Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Rzymian i niewolnica

Stała przed nim naga. Z jednej strony wiedziała, że powinnam spuścić wzrok, zachować się tak, jak całe życie ją uczono. Z drugiej była w niej duma, te dwóch miesięcy, kiedy sama o sobie decydowała nauczyło ją więcej niż wszystkie lata w niewoli. Postanowiła walczyć. Spojrzała na człowieka, w którego rękach była jej przyszłość, jej i jej ludzi.
On patrzył na nią.... Widział wreszcie na własne oczy tę kobietę, która zasiała tyle zamętu, i zmusiła go do wysiłku, do wielogodzinnego jeżdżenia i próbowania okiełznania jej i jej ludzi.... Wydawała się niepozorna. Naga, schwytana i już bezbronna, ale widział w jej oczach, że jeszcze nie zakończyła walki. Wiedział jednak, że na wiele sobie będzie mógł pozwolić. Już niebawem.... Ale teraz patrzył na nią, sposobiąc się do rozmowy.
— W końcu się spotkaliśmy — powiedział wreszcie. Uśmiechnął się.
— Nie widziałam wcześniej takiej potrzeby — odpowiedziała.
Patrzyła mu prosto w oczy, zadzierając lekko głowę. Był zdecydowanie wyższy do niej. Stała naga, na skórze miała mnóstwo sińców. Widać był też czerwone pręgi po bacie, którego użył jeden z nadzorców, by zmusić ją do zdjęcia ubrania. A mimo to przez ułamek sekundy wydawało się, że są sobie równi.
— A ja czułem tę potrzebę już od dłuższego czasu — odpowiedział.
Patrzył z góry na jej nagie ciało. Ślady walki, które na nim widniały, sprawiały, iż czuł podekscytowanie jej obecnością. Nie lubił płaczliwych, strachliwych kobiet. Ta, która stała przed nim wydawała się waleczna i wytrzymała. Postanowił że nie dopuści do jej uśmiercenia, choć.... Zasieje w niej dość strachu, by przekonać się, czy nie myli się co do jej odwagi.
Obszedł ją dookoła, powoli. Gdy znów stanął przed nią, trzymał dłoń na rękojeści pejcza.
— Myślę, że zdajesz sobie sprawę z położenia twojego. I twoich ludzi.... — rzekł, specjalnie nie kończąc zdania.
— Umiesz myśleć, Rzymianinie — stwierdziła.
— Tylko dzięki tej umiejętności byłem w stanie cię powstrzymać. Jesteś, przepraszam, byłaś mocną przeciwniczką. Niewolnica, która umie myśleć jak wolny człowiek. Tylko czy nie wliczyłaś porażki w swoje kalkulacje? Myślę, że wiesz, jak skończyli ludzie Spartakusa. — Ostatnie słowa wypowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
—Są rzeczy, dla których warto umierać nawet na krzyżu. Nie sądzę, abyś je zrozumiał, nawet jakbyś myślał dużo dłużej niż nad tym, czy zdaję sobie sprawę ze swojego położenia. Chociaż może... Jakbyś poświęcił czas, mogłabym spróbować ci je wytłumaczyć, żołnierzu Rzymu.
Spodziewała się zobaczyć w jego oczach gniew po tych słowach. On tymczasem spojrzał na nią z dziwnym wyrazem oczu, w których dostrzegła... uznanie. Patrzył na nią. Niedużą i nieszczupłą kobietę, która wykazała się taką odwagą.
— Myślę, że widziałaś nieraz ukrzyżowanie. Wiesz jak to wygląda, prawda?  powiedział w końcu dobitnie.
