To jest tekst wzorowany na mojej miniaturce obrazkowej: "Przyjazd chrześniaka i kolegi".
Tu jest nieco rozbudowany i poprawiony. No i w jednym kawałku
Nie mogłam się doczekać ich przyjazdu! Jak co roku odwiedzał mnie mój chrześniak, tym razem jednak miał przybyć ze swoim kolegą, o rzadkim imieniu – Lubomir.
Ten dzieciak pewnie znowu wyrósł. Wszak skończył właśnie 18 lat! Ciekawe, jaki będzie ten jego przyjaciel? I dlaczego ja w ogóle jestem tym tak podekscytowana?
Może dlatego, że tak dawno nie spotkałam się z żadnym mężczyzną, nawet na niewinnej randce, a teraz nagle, dwaj młodzi faceci zamieszkają w moim domu?
Na dzień ich przyjazdu postanowiłam przywitać ich wytworną kolacją z winem i świecami, do tego oczywiście wystroiłam się dość elegancko. Nowe, wyszukane szpilki, Czerwona, dopasowana spódniczka… czarne pończochy…
Dlaczego tak starannie przygotowałam makijaż? Same usta malowałam dłużej niż kiedykolwiek…
Gdy wreszcie przybyli – byłam rozpromieniona. Sama nie wiem dlaczego tak nadskakiwałam temu Lubomirowi. Częstowałam go winem… ciastem. Bez przerwy uśmiechałam się do niego i wypytywałam o wszystko. Może nie odebrał mnie jako wścibskiej ciotki?
Okazało się, że mój chrześniak zapoznał w okolicy dziewczynę i w zasadzie całymi dniami przesiadywał u niej.
Dlatego jego przyjaciel cały czas spędzał ze mną. Bardzo polubiłam Lubomira, mimo, że dał się poznać jako nadzwyczaj nieśmiały chłopiec. Było to takie czarujące… Nie mogłam się czasami powstrzymać, żeby przy nim, niby dyskretnie – odwracając się nieco – poprawiać pończochę…
To było przesympatyczne, obserwować jak panicznie wstydliwy chłopiec – cały się czerwieni. Łapie buraka na widok moich (fakt, że całkiem seksownych) pończoszek z szerokimi koronkowymi zakończeniami. Kiedy dyskretnie podwijałam kieckę i chwytałam paluszkami za misterny materiał manszet – chłopak niemal wychodził z siebie. Wybałuszał oczyska i zapominał języka w gębie.
Wykonując standardowe czynności domowe, nieustannie śledzona byłam przez wzrok Lubomira. Oczywiście zawsze oferował mi swą pomoc…. Doskonale zdawałam sobie sprawę, czym jest to podyktowane… Dlatego, czasami, zupełnie przypadkowo, na przykład rozpinała mi się bluzeczka… Wówczas młodzieniec miewał niezgorszą perspektywę… Trudno… Niech się napatrzy… może dzięki temu przezwycięży swą wrodzoną nieśmiałość?
Z jednej strony, gdy niosłam kosz z praniem, śpieszył z pomocą niesienia ciężaru… z drugiej, znów robił się czerwony jak pomidor… A to dlatego, że nie był wprost w stanie oderwać wzroku od mojego koronkowego staniczka wyłaniającego się spod bluzeczki… Wprost chłonął go… oczywiście natychmiast zapominał języka w gębie…
Wieczorem zapraszałam go do swej biblioteczki i szukałam dla niego odpowiednich pozycji… sama wówczas przybierając odpowiednie pozycje…. Musiałam wszak, a to nachylać się do dolnych półek, co powodowało, że a to mocno wypinałam przed nim pupę, a to, nachylona, dawałam dogodny wgląd w swój dekolt…
Boże! Ależ mnie to nakręcało, gdy słyszałam zasysanie powietrza przez młodego mężczyznę… Wydawało się, że wyjdzie z siebie, gdy mnie obserwował! Sapał… dyszał… a gdy zapytałam go, jakie dziedziny lubi – przez kilka minut nie mógł wydusić z siebie słowa! Wtedy prowokacyjnie zapytałam:
- Panie Lubomirze… a jakie ma pan ulubione pozycje???
Myślałam, że wybuchnie! Zastosowanie dwuznacznego sformułowania rozpalało go do głębi.
Okazało się, że lubi absolutnie ambitną literaturę. Przeczytał nawet „Szatańskie wersety” Salmana Rushdiego. Miałam okazję do wyrażenia podziwu dla niebanalnego gustu Lubka. Gdzież mi do niego… Ostatnio czytałam „Grę o Tron”…
- Panie Lubku… arcyciekawe… ale tyle tam przemocy i… seksu…
Nie wiem dlaczego, aż ciarki przeszły mnie po plecach, gdy do młodzieńca wypowiedziałam słowa – „przemocy i seksu…”
Kolejnego wieczora, gdy już upewniłam się, że grywa w szachy, zaprosiłam go na partyjkę. Celowo założyłam szalenie króciutką spódniczkę, obcisłą jak cholera, żeby czuć się przy nim maksymalnie seksi… Do tego te szpile. Seksowne… wręcz wyuzdane… mógłby ktoś pomyśleć, że tylko dziwki takie noszą…
Lubomir wydawał się być inteligentnym i przewidującym graczem. Jednak musiał być skrajnie speszony, gdyż popełniał kardynalne, dziecięce wręcz błędy! Ale nie chciałam narażać jego męskiej dumy na szwank. Dlatego celowo mu się podkładałam.
- Ależ z pana prawdziwy zwycięzca, pogromca! Młóci pan biedną niewiastę nielitościwie!
Słowo „młóci” – celowo dwuznaczne, wywołało na nim wypieki… Więc ja co rusz dodawałam do pieca:
- Ojej! Co za podstępny konik! Ależ mnie pan nim przeleciał!
