Marek przeglądał bez zastanowienia dokumenty leżące na biurku. Nie czuł tego co kiedyś. Pasja, która cechowała go, gdy zaczynał karierę prokuratora przeminęła. Chęć doprowadzania przed wymiar sprawiedliwości niegodziwców uleciała. Z czasem przyszła rutyna i życie z myślą o emeryturze. Liczył na to, że wówczas odpocznie i zapomni o tym czego doświadczył wykonując swe obowiązki. Pewnego dnia jednak coś w nim pękło. Zdał sobie sprawę, że dłużej już tak nie może. Zwyczajnie nie da rady wytrzymać kolejnych lat w pracy, której miał dość i do której zaczął żywić odrazę. Zdecydował się przyśpieszyć koniec swojej kariery. Nie chciał jednak tak po prostu się zwolnić, nie wyjawiając przyczyn… Za długo kiełkowały w nim pewne myśli, za długo się z nimi zmagał. W końcu powziął decyzję. Dniem wolności miał być ten jutrzejszy. Wiedział już jak to zakończy.
Zadzwonił telefon.
"Słucham – powiedział Marek do słuchawki. Tak jestem przygotowany…– kontynuował. Tak panie prokuratorze, oczywiście panie prokuratorze – schlebiał swojemu przełożonemu. Do widzenia – zakończył w końcu krótką formalną rozmowę. Czyżby coś przeczuwali – zastanowił się. Po chwili zawładnęła nim złość. Jak ja cię nienawidzę, jak ja mam cię dość - myślał. Tyle lat zmuszony byłem słuchać twoich poleceń i tłamsić własne sumienie. Jesteś taki sam jak inni. Sprawiedliwość… co ty o niej wiesz… Jeżeli nawet masz o niej jakieś pojęcie, to dawno przestałeś się nią przejmować. Liczy się dla was tylko kariera, zysk i układy. Stworzyliście, wy wszyscy, układ, koterię, klikę, która rości sobie prawo do wymierzania sprawiedliwości, karania innych. To wszystko czego uczono i was, i mnie na studiach prawniczych nawet w teorii jest niewiele warte. To przecież nic innego jak pranie mózgu. Chełpicie się swoim wykształceniem i zawodem. Chodzicie dumni patrząc z góry na całą resztę. Albo jesteście zakłamani, albo nieświadomi zła, które wyrządzacie. Nie wiem co gorsze – myślał Marek.
Z czasem zaczął przygotowywać się do snu. Zjadł kolację, zadbał o wieczorną toaletę i położył się do łóżka. Spojrzał na leżące w nieładzie dokumenty. Nie potrzebował ich…. Wiedział co ma powiedzieć, gdy stanie przed sądem. Wiedział doskonale….
Wkrótce zasnął. Spał snem sprawiedliwego…. po raz pierwszy od wielu lat.
Minęła noc. Punktualnie o siódmej zadzwonił budzik. Marek przeciągnął się. Na jego twarzy zagościł dawno niewidziany uśmiech. Jeszcze cztery godziny i będę wolny – myślał. Poleżał chwilę, wziął prysznic i zabrał się za przygotowywanie śniadania. Nagle obleciał go strach. A jeżeli nie dam rady? Jeżeli się ośmieszę ? Co wtedy? Nie, niemożliwe, próbował się uspokoić… Mam rację. Sięgnął po czarną, zimną wczorajszą kawę. Wziął łyk… potem drugi. Wiem że mam rację, na pewno…. Znam doskonale ten cały system sprawiedliwości…. Mijała minuta za minutą. Marek co chwila spoglądał na zegarek. Niecierpliwił się.
Gdy przyszedł czas Marek założył garnitur, pantofle i rozejrzał się po swoim skromnym mieszkaniu. Zaczynam je lubić – pomyślał.
O 10:30 znalazł się w sądzie. Jak zwykle przywitał się serdecznie z panem Józkiem - strażnikiem pilnującym wejścia. Ten starszy człowiek nie dałby rady pewnie nawet dziecku. Ciekawe kto mu załatwił tę robotę - zastanawiał się Marek. Chociaż koszty zatrudniania emerytów są zdaje się mniejsze niż tych nie posiadających jeszcze prawa do emerytury. Może więc jednak pan Józek otrzymał tę posadę bo sobie na nią zasłużył…. - kontynuował swoje rozmyślania.
