Spoglądam na siebie w lustrze.
Policyjny mundur zakrywa wszystko to, z czego jako kobieta, jestem dumna.
Wzdycham, poprawiając mokre jeszcze włosy.
- Ahoj przygodo - zwracam się do odbicia, bez krzty entuzjazmu.
Telefon wyrywa mnie z zamyślenia nad swym przykrym losem.
- Czekam pod blokiem - słyszę niski, znajomy głos, który jak mnieniam, nie wróży niczego dobrego. - Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy spóźnieni? - dodaje nerwowo, jakbym nie zdawała sobie z tego sprawy, a chwilę później się rozłącza.
Spoglądam jeszcze raz na swoje odbicie, związuje włosy i jeszcze raz wzdycham.
Ahoj przygodo, powtarzam w myślach, jak mantrę.
- Dzień dobry, pani Alicjo! - na schodach mijam życzliwego sąsiada, który na mój widok zawsze się rozpromienia.
Ma w obu rękach wielkie, białe siatki wypełnione po brzegi. Jego twarz zdaje się lekko zaczerwieniona, ale zadowolona.
- Witam - uśmiecham się, zdając sobie sprawę, że będzie to jedyna miła chwila podczas całego dnia.
- Wszystko w porządku? Widzę, że pani taka smutna! Ach, nie ma co się smucić, pani Alicjo, toć dzisiaj słońce tak pięknie świeci! - zatrzymuje się a jego uśmiech staje się jeszcze szerszy.
Jestem pewna, że gdyby ktoś chciał utożsamić słońce z człowiekiem, bez chwili zastanowienia wskazałabym pana Mariana. Jego ciepły głos daje chwilowe ukojenie.
- Miłego dnia - tylko tyle jestem w stanie wydusić, a potem nasze drogi się rozchodzą, każde zajmuje się swoim życiem, swoimi sprawami.
Srebrna skoda w wyraźnym napisem POLICJA czeka na mnie już pod samymi drzwiami. Dostrzegam przez szybę zirytowaną twarz Igora, który nieświadomy mojej obecności, obgryza paznokcie.
- Smacznego - otwieram drzwi, robi się czerwony, wręcz purpurowy, jakbym przyłapała go co najmniej na oglądaniu pornoli.
- Ciebie też miło widzieć - mówi ironicznie.
Dalsza droga mija w ciszy, oboje wiemy dlaczego, ale nikt z nas nie chce niczego wyjaśniać.
Komisariat jest pełny.
Czuję się przytłoczona.
- O, dobrze, że jesteś, Ala - czuję na ramieniu ciepłą, ciężką rękę. - Chodź do biura, mam dla ciebie sprawę - mój przełożony wskazuje ręką na ciemne, drewniane drzwi i uśmiecha się zachęcająco, ale to wcale na mnie nie działa.
Opada na skórzane krzesło, przesuwając stertę papierów, wyraźnie czegoś szukając.
- Co tam? - marszczę czoło, siadając naprzeciwko niego.
- Ciężko, Ala, ciężko. Mam kilka spraw, które nie cierpią zwłoki. Mam nadzieję, że z Igorem podołacie zadaniu - nie odrywa wzroku znad zawartości pisanej cienkim maczkiem.
Na sam dźwięk tego imienia mam ochotę stąd uciec, powiedzieć, że źle się czuje i wrócić do domu.
- A Sebastian? Nie mogę pojechać z Sebastianem? - pytam z nadzieją, że Robert, mój boss nad bossami da mi wolną rękę i bez problemu się zgodzi, ale niestety, nie tym razem.
- Sebastian ma inne obowiązki - rzuca krótko, nie przejmując się moją bladą twarzą, z której odpłynęła cała krew i chęci do życia. - To problem? - przerywa szukanie i uparcie się we mnie wpatruje.
- Nie - odpowiadam szybko, za szybko.
Marszczy czoło i podnosi brew.
- Słuchaj Ala, bardzo cię cenię i lubię, ale sprawy zawodowe to sprawy zawodowe. Ja rozumiem, że nie każdy może się lubić, ale może chociaż spróbujcie, co? - uśmiecha się, ale wiem, że ten uśmiech jest sztuczny. To samo ułożenie ust pojawia się w momencie, w którym podchodzi do niego jakiś upierdliwy człowiek z ulicy i prosi o natychmiastową pomoc, żołądkując się przy tym z każdym możliwym tu policjantem.
Wiem, że to nie jest dla niego wygodna sytuacja i wiem też, że uważa Igora za swoją prawą rękę.
- Jasne - kiwam głową.
Spogląda na mnie podejrzliwie i wstaje z krzesła.
- Uważam, że oboje jesteście dobrymi policjantami i oznaka nie bez powodu widnieje na waszym mundurze. Razem tworzycie naprawdę dobry zespół. Jestem zawsze pod wrażeniem, kiedy przychodzicie z rozwiązaną sprawą, śledztwem. Nie mogę was rozdzielić, tu chodzi o dobro społeczeństwa, rozumiesz? - macha długopisem w powietrzu, próbując wytłumaczyć coś, o czym doskonale wiem. - Rzadko zdarza się tak dobry duet.
Świetnie go rozumiałam, naprawdę.
Tyle tylko, że atmosfera między mną a Igorem zdawała się być coraz bardziej napięta, a my wcale nie chcieliśmy jej pomóc się rozładować.
Z jednego, konkretnego powodu, o którym tylko my mieliśmy pojęcie.
To miał być koszmar, z którego nie mogłam się obudzić.
- Chcę, żebyśmy mieli jasność - toleruję cię tylko ze względu na sprawę, nic poza tym - przerywam głuchą ciszę w aucie.
Poza miarowym odgłosem pracującego silnika wszystko w tym aucie kazało mi uciekać.