— Śmierć kończy wszystko. Wiesz, jak to jest umierać codziennie i kolejnego dnia zaczynać wszystko od początku, znosić kolejny ból, który nigdy się nie kończy? Servus est aliquid czyż nie, wielki wojowniku? Nic innego w nas nie widzicie, tylko rzeczy, które łatwo zastąpić innymi rzeczami — mówiąc to, wiedziała, że stąpa po cienkim sznurku rozwieszonym wysoko nad ziemią. Wiedziała, jednak że musi przyciągnąć jego uwagę, sprawić, że zobaczy w niej, to co wiedzieli jej ludzie. Bała się, jak nigdy wcześniej. Widziała, jak powoli dusząc się, umierają ludzie przybici do krzyża.
Patrzył na nią z mieszaniną zdumienia i niedowierzania. Wielokrotnie w takich sytuacjach widział błaganie o litość, albo wściekłą złość i pogardę wobec siebie. Tymczasem ta kobieta próbowała nawiązać z nim rozmowę jak równy z równym. To było coś nowego, z czym się jeszcze nie zetknął do tej pory. Postanowił jednak nie dać po sobie tego poznać. Jeszcze przez jakiś czas grać kogoś, na kim jej słowa nie robią wrażenia. Miał jednak pewien plan i był ciekaw, jak ona zareaguje.
— Mówisz interesujące rzeczy. Bardzo ciekawe. Rzecz w tym, że póki co mamy do wykonania te nieco bardziej... przyziemne. W więzieniach są twoi ludzie. Kobiety i mężczyźni. Dużo krzyży stanie w najbliższych dniach w tej okolicy — mówił jakby w przestrzeń.
— Mało wam, Rzymianom, problemów z jednym nowym bogiem, chcecie mieć następnych? —zapytała, pozwalając by w jej głosie słychać było nutkę ironii.
W ostatnich latach kult niejakiego Jezusa z Nazaretu stawał się coraz popularniejszy i coraz bardziej złościł Rzymian przywykłych do swojego życia.
— Czy ty się aby trochę jednak nie przeceniasz, co? Jesteś kobietą. Nie najmłodszą już, do tego niewolnicą. Twoi ludzie wykazali się walecznością, ale to nadal niewolnicy. Ten, o którym mówisz, nigdy nie był niewolnikiem ani buntownikiem, szkodził tak naprawdę tylko Żydom, a jak może wiesz, bo widzę, że jesteś dobrze obeznana z rzeczywistością, już ukrzyżowano tysiące buntowników i żaden z nich nie stał się przedmiotem kultu — odpowiedział jej spokojnie, udając, że nie słyszał ironii.
Wiedza i inteligencja tej niewolnicy coraz bardziej mu imponowały.
— Wiesz Rzymianinie, dlaczego wielkie cywilizacje upadają? Bo z czasem zaczyna w nich brakować ludzi głodnych nowych rzeczy. Broniąc starego porządku i systemu, powoli zżeracie swoją wielką Romę. Nie widzicie nic, poza tym, co widzieli wasi przodkowie, nie patrzycie na to, co dzieje się wokół, pewni swojej władzy. Jak myślisz, Rzymianinie, dlaczego oni za mną poszli? Dlatego że powiedziałam im, że będzie im lepiej jako ludziom wolnym? Większość z nich żyła w bogatych domach, lepiej niż niektórzy z twoich wojaków, Rzymianinie.
— Zdziwisz się, jak ci powiem, niewolnico, że w dużej mierze zgadzam się z tobą. Tylko niestety, fakty są takie, że póki co takie zrywy bojowe, jak twój, są nie do przyjęcia przez władzę w Rzymie. I oboje, tak, oboje nic na to nie poradzimy.
Postanowił złamać nastrój tej filozoficznej rozmowy. Znów obszedł dookoła swoją więźniarkę. Obserwował uważnie. Nie drżały jej nogi. Nie widać było strachu...
Stanął za nią tak blisko, że czuł jej ciepło.
— Boisz się zobaczyć swoich ludzi na krzyżach, czy bardziej przeraża cię myśl o tobie konającej na słońcu, duszącej się w bólu, jedzonej żywcem przez owady?