Rzeczywiście, skoczek zasadził mi widły. A gdy goniec zrobił „szpilę” króla i wieży, zakrzyknęłam:
– Ojej! Ale mnie pan nadział na gońca! A to mnie pan przyszpilił!
Widziałam po jego twarzy, jakie wrażenie zrobiły słowa: „a to mnie pan nadział”. Sama się sobie dziwiłam, skąd tak łatwo przychodzą mi dwuznaczne sformułowania.
Przy każdej tego typu akcji nie tylko egzaltowałam się, ale i pochylałam nad szachownicą. Wąska spódnica dość szybko podjechała do góry… Koronki pończoch znów stały się obiektem spojrzeń Lubomira. Dlatego przegapił bicie hetmana! Oczywiście pokazywałam mu takie sytuacje.
– Ach! Co to się dzieje! Zwykły pion puknie właśnie królową!
Młodzian uniósł oczy do góry, jakby marzył o „puknięciu” takiej królowej jak ja…
Gdy pochylałam się nad okrutnym losem nieszczęsnej monarchini, niesforne guziczki mojej bluzeczki zademonstrowały, że za nic mają ład i porządek… całe szczęście, że założyłam tak wytworny biustonosz… Lubek mógł podziwiać kolejny egzemplarz z mojej obfitej kolekcji kuszących staników…
A ja podziwiałam namiocik rosnący w pewnym, wstydliwym miejscu. Podziwiałam z dumą. Wszak był to rodzaj hołdu oddawanego mojej kobiecości…
Oczywiście w takich sytuacjach szybko kończyłam wieczorną pogawędkę, życząc:
- Dobrej nocy! Panie Lubomirze.
Codziennie dogadzałam Lubomirowi w kuchni jak mogłam. Gotowałam najbardziej zmyślne i wykwintne obiady. Sprawiało mi to nie lada przyjemność. Zwłaszcza, gdy młodzieniec krzątał się po kuchni. Raz myślałam, że nie ma go w domu i… zapomniałam się… założyłam jedynie fartuszek… Tak ubrana, czułam się niezwykle seksi. Nie zastanawiałam się… a może nie chciałam zastanawiać się nad konsekwencjami tego, gdyby chłopak pojawił się w kuchni… W rytm muzyki nuciłam sobie i pląsałam przy garach… Kręciłam biodrami najbardziej ponętnie, jak tylko potrafiłam. I nagle, kaszlnięcie uświadomiło mi, że nie jestem sama! Młodzieniaszek cały czas gapił się na mnie! Wpadłam w panikę. W popłochu, przerażonym głosem, niemal wykrzyczałam:
– O Boże! Panie Lubomirze… jak pan tak mógł…
Sytuacja wprawiła go w osłupienie, bo cały spąsowiał i nie mógł wykrztusić słowa. Fakt, że w tym fartuszku, byłam dla obserwatora dogodnie osłonięta materiałem, a raczej słabo osłonięta, bo z boku było mi widać sporą część piersi… Oczywiście nie odwracałam się tyłem. To by dopiero było! Zobaczyłby moją nagą pupę w całej okazałości…
- Nie wstyd panu?! A co, gdybym była zupełnie nago??? –
Lubek, jąkając się niemożebnie, przeprosił bardzo grzecznie. Jednak moje słowa: "A co gdybym była zupełnie nago" - prawdopodobnie wywołały odpowiednią wizualizację, gdyż wyrostek aż zdębiał i rozdziawił buzię. Spuścił wzrok, co rusz łypiąc jednak spode łba, jakby spodziewając się, że spod fartuszka jeszcze coś wychynie. Wycofał się z wielkim bólem. Jednak ta sytuacja podnieciła mnie do tego stopnia, że musiałam przerwać gotowanie… Również wizualizowałam sobie sytuację, w której Lubomir zastaje mnie w kuchni kompletnie nagą... No może jedynie w pończochach i szpilkach... i... pasie do pończoch... Czym prędzej udałam się do sypialni...
Od tamtych chwil, wciąż szukałam okazji, w których Lubomir mógłby podziwiać moje wdzięki. Stało się to dla mnie swego rodzaju obsesją, od której nie mogłam się uwolnić… Myślałam tylko o sposobnych sytuacjach…
Sporo możliwości ku temu stwarzało sprzątanie domu, w tym pokoju młodzieńca. Wyczekiwałam na moment, kiedy tam był i oczywiście wprzódy pytałam, czy nie przeszkadzam. Okazywało się, że nigdy nie przeszkadzałam! Ale zawsze czuł się zażenowany. Na przykład, gdy wpadłam z odkurzaczem. Miałam na sobie czarną skórzaną minispódniczkę, bardzo krótką i bardzo obcisłą. Dlatego przy nawet niewielkich ruchach, niesfornie podjeżdżała do góry. Udawałam, że tego nie zauważam. Ale on już zauważał co trzeba… czarne pończochy, z ciekawymi manszetami i szwem, również robiły swoje. Natomiast, gdy tylko wyłączałam odkurzacz, zagadywałam go, zawsze uśmiechając się. Był skrępowany nawet kiedy opowiadał, co zamierza robić w życiu: że planuje studiować filologię polską, że marzy mu się bycie redaktorem. Chwaliłam go za ambitne pomysły.
– Panie Lubku! Jak ja wysoce cenię mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą! Jakaż szkoda, że nie nazbyt wielu spotykałam takich w swoim życiu.
Po czym wracałam do odkurzania, ponownie kręcąc powabnie pośladkami. Prawdziwą rozkoszą było obserwowanie młodzika, jak żarłocznie podąża za nimi wzrokiem. Widziałam, że aż go skręca. Sama nie rozumiałam, dlaczego coraz bardziej mam ochotę go kusić… ale też zdawałam sobie sprawę, że w miarę jak się otwiera, coraz bardziej go… lubię.
