Nazywam się Glenn Throne i skończywszy trzydzieści lat, lekarz poinformował mnie, że mam raka, a leczenie może nie przynieść żadnych rezultatów. Początkowo bagatelizowałem całą tę myśl, gdyż nigdy nie miałem żadnych kontaktów z substancjami rakotwórczymi, a nawet uważałem na bierne palenie, o którym wielokrotnie czytałem na internecie, jednak po licznych badaniach rentgenowskich oraz tomograficznych, powoli zaczynałem w to wątpić.
Parę dni po ostatnim z badań pozostałem zamknięty w mieszkaniu, odcinając się od wszystkiego, co w rezultacie przyczyniło się do mojego wydalenia z pracy. Tak więc pozostałem sam ze sobą, rozmyślając co u licha ciężkiego powinienem teraz zrobić, pierwszym odruchem było chwycenie za telefon oraz próba połączenia się z rodziną, jednak los chciał, że linia była zajęta...
- Może tak nawet będzie lepiej? – powiedziałem głośno, ale odpowiedziało mi jedynie echo będące zakrzywieniem mojego zachrypniętego głosu. Wałkując się na poplamionej od pozostałości śmieciowego jedzenia, kołdrze, położyłem się w końcu na plecy(co o dziwo ułatwiło mi oddychanie) i rozejrzałem się dokładnie po mieszkaniu.
Od ponad roku wynajmowałem małą kawalerkę leżącą gdzieś na obrzeżach tego zapomnianego przez Boga, miasta. Odkąd sięgam pamięcią, miejsca było tu zawsze niewiele, gdyby mieszkał tu ktoś jeszcze, pewnie nie byłoby gdzie nogi postawić. W ogólnym skrócie mieszkanie było bardzo małym oraz zaniedbanym pokojem o powierzchni blisko dwudziestu metrów kwadratowych, w północnej jego części znajdowała się kuchenka oraz niewielkich wymiarów blat kuchenny, we wschodniej części była oddzielona cienką ścianą łazienka, a w szarym kącie pokoju było łóżko.
- Oddałbym pół królestwa za lepsze widoki – powiedziałem, przybierając pozycje półleżącą oraz patrząc przez okno. Tuż na zewnątrz znajdował się mały trzepak, gdzie sąsiad okresowo zajmował się dywanem, natomiast teraz znajdowało się tam kilkoro szczyli, którzy nie wyglądali jakby mieli więcej niż szesnaście lat. Za nimi był sklep monopolowy, a tuż obok niego – piekarnia.
Na te warunki nie powinienem narzekać, czynsz był relatywnie niski, co powodowało, że moje oszczędności pozwalały mi na zostanie tutaj dłużej, przynajmniej do czasu aż nie zabraknie mi pieniędzy, ponieważ potem...
Rozmyślanie przerwała mi denna melodia dzwoniącego telefonu, patrząc z perspektywy czasu to nie pamiętam żebym komukolwiek podawał swój numer, więc jedyną możliwością jest...
- Tato? – Powiedziałem zanim zdążyłem spojrzeć na wyświetlacz aby dokładnie się przyjrzeć dzwoniącemu numerowi – Halo? – ponowiłem, lecz ponownie odpowiedziała mi głucha cisza – Jeśli to jakiś żart, to uwierz mi, że to ostatnie na co mam och—
- Glenn..? – przerwał mi stłumiony oraz zapłakany głos starszego mężczyzny, teraz bez cienia wątpliwości wiedziałem, że rozmawiam ze swoim ojcem.
- Tato...wydarzyło się coś— Chciałem wyrzucić z siebie to brzemię, ale przerwał mi nagle...
- Ona nie żyje! – Krzyknął desperacko.
- „Nie żyje?” Uspokój się tato, powiedz o co chodzi.. – Odparłem wytężając wzrok w jakiś wyimaginowany obiekt w zakamarkach pokoju...
- Mary nie żyje...mo-m-moja ukochana córka nie żyje! – Obaj nie powiedzieliśmy już ani słowa, w ciszy nasłuchiwałem się płaczu, a mimo prób wytrzymania, sam zalałem się łzami. Mary była moją młodszą o cztery lata siostrą, moją przyjaciółką, dzięki której byłem w stanie normalnie spędzić dzieciństwo, gdyż poza nią nie miałem nikogo. Teraz wiem jak głupio zrobiłem wyjeżdżając...
Minęło bowiem siedem lat odkąd opuściłem rodzinne miasto aby przyjąć nową pracę, od tamtego czasu mój kontakt z rodziną zaczął zanikać, aż do poprzedniego roku, kiedy się urwał.
- Rozumiem – skłamałem – Przyjadę do domu, czekaj na mnie... – Odparłem, kończąc połączenie, a następnie łapiąc trzy powolne wdechy. Jak miałem powiedzieć mu o tym, że jestem śmiertelnie chory? Teraz, kiedy dowiedziałem się o śmierci własnej siostry, nie chcę aby musiał zamartwiać się jeszcze mną...
Złapawszy za portfel przepełniony po brzegi kuponami oraz małym zasobem gotówki, wybiegłem zatrzaskując drzy oraz kierując się do najbliższej stacji skąd wyruszyłbym w drogę pociągiem...
