Obudziły mnie lęk i niepewność. Zmrużyłem oczy. Nade mną pochylała się czerwona, nieogolona twarz i coś do mnie, a raczej koło mnie mówiła. W oczach miałem jeszcze sen. Dochodziły do mnie tylko niewyraźnie, pojedyncze dzięki. W raz z upływającymi cennymi sekundami pojawiały się szumy, szepty, słowa i w końcu całe zdania.
- Kolego, budzimy się - powiedział jeden głos.
- Zobacz Wiesio jakiego będziesz miał pomocnika. Wspaniały okaz człowieka nierobotnego. Za wiele pożytku to ty z niego nie będziesz miał - drugi głos podsumował moją fizjonomię.
Ja natomiast leżałem z zamkniętymi oczami i słuchałem tych wywodów, tych pieśni żałobnych o mnie. Pokażę wam jaki ze mnie pożytek. Znam ciężką pracę - tyranie gołymi rekami, zdzieranie sobie łokci.
Spalona twarz podniosła się zmieniając zwrot, kierunek i wartość. Mogłem się swobodnie wybudzać, wstać i oznajmić - oto jestem drodzy panowie, sędziowie co osądzacie bez dowodów.
- Dzień dobry. Izydor jestem. Pomocnik murarza.
- To czyli u mnie pracujesz - odrzekł ten, do którego przed chwilą mówili o mojej marnej fizjonomii, a który zapewne ma na imię Wiesław.
- Dziękuję za informację. Kierownik przekazał mi wszystko. Jutro punkt siódma. tylko nie zaśpij.
Słońce powoli kończyło swoją wędrówkę. Zawstydzone chowało się za wysokie bloki. Już tak nie piekło, nie biczowało ognistymi promieniami po strudzonych ramionach. Szedłem oddychając nowym, nieznanym miejscem. Szukałem miejsca, gdzie będę pracował - nie chodzi o budowę, lecz cel mojej wycieczki, bo to tylko wycieczka, podróż trwać będzie dalej. Pytam przechodniów o drogę. Pokazują palcem którędy mam iść zaznaczając przy tym, że bibliotek jest już zamknięta. Ja jednak chciałem znać jedynie drogę do niej. Droga. Słowo, które jest moim przekleństwem, a zarazem życiodajnym eliksirem, kamieniem filozoficznym. Żyje tylko dla tej wędrówki w poszukiwaniu tej jedynej, mojej własnej autostrady. Buduję ją wytrwale. Jest już długa i kręta. Nadal pozostaje jednak ślepa. Prowadzi do ściany, do tego drugiego słowa, które mnie nęka. Do wyrazu, który wygnał mnie z siedliska, z gniazda, które tak starannie uwiłem. Czułem narastający niepokój. Flegma zbierała się w płucach. Podchodziła wyżej, coraz wyżej, aż musiałem ją wykrztusić. Siedziałem wówczas na moim wygodnym fotelu. na stoliku stał kieliszek z półwytrawnym, białym gruzińskim winem. Siedziałem, czytałem i raczyłem się trunkiem. Przyjemne ciepło rozchodziło się po ciele. Rozgrzewało i zmiękczało ciało. Cóż ja wtedy czytałem? Hmm... coś lekkiego. Byłem zmęczony i chciałem się zrelaksować. Tak, jakiś popularny kryminał. Ogólnie, to nie lubię kryminałów, ale ten akurat mnie wciągnął chociaż znałem już zabójcę i klucz, którym się posługiwał. Mniejsza zresztą o to. Siedziałem i czytałem. Tak spędzałem jesienno-zimowe wieczory. Książki - moja pasja, największa miłość. Przez lata prowadziły mnie przez życie. Udzielały rad, inspirowały i motywowały. Miałem ich setki. Półki uginały się pod ciężarem zapisanego papieru. Byłem bardzo dumny z mojej biblioteczki. Wszak każdy inteligentny człowiek powinien posiadać swoją kolekcję książek, swoją osobista bibliotekę wyrażającą jego poglądy, postawy i tą życiową drogę. Na moich regalach dumie prezentowały się dzieła Tołstoja, Hessego, Steinbeckich i innych wielkich pisarzy. To ich słowa wyznaczały drogę, którą podążałem, i to ich myśli przytaczałem moim uczniom, by zrozumieli czym jest życie. Teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Siedziałem, piłem wino i czytałem. Powoli zacząłem wykrztuszać flegmę nagromadzoną w duszy. Odkaszlnąłem raz, a potem drugi, trzeci.... Ukazało się słowo i zaczęło zmieniać bieg historii, mojej historii. Bzdura. I po raz kolejny Bzdura - najpierw cichutko wycharczane, a potem wykrzyczane. Uczepiło się słowo. Spojrzałem na regał i po raz kolejny je wykrzyczałem. BZDURA.
Bzdura - cały świat, moje życie i cała literatura wydawał mi się bzdurą. Rzuciłem wszystko - pracę, przyjaciół i resztki godności. Wyruszyłem w podróż w poszukiwaniu sensu. Mimo tego, iż uznałem literaturę za bzdurę, to poszukiwałem sensu właśnie w niej - literaturze. Jeździłem od miasta do miasta i szperałem po bibliotekach i antykwariatach. Nic nie znalazłem. Teraz jestem w tym mieście.
Dotarłem do biblioteki. Wbrew temu co mówili przechodnie, biblioteka jest czynna. Wszedłem do środka. Rzędy półek przepełnione bzdurą i kłamstwem. Zobaczyłem znane mi tytuły, które kiedyś omamiły mnie swoimi czarami i chciały wciągnąć do swojego świata. Poezja kusząca swoim iluzorycznym pięknem - bzdura. Borges i jego biblioteka Babel, po której tyle lat już błądzę. Tak, książki to niesamowita sprawa, lecz na nic to się zda. Wciągają nas do swojego świata, a nam, tak ciężko jest wypłynąć na powierzchnie by zaczerpnąć powietrza.
Chodzę wzdłuż regałów. Mija mnie Dickens i Dostojewski. Nic sobie z nich nie robię - idę dalej. Calvino, Coetzee - bzdura. Nagle zauważam książkę oprawioną w szarą tekturę. Autor dla mnie nieznany. Podchodzie, odczytuję tytuł i zamieram w bezruchu. Czyżby? Tak blisko, a ja tego nie zauważyłem. "Człowiek", tak brzmiał tytuł książki, która właśnie dostrzegłem. Tak, człowiek jest sensem istnienia i Dostojewski, Tołstoj, Hesse pisali o nim, o tym sensie, o sobie, o mnie, o człowieku, który jest przecież sensem. Bo każdy z nas poszukuje szczęścia, a szczęście to drugi człowiek. Jednak należy go odkryć, odnaleźć i odkopać spod sterty zbędnej materii. Każda biblioteka skrywa w swoich zbiorach człowieka, a my mentalni ślepcy udajemy, że tego nie widzimy. Czuję jak płynie ku mnie szczęście. Człowiek - przecież to takie proste. Kręci mi się w głowie. Człowiek - istnienie. Przede mną czas miniony. Człowiek - niewyczerpane źródło inspiracji. Wirują regały z książkami. Człowiek - ja. Upadam. Człowiek - Ty. Tracę przytomność. Człowiek........
1 komentarz
nienasycona
Bardzo dobre oba teksty. Zmuszają do refleksji. Co do celu, wczoraj pojęłam, że poszukiwania są ważne, cel już mniej.