Szczególnie lubiłam sprzątać podłogę. Zawsze zapałętał się tam jakiś okruszek, którego obowiązkowo należało usunąć.
– Panie Lubomirze… twierdzi pan, że przesadnie dbam o czystość… to rzeczywiście może być jakaś obsesja… widzi pan, nawet sprawiłam sobie specjalny strój do tej czynności. Jak się panu podoba?
Młodzieniec znów stracił język w gębie, gdy się tak na mnie gapił z góry. Trochę wstydził się patrzeć mi w oczy… Ale nie mógł nie zabłądzić w moim dekolcie. Strój pokojówki był dla mnie rodzajem fetyszu, czułam się w nim tak kobieco i tak seksownie, jak w żadnym innym… Wszak sugerował on, że jestem jakby służącą… jakby na usługi… mężczyzn. Dlatego teraz, gdy założyłam go idąc na sprzątanie do Lubka, byłam niezwykle podniecona… Czekałam, co powie, patrząc mu prosto w oczy. W końcu przemógł się.
- Wygląda pani zjawiskowo...
Po czym zapłonił się.
- Doprawdy? - dopytywałam się, chcąc sprowokować go do konwersacji - może to przez te moje falbanki i koronki?
Wiedziałam doskonale, jak takowe fatałaszki działają na ród męski, a zwłaszcza koronki i falbanki, do tego w połączeniu z kusą spódnicą i wydatnym dekoltem.
- Tak... o tak... - odrzekł lakonicznie, zdradzając potężną tremę.
W stroju pokojówki wprost uwielbiałam pochylać się z miotełką. Wszędzie czaiły się nieprzebrane zastępy okruszków…
- Panie Lubku, a może przeszkadza panu to, że tak ciągle pana nachodzę? – spytałam kokieteryjnie, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo chłopak nie może oderwać ode mnie wzroku i jaki jest smutny, gdy oznajmiam, że już wychodzę.
Zazwyczaj nieśmiały, często zapominający języka w gębie, tym razem nadzwyczaj raźno zaprotestował.
- Ależ nie! Pani mi nie przeszkadza! Pani Marto… pani mi nigdy nie przeszkadza i nie będzie przeszkadzać!
Zabrzmiało to niemal, niczym wyznanie miłosne, aż mi się zrobiło cieplej na serduszku. To przyjemne uczucie być utwierdzoną w tym, że chłopak najwyraźniej mnie lubi, nawet… bardzo lubi!
– Panie Lubomirze… miło mi to słyszeć – uśmiechnęłam się serdecznie, pokazując zęby, nie przestając pochylać się nad podłogą, tropiąc okruszki – muszę panu wyznać, że ja bardzo lubię z panem rozmawiać…
- Na prrrawdddę…??? – aż się zająknął.
– Naprawdę! Dla takiej samotnej kobiety, ze wsi, jak ja, spędzanie czasu z tak interesującym mężczyzną jak pan, to prawdziwa przyjemność…
Przy sprzątaniu, świetnie czułam się przy ścieraniu podłogi… wtedy byłam w pozycji - na kolanach… pochylona… bardzo pochylona… Uwielbiałam, gdy Lubomir taką mnie bacznie obserwował. Z rozdziawionymi ustami.
– Pani Marto… naprawdę nie przeszkadza mi to, że pani tak nieustannie sprząta… Naprawdę! Twierdzi pani, że lubi ze mną spędzać czas… że jestem interesującym mężczyzną… dlaczego tak pani mnie ocenia??? – mimo, że zmieszany, był wielce zaintrygowany.
– Cóż… panie Lubku… - jak ja lubiłam takie okazje do komplementowania mężczyzn! Do wbijania ich w dumę.
Tłumaczyłam, nie przestając kręcić szmatą i jednocześnie, najzgrabniej jak umiałam, wywijając tyłkiem i miarowo kołysząc biustem.
– Uważam, że jest pan ciekawym, nietuzinkowym wręcz dżentelmenem, z jednej strony, ze względu na pańską wrażliwość, grację… kulturę bycia, zaś z drugiej strony, ze względu na pańskie ambicje i merytorykę…
Pomyślałam sobie, że ja również, właśnie z dwóch stron jestem interesująca dla młodzieńca… Nawet czułam jego wzrok na obu stronach… Takoż samo świdrował moją pupę, jak wbijał się w rowek między dwiema półkulami…
Tak bardzo polubiłam przychodzić do pokoju Lubomira, że wykorzystywałam ku temu najdrobniejsze preteksty… A może to jakieś moje uczucia opiekuńcze… (zgoła macierzyńskie?) brały górę? Nawet przychodziłam prasować jego rzeczy… Uwijałam się przy tym zgrabnie przy desce do prasowania, gdy on leżał na łóżku i czytał… No tak, czytał… To znaczy, wtedy to już chyba nie za bardzo był w stanie czytać… Po prostu nie odrywał ode mnie wzroku… Oczywiście znów miałam na sobie króciutką spódnicę… znowu rozkloszowaną… Chyba dlatego nie podnosił się z łóżka… To znaczy on nie… bo nie wiem, czy na tym łóżku nic tam się nie podnosiło…
- Panie Lubku, szykowny z pana dżentelmen! Cóż za eleganckie koszule! A czy bokserki też mogę panu przegnieść???
