Wieniec

Jędrek Morycz, ten z Handzlówki, co siedzi, kolegował się najbardziej z Tadkiem Drabiną. Koledzy to byli od wieków – po prostu nierozłączni. Tadek nigdy się nie ożenił, choć swatali go z niejedną, ale chyba bab to on za bardzo nie lubił, no a Jędrka żona zostawiła dwa lata po ślubie: pojechała do Stanów, tam sobie ponoć jakiegoś chłopa znalazła, do matki napisała list, żeby Jędrka z domu wyrzucić i szlus. Od tej pory Jędrek się już za baby nie brał. Wolał z Tadkiem chlać po robocie, a jak się dało to i przed robotą i w trakcie. Pili z nimi jeszcze czasem Adam Stachurski, który pracował w Zakładach Mięsnych i Krzysiek Panek, syn starego Panka, milicjanta.  


Tadek był najlepszym kolegą Jędrka, ale ten przy innych traktował go jak popychadło. Walił go publicznie po mordzie, wyzywał albo wysyłał po fajki, tak, żeby wszyscy widzieli. Ale Tadek, który nikogo na świecie nie miał, trzymał się z nim mimo wszystko, a w zimie, kiedy roboty nie było za wiele, siedział dniem i nocą i chlał.  


Niecały tydzień przed świętami pili we czterech: Jędrek, Tadek, Adam i Krzysiek. Z rana poszli do sklepu, kupili piwo i papierosy i zaraz wrócili do Jędrka. Kiedy już wszyscy się dobrze zaprawili, zaczęli huczeć po Tadku. Najpierw były docinki, śmiechy, a potem, dla zabawy, zaczęli do niego strzelać z korkowca, który Jędrek kupił na ostatnim odpuście. Tadek zawsze znosił te żarty, ale korkowca było mu już za dużo. Zaczął krzyczeć i wyzywać kolegów, ale to ich tylko rozochociło. Jeden chwycił szczotkę, drugi pogrzebacz, trzeci szufelkę do węgla i raz po raz łoili mu skórę.  


Tadek darł się coraz bardziej, płakał i wył z bólu, ale kumple jak opętani bili go coraz mocniej. Na koniec, kiedy już leżał, któryś połamał na nim krzesło. Tadek przestał się ruszać. Jędrek, dobrze już napity, zaczął krzyczeć, żeby nie udawał, bo przyniesie siekierę i dopiero wtedy mu pokaże. Tadek nie odezwał się ani słowem. Jędrek poleciał więc do szopy, za chwilę wrócił z siekierą i młotkiem. Stanął nad przyjacielem i obuchem przyłożył mu w głowę.  


Krzysiek Panek i Adam Stachurski, zobaczyli, że nie ma już żartów, że Jędrkowi odbiło na dobre i nawet się nie ubierali, tylko uciekli z domu bez kurtek, chociaż mróz był chyba z piętnaście stopni. Za chwilę wyleciał z chałupy Jędrek i darł się na całe podwórko: "Dajcie mi jeszcze jednego! Jeszcze jednego zabiję!”




Kiedy się Jędrek ocknął, zobaczył, że Tadek leży zakrwawiony na podłodze. Chciał go obudzić, ale jego najlepszy kolega był już całkiem zimny. Wyleciał z domu i pobiegł do sąsiada. "Tadka zabili! Ludzie, Tadek nie żyje!”. Mają w Handzlówce taką tradycję, że jak ktoś umrze, to biją w dzwony, poleciał więc Jędrek do kościoła i choć była dwunasta w nocy zaczął dzwonić. Potem poszedł na cmentarz, wziął wieniec z jakiegoś świeżego grobu i wrócił z nim do domu. Umył Tadzia, przebrał go w swój garnitur, położył na łóżku, w ręce wetknął mu różaniec, w nogach położył mu wieniec. Zapalał właśnie świecę, kiedy przyszedł Jasiek Panek, brat Krzyśka, żeby go zaaresztować.

KarolJakubski

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 595 słów i 3255 znaków.

1 komentarz

 
  • Morosov

    No to mamy bigos.

    20 wrz 2012