Morderstwo w katedrze

To moje pierwsze opowiadanie, mam nadzieje, że się wam spodoba :) proszę o szczere opinie.

Wydarzyło się to w sobotę. Siedziałem przy kolacji, gdy nagle zadzwonił telefon. Kate, moja żona wstała, podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę
-Halo? – usłyszałem jej przytłumiony głos.
-Tak, oczywiście. Jack! –zawołała. Wstałem od stołu i poszedłem do telefonu.
-Słucham? – zapytałem. Głos, który mi odpowiedział był szorstki i zimny.
- Jack Rosse?
-Przy telefonie.
-Musi się pan stawić na King Street 11 do kościoła St Paul's, jak najszybciej.
-Przepraszam, ale jest sobota i jestem zajęty.
-Ta sprawa jest ważniejsza –usłyszałem. Chciałem coś dodać, ale osoba po drugiej stronie zdążyła już odłożyć słuchawkę. Niedługo później siedziałem w samochodzie.
  
  
*​*​*
  
Zbliżając się do wskazanego miejsca czułem coraz większy niepokój. Nie wiem, czy było to spowodowane odgłosem syren policyjnych w oddali, czy świadomością, że gdyby nie było to coś ważnego nie wzywali by mnie po godzinach pracy.
Kiedy dojechałem na miejsce poczułem uścisk w żołądku.
Przed kościołem stało około sześć radiowozów i karetka. Wrota kościoła były całkowicie otwarte a światło wydostawało się na zewnątrz i rozmywało w mroku.
Na tle tej jasnej poświaty dostrzegłem sylwetkę człowieka. Był ubrany w długi płaszcz, w kieszeniach którego trzymał ręce. Twarzy nie było widać. Schowana była w cieniu dużego kapelusza. Wysiadłem z samochodu, starając się nie pokazywać mojego zdenerwowania.
-Jack Rosse? –zapytał, a ja podałem mu rękę.
-Z kim mam przyjemność? – spytałem
-Detektyw Stue Mills, zapraszam – powiedział, po czym odwrócił się i odszedł prowadząc mnie w stronę katedry.
Kiedy weszliśmy do środka Mills odwrócił się w moją stronę.
-Dlatego cię tu ściągnąłem, Rosse - właśnie wtedy uświadomiłem sobie, co tak naprawdę widzę.
Katedra wyglądała normalnie, ale tylko na pierwszy rzut oka. Ławy stały prostopadle do siebie po dwóch stronach nawy głównej. Otaczające je obrazy i płaskorzeźby dodawały temu miejscu wyniosłości.
Jedyną rzeczą która gryzła się z harmonią i duchowością tego miejsca były zwłoki powieszone na krzyżu za ołtarzem. Pod nimi, na posadzce była ciemno brunatna plama. Prawdopodobnie krew. Ciało było nagie. Pozbawiona męskości ofiara miała na pierwszy rzut oka około 50 lat. Jej ręce i nogi były przybite masywnymi gwoździami do ramion krzyża.
-Co to jest? –zapytałem Millsa.
-Powód całego zamieszania – odparł jakby było to oczywiste. Ironie w jego głosie podkreśliło, prawdopodobnie nie świadome, przewrócenie oczami.
-W takim razie kto to jest? – miałem nadzieje, że na to pytanie odpowie mi bardziej przyjaźnie i nie będzie pokazywał za nadto swojej niechęci do mnie.
-To, jest ksiądz Peater Davis. Wiek 47 lat. Od 10 lat proboszcz tej parafii. Uczęszczał do Divine Mercy College i był z tu od ukończenia szkoły. Przesłuchaliśmy osoby w okolicy i kilku ludzi uczęszczających tu na nabożeństwa. Był bardzo lubiany przez wszystkich. Służył zawsze radą, jako przyjaciel i ksiądz. Przesłuchiwani nikogo nie podejrzewają i nie sądzą aby ktoś miał powód, by go zabić.
-W takim razie po co tu jestem? – zapytałem, chociaż miałem pewne podejrzenia.
-Ponieważ chciałam żebyś tu był –usłyszałem głos kobiety. Ale nie była to jakaś kobieta tylko moja stara znajoma ze szkoły, no może stara, to ona nie była ale znaliśmy się wystarczająco długo bym mógł ją tak nazwać.
-Morgan, Elize Morgan – powiedziałem, ciesząc się z mojej przewidywalności –Jak mogłem się ciebie nie spodziewać tylko ty mogłaś kazać zawracać mi głowę.
-Widzę, że bardzo cieszysz się na mój widok – powiedziała a wtedy dostrzegłem chwilowy smutek w jej ciemnych oczach. Była piękną kobietą, pełną gracji, swobody ruchu. Kiedy chodziła, uśmiechała się albo mówiła, robiła to z taką prostotą jakiej nigdy wcześniej ani, nigdy później u nikogo nie widziałem. W szkole zaprzyjaźniliśmy się, ale ona chciała czegoś więcej, może ja też, ale nam nie wyszło i zostaliśmy przyjaciółmi. Cały ten czas, jaki minął nauczył mnie, że nie można łączyć uczuć i pracy. Później się zakochałem, a ona nie, myślę że może mieć mi to za złe, ale nie powinna udawać że łączy nas coś więcej niż praca. Oboje zajmowaliśmy się sprawami związanymi z morderstwami. Ja szukałem zabójcy i motywu, ona dowodu na potwierdzenie jego winy.
-Czy ustaliłaś już kiedy i jak zginął?- zapytałem Elize.
-Oczywiście. – powiedziała z irytacją w głosie, to jasne że wiedziała.
-Zginął od 2 do 3 dni temu, - powiedziała, zacząłem się zastanawiać jak to możliwe, że nie żyje od tylu i nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi –przyczyną śmierci prawdopodobnie było wykrwawienie sądząc po ilości krwi pod krzyżem. Ogólne obrażenia wskazują na to, że do zgonu doprowadziła rana z jego prawego boku. Zobacz – powiedziała podchodząc do zwłok- widzisz coś jeszcze? – zapytała jak zawsze.
-Tak, został okaleczony a siniaki na jego rękach i nogach mogą świadczyć o tym, że był skrępowany, prawda? – zapytałem i uśmiechnąłem się słodko do przyjaciółki, wiedziałem co powie.
-Wiesz to wszystko ode mnie, inaczej przesiadywał byś w biurze i czytał co napisałam w sprawozdaniu, żeby się tego dowiedzieć.
-Wiem Elize, przypominasz mi to za każdym razem gdy się widzimy –na szczęście wtrącił się Mills.
-Hmm. Nie chce przerywać ale mamy mordercę do złapania.

