[0] Nie jestem twoja

Może nie byłam jeszcze w kwiecie wieku, ale miałam dziwne wrażenie, że dzisiaj był najgorszy dzień mojego życia. A przecież chciałam dobrze.
Po pierwszym roku studiów postanowiłam znaleźć sobie jakąś pracę. Stwierdziłam, że skoro już wdrożyłam się w studencki rytm, dam radę połączyć naukę z pracą. Wieczne poleganie na rodzicach w kwestii finansowej stało się nieco uciążliwe – zwłaszcza że często kupowałam więcej niż powinnam, jedzenia bądź kosmetyków. Już w pierwszym tygodniu wakacji, kiedy ochłonęłam z dumy, że udało mi się zaliczyć pierwszy rok – kosztem snu oraz niemożliwości funkcjonowania bez kawy, ale jednak – zdecydowałam się posadzić swoją szanowną czteroliterową na krześle i zacząć szukać ofert pracy dogodnych dla studentów. Wolałam zacząć już teraz, bo wiedziałam, że poszukiwania mogą nie pójść tak kolorowo, jak bym tego chciała. Miałam rację. Sama nie wiedziałam, czego konkretnie szukać, a było wiele czynników, które od razu dyskwalifikowały mnie jako potencjalnego pracownika. Albo byłam za młoda albo nie miałam wystarczającego wykształcenia. Tutaj płaca za mała, tutaj niedogodne godziny pracy. Miałam ograniczone możliwości również przez dobór lokalizacji – chciałam znaleźć coś, co w miarę możliwości byłoby blisko mojego mieszkania i uczelni. Nie uśmiechało mi się za każdym razem latać na drugi koniec miasta i z powrotem, zwłaszcza że nie miałam nawet krztyny orientacji w terenie. Ale przecież musiała istnieć jakaś praca, której wynagrodzenie nie będzie powodem płaczu bądź tragicznego śmiechu, która będzie w miarę blisko mnie i która pozwoli mi czasem kupić sobie jakiś kosmetyk, którego nagle bardzo potrzebuję.
Godzinę później nie byłam już tego taka pewna, kiedy nagle… znalazłam. Choć nie była to robota moich marzeń, po dłuższej analizie stwierdziłam, że się nada. Praca recepcjonistki w hotelu – to nie mogło być tragiczne. Nie wymagało specjalnych doświadczeń życiowych, a jedynie w miarę szybkiej organizacji, uprzejmości i ogólnej sztuki rozmawiania z ludźmi z uśmiechem na ustach, nawet wtedy, gdy doprowadzają nas do szału. A przecież ja byłam ucieleśnieniem optymizmu i dobrych chęci. Co mogło pójść nie tak?
Odpowiedź: wszystko. Jak Boga kocham, wszystko.
Wstałam podenerwowana, bo taka już była moja natura – denerwowałam się wszystkim. Ssało mnie w żołądku, ale wmusiłam w siebie porcję owsianki, bo na nic innego nie miałam ochoty. Na miejsce zamierzałam pójść pieszo – to tylko kilka kilometrów, a w końcu mamy lato. Zresztą trochę ruchu zawsze się przyda. Nie byłam szczupła, gruba też nie, ale jednak do mojej idealnej wagi jeszcze trochę mi brakowało. Tak więc zamierzałam się przejść – do momentu, gdy wyjrzałam za okno i zobaczyłam granatowe niebo, niemal czarne. Głośno przeklęłam. Było tylko kwestią czasu, gdy zacznie padać, tak więc marsz stanowczo odpadał. Miałam do wyboru komunikację miejską lub samochód. Przez chwilę rozważałam pierwszą opcję, ale po chwili również i ją odrzuciłam. Nie miałam biletu, a w portfelu brakowało mi drobnych, mogą być korki, może się spóźnić, reasumując – wszystko na moją niekorzyść. Pozostał mi samochód. Moje małe, ale wygodne autko stało zaparkowane przed budynkiem – i, o ile dobrze pamiętałam, było zatankowane, co znacznie ułatwiało sprawę. No dobrze, więc kwestię dotarcia na miejsce miałam już załatwioną.  
Wrzuciłam miskę po owsiance do zlewu – trochę za mocno, ale na szczęście się nie potłukła – i przeszłam do pokoju, by uprasować ubrania. Oczywiście mogłam to zrobić wczoraj wieczorem, ale zwyczajnie mi się nie chciało, więc jedynie wyjęłam je z szafy i położyłam na krześle, by przypadkiem ich nie przeoczyć. Podłączyłam żelazko do kontaktu i czekałam, aż się nagrzeje, stukając niecierpliwie nogą o podłogę. W myślach wciąż powtarzałam sobie, co mam odpowiadać na ewentualne pytania, choć znałam siebie za dobrze, by myśleć, że faktycznie powiem to, co sobie zaplanowałam. Do rzeczywistości przywróciło mnie ciche pyknięcie żelazka, oznaczające, że było już gotowe do pracy. Szybko je złapałam i przyłożyłam do białej bluzki. Niestety, zrobiłam to zbyt szybko – nie zdążyłam zdjąć mojej drugiej ręki z deski do prasowania i otarłam o nią gorące żelazko. Natychmiast krzyknęłam z bólu i odstawiłam je, ale było za późno – ręka paliła mnie żywym ogniem. Pobiegłam