Nastolatki 40 lat temu... Obóz

Nastolatki 40 lat temu... ObózPo wielu miesiącach zajęć teoretycznych i kilku szkoleniach na rzece nadszedł czas wyjazdu na obóz żeglarski na Mazury. Przygotowywaliśmy się z Elą razem do tego obozu. W czwartek, trzeciego sierpnia wieczorem mój tata odwiózł nas na dworzec. Pociąg odjeżdżał o dwudziestej trzeciej z minutami. Objuczeni plecakami, namiotami i torbą z jedzeniem na drogę wsiedliśmy do wagonu. Na szczęście udało nam znaleźć wolny przedział w wagonie pierwszej klasy. Nasze bagaże zostały ułożone na półce i można było usiąść obok siebie. Do odjazdu pozostało jeszcze ponad kwadrans. Czekała nas całonocna jazda w tym niezbyt przyjemnie pachnącym i trochę brudnym pociągu. Do Giżycka mieliśmy przyjechać około szóstej rano. Ponad siedem godzin na siedząco w hałaśliwym, trzęsącym się i czasami piszczącym wagonie. Ela przespała prawie cały czas oparta na moim ramieniu.
     Ze stacji kolejowej trzeba było pojechać autobusem do portu, gdzie czekały na nas łódki z instruktorami. Nasz sternik, Krzysztof już czekał na "Bujdzie”, więc natychmiast weszliśmy na pokład omegi i zaczęli klarować jacht do wypłynięcia. Brakowało jeszcze Ani i Michała, mieli dojechać koło południa. Wyjście z portu zaplanowano na czternastą. Po zapakowaniu łódki i przygotowaniu osprzętu zostało jeszcze trochę wolnego czasu, więc zaprosiliśmy Krzysztofa na kawę do malutkiego lokalu nieopodal portu. Jak na razie świeci słońce, ciepło i nawet nieźle wieje. Jednym słowem – pogoda "żeglarska”. Tuż po trzynastej zameldowali się pozostali członkowie naszej załogi i można było ruszać. Reszta żeglarzy też już była gotowa, więc cztery omegi i dwumasztowa szalupa DZ ruszyły na jezioro Niegocin, kierując się na południe przez Boczne na Jagodne, gdzie miał być pierwszy nocleg.
     Tuż po drodze zaczęło się szkolenie, pod mostem na jeziorze Bocznym trzeba było położyć maszt, potem postawić i dalej żeglować wzdłuż Jagodnego do biwaku. Wieczorem szef obozu, Jarek, zarządził ognisko. Grupa powinna się poznać, bo oprócz 10 osób znanych nam już z kursu zimowego, na obóz przyjechało jeszcze kilkanaścioro innych studentów, którzy mieli zdawać egzaminy na sternika jachtowego. Cała grupa dość szybko się zaprzyjaźniła. Śmiechom, śpiewom i wesołym rozmowom nie było końca. W trakcie ogniska Jarek przedstawił wszystkim sterników – instruktorów i podzielił uczestników na wachty. Każda liczyła pięć osób. Czworo kursantów plus sternik, razem sześć wacht. Załogę dezety podzielono na dwie wachty i cztery załogi omeg. Akurat na 24 dni obozu po cztery dyżury na wachtę. Zadaniem dyżurnych było przygotowanie ogniska i posiłków pod czujnym okiem żony Jarka, Ewy. Poza tym wachta dyżurna pilnowała obozu. Nam, jako wachcie nr 2, przypadł dyżur w niedzielę, następną sobotę, piątek i czwartek przed końcem obozu. Dość późno, bo koło jedenastej wieczorem poszliśmy z Elą do naszego namiotu. Moja ukochana wtuliła się na łyżeczkę i nie wiadomo kiedy usnęliśmy, zmęczeni całonocną podróżą pociągiem i dniem na wodzie pod żaglami. Jarek zarządził pobudkę na siódmą, a klar wyjściowy na dziewiątą.
