GRACE
Pierwszy miesiąc studiowania to była zmyłka. Był przyjemny, nie było za dużo nauki, człowiek myślał, że będzie to najlepszy czas w jego życia. Aż nagle nadchodzi drugi miesiąc, a ty zaczynasz sobie zdawać sprawę, że nie masz nawet siły wstać, a co dopiero iść na zajęcia, słuchać uważnie, co mówią prowadzący, notować, a na koniec wrócić do akademika, żeby, niespodzianka, uczyć się. Po miesiącu byłam już wykończona, chciałam iść spać i nigdy więcej się nie obudzić. No, dobra, zwyczajnie chciałam iść spać. Po prostu chciałam przespać sobotę i niedzielę.
Mimo że studia w rzeczywistości nieco różniły się od moich wyobrażeń, to cieszyłam się, że tu byłam. Przede wszystkim byłam z siebie dumna, że w ostatnim roku liceum spięłam cztery litery i dobrze napisałam egzaminy końcowe, dzięki czemu dostałam się na Yale. Uczelnię moich marzeń. Uczelnię, którą skończyły moja babcia i moja mama.
Wychodząc z biblioteki z masą książek, zastanawiałam się, jak niby miałam wrócić do akademika. Plecak, w którym trzymałam lektury, które musiałam w najbliższym czasie przeczytać, był tak ciężki, że przez moją głowę przeszła myśl, iż zaraz się zupełnie rozwali. Był co prawda nowy, ale tyle wiedzy ciężko było udźwignąć.
No, trudno, pomyślałam, zarzucając plecak na oba ramiona i wsiadłam na rower, co akurat nie było takie proste z tym ciężarem na plecach. Jednak ostatecznie się udało i ruszyłam prosto do akademika.
Postanowiłam, że dzisiaj nie będę już czytać, wszystko zacznę ogarniać od jutra, natomiast po powrocie zrobię sobie miły wieczór ze sobą, a później pójdę spać. Na szczęście moje dwie współlokatorki były dość spokojne i wiedziałam, że akurat z nimi nie będzie żadnego problemu. Były naprawdę w porządku... i trochę specyficzne. Victoria — niespełniona artystka — zajmie się pewnie szkicowaniem w swoim zeszycie, a gdy się skupia, musisz uważać, czy nie oddychasz za głośno, aby jej nie rozpraszać, natomiast Ivy — prawdziwy geniusz — będzie się uczyć. I choć byłyśmy kompletnie różne, to potrafiłyśmy się dogadać. W większości sytuacji.
Wjeżdżając na teren kampusu, przez swoje zamyślenie, nie zauważyłam, jak wyrosło przede mną kilku gości. Szybko obróciłam kierownicę w bok i choć przez chwilę udało mi się utrzymać równowagę, to chyba jednak za mocno skręciłam kierownicą i w następnej chwili leżałam już na trawie. Położyłam przedramię na oczach i wciągnęłam powietrze.
Rany, jaki wstyd..., pomyślałam.
Miałam nadzieję, że nie było dużo świadków mojego wypadku, ale moje myśli i tak zaprzątał przede wszystkim ból.
Tego mi brakowało, pomyślałam, wypuszczając powoli powietrze ustami.
Spróbowałam poruszać ręką i kiedy okazało się, że nie jest złamana ani nie boli w sumie aż tak bardzo, otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak kuca nade mną jakiś chłopak.
— Wszystko w porządku? — spytał, a ja wtedy dostrzegłam, że to jeden z tych, którzy pojawili się przed moim rowerem. Mimo szoku, w którym byłam, dostrzegłam jego lekko zaniepokojonego spojrzenie.
— Tak, wszystko w porządku — odpowiedziałam ironicznie i pokazałam na swoje krwawiące kolano, które właśnie dostrzegłam.
— Wybacz, głupie pytanie. — Podrapał się po głowie, a następnie wyciągnął do mnie rękę. — Bardzo cię boli?
— Nie. Nie wiem — odpowiedziałam całkowicie szczerze, bo w końcu na początku myślałam, że coś stało mi się z ręką, która nie była dla mnie teraz istotna. Podałam mu dłoń i pomógł mi stanąć na równe nogi. — Na początku nie bolało wcale. Teraz... sama nie wiem.