Skonsternowany młodzian tylko łypał oczami… Nie wiem co tam sobie wyobraził po mojej deklaracji odnośnie bokserek, ale jego rozmarzona mina wskazywała na wiele…
- O tak pani Marto… pani zawsze mnie pochwali… i jest taka… usłużna… oczywiście… poproszę o wygniecenie mi bokserek…
Czerwienił się. Oczywiście żadne z nas nie myślało o tych bokserkach, o których najbardziej chciałoby pomyśleć…
Z czasem, chyba coraz nachalniej wpadałam do pokoju Lubomira. Zadeklarowałam się także ze ścieleniem mu łóżka (chyba, jako jedynak i nieco maminsynek, nigdy tego nie robił). To była świetna okazja, żeby ujrzeć go w samych slipkach… Bardzo mnie to ekscytowało. Zresztą jego też. Wyraźnie to było widać…
- Panie Lubku, jak pan widzi, nie tylko lubię sprzątać, ale w ogóle lubię porządki i… lubię czuć się potrzebna, ale… jako samotna kobieta… niestety nie mam się kim opiekować…
Widziałam po jego minie, że po takim wyznaniu chciałby wręcz wykrzyczeć.
- Mną!!! Mną niech się pani opiekuje!!! Od świtu do zmierzchu! I przez noc! Zwłaszcza przez noc…
Ale oczywiście na to nie miał odwagi się zdobyć… Choć i tak coraz bardziej się ośmielał, coraz mniej ukrywał swój wzrok, gdy patrzył, jak podczas ścielenia pochylam się i wypinam w jego stronę pupę… A spódnicę nieodmiennie miałam na sobie króciutką… rozkloszowaną… I nieodmiennie chodziłam w pończoszkach… Tym razem miałam takie z kokardkami przy manszetach… Wyjątkowo seksowne. Dało się to poznać po wyjątkowo marzycielskim wzroku Lubka. Pokokietowałam go jeszcze troszkę. Musiałam poprawić karnisz… Młodzieniec leżący na łóżku miał idealny punkt widokowy. Poprawiałam firankę, to z lewa, to z prawa, stojąc na parapecie, pomerdałam chłopaczynie tyłkiem porządnie.
- Panie Lubomirze, niech mnie pan asekuruje na tym wąskim parapecie, bo jak się niechcący puszczę… to… wyląduję w łóżku obok pana…
Celowo prowadziłam gierkę słowną. Działała na młodziana jak płachta na byka. Jeszcze bardziej podziałała konieczność trzymania mnie za nogi, żebym nie spadła z parapetu. Sama nie wiem na co odważył się, czy wykorzystał okazję i próbował zajrzeć mi pod spódnicę? Jednak sama taka możliwość nakręcała mnie niemożebnie. Zobaczyłby wówczas te moje koronkowe, mocno transparentne stringi…
- Ojej! Puściłam się!
Co to było za uczucie wpaść w ramiona młodego mężczyzny, wybawiającego mnie z opresji!
- Panie Lubku! Uratował mnie pan! W pańskich mocarnych ramionach mogłabym tak trwać do końca świata!
Egzaltowanie wychwalałam chłopaczka, chwytając go mocno za szyję. Lubomir trzymał mnie jeszcze mocniej… I… trwaliśmy w takiej pozycji dłuższą chwilę… Nie miałam wątpliwości, że gdyby na miejscu nieśmiałego uczniaka był tylko troszkę odważniejszy mężczyzna, rzuciłby mnie na łóżko i bezpardonowo zadarł moją minispódniczkę…
***
Należało korzystać z uroków upalnych wakacji. Założyłam bikini, w którym mogłam paradować w ogrodzie. Nie omieszkałam zaprosić Lubomira do obchodu moich włości, pokazywałam mu pieczołowicie każdy kwiatuszek, wyznając jaką pasją jest dla mnie ogród. Młodzieniec pochylał się wraz ze mną. Chłonął woń kwiatów, chociaż odnosiłam wrażenie, że nos lokuje bliżej mnie, niż podziwianych roślin. Zdawałam sobie sprawę, że moje bikini jest nadto odważne… ale… sprawiało mi to tym większą satysfakcję. Wiedziałam, że w tym staniku, moje piersi bujają się mocno przy każdym nachylaniu się do kwiatów. Dokładnie w ślad za nimi podążał wzrok Lubka.
– Pani Marto, tyle u pani truskawek! Pani ogród przywodzi mi na myśl słynny obraz „Ogród rozkoszy” Hieronima Boscha.
– Przyznaję… nie znam…
- Ależ to znakomity tryptyk niderlandzkiego mistrza! Aluzja niewinności zmysłowych rozkoszy…
- Och… panie Lubku, ależ z pana wytrawny znawca!
Komplementowałam go, a w duchu pomyślałam, że dziś jak nigdy mam ochotę na owe zmysłowe rozkosze… i to… niekoniecznie na te niewinne…
Po zwiedzaniu ogrodu, uznałam, że nadszedł czas na opalanie. Założyłam jeszcze bardziej odważny kostium… Fioletowy, szczególnie skąpy … Nigdy przy mężczyźnie nie odważyłabym się go nosić… lecz… przy Lubku, jakoś nie mogłam się oprzeć. Rozłożyłam się na leżaczku… fakt, że ktoś mógłby uznać, że nazbyt „kusząco”…
– Zaraz, zaraz, panie Lubomirze… czy „Ogród rozkoszy” to nie jest czasem też traktat jakiegoś szejka z kanonu arabskiej literatury erotycznej. Pono jest on szczególnym podręcznikiem - pełnym porad co do sposobów uprawiania miłości, ale też symboliki i anegdot, głoszący, iż miłość cielesna to dar Najwyższego ofiarowany ludziom, by im nieść uciechę?