     Sobotni poranek przywitał nas słońcem i ciszą. Nawet listek nie drgnął. Po śniadaniu szybkie składanie obozu i pakowanie łodzi, żeby zdążyć na dziewiątą. Na szczęście zaczęło wiać i zapowiadało się piękne żeglowanie. Czekał nas trudny rejs przez kanały na wiosłach z położonym masztem, zakupy w Mikołajkach i przepłynięcie największego mazurskiego jeziora – Śniardwy aż na jezioro Seksty, gdzie Jarek zaplanował kilkudniowe szkolenie w różnych warunkach. Po drodze kładzenie i stawianie masztu, wejście do portu w Mikołajkach, no i oczywiście różne manewry na wodzie, czyli normalne szkolenie praktyczne. Postój w porcie pozwolił na wysłanie pocztą wiadomości do rodzin i różne zakupy. Cały rejs minął spokojnie, chociaż momentami wiało mocno i to, jak mówią żeglarze, "w mordę”, więc balastowanie i praca żaglami dała nieźle popalić. To jest dopiero przyjemność! Przez cały czas ścigamy się ze wszystkimi. To takie nieoficjalne regaty, kto szybszy, kto lepiej wykorzystuje wiatr. Cztery omegi mają równe szanse, więc powinna wygrać lepsza załoga. Jeszcze nie umiemy za wiele, ale z każdą godziną, każdym zwrotem uczymy się. Najszybsza okazała się załoga nr 4 z czterema żeglarzami, kandydatami na sternika. Śniardwy przyjęły nas nieprzyjemną falą, co chwilę bryzgi wpadały do kokpitu, mocząc nam głowy. Na szczęście ciepła, słoneczna pogoda nie pozwalała zmarznąć. Tylko jedna osoba musiała ciągle wylewać wodę ze środka. Dopiero, jak schowaliśmy się za Szeroki Ostrów, tuż przed wejściem na jezioro Seksty fala zmalała i już spokojnie dobiliśmy do pięknej polany, która na najbliższe kilka dni miała stać się miejscem naszego zamieszkania. Brzeg był dość wysoki z ładnym, piaszczystym zejściem do wody. Dookoła lasy świerkowe z niewielką domieszką drzew liściastych. Miejsca wystarczyło na wszystkie namioty, a nawet można powiedzieć, że było dość luźno.
     Dla nas znalazłem piękny kawałek trawy pomiędzy krzewami leszczyny, osłonięty od wiatru i zacieniony kępą drzew, na ledwo zauważalnym wzniesieniu, dzięki czemu nie groziło nam podmoczenie namiotu w razie deszczu. Dodatkowo mieliśmy blisko do wody. W kilkanaście minut stanął namiot i nasze rzeczy wylądowały w środku. W bezpośredniej bliskości stały jeszcze dwa namioty, jeden Ani i jej koleżanki, Agaty z wachty nr 4, a trochę dalej Krzysztofa, naszego sternika i jego kolegi z Krakowa, Janka, który miał załogę nr 4. Jarek z Ewą swój postawili z drugiej strony polany, żeby mieć na oku całe obozowisko i łódki. W sumie wystarczyło miejsca na wszystkie namioty i jeszcze, pośrodku, na ognisko. Dzisiejsza wachta dyżurna zabrała się za zbieranie chrustu i drewna na ognisko, i przygotowanie późnego obiadu. Ewa z Jarkiem zarządzili samą zupę z kiełbasą i chlebem. Wody nie brakowało, przecież jezioro mamy pod nosem. W tamtym czasie woda nadawała się jeszcze do picia. Po rozpakowaniu łódek szef obozu zarządził klar portowy. Polegało to na sprzątnięciu żagli i innego ruchomego osprzętu pod pokład, wybraniu wody i ogólnym myciu jachtów. Wszędzie miał panować idealny porządek.