szybko do kuchni i odkręciłam kran, ustawiając wodę na zimną. Zalała mnie fala ulgi, gdy poczułam chłód na oparzonej skórze, ale nie mogłam stać tam w nieskończoność. Czas mi uciekał, a w dodatku zostawiłam gorące żelazko. Z żalem zakręciłam wodę i wróciłam do pokoju. Starałam się uprasować bluzkę jak najszybciej, przez co oczywiście musiałam robić to dwa razy, bo wszędzie dalej widziałam niedociągnięcia. Potem było jeszcze gorzej – zauważyłam plamę na spódnicy. Nie była duża, ale mimo wszystko musiałam pobiec do łazienki i ją zetrzeć. Zamoczyłam więcej materiału niż chciałam, dlatego przez kolejne parę minut stałam z suszarką i suszyłam mokry kawałek. Potem było tylko gorzej – przedziurawiłam parę rajstop, przy tuszowaniu rzęs dźgnęłam się w oko, w dodatku moje włosy postanowiły, że akurat dziś będą wyglądać źle. Biegałam po mieszkaniu od jednego pomieszczenia do drugiego, starając się nie wywalić i co chwila zerkałam na zegarek. Umalowałam jeszcze usta ciemnoróżową szminką – nie za mocno, ale na tyle, by je podkreślić – złapałam klucze, torebkę, żakiet i mogłam wychodzić. Dopiero na dole zdałam sobie sprawę, że zapomniałam parasolki. Spojrzałam przez okno z nadzieją, że jeszcze nie zdążyło się rozpadać, ale pogoda nigdy nie była moją przyjaciółką. Lało jak z cebra, a do samochodu miałam dobre kilkaset metrów. Trudno. Z cukru nie jestem, woda mi niestraszna!
Otworzyłam drzwi od klatki, gotowa wyskoczyć z budynku zdecydowanym i szybkim ruchem… kiedy ktoś równie szybko chciał do niej wskoczyć. Z impetem zderzyłam się z dziewczyną, która w ręce trzymała kubek kawy. Przy zderzeniu nakrętka zeskoczyła z kubka, a jego zawartość wylądowała na mojej śnieżnobiałej bluzce. Dziewczyna zaczęła mamrotać pospieszne przeprosiny, ale mi mimo wszystko włączyły się nerwy. Gdy gorący napój przesiąkał przez moją białą bluzkę, czułam, jak ulatuje moje pozytywne nastawienie. To był jakiś koszmar. Nie miałam innej bluzki i nie miałam też czasu, by gruntownie wyczyścić tę, którą miałam na sobie. Stałam w milczeniu, a dziewczyna, która na mnie wpadła, zasłoniła usta w geście przerażenia.
- Przepraszam panią! – jęknęła, rozszerzając oczy i wpatrując się w ciemną plamę na białym materiale. Ja sama wolałam na nią nie patrzeć. Zerknęłam na spanikowaną dziewczynę. Wyglądała na jakieś szesnaście, może siedemnaście lat, więc nie była dużo młodsza ode mnie, a jednak zwróciła się do mnie per "pani”. Czy wyglądałam już tak staro?  
- Nic się nie stało… - westchnęłam ciężko, ale nawet ja słyszałam znużenie w swoim głosie. – Każdemu mogło się zdarzyć.
Ale oczywiście zdarzyło się to akurat mnie. Choć było mi okropnie duszno, zarzuciłam na siebie żakiet. Udało się, plama zakryta. Teraz już musiałam tylko nie zdejmować żakietu, bez względu na to, jak gorąco mi będzie.  
Czym prędzej wybiegłam na zewnątrz, nie chcieć już dłużej patrzeć na zażenowanie dziewczyny. Ciężkie krople wody natychmiast zaczęły przesiąkać przez moje ubrania, a moje włosy błagały o suszarkę. Schyliłam głowę i biegłam do samochodu, starając się przy tym nie wywalić, jednocześnie szukając w torbie kluczyków. Udało się, znalazłam. Szybko otworzyłam samochód i wsiadłam do środka, mocząc przy okazji cały fotel. Szybko sprawdziłam w lusterku, czy makijaż nie spłynął mi razem z poczuciem godności. Na szczęście nie wyglądałam tragicznie, jedynie ciuchy miałam przemoczone, ale miałam nadzieję, że ogrzewanie szybko to załatwi.
Wsadziłam kluczyki w stacyjkę i przekręciłam. Samochód zakasłał, po czym umilkł. Wytrzeszczyłam oczy, tak jakby kierownica właśnie powiedziała mi coś bardzo brzydkiego.  
- Nie, proszę, tylko nie dzisiaj! – wycedziłam błagalnie przez zaciśnięte zęby. Przekręciłam kluczyk jeszcze raz. Samochód ponownie zakasłał, ale brzmiało to jak zawodzenie umierającej świni, więc dałam za wygraną. Ze złością rąbnęłam w kierownicę, ale uzyskałam tylko to, że zatrąbiłam i odstraszyłam ptaki z pobliskiego drzewa.
