Nieważne

Było mu do twarzy z czarnym pistoletem. Oglądał go z każdej możliwej strony z wyraźną iskrą w oczach. Zastanawiałam się czy inny obraz, który mogły wychwycić jego oczy, potrafił być dla niego równie piękny, bardziej podniecający.  
Naga kobieta? Mogłam przysiąc, że w tamtej chwili nic nie zdawało się ważniejsze, niż śmiercionośny, lśniący przedmiot trzymany w jego męskich dłoniach. To było to, czego najbardziej wtedy potrzebował. Krucha, bezbronna dziewczynka u boku zdecydowanie była zbędna. Już wtedy powinnam była uciec. Naiwna. Głupia.


-Nie idziesz spać? - już po sekundzie żałowałam, że zapytałam go o cokolwiek. Siedział nieruchomo w skórzanym fotelu, wpatrując się bez celu w sufit. Nawet na mnie nie spojrzał.  
-Nie - rzucił lekko. Zacisnęłam mocniej usta i pokiwałam głową. Nadal nie mam pojęcia po co, skoro dobrze wiedziałam, że nie poświęci mi chociaż jednego, przelotnego spojrzenia. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale nadzieja tląca się gdzieś w moim zamarzającym sercu ogrzewała jeszcze jego niewielką powierzchnię. Powoli zamarzało na dobre.  
-Nie zjadłeś nawet kolacji, którą przygotowałam - szepnęłam, nie stać mnie było nawet na pretensję w głosie, która prosiła się o wyjście na zewnątrz.  
-Nie jestem głodny, nie zauważyłaś? - westchnął, po czym znów przeniósł spojrzenie z sufitu na pistolet. Coraz częściej miałam ochotę wyrwać go z jego dłoni i przyłożyć sobie do skroni.  
-Jasne - tylko na tyle było mnie stać. Koniec rozmowy. Złapałam automatycznie w palce paczkę papierosów noszoną w bluzie i poszłam zapalić. Chociaż to wychodziło mi dobrze. Nie mogłam zaprzeczyć.


Dym unosił się nad moją głową. Szkoda, że nie mógł rozmyć się wraz ze wszystkim, co przygniatało mnie do ziemi. Jasne, niewykonalne.  
Dlaczego nie potrafiłam do Niego dotrzeć? Czego mi brakowało?  
Jasne, nie miałam takich samych, pełnych, nieskazitelnych ust, jak Rose, ale przecież nie o to chodziło, prawda?  
Ręka sama drżała, choć wcale nie było zimno.  
Pieprzona rzeczywistość.  
Nie potrafiłam powiedzieć, ile czasu zajęło mi siedzenie na zewnątrz i użalanie nad swoją marną osobą. Skończyłam prawie całą paczkę. To był zdecydowanie rekord i nie byłam z tego powodu dumna. W ogóle nie byłam dumna, no bo z czego.  


Przykryłam Go kocem. Zasnął przez ten czas, kiedy trułam się dymem. Wyglądał zupełnie inaczej, gdy spał. Rysy wygładziły się i złagodniały. Sprawiał wrażenie niepozornego i niewinnego, choć nadal niebezpieczny pistolet spoczywał w jego dłoni.  
-Proszę - szepnął, kiedy chciałam już odejść. Przez sekundę myślałam, że wyobraźnia płata mi figla, ale prośba znów doleciała do moich uszu. Nadal miał zamknięte powieki, ale lewa dłoń uniesiona lekko do góry, zachęcała mnie, by się przybliżyć. Stałam bezruchu, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Złapał mnie za dłoń i przyciągnął. Pierwszy raz skupił się wyłącznie tylko na moich oczach. Były tak smutne i ciemne, że poczułam, jak spadam na dno studni, by po chwili przekonać się, że ona wcale nie miała początku ani końca. Opadłam lekko na miękkie łóżko. Bez słowa objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Od tamtej chwili, przez całą noc nie mówiliśmy zupełnie nic. Nie wspomniał o Rose ani o jej pięknych, czerwonych ustach. Nie wspomniał o niczym.


Obudziłam się pierwsza. Wyswobodziłam się z jego ciepłych objęć i pomaszerowałam do kuchni. Sama nie wiem, co mnie w tamtej chwili natchnęło. Mało jadł, mało pił, a mimo wszystko, moje ręce zaczęły sprawnie przygotowywać naprawdę sporych rozmiarów śniadanie. Pierwszy raz od dawna na moich ustach pojawił się uśmiech i nie zagościł na długo.  
-Co ty wyprawiasz? - nie zdążyłam się obrócić a jego głos od razu zmroził mnie od stóp do głów. Zimny, niski, niemal wyciągnięty z grobowca. Przeszły mnie ciarki. Ścisnęłam mocniej nóż w dłoni.  
-Śniadanie, chciałam....
-Dobrze wiesz, że zupełnie mnie to nie obchodzi. Niedługo wychodzę i chciałbym, żebyś również się stąd zabrała - nie liczyłam już, który to już raz mnie uderzył, nie używając do tego swoich rąk. - Proszę, nie utrudniaj. Rose na pewno na mnie czeka - dodał. Więcej nie było mi trzeba. Mimowolnie zacisnęłam pięść na ostrzu, czując, jak strużki krwi łaskoczą moją dłoń.  
-Jasne, Rose - powtórzyłam, choć bardzo dobrze usłyszałam poprzednie słowa rzucone, jak pocisk w moją stronę. - Zawsze tylko Rose, Rose i nic więcej ani nikt więcej. Ważne tylko to, aby tobie było dobrze, wygodnie, reszta się nie liczy - mój szept zamienił się w krzyk. Podszedł i wyrwał nóż, który nadal ściskałam. Przez jedną, złudną chwilę miałam wrażenie, że obejmie mnie i zmaże krew sączącą się z naciętych miejsc razem z kłamstwami i bzdurami, które sobie wmawiał, ale tak się nie stało. Chyba miał ochotę mnie zabić i patrzeć, jak cierpię, ale jak?  
Jak?
Skoro cierpiałam każdego dnia, będąc blisko niego.  
Cierpiałam z miłości, która nie pozwalała mi odejść.
Ja umierałam na jego oczach.
A on?
Był niewzruszony, czarny w środku i zimny, jak jego nieodłączna towarzyszka - broń.



Nikotyna nie sprawiła, że wyparował stres, ból i smutek. To wszystko się znów nawarstwiało i sama nie wiedziałam już, gdzie był początek a gdzie koniec. Możliwe, że nawet nic takiego nie istniało.  
Po prostu szłam przed siebie, nic więcej. Najgorsze było myślenie, choć starałam się tego uniknąć. Zupełnie niemożliwe. Myśli przychodziły falami. Jedna po drugiej. Nie potrafiłam ich powstrzymać. no bo jak?  
Kochałam go. Nieważne, jak bardzo mnie to raniło i nieważne, jak bardzo kochał Rose.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1085 słów i 5839 znaków.

Dodaj komentarz