     Po obiedzie wybrałem się z Elą ma spacer wzdłuż brzegu. Jako, że brzeg był porośnięty drzewami iglastymi i prawie nie rosły krzaki, znajdowaliśmy jagody i poziomki leśne. Z niewielkiego wzniesienia w odległości kilkuset metrów od obozu roztaczał się cudowny widok na jezioro Śniardwy dwiema małymi wysepkami – Pajęczą Wyspą i Czarcim Ostrowem. Całe jezioro, choć duże, jest bardzo płytkie i właśnie w okolicach Pajęczej Wyspy można rozbić się na kamieniach, leżących tuż pod powierzchnią wody. W oddali, na wschodnim końcu ledwie widoczne wejście na Tyrkło, nieduże, wąskie jezioro, gdzie można złowić nawet szczupaka. Północny brzeg Śniardw stanowi płaski teren ciągnący się aż do Mikołajek z jeziorem Łuknajno, niedostępnym dla turystów ze względu na znajdujący się tam rezerwat łabędzi. Wiatr ucichł zupełnie, słońce powoli opadało na zachodzie, grzejąc nas w plecy. Jeszcze koniki polne i inne świerszcze dawały wieczorny koncert. Siedząc na skarpie wsłuchiwaliśmy się w odgłosy przyrody marząc, by to się nie kończyło. Niestety, trzeba wracać. Na dwudziestą Jarek zwołał odprawę w celu omówienia planu na jutro. My mamy dyżur, więc pływania nie będzie. Gary, obieranie ziemniaków, zbieranie opału – to nasze jutrzejsze zadania. Po odprawie wszyscy mieli już wolne. Trochę czasu zabrało nam przygotowanie spania w namiocie. Moja "trójka” dawała poczucie komfortu, bo plecaki wylądowały w przedsionku a w środku tylko dwa materace, śpiwory a także część ubrań potrzebnych na bieżąco. Nawet na tylnym maszcie udało się zamocować uchwyt na świeczkę.
     W ten ciepły jeszcze, sierpniowy wieczór Andrzej z załogi "Kurczaka” przyniósł gitarę i cicho brzdąkał przy ognisku. Większość ludzi już skończyła stawiać swoje namioty i powoli schodzili się do ognia. Płomienie wesoło migotały i od czasu do czasu rozlegał się głośny trzask, a snop iskier strzelał w niebo. Ktoś zanucił "Pod żaglami Zawiszy...” Popłynęła ta piękna żeglarska piosenka, później inne, ale jakoś nie było chętnych na dłuższe śpiewanie. Nasza załoga ma jutro dyżur i pobudka ma być o szóstej. Dochodziła jedenasta, czas na spanie. Wśliznęliśmy się do namiotu dokładnie zamykając suwaki, żeby komary nas w nocy nie zjadły. Świeczka przy maszcie już zdążyła podgrzać trochę powietrze wewnątrz (nie do uwierzenia, że taki mały płomyk daje tyle ciepła) i rozbieranie się do spania nie było przykre. Przy okazji rozkładania śpiworów zauważyłem, że zamki obydwu są identyczne. Ela patrząc mi w oczy z przekornym uśmieszkiem, poprosiła o spięcie ich razem w jeden podwójny niby, że będzie nam cieplej razem. Ucieszył mnie ten pomysł, będę mógł przytulić moją najukochańszą. Ale miałem ochotę na nieco więcej, niż tylko przytulenie się. Nadzy wsunęliśmy nasze ciała do środka i Ela natychmiast przywarła do mnie całą swoją długością. Nasza pierwsza wspólna noc w jednym łóżku. Poprzedniej spaliśmy wprawdzie w jednym namiocie, ale śpiwory nie były połączone. Objąłem ją i przycisnąłem lekko do siebie. Zaczęła wiercić pupą delikatnie drażniąc mojego członka, który natychmiast zareagował wzwodem. Pocałowałem ją w kark i wsunąłem rękę pod głowę. Druga ręka zaczęła pieścić piersi. Oddech Eli stał się głośniejszy, a dłoń wsunęła między nas szukając mojego przyrodzenia. Zrobiłem jej miejsce i objęła penisa. Położyła się na plecy całując mnie w usta i dalej pieściła, a ja wsunąłem swoją rękę między uda poszukując palcami łechtaczki. Spełnienie nadeszło bardzo szybko i wtuleni na łyżeczkę zasnęliśmy. Jutro mamy dyżur i musieliśmy wstać wcześnie, żeby zdążyć z przygotowaniem śniadania na ósmą.