— Może tak być przez adrenalinę. Dzisiaj i w weekend lepiej poleż w łóżku — powiedział spokojnym tonem.
— A co ty lekarz?
— Nie — odpowiedział i zaśmiał się, sięgając po mój plecak. — Ale byłem kilka razy kontuzjowany i wiem... Boże! Dziewczyno, co ty tu trzymasz?! — krzyknął, gdy zarzucił sobie mój pełen książek plecak na plecy. — Nic dziwnego, że cię tak ściągnęło na bok.
— Było dobrze, dopóki mi nie wyrośliście przed oczami.
Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, przechylając głowę. Na jego ustach pojawił się delikatny, acz kpiący uśmiech.
— To jest kampus, a my szliśmy po chodniku. Musiałaś mieć głowę wysoko, wysoko w chmurach. — Tym razem uśmiechnął się szeroko, pokazując równe, białe zęby.
Dopiero teraz, gdy pierwsze emocje trochę ze mnie zeszły, a ja potrafiłam skupić się na czymś innym niż na tym bliżej nieokreślonym bólu, przyjrzałam się powodowi mojego wypadku i jednocześnie mojej pomocy. Był wysoki. Bardzo. Musiałam konkretnie zadrzeć głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Do tego widać było, że uprawiał jakiś sport albo dużo ćwiczył, bo był szczupły, ale umięśniony.
Zlustrowałam go wzrokiem i zmarszczyłam czoło, bo do głowy przyszło mi jedno określenie: cholernie przystojny. Jego jasne, niebieskie oczy i nieco dłuższe ciemne włosy nadawały mu chłopięcej urody; z kolei mocno zaznaczona szczęka i wykrzywione w kpiącym uśmieszku usta trochę tę urodę zaostrzały. Biorąc pod uwagę jego, jak wspomniałam, szczupłe, ale umięśnione ciało oraz taką twarz, mogłam z pewnością stwierdzić, że niejedna się za nim uganiała. I najprawdopodobniej on z tego korzystał. Jak zresztą każdy taki facet, który mógł sobie przebierać w kobietach.
W ułamku sekundy zapaliła mi się czerwona lampka.
— Jechałaś do akademika? — Jego głos przerwał moje rozmyślania. — Pomogę ci.
Zdałam sobie sprawę, że chłopak nadal trzymał moją dłoń. Szybko mu ją wyrwałam i rozejrzałam się dookoła. Pozostali faceci, z którymi jeszcze przed chwilą rozmawiał, gdzieś zniknęli, a nikt z pozostałych osób — w dość sporej odległości — nam się nie przyglądał. Spojrzałam jeszcze raz na niego i choć wiedziałam, że będzie mi ciężko, powiedziałam:
— Oddaj mi plecak, poradzę sobie.
Patrzyłam odważnie w jego lekko zmrużone, mieniące się w słońcu niebieskie oczy i czekałam aż jego konsternacja minie i poda mi moją własność. Zamiast tego pomrugał kilka razy oczami, po czym znowu się zaśmiał.
— Twoje kolano krwawi — przeniósł spojrzenie z mojej twarzy na moje kolano — nie wygląda groźnie, ale jak już zauważyłaś lekarzem nie jestem, więc różnie może być. Ale na pewno boli. Do tego masz plecak, który do najlżejszych nie należy i jeszcze rower, który też lekki nie jest. W jaki sposób chcesz sobie poradzić sama?
Okej, znowu miał rację i znowu przyznałam to w duchu, ale nie powiedziałam tego na głos. Jeszcze z plecakiem bym sobie poradziła, ale z rowerem miałabym już problem. Nie wsiadłabym na niego na pewno, a ciągnąc go za sobą raczej byłoby mi bardzo ciężko.
— Zadzwonię po kogoś.
Westchnął teatralnie, usłyszawszy, co powiedziałam.
— I będziesz temu komuś zawracała głowę, mimo że pomoc — wskazał na siebie ręką — masz metr od siebie?
Już mnie to znudziło, ale znowu miał rację.
Przyjrzałam się mu dokładnie.
