[05] Nie jestem twoja

Przez jeszcze chwilę analizowałam w głowie sprawę kluczyków: może jednak mi je oddał, a ja, jako urodzona gapa, położyłam je w innym niż zwykle miejscu i zwyczajnie o nich zapomniałam? To było możliwe, jeśli brało się pod uwagę mój roztrzepany charakter, ale naprawdę nie mogłam sobie przypomnieć momentu oddawania kluczy. Byłam wtedy szczęśliwa, że w ogóle dotarłam do domu i nieco podłamana przez okropny dzień oraz faceta, którego nie mogłam mieć. Głupie, ale w ogóle nie pomyślałam, by odebrać od niego moje kluczyki. Głupia, głupia Vanessa. A on? Też ma sklerozę na potęgę? Złapałam za telefon, gotowa zadzwonić do firmy holowniczej i przedstawić barwną opowieść o ich jakże wykwalifikowanym i profesjonalnym pracowniku, gdy nagle coś mnie powstrzymało. Mój palec zawisł nad klawiaturą, a ja zaczęłam intensywnie rozmyślać.  
Czy istniała możliwość, że ten chłopak zrobił to specjalnie? Udał, że zapomniał oddać mi moich kluczyków, żebym do niego zadzwoniła i żeby był pretekst do kolejnego spotkania? Natychmiast skarciłam się w myślach za moją głupotę. To była niedorzeczna hipoteza, która kompletnie nie miała sensu. Facet praktycznie cały czas się ze mnie nabijał i nie wyglądało na to, żeby był mną zainteresowany. Poza tym, miał dziewczynę. Nie miał powodów, żeby nie oddawać mi kluczyków. Naoglądałam się za dużo romansów. A jednak… coś nie pozwalało mi odejść od tej myśli. Przypomniałam sobie, jak się ze mną pożegnał.  

Stałam w miejscu i przyglądałam mu się. Odwrócił się jeszcze do mnie na chwilę.  
- Do zobaczenia, Vanessa – powiedział ciepło, po czym wskoczył do środka samochodu i zniknął mi z oczu.