     Dzień dyżuru minął bardzo szybko i zmęczeni, po sprzątnięciu wszystkiego przed nocą, usiedliśmy na brzegu popatrzeć na wodę. W zapadającym zmierzchu widać było nieliczne światła ognisk dookoła jeziora, odbijające się w gładkiej jak lustro wodzie. Z oddali dochodziły nas śpiewy z innych obozowisk. Piękny, ciepły wieczór, zapach rozgrzanej całodziennym słońcem trawy i delikatne bzyczenie świerszczy uspokajały nas przed snem. Tak można by siedzieć całą noc, ale jutro też jest dzień i trzeba pójść spać. Korzystając z wygodnego zejścia do wody postanowiliśmy jeszcze popływać. Woda przyjemnie chłodziła rozgrzane słońcem, nagie ciała. Po kąpieli i szybkiej toalecie wylądowaliśmy w śpiworze, mając ochotę na wspólne igraszki. Tym razem to Ela zaczęła zabawę. Wzięła penisa do ręki i pocałowała mnie w usta. Natychmiast dobrałem się do jej jędrnych piersi szczypiąc delikatnie brodawki. Trwało to kilka minut, członek stanął, a ona spojrzała mi w oczy i zapytała:
-     Mogę cię tam pocałować?
-     Jak tylko masz chęć, to oczywiście – odpowiedziałem cicho.
-     Zawsze chciałam spróbować, jak to jest – to mówiąc, pocałowała czubek – ładny zapach.
     Zaczęła lizać żołądź i suwać palcami po całej długości, złapała samymi wargami za żołądź, językiem dotykając otworka i wędzidełka. Penis stanął sztywno. W tym czasie wsunąłem dłoń między jej uda i sięgnąłem łechtaczki. Między wargami poczułem wypływającą wilgoć a palec delikatnie pieścił ten najczulszy punkt. Na efekty nie czekaliśmy zbyt długo, orgazm wstrząsnął ciałem Eli, opadła na mnie wypuszczając członka z ust. Po chwili powróciła do pieszczenia mnie, ale już tylko ręką. W kilka chwil doprowadziła mnie do szczytu. Zalałem swój brzuch, a dziewczyna nabrała na palec trochę spermy i oblizała.
-     Dziwny smak, ale dobry – zwróciła twarz do mojej – taki gorzko-słony. Podoba mi się.
Wytarła mi brzuch ręcznikiem, przytuliła plecy do mojej piersi, zaspokojeni i szczęśliwi, usnęliśmy.
     W poniedziałek pogoda zmieniła się, nadciągnęły chmury i temperatura zdecydowanie spadła. Wiatr był słaby, ale wykorzystaliśmy to na naukę manewru ratowania osoby z wody. Jako topielec występowała kamizelka ratunkowa. Ktoś rzucał ją do wody krzycząc głośno: "człowiek za burtą”. Ten, kto to zauważył, cały czas podawał położenie ofiary, a sternik miał za zadanie jak najszybciej dopłynąć i podjąć człowieka na pokład łodzi. Ten manewr jest bardzo ważny ze względu na bezpieczeństwo i każdy żeglarz musi go umieć bezbłędnie wykonać. Nauka trwała prawie do trzeciej po południu. Przez cały dzień wiało niezbyt mocno, ale wystarczająco do ćwiczeń.  