Młodzieniec zapłonił się, słysząc moje słowa…
- Tak… tak… coś czytałem – wydukał skonsternowany tym, że mówię tak wprost o miłości fizycznej. – Przepraszam, że tak wstydzę się… widać to po mnie, że się czerwienię… ale ja nigdy w ten sposób nie rozmawiałem z kobietą… - bąkał, patrząc prosto na moje cycki, słabo osłonięte wyjątkowo oszczędnym staniczkiem.
- Panie Lubomirze! Czy zechciałby pan wetrzeć we mnie olejek do opalania? – Uśmiechając się uwodzicielsko nadstawiłam kark do masażu.
Chłopak zdawał się być przeszczęśliwy. Smarował mnie delikatnie, tak bardzo drżącymi rękami, że przez to podwójnie się wstydził.
– Przepraszam panią, że robię to tak niezdarnie… znów widzi pani moją tremę…
- Panie Lubku… rozumiem pańską nieśmiałość wobec kobiet… może w jakiś sposób mogę panu pomóc…
- Ale jakby to pani chciała zrobić? – w jego głosie dało się wyczuć zaintrygowanie.
– Hmm… sama nie wiem… ale… ach! Jak pan wybornie mnie masuje! Wspaniałe, silne, męskie dłonie… ach! Mistrzostwo świata!
Komplementy nie tylko go ośmielały, ale i pobudzały. Masował coraz wprawniej. Starał się unikać okolic biustu, ale gdy kręciłam się, piersi same ocierały się o jego ręce. Działało to na niego jak płachta na byka. Dociekał:
- Jak mogłaby mnie pani ośmielić, pani Marto?
– Hmmm… cóż… skoro nie był pan nigdy na randce… może coś wymyśleć w tym kierunku, tylko co? – zachodziłam w głowę. Powoli jednak snuł mi się pewien, dość chytry plan.
– No właśnie… pani Marto… przyznaję się, nie tylko nie byłem na randce, ale przez usta nie przeszłoby mi, żeby w ogóle, jakąś dziewczynę zaprosić… Widzi pani, jaka ze mnie oferma?!
– Ależ nieprawda. Stanowczo nie zgadzam się z tą opinią! Jest pan bardzo męski! Silny… A propos pańskich mocarnych ramion… Czy byłby pan tak uprzejmy i zechciał mi wymasować uda?
– Chłopiec zdębiał. Lecz dało się zauważyć radość w jego oczach. Znów drżały mu ręce, gdy ulokował je na moim udzie. Ale nie odwrócił oczu, gdy pochyliłam się nad nim. Moje piersi huśtały się ponad jego głową, niczym zegarowe wahadła. Wzrok młodzieniaszka mówił wszystko: - Dorwać je! Pieścić! Macać! Gnieść!
***
Wreszcie doprowadziłam do „udawanej” randki. Oczywiście zadbałam o świece i szampana.
– Lubomirze! Jesteś prawdziwym dżentelmenem! Od razu wiedziałeś, żeby nalać damie do kieliszka…
Starałam się go ośmielić, jak mogłam. Chłopakowi pociły się ręce i drżały. Podobnie było z głosem. Być może, onieśmielał go także mój wygląd. Założyłam szykowną, ale i seksowną kieckę. Dobrze było widać mi nogę… która, ma się rozumieć, skutecznie przykuwała wzrok chłopca.
Uznałam za swoją misję, nauczyć go jak najwięcej o kobietach, relacjach damsko-męskich, o tym jak zachowywać się na randce.
– Pani Marto… ja bardzo przepraszam, że jestem taki stremowany… Nawet nie wiem o czym powinno się rozmawiać na randkach…
- Panie Lubku… Najlepszym i najbardziej uniwersalnym randkowym tematem są nasze pasje. Każdy może opowiedzieć o tym, co lubi i co go najbardziej interesuje. A pan ma przecież wyjątkowe pasje! Książki! Podróże! Jest się czym pochwalić!
– Pani Marto… dzięki pani od razu się uspakajam…
Widziałam, jak jego wzrok błądził po moich udach.
- Pani Marto, a jak radzić sobie ze stresem na randce?
– Cóż – uśmiechałam się do niego ciepło – Jest kilka sposobów. Ważne, żeby ubrać się na nią tak, żeby się w tym stroju dobrze czuć. Przed spotkaniem warto przemyśleć, co się chce, a czego nie opowiadać na pierwszej randce. Pozwoli to zmniejszyć tremę. Co ważne! Nie zamartwiać się swoimi słabymi stronami. To prosta droga do stresu na pierwszej randce.
Kokieteryjnie poprawiałam włosy.
Wytłumaczyłam Lubomirowi, jak ważną rolę na randce spełnia dotyk. Nawet przypadkowy. Udało mi się też go ośmielić, bo nawet zdobył się na to, żeby mnie objąć.
– Wyczuwam w panu duszę romantyka… - czule szeptałam Lubkowi, patrząc prosto w oczy.
Pytał mnie, na co można sobie pozwolić na pierwszej randce. Czy można kobiecie położyć rękę na kolanie?
– Ależ panie Lubku… wszystko zależy od kontekstu… Jeśli mężczyzna jest nachalny, i nagle, bezceremonialnie pcha łapy gdzie nie trzeba, natychmiast protestuję… Ale gdy wszystko odbywa we właściwym tempie, to co innego… No i każda dziewczyna jest inna, jedna pozwoli na niewiele, a druga nawet na to, żeby jej wepchnąć rękę pod spódnicę…
Uśmiechałam się, coraz bliżej przysuwając swoją twarz do jego.
– Wobec tego, wszak spotka pan różne kobiety na swojej drodze, niech położy pan, panie Lubomirze rękę na moim udzie…
Zrobił to. Z pewnym wahaniem, ale zdobył się na ulokowanie dłoni, bardzo drżącej, na moim kolanie, a następnie przesunął je powoli, bardzo powoli i bardzo delikatnie po udzie.