Zadał to pytanie cichym, spokojnym głosem.
— Boisz się, Rzymianie, że twoi ludzie ludzie opuszczą cię, zanim zacznie się bitwa, czy bardziej przeraża cię myśl, że mogą zatknąć cię na palu, przekupieni przez twojego wroga. — Odbiła pytanie pytaniem. — Moi ludzie wiedzieli, co ich czeka, jak zostaną złapani. I tak uważają, że było warto. Czy boję się? Tak. Głupcy się nie boją. Czego bardziej? Tego, że kiedyś znów będę musiała codziennie przed kimś klękać i mówić „tak, Panie”.
Spodziewał się, że ona tak myśli. Ale zupełnie zatkało go, gdy powiedziała to wprost. Cieszył się, że stoi za jej plecami i ona nie widzi jego kompletnie zdumionej miny. Opanował się jednak i znów stanął przed nią. Postanowił zagrać mocno.
— Chyba jednak cię przeceniłem. Spodziewałem się, że choć spróbujesz prosić o życie dla swoich ludzi. Tymczasem ty, jak widzę, wolisz filozofować.
Tym razem on zadrwił.
— Wydałeś już wyrok, twój Rzym go wydał — powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. — Napawałbyś się moim błaganiem przez chwilę, tak samo jak będziesz się napawał, wioząc mnie i moich ludzi na miejsce stracenia.
Pokiwał głową.... Wiedział, że to, co teraz powie będzie dla niej gorsze niż gdyby powiedział, że rzeczywiście wszyscy zawisną na krzyżach.
— Wyrok jest inny. Właśnie nadeszły wiadomości ze stolicy o budowie niedaleko stąd wielkiej tamy na jednej z rzek. Przewóz niewolników z innych okolic byłby niepotrzebnym wydatkiem dla Rzymu. Jest więc decyzja, że Twoi ludzie zostaną popędzeni do tej właśnie pracy.
— Będą żyć — powiedziała cicho, tak cicho, że prawie nikt nie usłyszał. — Kiedy nas tam wyślesz? — zapytała.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
— Nie „was”, tylko „ich”. Myślisz, że jestem tak głupi, by zostawić cię w ich gronie? Widzę przecież, że jesteś silna i przywódcza. Nie mam zamiaru tłumić kolejnego buntu.
Mówił to z satysfakcją. Widział, że zrobiło to na niej wrażenie.
— Zatem umrę jak bóg żydowski — uśmiechnęła się.
— Mylisz się. Umarli nie mogą... cierpieć. Dla ciebie jest inna przyszłość.
Powiedział powoli.
Miała czas na reakcję. Ułamki sekund. Pobiegła do stołu i chwyciła leżący na nim nóż. Nie wahała się. Chciała się zabić.
On był szybszy. Odrzucił nóż daleko.
— Oooo, tego się mogłem spodziewać. Ale nie będzie tak łatwo. Nie!
Zawołał straże. Kazał wyprowadzić ją na podwórze i na początek wymierzyć dwadzieścia batów. Potem przyprowadzić z powrotem, ale już z rękami w sznurach.
Łzy leciały jej po policzkach. Czuła krew, zbyt mocno zagryzała wargi, by nie krzyczeć. Nie była dzielna. Wiedziała, że krzyk nikogo nie ruszy, tak samo jak nie ruszy nikogo jego brak. Prędzej czy później każdy krzyczał, kiedy ból dochodził do granicy, powtarzał się w tych samych odstępach czasu, kiedy bat przecinał napiętą, posiniaczoną skórę. Mimo to nie chciała krzyczeć. Jeszcze nie teraz, nie w tej chwili. Bała się, że w jej głosie będzie za dużo radości. Nie chciała pokazać, jak bardzo jej tego brakowało. Ból stanowił część jej życia, nieodzowną i potrzebną, pozwalał jej na uwolnienie, na pozbycie się wszystkiego, co już było i odejść powinno. Każąc ją ukarać, Rzymian wyrządził jej przysługę. Mogła iść dalej.