     Dzisiaj dyżur ma załoga "Kurczaka”, ciekawe, co Jagoda z Ewą wymyślą na obiad. I wymyśliły – zupa pomidorowa z ryżem, mięso pieczone na ogniu z ziemniakami i sałatą. Ostatnie świeże mięso, później już będą same konserwy do następnych zakupów. Wszystko smaczne, Ewa ma doświadczenie w gotowaniu na ognisku.
     Po południu namówiliśmy Krzysia na krótkie pływanie, bo wiatr jeszcze nie ucichł. Po kolacji wyciągnąłem Elę na dłuższy spacer. Niedaleko naszego obozu znajdowało się dość wysokie wzgórze, skąd widoczne było całe jezioro, wyspy i nawet kanał Jegliński prowadzący z Sekst na jezioro Roś, z którego wypływa rzeka Pisa. W milczeniu chłonęliśmy te piękne widoki obserwując nieliczne już o tej porze żaglówki, szukające miejsca na noc. Ela wsunęła się pod moje ramię, mówiąc:
-     Jak tu pięknie.
-     Tak, rzeczywiście – potwierdziłem – znam te widoki ze spływów na kajaku. Zobaczysz jeszcze Kisajno, tam jest jeszcze ładniej.
-     Nigdy nie byłam na Mazurach, ale tu mi się bardzo podoba.
-     Kiedyś przyjedziemy tu razem, ale sami. A może przypłyniemy...? – Popuściłem wodze fantazji.
-     Może kupimy jakąś małą żaglówkę... – Ela wyraźnie "załapała” żeglarskiego bakcyla
     Zapadał zmierzch i pora była wracać, żeby nie połamać nóg na jakichś wykrotach. W obozie ognisko już płonęło, zaczęły się śpiewy, ale nas to dziś nie pociągało, woleliśmy uciec do namiotu. Po krótkim myciu w jeziorze ułożyliśmy się na materacach mając znowu chęć na zabawę we dwoje. Zacząłem od całowania piersi, schodziłem niżej aż do włosków łonowych. Skubałem je wargami i językiem sięgnąłem sromu. Zapach podnieconej kobiety spowodował u mnie prawie natychmiastową reakcję penisa. Ela pieściła go swoją delikatną ręką, a ja lizałem jej wejście do wnętrza. Puściła mnie i klęcząc między jej nogami wwiercałem się językiem między płatki wewnętrznych warg i muskałem lekko łechtaczkę. Usłyszałem głębokie westchnienie a uda rozchyliły się, zapraszając moje usta do pieszczot. Moja ukochana drżała i jęczała z przyjemności. Język zataczał kółka a palce lekko uciskały mniejsze wargi. Śluz płynął, a ja zlizywałem go po raz pierwszy w życiu. Smakował trochę słono, trochę kwaśno, ale bardzo dobrze. Po chwili Ela wyprężyła się, głośno jęknęła i opadła bezwładnie. Na języku poczułem skurcze i wypłynęło jeszcze więcej soku. Wszystko zlizałem i spojrzałem jej w oczy. Zobaczyłem w nich bezgraniczną rozkosz, a kąciki ust uniosły się w radości orgazmu. Przytuliłem ją mocno do siebie całując po oczach, policzkach i w usta.
-     To było cudowne – szepnęła.
-     Kocham cię – powiedziałem patrząc prosto w oczy – najbardziej na świecie.
-     Ja też – odpowiedziała sięgając dłonią do członka.
     Była jeszcze mocno podniecona i szybko poruszając ręką, w parę chwil doprowadziła mnie do spełnienia. Orgazm był tak silny, że pierwszy wytrysk sięgnął prawie mojej brody, a następne rozlały się po klatce piersiowej i brzuchu. Patrząc mi w oczy zaczęła wylizywać nasienie z mojego ciała.
-     Nie myślałam, że smak męskiego nasienia jest taki dobry – stwierdziła pomiędzy jednym a drugim liźnięciem – nawet nie przypuszczałam, że może to sprawiać tyle przyjemności.