Jego nieśmiały dotyk sprawił mi nieprawdopodobną przyjemność. No i satysfakcję, że udało mi się go ośmielić. W duchu wręcz go ponaglałam: „Nie bój się… śmiało pakuj łapę pod moją kieckę!”
– Pani Marto, przepraszam, że zadaję pewnie głupie pytania…
- Ależ panie Lubku! Nie ma głupich pytań – łopotałam rzęsami.
– No dobrze, zatem pani Marto, czy całuje się na pierwszej randce? – wypowiadał to czerwieniąc się i spuszczając wzrok.
– Cóż… panie Lubku… ja nigdy się na to nie godzę… ale wiem, że różnie to bywa… są kobiety, które chcą się całować od razu na pierwszej schadzce. Dlatego, skoro to i tak nasza udawana randka… może… - tu zawiesiłam głos, niepewna w to co chcę powiedzieć – może pan mnie pocałować…
Zrazu nie wierzyłam w to co powiedziałam. Ale… - pomyślałam – przecież to udawana randka…
Uchyliłam mu swej szyi. Pozwoliłam się mocniej objąć.
- Pani Marto, jest pani wspaniała! Ja naprawdę nie wierzę, że pani mi na cos takiego pozwala! Ja na pewno śnię. I to śnię jakimś dziwnym snem. Zupełnie nierealnym! Boję się, że zaraz się przebudzę…
- Panie Lubomirze… niech pan nie zapomina, że nasza randka jest zupełnie udawana… proszę ją traktować jako swoisty trening…
- Zatem pani Marto… co jest ważne w całowaniu?
Byłam zachwycona tym pytaniem, mogłam się poczuć jak prawdziwa profesorka i… dać wykład!
– Panie Lubomirze… Tak naprawdę w całowaniu całe ciało bierze udział. Należy zaangażować wszystko… a w szczególności… ręce! Można nimi obejmować partnerkę albo wodzić dłońmi po jej ciele… Można powoli przeciągnąć palcami przez włosy albo… masować kark. Rękoma można też zmienić kąt nachylenia twarzy partnerki… - O matko! Ależ się nawymądrzałam. I to w takiej sytuacji! Uzna mnie za wielce doświadczoną… cóż… trudno…
- Pani Marto! Ale pani jest mądra… życiowa… - mamrotał skubiąc delikatnie ustami moją szyję. Jednocześnie tulił się coraz mocniej. Tymczasem moja kiecka podwinęła się wysoko. Nie przeszkadzałam jej w tym… czułam, że chcę, żeby było widać moje uda w pończochach…
- Pani Marto… a czy można całować w usta? – jeszcze bardziej się zaczerwienił.
– Cóż… panie Lubku… wiele kobiet się na to zgadza… ja nie… ale, żeby ten trening był wiarygodny… chyba nie mam wyjścia…
Oddałam mu swe usta w pełni… fakt, że to tylko udawana randka, ale chyba właśnie dlatego, podniecała mnie ta sytuacja o wiele bardziej, niż gdyby to było prawdziwe, romantyczne spotkanie. Lubomir całował bardzo niewprawnie, ale za to szalenie zachłannie, wyślinił mnie na potęgę…
- Pani Marto… przepraszam za swoją nieudolność… ale… jak mówiłem, pierwszy raz całuję się z kobietą… - wyznawał ze wstydem w głosie.
– Ależ panie Lubomirze! Jak na pierwszy raz, jest pan prawdziwym don Juanem! Posiadł pan moje usta niczym Casanowa!
Szczerze mówiąc, przepełniała mnie duma. Wprowadzam w intymny świat młodego chłopaka. Dzięki mnie może ośmieli się i jego relacje z kobietami wkroczą w zupełnie inną fazę… Powróciłam do całowania. Chwyciłam jego wargi zębami i zaczęłam powoli ciągnąć do siebie. Następnie poluźniłam uchwyt i pozwoliłam jego wardze prześlizgnąć się między zębami. Raz robiłam to na górnej, raz na dolnej wardze. Następnie zassałam jego usto. Zupełnie tak, jak się ssie lizaka. Bardzo łagodnie. Chłopak był w siódmym niebie.
– Pani Marto! Jest pani boska! Ale… przepraszam, za głupie pytania… czy na randce, podczas całowania, można dziewczynę ująć za biust…?
O matko! Ależ byłam podniecona tą sytuacją.
– Panie Lubomirze… no wie pan…. Ja nigdy, przenigdy na to nie pozwalam… ale cóż… są takie, które pozwalają… zatem, cóż… niech pan trenuje…
Myślałam, że odlecę. Niesamowite emocje wywoływał we mnie dotyk chłopaka. Bardzo nieśmiały i delikatny. Suwanie dłoni po moim biuście. Delikatne badanie go. Bardzo subtelne uciskanie moich dorodnych piersi przez materiał.
Wzrok Lubomira mówił wszystko: - „Nie wierzę w to co się dzieje! To chyba tylko moja wyobraźnia.”
Chwytając moje cycki, jakby się upewniał, że jednak to nie sen. Więc chwytał je coraz śmielej. Gładził je, jakby głaskał łepek kotka. Z czasem coraz odważniej, jakby chciał wyczuć ich jędrność. Kiedy westchnęłam, jego dłoń drgnęła, po czym mocniej zacisnęła się na piersi. Jakby to moje westchnięcie ośmieliło go, wręcz zdopingowało, bo drżącym z przejęcia głosem zapytał.
- Przepraszam pani Marto, pewnie mnie pani ochrzani… ale czy mógłbym… nie… nie… wstydzę się…
- Ależ proszę… niech się pan nie wstydzi… przecież właśnie z tym mamy walczyć – uśmiechnęłam się
- Więc dobrze. Czy mogę… Czy mogę zsunąć pani sukienkę z biustu??? Czy mogę dotykać piersi jedynie przez biustonosz?