- Cholera! – mruknęłam, godząc się z faktem, że samochodem już nigdzie nie pojadę. Musiałam szybko biec do autobusu. Oczywiście mogłabym wezwać taksówkę, ale za to zapłaciłabym dużo więcej, a nie uśmiechało mi się wydawać kolejnych pieniędzy, zanim zdążę zarobić następne. Czym prędzej wysiadłam z samochodu i już nawet nie zważając na przybierający na sile deszcz, popędziłam na najbliższy przystanek. Akurat podjechał autobus. Czym prędzej wsiadłam tylnym wejściem i z westchnieniem ulgi opadłam na siedzenie. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie mam przecież biletu. Droga do stanowiska kierowcy była daleka, a przede mną było bardzo dużo ludzi. Ale przecież miałam do przejechania tylko parę minut. Czy stanie się coś strasznego, jak ten jeden jedyny raz przejadę się bez biletu? Odpokutuję to w kościele. Pozostało mi się tylko modlić, żeby nie natknąć się na kanara.  
Nadzieja jednak umiera ostatnia – moja umarła w momencie, gdy zobaczyłam starszego niskiego mężczyznę z przypiętym identyfikatorem, który podchodził po kolei do każdej osoby. Oczywiście. Natychmiast włączyły mi się nerwy i nie wiedziałam, co mam robić. Kłamać? Uciekać? Wybuchnąć płaczem? Było mi nieznośnie gorąco w żakiecie i wprost marzyłam, żeby go zdjąć, ale wiedziałam, że będę się wstydzić, chodząc przy ludziach z ogromną plamą kawy. Nie chciałam robić z siebie jeszcze większej wariatki, na jaką zapewne wyglądałam – nerwowy wzrok, mokre ubrania, rozczochrane włosy, cosekundowe zerkanie na zegarek. Już nie wiedziałam, o co mam się martwić – czy o to, czy zdążę na rozmowę, czy zaraz dostanę mandat, a może czy w ogóle zdołam potem wrócić do rodzinnego domu, skoro samochód też robił mi na złość i nie chciał działać? Ponownie zerknęłam na zegarek. Do rozmowy zostało już tylko dwadzieścia minut.
- Przepraszam – usłyszałam nad głową i zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Podniosłam wzrok na pana, który stał przede mną i patrzył na mnie ze zniecierpliwieniem. – Mogę zobaczyć pani bilet?
Raz kozie śmierć, pomyślałam. Mój "plan” był żałosny, ale nie widziałam innego wyjścia.
- Przecież już przed chwilą panu pokazywałam – odezwałam się tonem "jak-może-pan-tego-nie-pamiętać”. Na twarzy mężczyzny pojawiła się lekka konsternacja.
- Nie sądzę – odparł, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
Ok, z tym mi się nie uda. Postanowiłam postawić na szczerość.
- Przepraszam – powiedziałam, kurcząc się w sobie. – Nie mam biletu. Nie zdążyłam kupić. Mam zaraz rozmowę kwalifikacyjną i miałam jechać samochodem, ale on nie odpalił i… - Kończył mi się oddech, a pan dalej przyglądał mi się z lekkim zdziwieniem. Nagle na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
- I w dodatku oblała się pani kawą? – dodał i wskazał na moją bluzkę.
- Co? – W przerażeniu zerknęłam na siebie. Żakiet rozpiął się i odrobinę przesunął, pokazując całemu światu schnącą już plamę. Z westchnieniem pomyślałam, że ta bluzka już będzie do wyrzucenia… albo ścierania kurzów. – Mam fatalny dzień. Bardzo pana przepraszam za to kłamstwo. I za brak biletu.
Ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, pan nagle poklepał mnie lekko po dłoni.
- Rozumiem panią. Nie dam pani mandatu, by jeszcze bardziej pani nie dobijać. Ale następnym razem proszę się jednak zaopatrzyć w bilet, dobrze? Albo chociaż naładować akumulator w samochodzie – mrugnął do mnie i odszedł, a ja siedziałam oniemiała. Na mojej twarzy wykwitł lekki uśmiech. Ten pan na chwilę stał się błogosławieństwem w tym okropnym dniu. Jak miło było spotkać takiego człowieka, który rozumiał pewne sytuacje.  
Tak się zamyśliłam, że prawie już przegapiłam swój przystanek. Wyskoczyłam gwałtownie z autobusu jak pijany olimpijczyk, ale jakoś zdołałam się utrzymać na nogach. Pospiesznie odszukałam w Google Maps cel mojej podróży. Jedynie kilkanaście kroków dzieliło mnie od hotelu, ale zostało mi tylko pięć minut, więc puściłam się biegiem. Na szczęście przestało padać, ale i tak czułam, że wyglądam jak nieopierzony ptak. Poświęciłam chwilę na przejrzenie się w witrynie sklepowej, która zniekształcała moje odbicie, ale może to i lepiej. Włączyłam przednią kamerkę w telefonie i upewniłam się, że szminka dalej trzymała się na moich ustach, a nie gdzie indziej. Wygładziłam ubrania, zapięłam żakiet i starając się wyglądać jak gdyby nigdy nic, wkroczyłam do hotelu. Pani zza lady zerknęła na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedziała.
- Dzień dobry – powiedziałam pogodnie. – Ja na rozmowę kwalifikacyjną. Nazywam się Vanessa Johnson.  
Od razu wskazano mi drogę, więc poszłam szerokim korytarzem, zbierając w sobie wszystkie siły. Niech ta komedia się rozpocznie.  