Trochę przed jedenastą wszedł do Sali rozpraw. Lubił ją. Miała w sobie "to coś”, jeżeli można tak powiedzieć o pomieszczeniu. Przez duże, drewniane okna zaglądało słońce, jego promienie padały wprost na biurko sędziego, przydając temu kto za nim siedział dostojeństwa i metafizyczności. Ilu ludzi usłyszało tutaj swe wyroki? – zastanawiał się Marek. Przez kilkadziesiąt lat, od wojny pewnie setki… albo i tysiące…
Powoli w ławy zapełniały się widownią, Pojawił się obrońca wraz z oskarżonym. Biedy człowiek –po myślał Marek o tym ostatnim. Znał jego sprawę doskonale. Nie poszło mu w interesach, a żona odeszła z dziećmi. Został bez środków do życia. Z czasem zaczął straszyć wierzycieli, najął jakichś lokalnych mafiosów do tej roboty, jeszcze bardziej się w ten sposób pogrążając. I jak ja mam go oskarżać – kontynuował rozmyślania – zwykły człowiek, który stacza się po równi pochyłej. Fakt, źle zrobił. Kogoś ci wynajęci bandyci pobili, niepokoili telefonami i spalili w końcu samochód jednego z zalegających z płatnościami kontrahentów…. No, ale czy ja bym postąpił inaczej w jego sytuacji, mając na utrzymaniu rodzinę? Jednak chyba jestem szczęściarzem, że mam taką a nie inną pracę, stałą pensję i szacunek społeczny. Tylko, że ona wcale mnie nie cieszy… już nie cieszy? Znam jej drugą stronę medalu, tę gorszą…. Po chwili na salę wszedł sędzia. Starszy pan, z siwymi, przerzedzonymi włosami.
Wygląda na sprawiedliwego - pomyślał Marek. Nie zamierzam jednak zmienić zdania – utwierdzał się w powziętym przekonaniu.
Zaczęła się rozprawa. W końcu przyszła jego kolej. Wstał, poprawił togę popatrzył na oskarżonego. Nie czuł zdenerwowania, był pewny siebie, wiedział, że robi dobrze, doświadczał nieznanego mu dotąd poczucia wyższości moralnej nad wszystkimi zebranymi na sali… nad spragnioną wrażeń gawiedzią, nad adwokatem, który nie wyglądał na człowieka, który przejął się losem swego klienta i w końcu nad sędzią, który mimo, że był chyba dobrym człowiekiem, to jednak będąc częścią systemu, tracił w oczach Marka szacunek. Nie ma odwrotu – pomyślał Marek. I zaczął:
Stoi przed nami Adam Nowicki. Oskarżony o szereg ciężkich przestępstw. Jego zachowanie jest bez wątpienia naganne i zasługuje na karę. Jednakże umowa społeczna, na podstawie której ten sąd jest uprawniony do wymierzania kary, jest fikcją prawną – owa umowa zakłada, iż ludzie porozumieli się tworząc społeczeństwo – mówił Marek coraz szybciej, widząc coraz zdziwionego sędziego – i to społeczeństwo wybrało sobie władze w tym poniekąd sądowniczą ….to uproszczenie, z oskarżonym nikt takiej umowy nie zawierał, i ze mną nie i z panem mecenasem także – wskazał na adwokata. Zresztą umowę można wypowiedzieć.
- Co pan chce nam powiedzieć – zapytał wyraźnie poirytowany sędzia.
- Zmierzam do tego… przecież każdy uczy się na błędach. Kto dał nam prawo by sądzić innych? Nie jesteśmy lepsi. Nigdy nie złamaliśmy prawa?! Nie zrobiliśmy niczego złego?! Chrystus mówił, że kto jest bez winy, niech rzuci kamienieniem! Może pan, panie sędzio jest bez winy, proszę… może się mylę… proszę o taką deklarację!
- Panie prokuratorze! Dość! - grzmiał sędzia.
- Niniejszym wypowiadam umowę, którą niby zawarłem – kontynuował roztrzęsiony już Marek - i powracam do stanu natury… i mam dość już tej pracy, to hipokryzja wymierzać tu sprawiedliwość! - kończył podniesionym głosem. Panu zaś – zwrócił się do oskarżonego – zalecam to samo.
- Tego już za wiele! Co to za brednie?! – pytał sędzia – Pan się zapomniał.
- Pan wie, ze to nie brednie, a jak pan nie wie, to tym gorzej dla pana – odparł Marek.
Wzburzony sędzia mówił coś podniesionym głosem, ale Marka już to jednak nie obchodziło. Wyszedł z sali, czując pot na plecach. Nie było tak źle. – myślał. Ciekawe tylko, ile z tego do nich dotarło….
Wyszedł przed budynek sądu, odetchnął głęboko. Czas zacząć nowe życie – pomyślał. Byle uczciwe. Tylko czy to w ogóle możliwe?
Dodaj komentarz