"Do zobaczenia, Vanessa” – trzy niewinne słowa, które teraz spowodowały ogromny huk w mojej głowie. Nikt nie mówi w takich sytuacjach "do zobaczenia”. Jakie jest prawdopodobieństwo, że znowu spotkasz tego samego człowieka? Na matematyce i prawdopodobieństwie się nie znałam, ale tutaj raczej było ono bardzo małe. Usługa wykonana, do widzenia, więcej się nie widzimy – tak to wygląda. Kto normalny żegna się z nieznajomym człowiekiem słowami "do zobaczenia”? Przymknęłam oczy i przypomniałam sobie ton jego głosu, gdy to mówił. Powiedział to bez żadnej ironii, ciepło, tak, że przez ułamek sekundy byłam pewna, że naprawdę znowu się spotkamy. Teraz moja hipoteza miała większy sens, lecz wciąż nie byłam co do niej przekonana. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, na którym widniał numery firmy holowniczej. Szybko zablokowałam ekran i zrobił się czarny. Nie miałam ochoty tam dzwonić. Nie chciałam skarżyć. Wstąpiła we mnie bardzo głupia, ale dość silna nadzieja, że może to wszystko nie było czystym przypadkiem i że ten chłopak miał w tym jakąś intencję. Może jednak chciał mnie poznać, zobaczyć jeszcze raz. Nie wiedziałam, ale postanowiłam zaryzykować. Wyczuwałam w tej sytuacji coś bardzo dziwnego i nie mogłam się oprzeć pokusie. Musiałam wziąć udział w tej nietypowej grze.
Natychmiast poczułam nerwowe ssanie w żołądku – nerwowe, ale też przyjemne. Na razie nakazałam sobie spokój. Dokończyłam pakowanie i sprawdziłam, o której godzinie mam najbliższy autobus. Nie miałam innego wyjścia – nie mogłam pożyczyć samochodów od rodziców, bo pojechali nimi do pracy. Ale może to nie było takie złe – będę miała czas sobie wszystko przemyśleć. Nagle dużo się zadziało w moim życiu.  
Wysłałam sms-y do rodziców, że wracam na drugą rozmowę, a potem to samo napisałam Emmie na messengerze. Nie wtajemniczyłam jej jednak w całą tajemniczą sprawę z brakiem kluczyków. Nie chciałam, by pomyślała, że liczę na zbyt wiele – zwłaszcza, gdy wszystko się wyjaśni i być może okaże się, że nie było w tym żadnej intrygi, jedynie chłopak też miał sklerozę. Była moją przyjaciółką, najlepszą, ale mimo wszystko jeszcze przez parę godzin chciałam zachować to dla siebie. Wstydziłam się mojej nadziei, że może tylko sobie to wszystko uroiłam.  
Najbliższy autobus odjeżdżał za pół godziny, dlatego rozkazałam sobie przestać myśleć, tylko wziąć się w garść. Chwyciłam torbę, która na szczęście miała rączkę, więc nie musiałam jej targać na ręce; zgarnęłam klucze od domu, wepchnęłam w kieszeń torby podręcznej wodę i batona i ruszyłam. Było ciepło, ale dzielnie kroczyłam w stronę przystanku autobusowego – na szczęście nie był aż tak daleko. Plusem było to, że jeśli autobus się zepsuje, to już nie będzie mój problem i nie ja będę musiała wzywać pomoc.  
Dotarłam na przystanek nieco zasapana i spocona, ale i tak czułam, że tym razem rozmowa pójdzie mi lepiej. Zostałam naładowana pozytywną energią – oraz winem – i jutro nie zamierzałam już dać plamy. Baton zaczął mi się topić, więc szybko odwinęłam go z papierka i zaczęłam jeść. Czekając na autobus, zaczęłam się zastanawiać, co powiem na rozmowie. Zaraz jednak przypomniało mi się, że mam jeszcze telefon do wykonania i zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałam, o czym tu myśleć i co było ważniejsze. Popiłam batona wodą i akurat podjechał autobus. Kupiłam bilet i usadowiłam się tam, gdzie lubiłam najbardziej – na samym końcu. Usiadłam z ulgą i położyłam obie torby na siedzeniu obok. Słońce przyjemnie grzało przez szybę. Krajobraz za oknem zaczął się przesuwać, gdy autobus ruszył. Włożyłam w uszy słuchawki i przymknęłam oczy.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy zasnęłam. Poderwałam się do góry, przerażona, że przegapiłam swój przystanek. Na szczęście krajobraz za oknem wciąż wyglądał znajomo, a gdy zerknęłam na telefon, okazało się, że minęło tylko czterdzieści minut. Przez chwilę czułam jeszcze zaspanie i zdezorientowanie, ale po paru minutach się rozbudziłam. Znów pomyślałam o telefonie, który mam do wykonania i ponownie żołądek mi się zacisnął. Czy dam radę to zrobić? Znając siebie, będę się jąkała i zapomnę języka w buzi. I co mu właściwie powiem? "Hej, to ja, Vanessa. Ta, której nie oddałeś kluczy od samochodu”?  