Ależ zaskoczyła mnie jego nagła odwaga! Nie spodziewałam się jej, nawet w najmniejszym stopniu! Ale, tak bardzo jak się jej nie spodziewałam, tak bardzo tego chciałam… chciałam, żeby odważył zsunąć się ze mnie sukienkę… żeby zobaczył mój piękny, koronkowy, czerwony stanik… Wreszcie… żeby chwycił moje cycki już nie przez materiał sukienki i biustonosza… ale wyłącznie przez koronki miseczek… Zastrzegłam, że nigdy bym się na to nie zgodziła, ale w związku z tym, że jest to lekcja instruktażowa… i akcja w całości udawana, sama zsunęłam materiał kiecki, prężąc przed nim biust.
Ileż radości dał mi uścisk jego dłoni… takich zachłannych acz niedoświadczonych… Aby wzmóc atmosferę, wsunęłam język do jego ust… zaczęłam lizać jego wargi a następnie szukać jego języka. Lizałam go powoli i bardzo namiętnie… Lubomir był niemal wstrząśnięty. Domyślam się jak bardzo musiało go to podniecić. Silniej chwycił moje piersi. Przez samą koronkę stanika zapewne wyczuwał je znacznie bardziej. Zaczął je macać. Jak niewprawny uczniak pierwszy raz w życiu obłapia dziewczynę.
Czułam jak jego odwaga wzrasta z minuty na minutę. Sama zresztą do tego przyczyniałam się, świdrując językiem jego usta.
Jak bardzo jego odwaga wezbrała, miałam przekonać się natychmiast.
– Pani Marto… pewnie pani mnie zabije… ale, czy…
- Ależ proszę, pani Lubku… niech się pan nie krępuje… mówiłam już, że nie ma niewłaściwych pytań… Niewłaściwy jest jedynie ich brak…
- No dobrze, pani Marto, zatem, czy… nie… czy mógłbym zsunąć stanik z pani piersi?
Speszył się jak cholera, gdy to wydukał. Ale wszak sama go ponaglałam do zadania pytania.
Sama nie wiem, jak do tego doszło, że się zgodziłam na to by Lubomir zdjął koronkowe miseczki z mojego biustu… On sam pewnie nie wie, jak to się stało… Był tak podekscytowany… jego ręce drżały jak poparzone, kiedy materiał biustonosza uchwycony jego palcami, ześlizgiwał się z moich krągłych wzgórz… Ale kiedy już miał je przed oczami, wpatrywał się, jak w obraz, jakby chciał odnotować w pamięci, jak wyglądają moje brodawki, sutki…
- Pani Marto, zabije mnie pani za to co robię… ale sama pani mówiła, że to udawana randka… swoista lekcja instruktażowa… a czy to nie jest tak, że niektóre dziewczyny pozwalają na pierwszej randce dotknąć swoich piersi???
– No proszę… jaki był logiczny… pozostawało mi jedynie przyznać mu rację.
- Panie Lubomirze, cóż… ma pan rację, są takie kobiety, które na pierwszej randce pozwalają nawet na więcej… podobno chłopcy, wzorem filmów amerykańskich stosują swoistą terminologię, pierwsza baza… druga baza… trzecia baza… Pierwsza, to całowanie się, druga to dotykanie dziewczyny, ale powyżej pasa. Zatem… osiągnął pan to. Zaliczył drugą bazę…
Lubek wyglądał na szczęśliwca, który ucapił Pana Boga za nogi… tak właśnie ucapił moje cycki…
- Cóż… niech pan kontynuuje trening… - wyszeptałam.
Tego nie trzeba było młodzianowi dwa razy powtarzać… Dotykał moich piersi na różne sposoby, raz badał je delikatnie, drugi raz ściskał, pocierał moje brodawki z sutkami, jakby chciał poznać reakcje moich „guziczków”, które rzeczywiście pod wpływem tego dotyku sterczały na baczność, niczym gwardziści na paradzie przed cesarzem. Ujmował moje „baloniki” dłońmi, jakby chciał je zważyć.
Wreszcie zrobił coś samodzielnie. Bez pytania. Co uznałam za znaczący postęp w realizacji mej misji.
Otóż, sięgnął ustami do moich piersi. Pocałował je. Potem ujął sutki i zaczął ssać. Zrazu delikatnie, z czasem coraz łakomiej. Wyślinił je przy okazji. Cmokał je. Ciągnął je coraz bardziej łapczywie. Poczułam się jak matka karmiąca oseska. I sprawiło mi to niewysłowioną rozkosz. Samo drażnienie sutków rozpalało mnie. Zmuszało do wydawania westchnień… i jęków.
- Aaaa… aaaaa… - pojękiwałam – panie Lubku… zdaje mi się, że jest pan coraz lepiej przygotowany na odbycie pierwszej randki.
Młodzieńca łechtały takie pochwały. Ośmielały. Ośmielały jak sto diabłów. Inaczej nie zdobyłby się na takie zdanie.
- Pani Marto… a co z trzecią bazą na randce?
To się działo chyba we śnie… Nie wierzę w to, że się na to zgodziłam… To nie mogłam być ja…!!! Pozwoliłam gówniarzowi włożyć rękę pod moją spódnicę i najzwyczajniej się… dać wymacać! To była tak zwana „trzecia baza”… W ramach instruktażu na udawanej randce… Chłopak był rozochocony miętoszeniem moich piersi, więc zdobył się łacniej na odwagę do przejścia do kolejnego kroku… - kolejnej „bazy”… Ostatniej! Ale… przecież ja sama tak bardzo tego chciałam… Kłamałam mu co prawda, że ja nigdy na żadnej z początkowych randek nigdy nie wyraziłabym na to zgody, ale fakt, że są panie, które nie mają z tym oporów. Więc Lubek, przygotowując się na spotkania z „takimi” paniami… trenował… Trenował, trzeba mu to przyznać, z dużym zaangażowaniem…
- Pani Marto, czy dziewczęta zawsze są tam, takie… wilgotne?