Uśmiecha się, ale tak nijako, półgębkiem.
Nie odpowiada, przez co czuję się jeszcze bardziej poirytowana i negatywnie nastawiona na cały dzień.
Cały dzień z nim, z ponurym mrukiem obgryzającym swoje wstrętne, brudne paznokcie.
- Swoją drogą, powiesz mi, czemu mnie tak naprawdę nie znosisz? - pyta głupio, choć doskonale zna odpowiedź.
- Nie bądź bezczelny - sapię, uchylając okno.
- Oj daj spokój, nic takiego się nie wydarzyło - wywraca oczami, a ja mam wrażenie, że moja głowa paruje i osiąga temperaturę godną wrzenia.
- Pewnie, nic się nie stało, poza tym, że jesteś aroganckim dupkiem, wszystko w porządku - dodaje złośliwie do jego głupiego pierdolenia.
Skupia się wyłącznie na jeździe, nie dając wyprowadzić się z równowagi.
Brawo, wspaniale.
- Panno Alicjo, z tego co mi wiadomo, sama zrobiłaś z siebie pośmiewisko - mówi spokojnie, jakby właśnie opowiadał o słońcu, ptaszkach i innych słodkich pierdoletach.
- Spierdalaj - rzucam gniewnie i kończę tym dyskusję.
Znów się nie odzywamy, nienawidzę go bardziej niż dziesięć minut temu, choć nie wiem czy jest to jeszcze możliwe.
Pamiętam ten wieczór bardzo dokładnie.
Wracałam z imprezy, trochę upojona alkoholem.
Tętnił w żyłach, powodował, że nogi miałam miękkie.
Zresztą, cała byłam miękka.
W tamtym czasie byłam jeszcze kelnerką, próbowałam coś zaoszczędzić, usamodzielnić się i wynajmować jeden pokój w starej kamienicy, byleby tylko odciąć się od rodziców.
Zadzwoniłam po taksówkę, tak było wtedy wygodniej.
Przyjechał wysoki, szczupły mężczyzna. Dobrze ubrany, wyczesany, ładnie ogolony, pachnący.
Oczywiście, pijana Alicja próbowała okazać zainteresowanie, miałam potrzebę z kimś porozmawiać, trochę plątał się język.
Taksówkarz wydawał się być rozbawiony sytuacją, moją plątaniną, próbą zainicjowania kontaktu.
Pamiętam, że opowiedziałam mu o różnych kompromitujących rzeczach, których oczywiście nie odważyłabym się powiedzieć na trzeźwo, ale w tamtym momencie było mi wszystko jedno, naprawdę chciałam się wygadać. Wydawał się miły, miał przyjazną twarz, przystojną, co spowodowało, że chciałam aby był kimś, kto mnie wysłucha, a potem po prostu odjedzie i nasze drogi się rozejdą.
W końcu był tylko przystojnym taksówkarzem, nic szczególnego.
Paplałam bez ładu i składu, a gdy dowiózł mnie na miejsce - podziękowałam i spróbowałam zaryzykować i go pocałować.
Pamiętam, że pomógł mi wysiąść, a potem nie protestował. Podał mi torebkę i kiedy tak zawisłam na nim, przyciągnęłam go do siebie, tracąc grawitację, on się nie odsunął. Przywarł do mnie ciepłymi, miękkimi ustami i spijał z moich procentowych warg całe te napięcie, które w tamtym czasie nagromadziłam.
Tak, to był miły moment.
Pachniał dobrze, męsko.
- Idę po wodę, chcesz coś? - pyta, kiedy stoimy na stacji, w przerwie od drogi do celu.
Nie odzywam się, ignoruję go.
Wzdycha i wychodzi z auta.
Chwilę później wraca z dwiema butelkami wody, podaje mi jedną i uśmiecha się głupio.
Włącza nawigację i znów ruszamy.
- Dobra, zakończmy ten topór wojenny, okej? - zerka na mnie kątem oka, kiedy wbijamy się na obwodnicę i robi się trochę luźniej, ale nie między nami, wyłącznie na drodze. - Posłuchaj, to było dawno temu, zapomnijmy o tym, spoko? - ciągnie, chociaż naprawdę nie chcę go słuchać, jest ostatnią osobą, z którą chcę rozmawiać.
- Spoko - rzucam tylko i wgapiam się w szybę, próbując dać wyraźny komunikat, że mnie nie interesuje.
Po mężczyźnie z taksówki został mi jedynie ślad na ustach i ten drzewny zapach na jego szyi. To był miły incydent, zaskakujący a jednocześnie oboje wiedzieliśmy, że to tak miało się zakończyć - pocałunek był pierwszy i ostatni.
Początek i koniec jednocześnie.
Oczywiście, życie zaskoczyło nas po raz kolejny, spotkaliśmy się przypadkiem na mieście.
Trzymał w swojej dłoni inną, kobiecą dłoń.
Wyglądali na szczęśliwych, a może to pozory?
Była ładna, naprawdę.
Czerwona sukienka odkrywająca plecy, długie, czarne włosy, ten uśmiech przy którym miękną facetom kolana, opalona skóra, świetna figura i ten śmiech, melodyjny jak śpiew ptaków zapowiadający wiosnę.
Tak, zauważył mnie. Skinął głową, nawet się uśmiechnął a mnie z jakiegoś dziwnego powodu zrobiło się smutno, choć przecież nie miało prawa.
- Robert mówił, że mamy mało czasu - przerywa znów ciszę.
- Nic nowego.
Uśmiecha się, spogląda na mnie.
- Damy radę, prawda? W końcu zawsze dajemy - jego palce na kierownicy stukają w rytm nieznanej mi melodii.
Dodaj komentarz