Czas jej chłosty spędził w pomieszczeniu, w którym rozmawiał z nią jeszcze chwilę temu. Odnalazł nóż. Schował go dobrze w swojej szacie. Był zdenerwowany i nie krył tego przed samym sobą.
Chłosty nie oglądał. Cóż w tym nowego. Znał ten widok. Wiedział też, że to niewolnica, której plecy nawykły do bata. Gdyby kazał jej wymierzyć pięćdziesiąt batów... Być może byłoby co oglądać. Ale dwadzieścia? Tak, ból. Ale nic, co dla niej byłoby ponad siły. Wiedział o tym dobrze.
Zachował się jak nowicjusz. A przecież widział, że ta niewolnica to nie zwykła prostaczka, ale kobieta zdeterminowana, inteligentna, pełna charakteru. Mógł się spodziewać, że tak zareaguje. Jednocześnie czuł wobec niej podziw i złość. Nie każdy miał odwagę skończyć ze sobą. Ale przy tym wszystkim doprowadziła go do pasji. Mógł ją zniszczyć jednym skinieniem palca już na samym początku. A tymczasem dopuścił ją do rozmowy ze sobą, jak równy z równym. I w chwili, w której ta rozmowa zaczęła się robić tak ciekawa, ona chciała ją zakończyć ostatecznie. Łatwiej by przełknął, gdyby z tym nożem rzuciła się na niego. Chciał zobaczyć jakie wrażenie wywrą na niej jego słowa, że nie zginie na krzyżu, lecz będzie torturowana. Nawet nie wiedział jeszcze, jakie to by miały być tortury. Powiedział to dla efektu. Lubił takie teatralne środki. A ona.... Zacisnął pięści, ale po chwili opanował się i sprawdził, czy nóż jest tym razem dobrze schowany, niewidoczny, czy w pomieszczeniu nie leży nic innego.
W głowie dźwięczały mu jej słowa, że najgorszą karą byłoby dla niej znów musieć mówić do kogoś „Panie”. Na szczęście dzięki dobrze zorganizowanej siatce szpiegów i donosicieli coś o niej wiedział. Znał pewną słabość. Nie zamierzał tego wykorzystać. "Nie kłam samemu sobie, zamierzałeś, choć zapewne nie dziś" - przemknęło mu przez myśl. Dobrze, nie dziś. Ale skoro tak... Skoro gotowa była w taki sposób zakończyć z nim rozmowę... Uśmiechnął się do swoich myśli spokojnie czekając na koniec chłosty.
Bolało ją całe ciało. Na koniec zaczęła krzyczeć, wiedząc, że nikt nie usłyszy już w jej głosie triumfu. Krzyczała, uwalniając cały swój smutek, złość, niepokój i frustrację. Chciała, by chłosta jeszcze trwała. Brakowało jej kolejnych smagnięć, by osiągnąć całkowity spokój. Ból rozlał się po całym ciele. Wiedziała, że w kilku miejscach jej skóra została rozdarta. Czuła każdy fragment swojego poranionego ciała, jakby żył swoim życiem. Ból zawładnął jej umysłem, wyganiając z niego wszystkie inne emocje i uczucia.
Gdy żołnierze wprowadzili ją z powrotem, tym razem ze związanymi na plecach rękami, był już spokojny i zdecydowany.
Stanęła przed nim. Ból nie mijał. Czuła go i dzięki niemu była silniejsza i dużo spokojniejsza. Przez chwilę rzuciła okiem na pomieszczenie.
— Samobójstwo to honorowe wyjście, Rzymianinie. Lubicie kobiety, które w ten sposób rozwiązują wasze problemy. Taka Kleopatra...