Typ urody, którą posiada, uważałam za najgorszy. Bo, jasne!, był niesamowicie przystojny, ale właśnie takie połączenie słodkiego chłopca z ostrymi akcentami, zawsze wzbudzało zaufanie. A takim osobom nie powinno się ufać. Już się o tym przekonałam.
— Jeżeli to przeciągasz, bo chcesz na mnie popatrzeć, to mogę ci wysłać swoje zdjęcie. Sama wybierzesz czego...
— Oddawaj ten plecak! — krzyknęłam i wyciągnęłam jeszcze bardziej rękę przed siebie.
Uniósł ręce ku górze w geście obronnym na mój wybuch.
— Jeny, żartowałem, sorry. Po prostu daj sobie pomóc. Mnie to nic nie kosztuję, a tobie pomoc na pewno się przyda.
— Dlaczego chcesz mi pomóc?
— Taki jestem. Dobroduszny. Jeżeli mogę komuś pomóc, rzucam wszystko i pomagam.
Uśmiechnęłam się, słysząc jego słowa, ale szybko wróciłam do neutralnego wyrazu twarzy.
— Co chcesz w zamian?
Znowu pomrugał oczami.
— Widzisz — zaczął i nachylił się delikatnie w moją stronę — jestem nie tylko dobroduszny, ale również bezinteresowny. Nie chcę nic w zamian za pomoc.
— I nic ci nie dam.
Wiedziałam, że spojrzał na mnie jak na idiotkę, ale zignorowałam to.
— No, właśnie to powiedziałem. Czyli plecak zostawiam na swoich plecach, a rower będę prowadził. — Spojrzał na mnie, jakby pytał o zgodę. Nie odezwałam się ani nie przytaknęłam, a on podniósł pojazd z trawy. Zlustrował mnie wzrokiem i znowu zatrzymując wzrok na moim kolanie, spytał: — A ty... potrzebujesz mojej ręki? Jedna jest wolna.
— Dam sobie radę.
I tak zaczęliśmy iść w stronę akademika. On z plecakiem i rowerem, a ja z krwawiącym kolanem obok niego.
Przez większość drogi się nie odzywaliśmy, chociaż miałam świadomość, że chłopak co chwila na mnie spogląda. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie chciałam, żeby zadawał jakiekolwiek pytania, które będą dotyczyły mnie, nie chciałam mu o sobie opowiadać jak i również nie chciałam nic wiedzieć o nim. Bo o takich jak on i tak wiedziałam już za dużo.
— Jak się czujesz? — Odezwał się w końcu, a ja spojrzałam na niego przez sekundę i mimo że w pierwszej chwili nie chciałam się odzywać, to zdałam sobie sprawę, że takie pytanie było bezpieczne.
— Bez zmian — odpowiedziałam krótko, z wzrokiem znowu wbitym przed siebie.
— Bez zmian dobrze czy bez zmian źle? — Poprawił sobie plecak na ramieniu. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale go nie odwzajemniłam.
— Pomiędzy.
Zaśmiał się pod nosem.
— Ciężko się z tobą rozmawia.
— Więc nie rozmawiajmy.
Wzruszył ramionami.
— Jeśli tak wolisz.
I więcej rzeczywiście nie rozmawialiśmy. Trochę mnie zdziwiła jego uległość, bo miałam wrażenie, że naprawdę chce powiedzieć coś jeszcze. No, ale nie odezwał się słowem, dopóki nie dotarliśmy do akademika. Kiedy stanęliśmy, a ja obróciłam się w jego stronę, żeby odebrać swoje rzeczy, chłopak wyjął telefon z kieszeni spodni i spoglądając na wyświetlacz, przeklął głośno. Następnie schował telefon i spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
Cmoknął, drapiąc się po szyj.
— W sumie to jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić za pomoc.
Rozszerzyłam oczy, zaciskając usta.
Co?!
Chłopak podskoczył, wsiadając na mój rower.
— Spieszę się na trening, a dzięki temu dwukołowcowi na pewno się nie spóźnię. Pożycz mi swój rower, obiecuję, że jeszcze dzisiaj ci go oddam.
— Słuchaj no ty...
— Pomogłem ci — zauważył i złapał za kierownicę. — Myślę, że to odpowiednie...
