Sami zapinamy swoje dłonie w kajdanki, zaklejamy usta, przybijamy gwoździe do nogawek, aby nogi nie mogły poruszyć się bez naszej zgody. Rezygnujemy z marzeń, szans, dróg prowadzących do nowych doświadczeń, szczęścia pędzącego prosto w naszą stronę.
Strach.
Panika.
Obawy związane z rozczarowaniem.
Niechęć.
Wstyd.
Powodów jest mnóstwo, każdy indywidualny, nie muszę wymieniać.
Człowiek to ociężała masa. Masa uczuć, myśli, sprzeczności, przekonań, kłamstw. Diabeł wie, co jeszcze. Większość z nas jest chodzącym nieszczęściem, skrywanym pod wielką, czarną peleryną. Malujemy ją na ożywione kolory. Tylko po to, by nikt nie mógł wychwycić prawdy. Nawet ci najbliżsi. Bestie ubrane w piękne, świecące, kolorowe stroje. Co może być gorszego?
Czy to źle, że mam teraz ochotę na papierosa? Tak, wiem, szybka śmierć, czy jak to tam leciało, ale nawyk sam o sobie przypomina, w każdej sekundzie. Póki miałam dla kogo rezygnować z niedającego spokoju uzależnienia, odmawiałam sobie. A teraz? Nikt nie trzyma mnie za rękę, nie muszę nic.
-Piękne kobiety nie powinny truć się tym świństwem - słyszę obok. Właściciel mądrych, lecz zbędnych dla mnie słów uśmiecha się do mnie, wskazując na papierosa trzymanego w ustach. Kiwam głową, wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Niech sobie pogada.
-A może do tego dążę? Może chcę się truć? - mam ochotę się zaśmiać, ale nieznajomy zatrzymuje się i marszczy czoło. Poprawia szary płaszcz, by po dłuższej chwili westchnąć.
-Niech się pani truje miłością, nie nikotyną. Podobno szybciej działa - przechyla głowę w bok, jakby wyobrażał mnie sobie w jakiejś istniejącej tylko w jego głowie sytuacji. - Miłego dnia - dodaje, spogląda na zegarek i odchodzi w swoją stronę.
Zaciągam się. Sekunda. Znów. Dwie sekundy. Znów.
Czy mnie to odpręża? Sama nie wiem. Nie wiem wielu rzeczy, które dotyczą mnie. Wiem tyle, że w głowie pojawia się pustka, gdy próbuję tam zajrzeć. Jeden Pan zabrał z niej wszystko, razem z walizką i psem.
Pogodziłam się, bo co miałam zrobić?
Biec, paść na kolana, błagać? Nie ratuje się czegoś, co wygasło.
Przywykłam do rozdrapywania starych ran.
Tak łatwo jest kogoś zranić. Strzelić, jak z pistoletu. Słowa to dobre naboje. Wystarczy tylko odpowiednio je dobrać, bądź rzucić coś bez ładu i składu, bez wcześniejszego zastanowienia. Ludzie tak silni, potrafią być wyczuleni tylko na to jedno, niewinne słowo. Siłacz w jednej chwili staje się miękką, niemal płynną gumą. Ugina się pod wpływem wagi jakże okrutnych zdań rzucanych w jego stronę. Potem przeżywa to wewnątrz, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Skoro się uśmiecha i jest w stanie żartować, to jakie on może mieć zmartwienia, prawda? Wielu z nas wysuwa złe wnioski. Tak łatwiej. Prościej. Lżej.
-Pani znów pali? - uśmiecha się, ten inteligenty i intrygujący mężczyzna w szarym płaszczu.
-Miłości nie znajdę, więc pozostaję przy papierosach - spoglądam na moje jarzące się jeszcze szczęście. Słyszę śmiech, czuję spojrzenie czujnych, niebieskich oczu.
-Może zmieni pani zdanie, jeśli wypijemy razem kawę? - propozycja sprawia, że odrywam wzrok od swojej dłoni i przenoszę go na tego śmiałka, który właśnie zaproponował mi randkę.
-Jest pan niezwykle szybki i bezpośredni - mrużę oczy, na co jego śmiech staje się jeszcze głośniejszy i głębszy, wyrwany niemal z jego duszy.
-Uznam to, jako komplement. Niecodziennie je słyszę i nie z takich ust - na ostatnie słowo oblizuję wargi. Intrygujący. Nietypowy.
Zanim odpowiadam na jego propozycję, zauważam, że szuka czegoś w kieszeni. Po chwili wyciąga paczkę papierosów a moje oczy robią się wielkie, jak spodki.
-Życzy pani sobie kolejną dawkę przybliżającą do tego, co nieuniknione? - pyta, po czym bierze kolejnego dla siebie.
Dodaj komentarz