Beznadzieja.
Włączyłam muzykę i starałam się o tym nie myśleć. Zanim się spostrzegłam, autobus zatoczył się na mój przystanek. Wysiadłam. Słońce prażyło mocno, dlatego szłam szybkim krokiem, aby jak najszybciej znaleźć się w chłodnym mieszkaniu, zjeść coś i wykonać ten przeklęty telefon. Gdy tylko otworzyłam drzwi od pokoju, opadłam na łóżko i przez chwilę się nie ruszałam. Serce biło mi mocno, tak jakbym miała dzwonić do prezydenta. Wiedziałam, że odwlekanie tego nie ma sensu, dlatego wyciągnęłam telefon i kliknęłam na ostatnie połączenia. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie klikać. Nie było sensu dzwonić do firmy holowniczej – i tak nie podaliby mi numeru tego faceta. Zresztą, jak miałabym o to poprosić? Nawet nie znałam jego imienia! Mój wzrok przykuł jednak kolejny nieznajomy numer i przypomniałam sobie, że przecież on sam do mnie dzwonił ze swojej komórki, gdy do mnie jechał. O, jak dobrze! Momentalnie przypomniałam sobie też jego tapetę i zazgrzytałam zębami ze złości. Moja nadzieja natychmiast opadła. Trudno – przeznaczenie czy przypadek, musiałam odzyskać kluczyki.  
Podniosłam się do pozycji siedzącej, wygładziłam koszulkę i kliknęłam na numer, powtarzając sobie w myślach, żebym się uspokoiła. Moje galopujące serce zaczynało mnie irytować.  
Usłyszałam sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty… już miałam się rozłączać, gdy nagle usłyszałam:
- Tak, słucham?
Nie było wątpliwości, że to był on. Znowu ten nieco ochrypły i seksowny głos – miałam wrażenie, że minęły całe wieki, zanim go ostatnio słyszałam. Nagle znowu dopadły mnie wątpliwości. Jak miałam się przedstawić? Jak miałam zacząć tę rozmowę? Do licha, gdyby chociaż podał mi swoje imię!
- Cześć – powiedziałam w końcu nerwowym tonem, porzucając wszelkie formalności. W końcu on też nie mówił do mnie na "pani”. – Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Odholowywałeś mój samochód dwa dni temu. Z tej strony Vanessa.
- Pamiętam – usłyszałam i serce zatrzepotało mi z radości. Spokój, nakazałam sobie. – Pęknięta opona, prawda?
- Tak – przytaknęłam, ciesząc się w duchu, że tak dobrze mnie zapamiętał i jednocześnie czując się, jakby "pęknięta opona” była moją nową ksywką. – I właśnie w tej sprawie dzwonię. To znaczy, nie opony, samochodu.
Idiotko, zrugałam się w myślach. Masz być filologiem, a gadasz jak połamana!
- To znaczy? – spytał, a ja miałam wrażenie, że powstrzymywał się od śmiechu.  
- Mam wrażenie, że zapomniałeś oddać mi kluczy – wyplułam z siebie te magiczne słowa, zaciskając kciuki tak, że aż palce mi zbielały. – To znaczy, jest oczywiście możliwość, że położyłam je gdzie indziej i o nich zapomniałam. Nie twierdzę, że nie. Ale gdybyś jednak mógł to sprawdzić i mnie uświadomić…
- Poczekaj, sprawdzę – przerwał mi i znowu usłyszałam w jego tonie rozbawienie. W tle coś zaszurało. Miałam jednak dziwne wrażenie, że się ze mną zgrywa. Czyżby naprawdę zrobił to celowo? – Tak, rzeczywiście. Nie oddałem ci tych kluczy. Przepraszam. Dzwoniłaś już do firmy?
- Nie, a powinnam? – spytałam, zastanawiając się, czy faktycznie zapomniał mi je oddać, czy tylko gra zapominalskiego. – Pomyślałam, że najpierw zadzwonię do ciebie.
- Cieszę się. W takim razie jeszcze raz cię przepraszam.
- W porządku – odparłam podejrzliwie. Wcale nie brzmiał, jakby było mu przykro. Jego głos brzmiał… jakby był zadowolony. Z siebie. – No więc… mogę odzyskać kluczyki?
Zaśmiał się, a mnie przebiegły ciarki na całym ciele.
- Pewnie. Kiedy masz czas?
- Dzisiaj? – zaryzykowałam.
- Dziś nie mogę. Mam plany do późna. A jutro?
Plany z Laurą?, miałam ochotę zapytać, ale ugryzłam się w język.
- Jutro idę na rozmowę kwalifikacyjną, a później wracam do domu.
- O której masz rozmowę?
- O dwunastej.
- A gdzie?
- W hotelu Stewart – odpowiedziałam, czując się jak na spowiedzi.