— Sądziłaś, że mnie szczególnie zależy na honorowym wyjściu? Twoim honorowym wyjściu? Rozmawiałem z tobą jak z równą sobie, a ty chciałaś przerwać rozmowę w najmniej odpowiednim momencie. Ale skoro tak.... Wiem coś o tobie. Twoje szeregi też miały w sobie szpiegów. Mała słabość ciała przywódczyni. Na szczęście o niej wiem!
Nie hamował w tych słowach ani złości, ani satysfakcji.
— Wiesz, czy wydaje ci się, że wiesz, Rzymianinie? — mówiła wolno, z dużym spokojem w głosie. Patrzyła na niego. Weszła w rodzaj transu, z którego nikomu jeszcze nie udało jej się wytrącić. Widziała i czuła więcej niż zwykle. Od początku była świadoma, że ten Rzymianin jej pożąda, chce widzieć u swoich stóp. Teraz chciał tego jeszcze bardziej, chciał ją zniszczyć, złamać i stworzyć tylko dla siebie.
I bardzo podobała mu się myśl, że będzie ją torturował i patrzył na jej cierpienie.
— Jest tylko jedna metoda, by sprawdzić, czy wiem, czy wydaje mi się, że wiem — powiedział to krótko, spokojnie, ale już bez gniewu.
Po tych słowach podszedł do niej i wziął ją za łokieć. Zawahał się na ułamek sekundy. Dopiero dotarło do niego, że ta niewolnica właśnie przed chwilą przyrównała się do Kleopatry! Nie brakowało w niej tupetu. Pociągało go to. Nie oponowała, gdy nacisk jego dłoni sprawił, że zaczął ją po prostu prowadzić przed sobą, związaną. Wyszli na podwórze, na którym chwilę temu była chłostana. Zawołał dwóch żołnierzy. Wszyscy czworo przeszli przez plac i weszli do ogrodu, zbliżając się do niewielkiego placyku pośród winorośli, na którym stało drewniane "coś". Ona nie wiedziała jeszcze co to dokładnie jest, ale fakt, że to „coś” było zaopatrzone w łańcuchy i kajdany dawał jej do myślenia.
— Twoi niewolnicy, Rzymianinie, są mistrzami. Utrzymanie ogrodu w takim stanie, wymaga nie lada wiedzy i umiejętności — mówiła, tak jakby owe „coś” nie leżało w ogóle w kręgu jej zainteresowań.
— Tajemnica ogrodu polega na tym, że sam go pielęgnuję. Oczywiście, mam niewolników, którzy wykonują szczególnie ciężkie prace, ale roślin doglądam sam. Podobnie jak zwierząt.
— Ostatnie słowa wypowiedział jakby z rozbawieniem.
— Czyżbyś sam wyrzucał gnój, Rzymianinie? — zapytała z lekkim rozbawieniem w głosie, jakby wyobrażając sobie wielkiego pana z widłami w rękach. — Herkules czyszczący stajnie Augiasza.
— To także mi się zdarza — odpowiedział z uśmiechem, dając jednocześnie znać żołnierzom. Ona nie miała w tym momencie zbyt wiele do powiedzenia. W krótkiej chwili znalazła się na tym dziwnym, drewnianym narzędziu. Siedziała, oparta zbitymi plecami o deskę, z rękami przykutymi ponad głową do słupa, który wychodził zza deski. Proste nogi miała wysunięte naprzód. Zauważyła, że gdy żołnierze mocowali jej ręce, on własnoręcznie zatrzasnął na jej kostkach odpowiednio przygotowane kajdany, które całkowicie uwięziły jej stopy. Nie wiedziała nawet skąd wyjął kawałek sznura, którym spętał sprawnie duże palce jej stóp.
— Odejdźcie.
Powiedział krótko do żołnierzy. Czuł narastającą przyjemność z tego, co planował za chwilę zrobić. I z tego, że w jej oczach zobaczył pierwszy raz jakby błysk strachu.
