Biegła ile sił w nogach jakby próbowała przed czymś uciec. Jakby jeszcze naiwnie wierzyła ,że może zdołać pokonać ból. Miała problem ze złapaniem tchu, czuła jak pod powiekami zbierają się łzy. Tak bardzo chciała przestać istnieć, chciała nie czuć już nic. Zatrzymała się na chwile sama już nie wiedząc po co. Na dworze zaczął zapadać zmrok, wiatr leciutko rozwiewał jej włosy, a ona nie przestawała biec. Chciała zagłuszyć myśli, chciała nie ona pragnęła chociaż na chwile się zatrzymać, ale nie mogła zupełnie tak jakby coś gnało ją do przodu, jakby nie umiała się zatrzymać, nie umiała zawrócić
- To moja wina - przypomniała sobie słowa wypowiedziane dziś rano. Przypomniała sobie sowa, w które sama uwierzyła. Czuła się winna, czuła się tak bardzo winna i nienawidziła tego jeszcze bardziej. Nienawidziła rodziców ,męża i siebie, nienawidziła tego co się stało, nienawidziła tego wypadku i tamtego kierowcy, który odarł ją z marzeń. Nienawidziła Igora, który nie pozwolił jej umrzeć i nienawidziła lekarzy za to ,że odebrali jej nadzieje.
Nadzieja była tym co trzymało ją przy życiu. Najpierw żyli nadzieją przez kilka lat, gdy tak długo starali się o dziecko. Następnie nie opuszczała jej nadzieja na szczęśliwe życie. Przecież byli tacy młodzi, zakochani tacy szczęśliwi. Miała wszystko, absolutnie wszystko czego mogła sobie życzyć, czego mogła pragnąć. Kochającego męża, który był wstanie zrobić dla niej wszystko. Syna, którego kochała nad życie, wymarzoną pracę. Zatrzymała się dopiero w parku kilka przecznic od domu, musiała pobyć sama. Dlaczego nie potrafiła sobie wybaczyć? dlaczego nie potrafiła wybaczyć jemu? Co się z nimi stało? Przecież doskonale wiedziała. Tak bardzo była pochłonięta własnym cierpieniem i bólem ,że oddaliła się od męża. Kiedy ostatni raz ze sobą rozmawiali? Kiedy spędzili ze sobą trochę czasu? Chyba jak jeszcze ... Nie, nie chciała, nie mogła, nie umiała. Usiadła na wolnej ławce i zapatrzyła się wstecz to było takie łatwe, tak banalnie proste wystarczy wstać z ławki i iść przed siebie, wystarczy nie myśleć o niczym i dać sobie szanse na życie bez bólu, bez cierpienia.
- Mamusiu- cichy dziecięcy głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na kilkuletnią dziewczynkę, która stała koło niej i wyciągała do niej rękę. Nie znała tego dziecka ,nic o niej nie wiedziała.
- Zgubiłaś się kochanie? - zwróciła się w stronę dziewczynki.
- Boże tu jesteś!! Jakaś kobieta pobiegła w stronę dziecka i ze łzami w oczach ucałowała oba jej policzki. Przyjrzała się dokładnie córeczce. sprawdziła czy nic jej nie jest i po prostu się rozpłakała. - Tyle razy prosiłam Cię byś się sama nie oddalała - szepnęła do małej. - Nie mogę Cię stracić, słyszysz? Nie mogę - dopiero teraz dostrzegła kobietę przy ławce.
Ja też nie mogłam Cię stracić pomyślała smutno Iza i odeszła. Oddałabym wszystko by cofnąć czas, by Cię zatrzymać - rzuciła w myślach.
- Tu jesteś! Jezu Iza nie rób nam tego wszędzie Cię szukaliśmy. Wiesz jak się bałem?! - usłyszała męski głos. Chciała powiedzieć, że niepotrzebnie, chciała wykrzyknąć mu w twarz, że już nie musi udawać, że może odejść, ale nie miała sił. Dziś nie, jutro mu powie.
Nie miałem już sił, Bóg mi świadkiem ,że nie miałem sił. Byłem tak samo przygnębiony jak ona, tak samo cierpiałem, bo do cholery to też był mój syn, ale chciałem, nie musiałem żyć dalej. Wspierałem ją, starałem się być wyrozumiały, cierpliwy. Każde jej napady złości, każdy słabszy dzień tłumaczyłem tym ,że cierpi. Wiedziałem że się załamała ,że wpadła w depresje, że nie chce żyć. Może zachowywałem się egoistycznie, może powinienem pozwolić jej wtedy, gdy tak bardzo mnie o to prosiła, może nie powinienem jej wtedy ratować, ale nie potrafiłem. Z początku byłem tak samo załamany jak ona, tak samo płakałem po nocach, tak bardzo nie chciałem tez żyć. Czasem nadal nie chcę, ale wiem ,że mam ją. Wiem ,że tylko razem uda nam się przez to przejść, że on by tego chciał. Nigdy nie będę wstanie wybaczyć kierowcy, że zabrał mi coś najważniejszego. Miał tylko trzy latka. Codziennie pytam się myślach dlaczego my przeżyliśmy a on nie? Dlaczego to ja nie mogłem zginąć a on przeżyć? ale nigdy nie obwiniałem o to mojej żony. Chociaż ona myśli, że jest inaczej. Czasem pyta się wprost czemu nie odejdę, czemu nie wykrzyczę ,że to ona zabiła naszego syna. Nigdy tak nie pomyślałem. Nigdy tak nie powiedziałem, owszem mógł jechać w tym cholernym foteliku, Iza mogła go nie odpinać, ale czy miałbym pewność ,że on by przeżył? nie.
Dodaj komentarz