- To idealnie się składa. Będę tam około pierwszej. Mogłabyś na mnie zaczekać? Tym razem oddam ci kluczyki, obiecuję.
- W porządku – odparłam, czując, że to wszystko jest strasznie dziwne. – W takim razie do zobaczenia.
Rozłączając się, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że właśnie pakuję się w coś, co zostawi mnie całą w bólu i złamie mi serce. Ale nie byłam w stanie z tego zrezygnować.
I, do diabła, dalej nie znałam jego imienia!
***
Tym razem wstałam już o ósmej, by zostawić sobie cztery godziny na ewentualne kłopoty. Nie wyspałam się, bo pół nocy rozmyślałam o tym, że znowu spotkam tego chłopaka i czy tym razem to już faktycznie będzie ostatni raz, czy może znowu zakończy rozmowę tym dziwnym i tajemniczym "do zobaczenia”. Nagle kwestia otrzymania posady zeszła na dalszy plan. Może i nie powinnam tak myśleć – w końcu praca była ważniejsza od facetów – ale nie mogłam inaczej. Nie wytrzymałam i w nocy napisałam Emmie, że chłopak nie oddał mi kluczyków i że spotykam się z nim w hotelu po rozmowie. W odpowiedzi wysłała zszokowane buźki i wykrzykniki. Sama też się tak czułam.
Dla odmiany, nagle czułam, że dzisiaj nic nie pójdzie źle. Spokojnie wypiłam kawę i zjadłam kanapki. Wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż, wyprostowałam włosy i wpięłam w uszy kolczyki. Następnie założyłam przygotowaną wcześniej szarą sukienkę z krótkim rękawkiem. Nie uśmiechało mi się zakładanie rajstop, zwłaszcza, że pogoda za oknem wyglądała na dość ciepłą, ale chciałam wyglądać tak, jak należy. Byłam gotowa o wpół do dziesiątej. Wyszłam z bloku i spokojnym krokiem zaczęłam iść w stronę hotelu, pilnując, aby się nie zgubić. Tym razem nie groziło mi spóźnienie – miałam jeszcze kupę czasu. I rzeczywiście, gdy dotarłam na miejsce, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zdecydowałam się na wstąpienie do paru sklepów. W Sephorze kupiłam nowe perfumy – coś mi się w końcu należało za te ostatnie trudy. Psiknęłam się nimi i gdy do moich nozdrzy dotarł ten piękny zapach, automatycznie poczułam się lepiej. Lubiłam perfumy. Były świetnym afrodyzjakiem. Wstąpiłam też do pobliskiego parku i pochodziłam po zielonych alejkach, wyłożonych małymi kamyczkami. Gdy było wpół do dwunastej, wróciłam do hotelu i po raz drugi zakomunikowałam recepcjonistce, że czekam na rozmowę. Spojrzała się na mnie dziwnie, ale wskazała mi miejsce. Usiadłam i czekałam.
Po dwudziestu minutach w holu pojawił się ten sam pan, który rozmawiał ze mną dwa dni temu – nieco starszy, z włosami przyprószonymi siwizną, z dobrotliwym uśmiechem. Skinął na mnie głową i po raz drugi poszłam za nim do gabinetu, ciesząc się, że tym razem chociaż wyglądam jak człowiek.
- Proszę usiąść. – Wskazał mi krzesło, a sam zasiadł za biurkiem. Złączył ze sobą czubki palców i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. – Pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że dzisiejszy dzień obchodzi się z panią nieco lepiej.
Poczułam, jak policzki mi się czerwienią, ale facet miał rację, nie należało zaprzeczać – przynajmniej wyraził to w ładny sposób.
- Tak – przytaknęłam. – Przedwczoraj nie byłam w najlepszej formie.
- Cieszy mnie fakt, że dzisiaj jest lepiej. Pani Vanesso, musi pani wiedzieć, że rzadko wzywam ludzi na drugą rozmowę. – Odchylił się nieco do tyłu na bujanym fotelu, dalej się we mnie wpatrując. – Ale pani wydaje się być miłą i kompetentną osobą, pełną energii. Szukam na to stanowisko osoby, która będzie samą swoją osobowością zachęcała klientów do przebywania w hotelu, a nie do szybszego wymeldowywania się. Rozumie pani?
- Rozumiem – przytaknęłam. – Zawsze się wyczuje uprzejmość na siłę.
- O to mi chodzi! Potrzebuję kogoś, kto nie będzie się uśmiechał tylko, kiedy dostanie wypłatę. A pani, panno Johnson, chyba lubi chodzić z uśmiechem na twarzy?
Gdy tylko nie patrzę na wagę, pokazującą, jak bardzo za dużo mnie jest.
- Tak przypuszczam – powiedziałam, na dowód lekko się uśmiechając. Ten człowiek był taki życiowy, taki miły. Nadzieja ponownie zaczęła we mnie kiełkować.  
