To opowiadanie jest z dedykacją dla starych użytkowników, którzy wciąż trwają przy mnie, obserwują mnie i wiernie czytają. Piszę dzięki Wam! Dzięki Wam , bo wiem, że ktoś czeka nadal na moje opowiadanie i nawet gdybym miała pisać dla tych kilku osób - zrobię to. Bardzo chcę Wam podziękować za obserwowanie mnie, za czytanie moich prac, za dobre i złe słowa w komentarzach. Dziękuję Zapraszam również Was, nowi użytkownicy do czytania. Mam nadzieję, że Wy również będziecie pisać te miłe i złe słowa, rady co do moich opowiadań. Bardzo na Was liczę. Tak więc pod tym opowiadaniem proszę pisać, czy Wam się podoba. Co zmienić, jeśli macie pytania co do opowiadania - śmiało, odpowiem mam nadzieję na każde Stęskniłam się za Wami starymi użytkownikami oraz mam nadzieję poznać Was - nowych. Tak więc życzę Wam wszystkim miłego czytania
***
Pamiętam tę sytuację jak dziś. Był wtedy listopadowy wieczór; ciemno, ponuro, a niebo zdawało się płakać nad nieszczęściem czyhającym na bezbronnych ludzi. Biegłam. Tak… bardzo długo biegłam. Moje ubrania były całkowicie przemoczone, ale nie obchodziło mnie to. Zrzuciłam kurtkę i natychmiast poczułam jak zimno przenika mają skórę. Zaczęłam się trząść, ale co z tego – biegłam. Dawałam z siebie wszystko; w tym momencie nikt nie mógłby się ze mną równać. Skręciłam w najbliższą uliczkę i skryłam się za starym śmietnikiem. Czułam wtedy wszystkie moje mięśnie, serce biło jak szalone, a ja łapczywie łapałam powietrze do płuc starając równocześnie się uspokoić. Krzyki, strzały, warkot Wozu, tupot wojskowych buciorów przedzierających się przez ulicę Główną. Wtedy już wiedziałam. Licz do trzech – nakazałam sobie. Wdech – raz, poświata latarek była już widoczna z mojego zaułka. Wydech – dwa, krzyki stają się coraz głośniejsze, a ja zaczynam powoli przemieszczać się w drugą stronę. Wdech – trzy, biegnę przed siebie na drżących nogach, nie mogąc złapać oddechu. Walczę. Walczę o każdą przewagę, o każdą cenną sekundę. Walczę o swoje życie. Usłyszeli mnie. Staram się przyspieszyć tempo. Dobiegam do końca ulicy. Puścili psy. Są coraz bliżej. Wspinam się na znajdującą się tam drucianą siatkę. Skacząc zahaczyłam nogą o wystający drut, który wbił się boleśnie w moją łydkę. Nie mam czasu. Szarpię nogą. Ból jest nie do wytrzymania. Udało mi, ale wtem oni dobiegli. Ktoś złapał mnie za nogawkę spodni. Materiał nie wytrzymał i się porwał. Biegnę dalej ile sił w nogach. Skręcam w jedną uliczkę, drugą i kolejną. Nie zatrzymuję się. Pomimo tego, że hałas pogoni dawno zostawiłam za sobą, biegnę. Przewracam się, drugi raz, trzeci. Już wiem, że nie dam rady. Za czwartym razem nie mam siły się podnieść. Zaczęło się prawdziwe oberwanie chmury, kotłująca się w oddali burza z niesamowitą prędkością znalazła się nad miastem. Próbowałam się czołgać. Milimetr po milimetrze przesuwałam się w stronę plandeki leżącej obok śmietnika. Moje ubranie było już całkowicie przemoczone i brudne. Trzęsłam się z zimna i przemęczenia. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa, ale muszę dotrzeć chociaż tam. Ręce. Przestałam czuć ręce. Po chwili wylądowałam twarzą w błotnistej kałuży. Nie. Nie teraz. Muszę się czołgać dalej. Chlupot butów. Resztkami sił odwróciłam się i zobaczyłam biegnących w moja stronę żołnierzy, a może rebeliantów? Kto wie. Pierwszy dobiegł do mnie potężnie zbudowany mężczyzna. Miał na sobie czarny kombinezon. Nie. Granatowy. Z jakiegoś rodzaju metalu. Sądząc po zadraśnięciach i wgnieceniach – kuloodporny. Uderzająca w starą wieżę telewizyjną błyskawica, rozświetliła świat na tyle bym mogła przyjrzeć się mężczyźnie. Miał wysokie, sięgające kolan buty oraz hełm, który skutecznie zasłaniał jego twarz. Krzyknął coś do mnie. Skinął na dwóch pozostałych ludzi. Podnieśli mnie. Mężczyzna podszedł do mnie i znów coś krzyknął. Podniosłam głowę. On podniósł rękę. Stalowa rękawica przecięła skórę na moim policzku, a siła uderzenia powaliła mnie na ziemię. Drugi mężczyzna podszedł do mnie i zaczął mnie kopać w brzuch i żebra. Ból przyćmił wszystkie inne moje zmysły. W końcu ten człowiek przestał. Coś kazało mi ruszać. Uniosłam się delikatnie i poczułam niesamowity ból. Zacisnęłam zęby i przesunęłam się kawałek. Po chwili moją głowę zaczął rozsadzać niewyobrażalny ból. Wszystko widziałam; moją młodszą siostrę bawiącą się beztrosko w parku, mamę parzącą kawę o poranku, śmiejącego się tatę, który pomagał mi odrobić lekcje, babcię piekącą ciasteczka na święta, moją rodzinę siedzącą przy ogromnym stole. Stała obok choinka, a pod nią stały drobne prezenty. Wszyscy się śmiali, byli szczęśliwi. Azor kręcił się przy stole merdając radośnie ogonem. Obraz zniknął, a w jego miejsce zjawił się następny; moja pierwsza dorywcza praca, mój pierwszy chłopak i pierwszy pocałunek. Mój pierwszy samochód i pierwsze rozstanie. Ruiny. Zgliszcza miasta. Mnie krzyczącą. Przeszukuję gruzy. Szukam kogoś. Rodziny. Gdzie oni są? Obrazy się skończyły, a mnie ogarnęła ciemność.
2 komentarze
Gabi14
Interpunkcja wykorzystana jest w ten sposób celowo. A co kogoś obchodzi jak ja wolę xD i tak każdy się zwraca do mnie jak chce
Shruikan
Dobra, to na wstępie co do wstępu: "Mam na imię Gabrysia (Gabi jak ktoś woli)", tu akurat Ty wolisz jak mówi się do Ciebie Gabi ;p A co do samego opowiadania: Interpunkcji nie oceniam, bo nie jestem znawcą, niech inni się wypowiadają na ten temat (a jest ich tu sporo). Sama treść jest interesująca i czekam na kolejną część