*​*​*

Tego dnia miałem poprostu zapoznać się ze sprawą. Mills zaprowadził mnie do swojego biura. Było małe i ciasne ale uporządkowane. Jedynie jego biurko nie lśniło czystością. Na blacie leżały stosy porozrzucanych papierów. Kiedy wszedłem poczułem lekki zapach tytoniu. Lampa wisząca na suficie dawała żółty blask nadający temu pomieszczeniu specyficzny klimat. Za oknem było ciemno.
-Proszę, zapoznaj się z tym a jutro dokończymy przesłuchiwanie świadków, jeżeli się zdecydujesz nam pomóc, choć nie wiem czy Morgan pozwoli ci jej nie wziąć – powiedział. Przez chwile na jego twarzy widniało zakłopotanie i lekki rumieniec, po czym sprostował – tej sprawy – powiedział dając mi kremową teczkę. Otworzyłem ją i zobaczyłem że w środku jest tylko kilka kartek. Przejrzałem je. Zawierały informacje o samym księdzu i zeznania pięciu świadków.
-Jak to się stało, że nikt wcześniej nie znalazł ciała?
-Nikt nie wchodził do katedry – powiedział Mills – Była zamknięta.
-Jak katedra mogła  
zamknięta? – spytałem z niedowierzaniem w głosie.
-Od świadków dowiedziałem się że Davis, wyjechał na jedną ze swoich wypraw. Miał on w zwyczaju wyjeżdżać na miesiąc, półtora miesiąca. Były wyjazdy w różnych odstępach czasu i na różną ilość dni. Ostatnim razem wyjechał około miesiąca temu, ale nikt nie pamięta dokładniejszej daty. Pewne jest to, że wracał n niedziele albo w nie dziele wyjeżdżał, tak by móc przeprowadzić msze –powiedział. Zastanawiałem się czego jeszcze przede mną ukrył.
-Jest coś co powinienem wiedzieć na temat tych wycieczek?
-Nie, na razie nie– powiedział. Miałem przeczucie, że kiedy dowiemy się gdzie wyjeżdżał i co na tych wyjazdach robił, rozwiążemy sprawę. W teczce znajdowały się jeszcze zdjęcia zwłok na krzyżu oraz wstępne badania toksykologiczne. Był czysty. Sądziłem, lub może miałem nadzieje, że tego człowieka nie przybijano do krzyża w pełnej świadomości. Spojrzałem na Millsa a on tylko ponuro skinął głową jakby wiedział o co mi chodzi.
-Weź ją ze sobą- odezwał się po chwili, chodziło mu o teczkę – Zastanów się czy nam pomożesz w złapaniu mordercy. Zadzwoń jak się zdecydujesz. –powiedział po czym odwrócił się i wyszedł ze swojego gabinetu zostawiając mnie samego.

Brzoskwinka

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 1456 słów i 8085 znaków.

1 komentarz

 
  • nika222

    Mi się podoba. Mogłabyś napisać kontynuacje :)

    7 sie 2014