— To jest ta twoja dobroduszność i bezinteresowność? — przerwałam mu.
Uśmiechnął się szeroko.
— Pomoc za pomoc. — Wzruszył ramionami. — Naprawdę jeszcze dzisiaj ci go oddam. Przysięgam na swoich kumpli.
— Nie no, po takiej przysiędze chyba nie mam wyboru. — Przewróciłam oczami, mocno się powstrzymując, żeby się nie uśmiechnąć.
— Wpisz swój numer — powiedział, podając mi swój telefon. Nie spuszczając z niego wzroku, wyjęłam go z jego dłoni, a następnie wpisałam dziewięć cyfr i oddałam mu jego własność. — Super. Jak cię zapisać?
— Rower.
Podniósł spojrzenie znad urządzenia i uniósł jeden kącik ust.
— Tajemnicza jesteś. Dobra, pani Rower, puściłem sygnał, żebyś wiedziała, że to ja dzwonię. Mnie możesz zapisać jako „dłużnik". — Podał mi plecak i odjechał na moim rowerze.
To było... dziwne, pomyślałam, będąc już w budynku. Pozwoliłam sobie na uśmiech, ale już sekundę później spytałam siebie: „co ja robię?!". Chłopak był czarujący, a ja już z doświadczenia wiedziałam, że to jedna z najgorszych cech, która występuje u płci przeciwnej. Na którą zawsze, niezależnie od stażu znajomości, trzeba było uważać.
Skierowałam się do swojego pokoju, jednak zanim do niego weszłam, przypomniałam sobie, co usłyszałam od terapeutki jakiś czas po tym okropnym dniu. A może nawet nie tyle, co usłyszałam, ale do jakiego wniosku doszłam sama — że nie powinnam tak pochopnie oceniać ludzi.
I może właśnie chłopak, który mi pomógł był z tych, mimo swojego uroku, dobrych ludzi?
Wzięłam głęboki wdech, gdy weszłam do pokoju i zauważyłam, że jestem sama.
Dobra, najpierw zrobię porządek z raną, potem będę myślała o wszystkim innym.
* * *
Leżałam na łóżku, trzymając w ręku telefon i zastanawiałam się, jak zapisać chłopaka, który mi pomógł. Chcąc nie chcąc, znowu się uśmiechnęłam, przypominając sobie, jak zaproponował, żebym to zrobiła. Już zaczynałam edytować numer, gdy nagle przez drzwi jak tornado wpadła Victoria. Szybko podniosłam się do pół—siadu i zobaczyłam jej wlepiony we mnie wzrok.
Jej duże zielone oczy niepokojąco się świeciły, a ja rozejrzałam się po pokoju, żeby sprawdzić, czy czegoś sobie już nie chlapnęła.
— Co. Robiłaś. Z. Justinem? — spytała mnie powoli, podkreślając każde słowo, a jej długi, blond kucyk poruszał się w górę i w dół, razem z jej głową.
— Jakim Justinem?
— Rozmawialiście przed akademikiem, a on chyba odjechał na twoim rowerze — wyjaśniła i przeniosła wzrok z mojej twarzy na zaklejone plastrami kolano. — O Boże! To on ci to zrobił? — W ułamku sekundy znalazła się obok mnie na łóżku i patrzyła to na kolano, to na moją twarz. — W biały dzień? Jak? I dlaczego? Przecież...
— Poczekaj, Vic, od początku. I nie, nie on mi to zrobił. No, przynajmniej nie bezpośrednio.
— Co to znaczy „nie bezpośrednio"? Trzeba to gdzieś zgłosić.
— Nie panikuj. — Pokazałam jej, żeby wzięła wdech i wypuściła powietrze. — To naprawdę nie on. I... Justin?
Nie pytałam go o imię ani sam mi się nie przedstawił, więc nie byłam zdziwiona, że moja współlokatorka spojrzała na mnie, nie za bardzo rozumiejąc sytuację.
— Przewróciłam się na rowerze, on pomógł mi wstać, a później dojść do akademika — wyjaśniłam. — W ramach podzięki pożyczył mój rower na dzisiaj. — Nie wdawałam się w szczegóły, bo nie były dla niej istotne.
