Martwi za życia

ROZDZIAŁ I
W popołudniowej ciszy ostatniego dna roku Mat Joubert rozmyślał o śmierci. Jego ręce mechanicznie czyściły służbowy Z88. Siedział w fotelu w salonie, pochylony nad stolikiem do kawy, na którym między szmatkami, szczotkami i puszką nafty leżały części rozłożonego pistoletu. Oparty o popielniczkę papieros słał pod sufit długą, wąską smużkę dymu. O szybę okna nad głową Mata uderzała z jednostajną regularnością pszczoła, w denerwującej próbie wydostania się na dwór w letnie popołudnie ożywiane lekkimi podmuchami południowo-wschodniego wiatru.
Nie słyszał jej. Myślami błądził wśród wspomnień z minionych tygodni, po kartach kroniki śmierci, jego codziennej lektury. Na podłodze w kuchni leży na plecach biała kobieta, z łopatką w prawej dłoni, na patelni przypalony omlet, plamy krwi dodają koloru przyjemnie urządzonemu wnętrzu. W salonie zapłakany dziewiętnastolatek z pistoletem w kieszeni skórzanej kurtki powtarza w kółko imię matki.
Mnij drastyczne wspomnienie: mężczyzna wśród kwiatów. Śmierć niepozbawiona godności. Przed oczami staną mu otwarty przemysłowy teren, otoczony szarymi fabrycznymi budynkami, postaci detektywów i policjantów. Stali kołem, po kolana w polnych kwiatach wyciągających w górę żółte, białe i pomarańczowe główki. W środku tego kręgu sprawiedliwych leżał na brzuchu niezbyt postawny mężczyzna w średnim wieku, z policzkiem przy ziemi. W ręce trzymał pustą flaszkę po denaturacie.
Oczy miał zamknięte. Drugą dłonią kurczowo ściskał kilka przywiędłych już teraz kwiatów. To właśnie ręce najbardziej zapadły mu w pamięć.
Plaża Macassar. W powietrzu wisi smród palonej gumy i zwęglonego ciała, po nawietrznej stoi grupa funkcjonariuszy i dziennikarzy, patrzą na zwłoki trzech mężczyzn, ofiar koszmarnego morderstwa naszyjnikowego.
Dłonie. Szpony. Wciągnięte w przerażeniu ku niebu, w błaganiu o zbawienie.
Mat Joubert miał dosyć życia. Ale tak umierać by nie chciał.
Posługując się kciukiem i palcem wskazujący, umieścił kolejno w magazynie piętnaście krótkich nabojów kaliber 9 milimetrów. Ostatni zalśnił krótkim blaskiem w popołudniowym słońcu. Podniósł nabój na wysokość oczu i zapatrzył się w rdzawo zabarwioną kulę.
Jak by to było? Przycisnąć delikatnie do warg ciemny wylot lufy Z88 i ostrożnie, powoli, z szacunkiem pociągnąć za spust. Czy poczułby dotyk ołowiu? Ból? Czy w zachowanych strzępach mózgu nadal mknęłyby myśli? Oskarżając go o oszustwo, nim zapadłby w noc? Czy też wszystko przebiegłoby tak szybko, że mózg nie zdążyłby zarejestrować odgłosu strzału?
Zamyślił się. Co czuła Lara?
Zgasła nagle, nieświadoma, że ręka już naciska wyłącznik? A jeśli wiedziała, i w tej krótkiej chwili między życiem a śmiercią wszystko zrozumiała? Może poczuła skruchę albo ostatni raz roześmiała się kpiarsko?
Postanowił o tym nie myśleć.
Jutro zaczyna się nowy rok. Ludzie za oknami wyglądają go z entuzjazmem i nadzieją, pełni postanowień, marzeń i planów. A on siedzi tutaj.
W pracy od jutra w pracy wszystko będzie inaczej. Przychodzi nowy szef, z politycznego nadania. Wszyscy mówili tylko o tym. Joubert właściwie właściwie miał to gdzieś. Był zmęczony. I śmiercią, i życiem. Ta zmiana to tylko nowy element w grze o przetrwanie, kolejna sytuacja, którą trzeba uwzględnić, i jeszcze jedna sprawa wysysająca energię, przywabiająca bliżej Wielkiego Drapieżnika.
Plaśnięciem lewej dłoni umieścił magazynek w kolbie pistoletu, jakby agresja mogła zmienić tor jego myśli. Wepchnął broń do skórzanej kabury. Nafta i szmaty powędrowały z powrotem do starego pudełka po butach. Zaciągną się papierosem, wydmuchując dym w stronę okna. Wtedy zauważył pszczołę i dosłyszał wyczerpanie w cichnącym brzęczeniu skrzydełek.
Wstał, odsunął koronkową firankę i otworzył okno. Owad poczuł ciepły podmuch wiatru, ale uparcie próbował się wydostać przez szybę obok. Joubert odwrócił się, podniósł zatłuszczoną szmatę i ostrożnie trzepną nią o szybę. Pszczoła zawisła na krótko w otwartym oknie i wyleciała. Zamknął okno i spuścił firankę.
Też mógłby uciec, pomyślał. Gdyby tylko chciał.
Celowo pozwolił tej myśli się rozpłynąć. Ale wystarczyło, żeby podjął impulsywną decyzję. Wieczorem pójdzie do sąsiadów na grilla. Tylko na chwilę. Na resztę starego roku.

gosia1920

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 790 słów i 4523 znaków.

1 komentarz

 
  • retrezed

    Ciekawe i przemyślane. Myślałam, ze jednak podejmie decyzję o śmierci.. a tu takie zakończenie :)

    8 kwi 2013