-     Ty smakujesz lekko kwaskowato-słonawo. – Nie wiedziałem, jak określić smak kobiecej wilgoci. – Też mi się spodobało.
     Przytuliłem Elę do siebie, objąłem ramieniem i trzymając w dłoni jedną jej pierś ułożyliśmy się do spania.
-     Dobranoc, kolorowych snów, najmilsza.
-     Dobranoc, kochanie – odpowiedziała.
     Następnego dnia, w poniedziałek, padał drobny deszczyk, wiatru prawie nie było, ale szkolenie trwało i wszyscy oprócz dyżurnej wachty Janka z "Błękitnej” wypłynęli na jezioro. Sztormiaki i kalosze, kupione przed obozem, dobrze chroniły nas przed wciskającymi się wszędzie kroplami wody. Łódki leniwie krążyły między wyspami a wyjściem na jezioro Mikołajskie ćwicząc zwroty, pływanie różnymi kursami i poznając zasady poruszania się po wodzie. Po południu nikt nie miał ochoty pływać, całe towarzystwo rozpełzło się po namiotach. My też poszliśmy do naszego.
-     Puk, puk – dał się słyszeć głos Ani zza wejścia.
-     Prosimy, prosimy, wchodźcie do środka – rzuciłem zdecydowanie – tylko szybko, bo zimno.
-     Zagracie w brydża? – zapytał Michał.
-     Jasne. – Ela spojrzała w moją stronę – Ja chętnie. A ty?
-     Lubię brydża – powiedziałem – dobrze, że u nas jest sporo miejsca, będzie wygodnie. Napijecie się kawy?
-     Chętnie, jeśli można – zgodnym chórem odpowiedzieli goście.
-     Zapraszam, mam maszynkę spirytusową, zaraz nastawię wodę.
     Gra trwała do wieczora z małą przerwą na kolację. Deszcz przestał padać, więc można było wyjść na mały spacer przed spaniem. Powietrze miało przyjemny zapach wilgotnego lasu. Chodzenie boso po mokrej trawie sprawiło nam wielką przyjemność.
     Po przechadzce, dość wcześnie położyliśmy się w namiocie, już umyci, gotowi do spania. Ela bez słowa zabrała się za mojego członka. Dzisiaj od razu wzięła do buzi, wargami zsuwając napletek z miękkiego jeszcze penisa i zassała całego. Leżała na moim brzuchu, zacząłem bawić się jej piersiami masując brodawki z otoczkami. Prawie cała jedna pierś mieściła się w mojej dłoni. Mogłem ugniatać ją, lekko szczypać brodawkę i masować. Moje przyrodzenie w ustach dziewczyny szybko zwiększyło objętość i ledwo mieściło w jej ustach. Ruszała głową, powodując u mnie maksymalne podniecenie.  
-     Zaraz dojdę do końca – dałem znać, żeby zdążyła wycofać się przed wytryskiem.
-     Wiem, czuję – odpowiedziała, ale nie przestawała ruszać głową – chcę spróbować do ust.
     Przestałem kontrolować swoje reakcje, członek wyprężył się jeszcze mocniej i cały ładunek poszedł Eli do buzi. Ledwo zdążyła połknąć. Moje palce zacisnęły się na jej brodawce, aż cicho syknęła z bólu.
-     Przepraszam
-     Nic się nie stało – jej głos był ledwo słyszalny – rozumiem.
     Przeniosłem rękę na podbrzusze mojej kochanki i bawiąc się kędziorkami, lekko masowałem łechtaczkę, która pod tym dotykiem nabrzmiała i wyjrzała spomiędzy małych warg. Dwoma palcami bardzo delikatnie uszczypnąłem ją, cała zadrżała unosząc biodra. Lizałem namiętnie całe krocze, szczególnie ten punkcik. Wystarczyła chwila i ogarnęło Elę drżenie orgazmu. Z ust wydobył się przeciągły jęk, prawie krzyk rozkoszy. Zacisnęła uda na mojej głowie i opadła zmęczona, głośno dysząc. Mocna ją przytuliłem całując po policzkach, ustach i oczach. Powoli dochodziliśmy do siebie.
