Wytrawny koneser III

Czy czuję się bezpieczniej, kiedy mam przy sobie broń? Nie. Wypisana obojętność na moim obliczu definitywnie pokazuje to, co dzieje się ze mną w środku. Czyli dokładnie NIC. To tylko jakiś cholernie zakochany amator jednej z pustych głów. Powinien mi podziękować a nie szwendać się za mną, nieprzerwanie, z wypisaną wściekłością na twarzy od ponad dwóch godzin. Przez jakiś czas czerpałem z tego przyjemność. Śmieszyło mnie to i zastanawiało, jak bardzo mężczyzna wpadł, żeby posunąć się do takiego odważnego kroku. Bądź, co bądź, ale nigdy nie zostawiałem za sobą żadnych śladów, więc ciekawi mnie, skąd ten śmieszny facet wie, że śledzi odpowiednią osobę. Zwalniam, by sprawdzić jego reakcję. Już chcę się zaśmiać z jego sprzecznych poczynań, ale chwilę później, gdy trafiamy na ciemniejszy zaułek, dalej od intensywnych świateł latarni, chwyta mnie za ramię. Nie muszę się odwracać, żeby go obezwładnić. Łapię w odpowiednim momencie za rękę i przekręcam, by uniemożliwić mu jakikolwiek ruch. Blokuję również nogi. Facet mięknie pod wpływem mojego mocnego ucisku. Martwię się, że zaraz się posika.
-O co chodzi? Przecież od dobrych dwóch godzin byłeś taki odważny - nie powstrzymuję już śmiechu. Ściągam czarny kaptur z głowy nieznajomego i oceniam jego twarz. Nie mam pojęcia, kim jest, ale przypuszczam, kim może być.  
-Zostaw mnie, potworze. Powinieneś spalić się w piekle - rzuca we mnie słowami pełnymi nienawiści, po czym pluje mi w twarz. Wzdycham, po czym niespiesznie wyciągam z kieszeni płaszcza chusteczkę i ocieram nią mokry policzek.  
-Z wielką chęcią, tam jeszcze nie byłem - ściskam w sobie tę całą wściekłość, która prosi się o wyjście na zewnątrz. Przykładam spluwę do jego gardła. Cały zdążył się spocić. Biedaczek.
-Idź lepiej w swoją stronę, zanim zdąży stać ci się krzywda - mówię najspokojniej, jak tylko potrafię. Facet miota się w moim uścisku, ale jest zbyt nieporadny, by dać sobie ze mną radę. Zabawne. Puszczam go po dłuższej chwili i odpycham od siebie.  
-Nie masz prawa żyć - dyszy i mam wrażenie, że z jego uszu i nozdrzy wydobywa się siwy dym. Wściekły byk. - Cholerny skurwiel - kontynuuje, zaciskając pięści.  
-Proponuję zakończyć to, co nie powinno się nawet rozpocząć. Nie mam ochoty dłużej czuć twoich stóp za sobą. Uwierz, że nie zawaham się strzelić między twoje piękne oczy - mówię kpiącym tonem, przyglądając się jego bladej twarzy.  
Nie przewidziałem jednego - chłopak w jednej chwili rzucił się na mnie z nożem, dość niespodziewanie, wytrącając mi pistolet z rąk, po czym drasnął mnie nożem. Nie za głęboko, ale też nie delikatnie. Automatycznie złapałem się za krwawiącą już ranę. Mężczyzna odskoczył od mojego ciała, patrząc, jak osuwam się na ziemię. Kurwa. Zaśmiał się i uciekł.  


Droga do domu zajmuje mi więcej czasu, niż przypuszczałem. Z każdą chwilą słabnę. Świat staje się rozmazany. Światła lamp rzucają dziwny połysk na poruszające się samochody, budynki, wodę. Nie mogę zemdleć. Nie w tym miejscu ani czasie. Chcę przyspieszyć, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. Nie wiem, dlaczego w tym momencie najważniejszą rzecz, jaką muszę zrobić to sprawdzenie, czy zabrałem ze sobą pistolet, który wypadł mi z ręki. Sprawdzam obie kieszenie. Jest. Cudowny. Czarny. Gładki.  
-Och, kogo moje oczy widzą - głos za mną zaczyna dudnić mi w głowie. Chwila, skądś go znam. Resztkami sił odwracam się w tył. Nie mogę uwierzyć. Podchodzi do mnie, trzymając cały czas ręce w kieszeniach czerwonego płaszcza. Uśmiecha się. Widząc moją wykrzywioną twarz w śmiesznym grymasie, szuka oczami przyczyny. Natrafia srebrnymi ślepami na dłoń uciskającą krwawiącą ranę. Płaszcz mimo, że czarny, błyszczy się w światłach szkarłatną barwą.  
-Widzę, że miałeś spore problemy - uśmiech znika a na jego miejsce wkrada się powaga. Nie mam siły, by cokolwiek z siebie wydusić. Śmieję się tylko, przypominając sobie twarz sprytnego głupca. Anioł pojawia się zdecydowanie za blisko. Nawet w tym stanie, jestem zaczarowany widokiem jej pięknych, iskrzących się oczu. Łapie mnie w pasie i pomaga rozruszać nogi, ale to na nic. Czuję, że odpływam, gdzieś w całkowitą ciemność. Gdzie nic ani nikt nie jest mnie w stanie z tego wyciągnąć.


Chyba umarłem, tak mi się zdaje. Czuję się całkowicie obezwładniony. Sam nie wiem, czy wyobraźnia nie płata mi figla. Gdzie ja kurwa jestem? Otwieram oczy, ale ciemność jest w tej chwili największym punktem zaczepienia.  
-Wstałeś - słyszę głos, ale nie mogę zobaczyć tej pięknej, kobiecej twarzy. - Nie powinno boleć przez najbliższe kilka godzin. Postarałam się o dobre leki - dodaje i czuję, że siada obok. Jej ciepłe ciało ogrzewa moje udo.
-Dlaczego jest tu całkiem ciemno? - moje pytanie uwalnia uroczy śmiech z jej gardła.  
-Myślałam, że będzie łatwiej przyzwyczaić twoje oczy do mroku niż przerażającej jasności. Opuściłam rolety i szczelnie zasłoniłam zasłony - anielski głos dociera do mnie szybciej niż jakikolwiek dźwięk. - Zaraz mogę się ich pozbyć - dodaje, ale gwałtownie podnoszę się z łóżka i mimo nieprzeniknionej ciemności udaje mi się chwycić ją za rękę. Jest ciepła. Chrząknięcie.  
-Dobrze - słowo wydobywające się z jej ust uspokaja mnie, wycisza.  
-Połóż się koło mnie - mówię, zanim pomyślę. Sens tego zdania przeraża mnie i jednocześnie fascynuje. Nie dlatego, że mam ochotę, by jej ciepłe ciało przytuliło się do mojego. Tyle dziewczyn odwiedzało moje łóżko. Martwi mnie jedynie fakt, że prośba nie została wypowiedziana od niechcenia. Całe moje ciało napięło się mimowolnie a w żyłach zaczął krążyć stres. Zależy mi, by znalazła się obok. Nie jako jedna z tych pustych, śmiesznych głów, której ślad pozostawał na ścianie. Jedynie jako anioł. Mój anioł. Ta myśl sprawia, że zaczynam się pocić i denerwować. Serce przyspieszyło swój rytm. Kurwa.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1093 słów i 6164 znaków, zaktualizowała 6 gru 2015.

Dodaj komentarz