Już zamierzałam zapisać kontakt jako „Justin", gdy nagle Victoria powiedziała coś, co zupełnie zmieniło moje myślenie o nim. I wiedziałam, że dobrze go oceniłam na samym początku.
— No, Justin Moore. Ostatnio o nim rozmawiałyśmy, a ty wydawałaś się, jakbyś naprawdę takich facetów nie lubiła. Wiesz, którzy włożą we wszystko, w co mogą, nie licząc się z uczuciami innych. Seks okej, ale nic więcej.
Zesztywniałam, słysząc jego nazwisko.
— Nie lubię to idiotów. Takimi jak on gardzę — poprawiłam.
„Nie odbieraj".
„Zapisz".
Mimo że studiowałam tu niedługo, to zdążyłam usłyszeć o Justinie Moore. I był dokładnie tym, czego chciałam do końca życia uniknąć za wszelką cenę. Był dokładnie tym typem mężczyzny, którego nie chciałam na swojej drodze spotkać nigdy więcej. I choć wiedziałam, że to prawie niemożliwe, to łudziłam się, że mi się to uda; że tym razem los będzie dla mnie łaskawszy, że jeszcze długo, długo nie będę miała do czynienia z takimi osobnikami. Niestety. Nastąpiło to szybciej niż mogłabym przypuszczać.
— Czyli ci pomógł...
— Nie rozmawiajmy już o tym. Nie wiedziałam kim jest, więc zgodziłam się na pomoc. — Nie w pierwszej chwili, ale nie musiała o tym wiedzieć. — Gdybym wiedziała, to kazałabym mu iść do diabła.
Victoria wyglądała, jakby nie do końca rozumiała to, co właśnie powiedziałam.
— To by było nierozsądne z twojej strony — skomentowała i znowu spojrzała na moje kolano. — Boli cię? Brałaś coś przeciwbólowego?
— Nie i nie.
Kiedy przeczyściłam ranę, zastanawiałam się, czy nie brać tabletki, ale skoro mnie nie bolało, to nie chciałam niepotrzebnie faszerować się chemią. W zasadzie gdyby nie oczywista rzecz, jaką była krew, to nie wiedziałabym, że coś sobie zrobiłam.
— Skoro nie i nie, to idziemy na imprezę.
— Jaką imprezę?
Przechyliła głowę i widząc, że naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodziło, jęknęła.
— No, nie żartuj. — Ścisnęła lekko moje udo. — Przecież mówiłam ci o niej wczoraj wieczorem. Nie mów, że mnie nie słuchasz.
Wywróciłam oczami.
— Słucham, pamiętam. Tylko terminy mi się pomyliły. Poza tym jestem zmęczona i przytłoczona ilością materiału.
Klasnęła w dłonie.
— Czyli idealnie. Musisz się rozerwać, odstresować. Napijemy się, potańczymy, wrzucimy na luz. No, daj spokój, raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić. Szczególnie, że... — Przerwała na moment i nagle się ożywiła, zrywając z łóżka. — To będzie nasza pierwsza studencka impreza. Nie możemy tego przegapić! Musimy na nią iść!
Zawiesiłam głowę.
Nie bez powodu o tym wspomniała, bo kiedy się poznałyśmy i byłyśmy zachwycone tym, że znalazłyśmy się w Yale, mówiłam jej, że mam zamiar doświadczyć wszystkiego, co związane ze studiami. A impreza w jakimś stopniu na pewno czymś takim była. I chociaż nie byłam pewna, to musiałam Victorii przyznać, że w tamtym momencie potrzebowałam chwili odetchnienia.
— Ale idziemy i wracamy razem?
— Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że pozwoliłabym wracać ci samej — powiedziała poważnie, choć widziałam, że cieszy się jak dziecko, bo też postanowiłam się wybrać.
— Ivy też idzie?
— Nie pytałam, ale nie sądzę. Wiesz, jak to Ivy.
Uśmiechnęłam się do Victorii, dając do zrozumienia, że wiedziałam, co miała na myśli.