     Zachowanie Eli zaskakiwało mnie. Jak ją poznałem w jesieni, to wydawało się, że to taka spokojna, trochę zalękniona i bardzo skromna dziewczyna. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że obudzę w niej takie uczucia. Miłość to jednak potężna siła, potrafi doprowadzić do zachowań, które dotychczas nie mieściły się w naszych głowach. Jak daleko dojdziemy w naszych pieszczotach? Czy nie przekroczymy granicy, którą sobie sami określiliśmy? Te i inne pytania krążyły po mojej głowie, gdy Ela spokojnie zasnęła w moich objęciach, szczęśliwa i odprężona.
     We wtorek przypadał dyżur jednej z wacht "Dezety”. W taki dzień jedna z załóg omeg pływała na tej dużej dwumasztowej łodzi. Każdy musiał przejść takie szkolenie i poznać prowadzenie takiej dużej, dwumasztowej jednostki. Dziś załoga Mirka zaokrętowała się na nią. Pogoda dalej nienajlepsza, ale nie pada i wieje trochę mocniej niż wczoraj. Uczymy się dochodzenia do pomostu, którego namiastką jest "Kalosz” zakotwiczony niedaleko brzegu, cumowania i odchodzenia na wodę po postoju. Równocześnie doskonalimy dotychczas nabyte umiejętności.
     Dzień minął bardzo szybko i nadeszła pora obiadu. Nawet słoneczko wyjrzało zza chmur poprawiając humory, chociaż i tak nikt nie narzekał. Po posiłku Ela z Anią i Agatą poszły do lasu szukać poziomek a ja usiadłem na wzgórzu za namiotem kontemplując widok jeziora, lasów dookoła niego i pływających żaglówek. Mogłem tak siedzieć godzinami obserwując otaczającą nas przyrodę. Moje myśli pobiegły w stronę Eli. Pokochałem tę dziewczynę pierwszą, młodzieńczą miłością. Nikt nie wiedział, jakie będą nasze dalsze losy. Dziś chęć bycia razem wydawała się oczywista. Nawet nieśmiało planowaliśmy jakąś wspólną przyszłość, na razie na rok czy dwa, ale jednak razem. Co ma być, to będzie, ważne było tu i teraz. Jedna myśl nie dawała mi spokoju - bardzo nie chciałem skrzywdzić tej dziewczyny. Ale młodość ma też swoje prawa. Wszystko wydaje się proste, kochamy się i myślimy, że tak będzie zawsze. Owszem, czasem to wychodzi, ale życie uczy nas pokory i nie zawsze tak musi być.
-     Wiktor! – Usłyszałem wołanie Eli. – Gdzie jesteś?
-     Na górce za namiotem – odpowiedziałem – przyjdź do mnie, proszę.
     Moja najmilsza usiadła koło mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Trwaliśmy tak przez długą chwilę w milczeniu obserwując jachty na wodzie i wsłuchując się w odgłosy natury. Przy brzegu pływała rodzinka perkozów – matka z czwórką młodych. Wśród drzew śpiewały ptaki a delikatny powiew wiatru poruszał listkami krzewów. Magia chwil nad jeziorem, oby trwała jak najdłużej.
-     Co się dzieje? – zapytała – Tylko siedzisz i nic nie mówisz.
-     Patrzę na łódki, słucham ptaków – odpowiedziałem cicho – i czekam na ciebie.
-     Przyniosłam ci trochę poziomek. – Skierowała w moją stronę otwartą dłoń pełną owoców.
-     Dziękuję, bardzo lubię leśne poziomki. – Obróciłem się do niej i pocałowałem.
