przeżyła nawet przeprowadzkę. Tylko, że „kiedyś” było za późno Gdyby wtedy znalazła czas...”.  
Znałem Iwonę, znałem jej męża. Nie chciałem patrzeć na białą kartkę przyczepioną czerwoną truskawką na naszej lodówce. Nie chciałem!  

2 komentarze

 
  • Użytkownik AnonimS

    Odwieczny dylemat. Iść do lekarza czy odpuścić. Zestaw na tak . Pozdrawiam

    22 lip 2019

  • Użytkownik Pani123

    ciekawy pomysł, ciekawe wykonanie,  może kilka osób skłoni do przemyślenia, mnie skłoniło :)  zdecydowanie  na tak :)

    21 lip 2019