Katrina cz 1

Budzi mnie chłód. W lewą łopatkę wbija mi się coś, zadając przy tym nieznośny ból. Otwieram oczy. Jest ciemno i cicho. Świat jest mroczny i nieprzenikniony. Czarna otchłań mnie pożera. Przez ciało przechodzi dreszcz. Podoba mi się to. Podnoszę się powoli, oceniając poziom zagrożenia. Idealny bezruch. Kim jestem?- próbuję sobie przypomnieć, lecz gęsta mgła zaćmiewa mój umysł. Zaczynam się skradać. Moje bose stopy idealnie dopasowują się do podłoża. Jest zbyt ciemno, aby ktoś mnie zauważył, lecz instynktownie zachowuję całkowitą ostrożność. Stąpam po miękkim podłożu, prawdopodobnie po mchu. Czuję każde źdźbło trawy, które ociera się o moją skórę. Lekki strumień wiatru owiewa moją szyję, znów dreszcz. Dokąd zmierzam? W jakim celu? Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że muszę się gdzieś dostać, to jakaś siła wyższa, która kieruje mnie w nieznanym mi kierunku. Chcę tam być, tam jest moje miejsce, tam znajdę ukojenie. Jestem niczym przyczajona pantera – niewidzialna, lecz bardzo niebezpieczna. Czuję to w kościach, choć nie rozumiem dlaczego. Po prostu tak jest. Jestem stworzona, aby tropić. Nie zastanawiam się, działam pod wpływem impulsu. Jest bardzo ciemno, widzę ledwie kontury tego, co kryję się w mroku, idę ostrożnie przed siebie. Wzrok stopniowo przyzwyczaja się do otoczenia. W miarę jak idę, zaczyna świtać. Coraz wyraźniej widzę las, przez który idę. Czuję w ustach słodki smak, nie potrafię go zidentyfikować. Idę przed siebie. Naglę słyszę szelest. Mój słuch wyłapuje każdy dźwięk. Zniżam się, i ukrywam za krzakiem w zaledwie pół sekundy. Jestem niczym gepard czyhający na ofiarę. Zachowuję idealną ciszę. Spoglądam uważnie dookoła. Chwila ciszy i kolejny szelest. Moje oczy śledzą otoczenie. Co to jest? Zwierzę? Człowiek? Czy jest niebezpieczne? Powinnam zostać w ukryciu, uciec czy zaatakować? Jestem myśliwym – ucieczka nie wchodzi w grę. Przez mój mózg właśnie przetacza się grad informacji, lecz ja sama pozostaję w idealnym bezruchu, skryta w cieniu pod osłoną lasu. Spory kształt wyłania się zza drzewa. Moim oczom ukazuje się dzik. Bardzo duży dzik. Włoski na moim karku jeżą się. Nienawidzę Tych stworzeń. Kiedyś jeden mocno mnie poturbował, gdy go tropiłam. Te zwierzaki są mądrzejsze niż mogłoby się wydawać. Nie należy ich lekceważyć. Powinnam pozostać w ukryciu, lecz bolesne wspomnienie wprawia mnie w coraz większą złość. Biorę głęboki wdech. Każdy krok dzika mnie rozjusza. Czuję pulsującą krew w żyłach i ciepło wzbierające w mnie. Przez palce przechodzą mnie lekkie prądziki. Ostre szpony wyłaniają się spod zwykłych paznokci. Czuję narastającą panikę. Wyjście z ukrycia byłoby bardzo niebezpieczne. Staram się uspokoić. Jeden podmuch wiatru. Dreszcz. Kreuję w wyobraźni obraz, który mnie uspakaja. Oczami wyobraźni biegnę przez odległe równiny, nie męczę się. Oddech mi się wyrównuje, a szpony chowają się pod skórę. Dzik odszedł. A ja jestem wyczerpana. Opanowywanie instynktu kosztuje mnie wiele energii. Widzę kolorowe światła. Pojawiają się zawsze, gdy tak się dzieje. Opadam delikatnie na trawę i tracę zmysły. Zasypiam, biegnąc po równinie.

aluuskaa121

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 559 słów i 3310 znaków.

Dodaj komentarz