No i co ja mu miałam powiedzieć?! Że to oznaka tego, jak bardzo się przez niego podnieciłam?
– Panie Lubku… cóż… to znak, że kobieta jest gotowa… - nie potrafiłam ukryć zawstydzenia w swoim głosie.
- Pani Marto… a czy na pierwszej randce może dojść do aktu oralnego? – znów mnie zaskoczył! Jakby zdzielił mnie obuchem. Ale postanowiłam brnąć w to.
- No cóż… może… - potwornie podnieciła mnie sytuacja, wręcz nie panowałam nad sobą…
Cóż, wszak instruktaż tego wymagał… Pochyliłam się nad rozporkiem Lubomira, potwornie podekscytowana, rozpięłam go. Zżerała mnie ciekawość, jak prezentuje się jego męskość. No i prezentowała się wybornie.
Podziwiałam ją. Wiedziałam, że niczym bardziej nie wbiję w dumę młodego adepta sztuki Amora.
- Lubku… on jest wspaniały…
Na dowód tego, ujęłam go w dłoń. Sprężył się jak pika gotowa do dźgania.
- Jaki on twardy… i jaki duży!
Pragnęłam poczuć go w sobie. Ale najpierw chciałam oddać mu hołd. Tym samym ośmielając młodzieńca najmocniej jak się da. Pocałowałam go w sam czubek. Potem polizałam, jak najwspanialszego loda. By, powoli, ujmować go w usta, połykać najgłębiej jak to możliwe. Czyniłam to z namaszczeniem, niczym religijny rytuał. Uklękłam przed nim. Ekscytowało mnie to, że znalazłam się w tak wiernopoddańczej pozie. Suwałam ustami po twardym trzonie, starając się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Widziałam po minie jak jest rozgorączkowany. Kiedy ustami pieściłam jego korzeń, wznosił oczy ku niebu, jakby wznosił modły, zdawał się mówić: - Panie, niech ta chwila trwa wieczność!
Ssałam go z dużym zaangażowaniem, choć spodziewałam się, że jak to młody i nieoświadczony chłoptaś, łatwo może przedwcześnie wytrysnąć.
Dlatego robiłam krótkie przerwy, które wykorzystywałam do wychwalania „mieczyka” mojego rycerza.
- Lubomirze… twe berło dowodzi, że prawdziwy z ciebie mężczyzna. Laski będą wniebowzięte na randkach.
Po czym znów brałam się do intensywnej pracy ustami… Tak bardzo chciałam mu zrobić „dobrze”. Moje podniecenie nie znało granic… Zapomniałam dawno o udawanej randce… zapomniałam o instruktażu…
Myślałam tylko o tym, jak bardzo chcę czuć w sobie Lubomira. Jego potężne „berło”.
- Lubku… mówiłam ci, że są kobiety, które już na pierwszej randce, idą na całość. Skoro nasz instruktaż ma być pełny… Czas na dopełnienie lekcji…
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam do łóżka. Sama się na nim rozłożyłam i zachęciłam młodzieńca, żeby położył się na mnie. Tak bardzo tego chciałam. Poczuć na sobie mężczyznę.
Podciągnęłam spódnicę. Szeroko, zapraszająco, rozłożyłam nogi.
Rozdygotany młodzian szukał wejścia do mojej norki. Zsunął z niej koronkowe stringi na bok i próbował lokować tam swego „pytona”. Szło mu to bardzo niewprawnie, zwłaszcza, że trząsł się z przejęcia. Próbowałam temu zaradzić, czule się do niego uśmiechając i szepcząc.
- Lubomirze… oto jestem twoja… Ulegnę ci… Weź mnie… jak zdobywca.
Smarkacz, jakby nie wierzył swemu szczęściu. Wreszcie udało mu się ulokować czubek swojej buławy we właściwym miejscu.
- Achhh… - westchnęłam.
Przymknęłam oczy, gdy czułam, jak twardy trzon powoli wsuwa się we mnie. Byłam szczęśliwa. O Lubku powiedzieć, że był szczęśliwy, to jak nic nie powiedzieć. Gdy wsunął się do końca, jego oczy wyrażały niewysłowiona pasję. Jakby odkrył prawdę Wszechrzeczy.
- Lubomirze! Posiadłeś mnie!
Wiedziałam, że moja misja dopełnia się. W pełni.
5 komentarzy
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
spklo
Super, że w całości. Na tak
Historyczka
@spklo dziękuję, opowiadania wszystkie daję w całości, tylko zbiory zdjęć z podpisami - siłą rzeczy - osobno
peter86
mistrzyni powraca 😝
nanoc
No, no, podniecający tekścik, chcę do tej szkoły
enklawa25
Bardzo ładny erotyk
Historyczka
@enklawa25 co takiego w nim Cię ujęło? jakaś szczególnie scena?
Aladyn
Chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że każdy z czytelników chciałby mieć taką nauczycielkę wychowania seksualnego w zreformowanej szkolnej edukacji. Pedagoga (a właściwie, zgodnie z aktualnymi trendami, pedagożki), całkowicie oddanej swej misji, kreatywnej i nie oszczędzającej się w przekazywaniu młodemu pokoleniu wszelkiej wiedzy w tym temacie.
Historyczka
@Aladyn jesteś pewien, że pani nauczycielka nie nazbyt oddała się swej misji?