Wszystkie trzy znałyśmy się od miesiąca, ale przebywając ze sobą dzień w dzień, miałyśmy już wyrobione o sobie jakieś zdanie i mogłyśmy przewidzieć pewne rzeczy. I Ivy najprawdopodobniej zamierzała się uczyć. Od początku wiedziała, po co przyszła na studia i mimo że pierwotny kierunek możemy zmienić w trakcie, to już na samym początku powiedziała, że przyszła tu dla prawa.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, który pokazywał trzecią po południu.
— Na którą tam idziemy?
— Na ósmą.
Położyłam się na łóżku.
— To prześpię się chwilę. Obudź mnie, gdy będziesz się szykować.
* * *
Wstałam sama, bez pomocy Victorii. No, nie do końca sama, bo obudzona przez dźwięk SMS—a. W pierwszej chwili podniosłam telefon i zdałam sobie sprawę, że mamy jeszcze około godzinę do wyjścia, więc zaraz i tak pewnie współlokatorka by mnie obudziła. W drugiej chwili rozejrzałam się po pokoju, ale nikogo nie było. I w końcu spojrzałam na nadawcę wiadomości i od razu odechciało mi się odblokowywać telefon, żeby ją odczytać.
Adresatem był: „Nie odbieraj". Czyli wiadomość od Justina.
Przewróciłam się z boku na plecy i przyłożyłam palce do oczu, następnie je masując.
Nie chciałam mieć z nim kontaktu. I chociaż wiedziałam, że przynajmniej raz go mieć musiałam, to postanowiłam to przeciągnąć najdłużej jak się dało. Kto wie, może on sam postawiłby mój rower pod akademikiem. Albo przekonam jakoś Victorię, żeby za mnie go odebrała. Tak czy inaczej spotkanie z nim było ostatnią z możliwych i chcianych przeze mnie opcji.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam melodię połączenia.
I, jasne, mogły próbować się ze mną skontaktować inne osoby, ale czułam, że jest to ten sam gość, który przed chwilą wysłał mi SMS—a.
Ukradkiem spojrzałam na wyświetlacz, okazało się, że miałam rację. Więc go wyciszyłam i wstałam z łóżka, podchodząc do szafy.
Nie zamierzałam się stroić nie wiadomo jak, ale nie chciałam też iść w codziennym, zwykłym t—shircie i dżinsach. Ostatecznie postawiłam na zwykłe szorty i dopasowany, czarny top na ramiączkach. Mimo końca września pogoda była dla nas łaskawa. Choć upałów, które jeszcze niedawno miały miejsce nienawidziłam i w takie dni najchętniej nie wychodziłabym w ogóle z klimatyzowanych pomieszczeń.
— Gotowa? — spytała Victoria, która weszła do pokoju chwilę po tym, gdy wybrałam strój.
— Gotowa, gotowa — odpowiedziałam, lustrując ją wzrokiem. — Wiesz, że to... impreza na studiach, a nie wesele?
Przewróciła oczami, odrzucając swój długi kucyk do tyłu.
— Nie przesadzaj. Poza tym lubię się ładnie ubierać.
Zmrużyłam oczy, próbując sobie przypomnieć, czy widziałam Victorię w czymś takim odkąd ją poznałam. Rzeczywiście dziewczyna najczęściej nosiła ładne, zwiewne sukienki. Jednak to, co wówczas miała na sobie...
— Przebrać się? — pisnęła, chyba zdając sobie sprawę, że to nie do końca dobry wybór.
— No, ja bym się tak nie ubrała. — Zastanowiłam się chwilę. — Chyba że chciałabym zrobić na kimś konkretne wrażenie.
Victoria ostatecznie zmienił ubiór, sama dochodząc do wniosku, że trochę przesadziła, a chwilę przed ósmą już stałyśmy przed domem.
Przed kogoś domem.
— Jesteś pewna, że zostałyśmy zaproszone na tę imprezę? — spytałam, spoglądając na podekscytowaną dziewczynę. — Bo nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jest jedna gorsza rzecz od nie pójścia na pierwszą imprezę na studiach: zostanie z niej wyproszonym.
— Tak, jestem pewna. — Machnęła ręką. — To jest otwarta impreza.
— Otwarta impreza? W kogoś domu?