Nagle zaczął padać deszcz...
*
Czekały mnie dwie przesiadki oraz deszcz, który padał na mnie za sprawą kapryśnego wiatru, mijała godzina za godziną, a ja daremnie starałem się nie rozmyślać nad tym co się właśnie stało, chwyciłem leżącą w przedziale gazetę i zacząłem ją czytać, gdy na małym wyświetlaczu pojawił się komunikat o pobliskiej stacji, która była moją destynacją. Prawdę mówiąc(pomimo przesiadek)podróż sama w sobie była komfortowa, a wszystko za sprawą zatrudnionych tu kelnerek, których figur pozazdrościłaby nie jedna modelka. Menu było bogate we wszelkiego rodzaju domowe dania, jednak ich cena – mimo, że niska – nie była warta marnowania i tak już małych oszczędności.
Tak więc po kilku następnych minutach dotarłem w końcu na peron i po wyjściu z pociągu przywitał mnie delikatny letni wiaterek, który zdawał się być następstwem deszczu.
Dom rodzinny znajdował się już niedaleko, więc pokonanie krótkiego dystansu pieszo było korzystne ze względu na pieniądze i czas.
Na miejscu powitał mnie ten budynek co kiedyś, jednak po czasie spędzonym od niego z dala, wydawał mi się dziwnie obcy. Otworzywszy drzwi, powitał mnie denny zapach duchoty oraz skrzypienie...
- O, dotarłeś ! – powiedział ojciec, po dźwięku wywnioskowałem, że znajdował się gdzieś na samym jego końcu – Martwiłem się, że coś ci się stało – przerwał na chwilę – Boże! Jak urosłeś...
Ojciec powitał mnie, gdy wykonałem kilka kroków w stronę salonu, chwycił mnie oburącz, a następnie przytulił. Jego wygląd nie uległ zmianie przez te kilka lat; jego twarz – pełna zmarszczek oraz wklęsłości – pozostała taka sama, dłonie również były bez zmian, pewnie tylko w kolorze jego włosów coś się zmieniło, z jaskrawego blondu stawały się coraz to siwsze...
- Tato – powiedziałem, tracąc pogodność – Co z Mar—
- Pogrzeb odbył się tydzień temu...
- Tydzień?! – odparłem nieco zaskoczony, biorąc pod uwagę, że pogrzeb odbył się tydzień temu, dlaczego ojciec nie poinformował mnie o tym wcześniej? – Dlaczego—
- Byłem słaby, synu – przerwał i położył dłoń na moim ramieniu – Myślałem, że jakoś mi się uda, ale nie dałem rad-d-y...Wszystko wzięło w łeb kie—
Wtuliłem się w niego mocno, mimo, że mam już te trzydzieści lat na karku, nie mogłem się już powstrzymać. Ojciec wydawał się tracić panowanie nad sobą...
Nie mógłbym powiedzieć, że jego syn może niedługo umrzeć na raka...
- Poza tym – powiedział – Jest coś, co muszę ci pokazać...
Poszedłem z nim do pokoju obok, ale nie spodziewałem się zobaczyć właśnie tego... Na podłodze, tuż obok kominka, znajdowała się mała dziewczynka o długich szatynowych włosach, bawiąca się jakimiś zabawkami.
- Tato, k-kim jest ta dziewczyna?
Westchnął głośno.
- Krótko po tym jak nas opuściłeś, twoja siostra zaszła w ciążę...jej facet, ten żałosny skurwysyn, uciekł gdzieś na zachód i słuch o nim zaginął – minęło w końcu parę lat odkąd odszedłem od rodziny.
- Więc mówisz, że ta dziewczyna jest córką Mary?! – bliski byłem krzyku, ale go stłumiłem – Ile ona ma? Siedem lat? Wie o tym co stało się z jej matką?
- Powiedziałem jej o tym tak, jak tylko mogłem...Oczekujesz, że pójdę i powiem „Twoja mama zginęła w wypadku samochodowym”? Powiedziałem, że zaznała spokoju...
Ponownie zapadła głucha cisza...
- Glenn...
- Tak?
- Chciałbym abyś się zaopiekował Alice... – rzekł z opadniętą twarzą, miał teraz smutny wyraz twarzy, zapewne ten sam, który miał, gdy powiedział mi o śmierci Mary...
- Ja?! – krzyknąłem niechcący, wabiąc tym samym uwagę dziecka, tym razem ciszej, zwróciłem się do ojca – Tato, ja nawet nie wiem jak, niedawno straciłem pracę i ledwie wiążę koniec z końcem...
- Ja nie mogę się nią zająć, za jakiś czas pojadę na kurację, a dziewczyny samej zostawić nie mogę – przybliżył się do mnie – jeśli się nią nie zajmiesz, zabierze ją opieka społeczna, serce by mi się chyba rozpadło gdyby tak się stało...
Zabrałem z niego wzrok i skierowałem go w stronę dziewczynki, która odpowiedziała mi promiennym uśmiechem...
Z jakiegoś powodu poczułem ciepło...
1 komentarz
agnes1709
Jak tekst dopracujesz, będzie ok. Łapka na zachętę.