- W takim razie przekonajmy się, czy tak jest naprawdę. Jutro moja asystentka prześle pani grafik. Od kiedy może pani zacząć?
Dopiero po chwili zrozumiałam sens tego pytania.
- Naprawdę jestem przyjęta? – spytałam ze zdumieniem, zastanawiając się równocześnie, czy właśnie nie rujnuję podjętej przez mojego nowego szefa decyzji.  
- O tak. – Pokiwał energicznie głową.
- Mogę zaczynać w każdej chwili! – odparłam szybko, uśmiechając się szeroko. Udało mi się! Naprawdę mi się udało! Nie musiałam udawać uśmiechu. Był niewymuszony od ucha do ucha.
***
Nogi się pode mną uginały, gdy podążyłam do toalety. Miałam ochotę krzyczeć na cały hotel, że mi się udało, mimo fatalnego startu. Dopiero po paru chwilach przypomniałam sobie, że zaraz mam tu spotkanie. Zerknęłam szybko na zegarek. Do trzynastej zostało piętnaście minut. Spojrzałam na swoje odbicie. Tym razem mnie nie zawiodło – wyglądałam dobrze. Psiknęłam się jeszcze raz perfumami, dla pewności, i wyszłam. Idąc do holu, byłam przygotowana na piętnaście minut oczekiwania – na pewno się nie spodziewałam tego, że on już będzie czekał, rozpostarty na kanapie niczym król. Aż zapowietrzyłam się wdychanym powietrzem, co niestety usłyszał. Spojrzał na mnie znad telefonu.
Podeszłam do niego, czując, że mam miękkie nogi.
- Cześć – powiedziałam. Wstał i zmierzył mnie wzrokiem. Nie byłam pewna, czy pozytywnym.
- Cześć – odparł. – Jak poszła rozmowa?
- Świetnie – powiedziałam, mimo woli znowu się uśmiechając. – Dostałam pracę.
Tym razem to ja zmierzyłam go wzrokiem. Miał na sobie białą koszulę z podwiniętymi rękawami i granatowe spodnie. Był świeżo ogolony, a brązowe włosy miał ułożone w świetny sposób. Tym razem dostrzegłam kolor jego oczu – szarozielony. Powalający. Cholera.
- To świetnie – odpowiedział, uśmiechając się do mnie. Wyciągnął coś z kieszeni i podał mi. – Proszę. I jeszcze raz przepraszam.
Wzięłam moje kluczyki, czując się odrobinę zawiedziona, że od razu przeszedł do konkretów. To oznaczało, że nasze spotkanie za chwilę się skończy. Poczułam determinację, by je pociągnąć choć odrobinę.
- Wybaczam – powiedziałam. – Gdzie się wybierasz, tak wystrojony?  
Natychmiast poczułam się głupio. Takie pytanie należało raczej do relacji znajomy-znajomy. Po co pytałam nieznajomego człowieka, gdzie się wybierał? Może nigdzie? Może po prostu lubił się ubrać elegancko w środku dnia? Boże, byłam bezdennie głupia.
Ale on uśmiechnął się tylko i powiedział:
- Jem duży rodzinny obiad w tym hotelu, dlatego świetnie się złożyło, że tu byłaś.
- Och – oklapłam. To dlatego tu był. Wcale nie przyjechał tu specjalnie, by oddać mi kluczyki. Po prostu durne zrządzenie losu. – W takim razie, życzę smacznego obiadu.
- Dziękuję. – Przechylił lekko głowę w bok, po czym minął mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Owionął mnie zapach jego perfum. Diabelnie kuszący. Może to one to spowodowały – a może po prostu to, że doprowadzało mnie do szału ciągłe myślenie o nim w formie bezosobowej – niemniej jednak, odwróciłam się i zawołałam za nim:
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię, kradnący ludziom kluczyki człowieku?
Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę, dalej mając na twarzy ten przeklęty uśmieszek.
- Sebastian. Możesz tak zapisać mój numer w telefonie.
I odszedł, zostawiając mnie z rumieńcami na policzkach, dziwną radością kiełkującą w środku i dzikim galopem serca.
Tym razem nie miałam nic przeciwko temu – niech galopuje. Niech galopuje z powodu tego szalonego, intrygującego człowieka.



Brak czasu, tak baaaaardzo brak czasu!

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3298 słów i 18427 znaków, zaktualizowała 22 maj 2017.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Black

    Właśnie brak czasu, ktoś mógłby go trochę pożyczyć:D Ale część jest i to nie byle jaka, brawo candy <3

    24 maj 2017

  • Użytkownik candy

    @Black <3 <3

    24 maj 2017

  • Użytkownik ...

    Skubany ma dobra taktykę.

    22 maj 2017

  • Użytkownik candy

    @... haha :D nie da się ukryć :)

    22 maj 2017