Powracam!!!:) razem z moim kolegą kopnęliśmy się dziś mentalnie w tyłki, by się zmotywować do bycia produktywnym, tak więc narodził się rozdział! Dajcie mi znać, co sądzicie ;) aha, tytuł powstał dosłownie przed chwilą i może się jeszcze zmienić, jakby co. Tak więc, jest tu kto jeszcze?! :D

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2520 słów i 14171 znaków, zaktualizowała 12 kwi 2017.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Lolitkaa1

    Całe opowiadanie jest kontynuacją innego? Czy coś źle interpretuje? :D

    13 kwi 2017

  • candy

    @Lolitkaa1 niee, to jest osobne! strona źle zaznacza :(

    13 kwi 2017

  • Lolitkaa1

    @candy  czekam na kolejną, bardzo fajnie się zaczyna :D

    13 kwi 2017

  • candy

    @Lolitkaa1 <3

    13 kwi 2017

  • Lolisss

    Pierwsze opowiadanie i juz sie nie moge kolejnych doczekać :D mam nadzieje ze szybko dodasz kolejna ale cos sie wydarzy ! :)

    12 kwi 2017

  • candy

    @Lolisss  dziękuję! <3 już się podzieje :D

    12 kwi 2017

  • Black

    Jestem :D Miłe zaskoczenie na zakończenie tak paskudnego dnia :) Zapowiada się ciekawie, ale czuję pewien niedosyt... Czekam na więcej <3

    11 kwi 2017

  • candy

    @Black O to chodziło :D cieszę się że jesteś <3

    11 kwi 2017

  • Black

    @candy  I zapomniałabym, życzę weny :D Bo tu wszyscy czekają na ciąg dalszy :)

    12 kwi 2017

  • candy

    @Black dziękuję! :D dziś trochę napisałam, ale potem się objadłam i moja motywacja poszła w siną dal  :rotfl:

    12 kwi 2017