Wiedziała, co chce zrobić i nienawidziła tego, co chce uczynić. Próbowała zamknąć się na otaczający świat. Ból zranionych pleców pomagał, skoncentrować się. Kiedy dotknął jej stóp, otworzyła szufladkę z łacińskimi przysłowiami, których uczuła się jeszcze w dzieciństwie. Ból i wspomnienie dawnych lekcji pomogło.
— Amor vincit omnia, miłość wszystko zwycięża, carum est, quod rarum est, to co rzadkie, jest cenne, dies diem docet, dzień uczy dzień, Ignavis semper feriae, leniwi zawsze mają wakacje, pecuniae imperare non servire oportet, pieniądzowi należy rozkazywać, nie służyć, amici fures temporum, przyjaciele to złodzieje czasu — recytowała w pamięci.
On chwilę patrzył na jej nagie ciało. Ale ostatecznie skoncentrował się na stopach. Były brudne, z ciemnymi podeszwami od chodzenia boso. Pochylił się i zza liści winorośli wyjął duży dzban. Chwilę wąchał jego zawartość. Potem włożył do niego palec i oblizał żółtą, gęstą i lepką ciecz...
Dobiegło do niej ciche meczenie. Mówił o zwierzętach. Pamiętała, to przecież było chwilę temu.
— Wiem, czy wydaje mi się, że wiem? — zapytał cicho.
— Scio, si habere problema quod scio -— powtórzyła, uśmiechając się do swoich swoich wspomnień o Sokratesie.
Pochylił dzban. Czuła, jak miód powoli oblepia jej stopy. Spływa między palce. Przesuwa się w dół podeszew.
On zaś patrzył z przyjemnością, jak jej bose stopy pokrywają się miodem. Widział, co się z nią dzieje. Widział wyraz jej twarzy i oczu. Wiedział, że zrobił coś, co trafiło w punkt. Poruszyła się. Ból znów opanował jej ciało. Minęło kilka chwil, gdy gęsty miód dokładnie oblepił jej stopy. Wniknął między palce stóp, pokrył żółto-złotym nalotem jej skórę.
— Jeszcze dziś powiesz do mnie Panie — powiedział do niej.  
Jakby w odpowiedzi zza ściany zieleni dobiegło kozie meczenie.
— Powiedzieć można wszystko. Chcesz, już to zrobię. Poczujesz się szczęśliwy, słysząc „Tyś moim Panem, jam twą niewolnicą"? Nie ma problemu. Mam powtórzyć z większą żarliwością w głosie? — zapytała.
Była świadoma tego, co chce z nią zrobić. Nienawidziła tego. Próbowała go sprowokować.
— Wiem, co próbujesz osiągnąć. Chcesz sprawić, bym poczuł bezsens tego, co z tobą robię. Zbyt to jest przejrzyste i zbyt bezczelne w twoim głosie, bym dał się sprowokować.
Odpowiedział jej spokojnie. Potem odwrócił się robiąc kilka kroków i odsunął ukrytą w zieleni furtkę. Dwie kozy, zaciekawione, stanęły w wejściu. Ich nosy poruszały się. Miód zwietrzyły już po krótkiej chwili. Kopyta stuknęły po kamiennej ścieżce, gdy zwierzęta powoli ruszyły w kierunku jej stóp.
— Ha, ha — zaśmiała się. — Rzymianinie, zabawne. Naprawdę zabawne. Jak sądzisz, komu mogą służyć szpiedzy niewolnicy? Kogo kochali bardziej, pana, który kazał ich batożyć za drobne przewinienia, czy to, że mogli należeć do siebie, wyłącznie do siebie? — Śmiała się coraz głośniej.
— A jednak to dzięki nim, dzięki szpiegom, wiedziałem, że..... No właśnie.
Ostatnie słowa dodał w momencie, gdy pierwsza z kóz polizała jej lewą stopę.