— Tak! Chodźmy, zapewniam cię, że nie zostaniemy wyproszone. — Pociągnęła mnie za rękę. — Wchodzimy — powiedziała podekscytowana dziewczyna, jakbyśmy miały wchodzić na podrobionych dowodach do klubu. Podobała mi się jej ta dziecięca radość.
Okej, zaufam ci, pomyślałam i ruszyłam za Victorią.
Kiedy obie znalazłyśmy się za płotem, rozejrzałam się dookoła i byłam zdziwiona ilością ludzi. Zdawałam sobie sprawę, że skoro to otwarta impreza i wejść mógł każdy, to ludzi pewnie będzie sporo, ale dopiero za kilka minut była dwudziesta, a ludzi już teraz była masa.
Przecisnęłyśmy się przez kilka osób i od razu podeszłyśmy do ponczu. Nalałyśmy sobie go do czerwonych kubeczków, po czym zaczęłyśmy się ruszać w rytm muzyki.
I po kilkunastu minutach potrafiłam podzielić ludzi na tej imprezie na trzy grupy. Pierwsza, najliczniejsza, robiła to samo co ja i Victoria, czyli tańczyła; druga była tą, która żywo dyskutowała o niewiadomo czym i trzecia, najdziwniejsza i najmniejsza — niewiedząca, co tu robiła. Czyli, jeżeli chodziło o ludzi, impreza studencka od imprezy w liceum nie różniła się niczym.
— Zatańczysz? — spytał mnie jakiś chłopak, gdy po około godzinie usiadłam, żeby odpocząć.
Spojrzałam na niego i oceniłam go jako jednego z tych „bezpiecznych". Ubrany był w niebieską koszulę i zwykłe dżinsy. Jego włosy nieudolnie postawione były na żel, z których kilka kosmyków wypadało.
Już miałam mu odmówić, bo nie miałam ochoty tańczyć z nikim, poza moją współlokatorką, gdy niespodziewanie ona sama dźgnęła mnie pod żebrami i zrobiła minę w stylu: „idź, co masz do stracenia?".
I w zasadzie miała rację, więc dałam mu się porwać w wirze tańca. Tylko dlatego, że był z tych „bezpiecznych".
Rob, jak się okazało, wymiatał, naprawdę wymiatał na parkiecie. Chodziłam na tańce przez pięć lat, a mimo to ciężko było mi czasami dotrzymać mu kroku. Śmiał się z tego razem ze mną, co było dobrym znakiem. Nie był ani gburem i chamem, ani pewnym siebie i swojego oddziaływania na ludzi mężczyzną. No, ale w końcu nasz taniec dobiegł końca (no, dobra, przetańczyliśmy razem kilka piosenek), a ja byłam tak bardzo zmęczona tańczeniem, że postanowiłam chwilę odpocząć z dala od głośnej muzyki. Wybrałam się w głąb jednego z korytarzy, w których już było nieco ciszej. Usiadłam na pierwszym lepszym fotelu i odchyliłam głowę, zaczynając się uśmiechać.
Victoria miała rację, że potrzebowałam się rozerwać. Jednak był jeden problem, o którym dopiero teraz zdałam sobie sprawę. Teraz, odchylając się na fotelu i uśmiechając się do siebie jak idiotka.
Wypiłam za dużo jak na tak małą ilość jedzenia, którą spożyłam w ciągu dnia. Zdecydowanie nie powinnam tyle pić, bo świat coraz bardziej zaczynał mi wirować.
Z zamyślenia wyrwały mnie wibracje w kieszeni szortów. Wyjęłam telefon i widząc, kto do mnie dzwonił, mina mi od razu zrzedła. Już miałam wyciszać telefon, gdy usłyszałam nad uchem głos, który sprawił, że krew zaczęła płynąć mi w żyłach jeszcze szybciej.
— „Nie odbieraj"? Miał być „dłużnik".
1 komentarz
Zmysłowy ogrodnik
Niestety bardzo marna kalka amerykańskich seriali ?
Drugiego scenariusza typu Malibu Beach z pewnościa nie napiszesz...
Kiepskie, bez polotu, bez życia, banalne:
Ale oczywiście sa dużo gorsze opowiadanka na tym portaliku.