Druga koza szybko zajęła się lizaniem jej prawej stopy. Ostre języki zwierząt szorowały po podeszwach jej stóp.
— Dzięki tym szpiegom dowiedziałeś się, że mam łaskotki. Samela i Bor dobrze się spisali, bardzo dobrze — powiedziała, uśmiechając się lekko. — Byłam niewolnicą od zawsze. Wiesz, jak każe się młode niewolnice, by nie uszkodzić ich skóry?
— Właśnie łaskotaniem?
Uśmiechnął się. Widział po jej ciele i twarzy, że z trudem nad sobą panuje, słychać było cichy szmer języków zwierząt łapczywie zlizujących miód.
— Biciem w stopy, tysiące razów, które spadły na moje podeszwy, uczyniły je kompletnie niewrażliwymi na dotyk — śmiała się coraz głośniej. Dużo głośniej. Bawił ją żart, który udało jej się zrobić Rzymianinowi.
— To by mogło się sprawdzić, gdybym chciał cię łaskotać piórami lub palcami. A kozie języki... zrobią swoje.
Pochylił się po dzban i polał jej stopy nową porcją miodu.
— Naprawdę sądzisz, że byłabym na tyle głupia, żeby nie przetestować wielu różnych możliwości? Rzymianinie, prawdę mówią, żeście zadufani w swoje mądrości — stwierdziła z pogardą w głosie.
Poruszyła się, by znów poczuć silniejszy ból, płynący z poranionych pleców. Wiedziała, że to nie koniec. Potrzebowała jasnego umysłu. Nie zwyciężyła jeszcze.
— Naprawdę sądzę, że próbujesz grać bardzo pewną siebie. A twój śmiech pokazuje, że jednak dobrze trafiłem. W twój słaby punkt.
Patrzył spokojnie na to, co się działo. Kozy wlizywały się w jej stopy, widział, że ona walczy. Ze sobą i z nim.
Tak, walczyła. Cieszyła się, że myślał, iż to przez kozie języki. Ostrzegła go, nie uwierzył jej. Tak jak się spodziewała, dokładnie tak, jak się spodziewała. Poruszyła się kolejny raz na ławie. I zaczęła się głośno chichotać. Tak jak sobie tego życzył.
On widział, że wciąż jeszcze nie zaczęła naprawdę cierpieć, że to chichotanie jest udawane. Próbowała go ograć, oszukać, odegrać przed nim wielopoziomową komedię.
Teraz jednak nie dolewał już miodu. Kozy poczuły smak skóry. Wiedział, że teraz to kwestia czasu, gdy ona przestanie móc udawać przed nim śmiech, bo zacznie cierpieć naprawdę...
Śmiała się całą sobą. Uwalniała pokłady nagromadzonego przez miesiące stresu. Całe jej ciało drżało od roznoszącej ją przyjemność. Była wolna jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie musiała o nic, ani o nikogo się martwić. Rzymian nie rozumiał tego, co się z nią działo. Sądził, że powoli zaczyna działać jego strategia, że poddawała się jego torturom. Tymczasem jej umysł w końcu poznał wolność.
Patrzył na jej zachowanie. Wiedział, że to nie jest to, czego się spodziewał, ale zaciekawiało go to coraz bardziej. Ta kobieta była dziwna, niesamowita, nietypowa. Usiadł na zydlu. Patrzył na jej śmiech, na jej ciało. Na kozy, które wciąż lizały zapamiętale jej stopy.
— Rzymianinie, dziękuję ci — powiedziała, kiedy w końcu przestała się śmiać.— I kozom też — dodała chichocząc.

Przeklenstwo

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i historyczne, użyła 4047 słów i 22949 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Jammer106

    Tytuł powinien być chyba Rzymianin i niewolnica. Ogólnie dobre choć są drobne literówki. Jestem na tak.

    5 godz. temu