-     Nie ma za co, połaziłyśmy z dziewczynami. Jest też dużo jagód, ale nie miałam do czego zbierać.
-     Wiesz kochanie, tak myślę o nas i zastanawiam się, dokąd razem dojdziemy. Dobrze nam razem, kocham cię i chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej – powiedziałem to patrząc jej prosto w oczy. – Co ty na to?
-     Do spotkania z tobą całkiem nie myślałam o chłopcach, a już na pewno nie w taki sposób, jak jest z tobą – zaczęła mówić niepewnym głosem. – Nie wiem, kiedy to nastąpiło, ale dotknąłeś jakiejś struny we mnie, która mnie otworzyła. Pamiętasz, spytałam ciebie, co zrobiłeś ze mną. To było dawno, jeszcze w zimie. Zrozumiałam wówczas, że jesteś kimś ważnym dla mnie. I zaczęła się lawina, nie dawało mi to spokoju. Też nieraz zastanawiałam się, dlaczego tak mi zaczęło zależeć na tobie. Powiedziałam ci, że pierwsze wrażenie jest ważne, a właśnie to pierwsze twoje spojrzenie, tam na sali wykładowej, zwróciło moją uwagę. Wtedy to powiedziałam sobie: "To jest fajny chłopak, muszę go bliżej poznać.” Dziś jesteśmy tu razem i bardzo się z tego cieszę.
-     To był ten błysk w twoich oczach, który zauważyłem, jak spytałaś czy ci pomogę. Muszę przyznać, że wtedy mnie zatkało z wrażenia. A później było już tylko lepiej, po każdym spotkaniu z tobą stawałaś się coraz ważniejsza dla mnie, czekałem na każdą wspólną chwilę – mówiąc te słowa przytuliłem Elę mocniej.
     Słońce już zaszło za drzewa, jezioro opustoszało, tylko widoczne punkciki ognisk na brzegach sygnalizowały obecność ludzi dookoła. Zapadła całkowita cisza, nawet świerszcze zamilkły. Z obozu dało się słyszeć wołanie na kolację.
-     Wracamy? – spytała moja dziewczyna.
-     Chyba już czas – odpowiedziałem.
     Po jedzeniu Andrzej przyniósł gitarę, wszyscy usiedli dookoła ognia i zaczęły się śpiewy. Ewa z Jarkiem tworzyli świetny duet, wielką przyjemnością było słuchanie różnych piosenek w ich wykonaniu. Dopiero koło północy zmorzył nas sen. Trochę zmęczeni zasnęliśmy prawie natychmiast.
     Dzisiaj nasza kolej szkolenia na Dezecie. "Bujda” zostaje zakotwiczona jako pływający pomost. Uczymy się żeglowania na dużej, dwumasztowej łodzi. Każdy przechodzi przez kolejne stanowiska – od obsługi szotów foka (przedniego żagla), przez manewrowanie głównym żaglem – grotem, łącznie z nauką stawiania i zrzucania gaflowego płótna do tylnego – bezana. Na końcu sterowanie pod komendą instruktora. Oczywiście, wszyscy w czasie odchodzenia od brzegu, czy podchodzenia, wiosłują. Jacht jest przebudowaną szalupą ratunkową z dziesięcioma wiosłami. Tego też trzeba się nauczyć. Pływanie na takiej dużej jednostce i manewrowanie dużą ilością osprzętu wymaga dobrej współpracy całej załogi, a to można osiągnąć przez żmudny trening. Dzień mija szybko i przyjemnie dzięki dobremu wiatrowi i słońcu, grzejącemu nas na wodzie.
     Po południu nadciągnęły chmury i zaczęło padać. Przydały się sztormiaki kupione wcześniej. Obiad kończyliśmy już w deszczu. Szybko uciekliśmy do naszego namiotu, zapraszając
Anię i Michała na brydża. Graliśmy z przerwą na kolację do późna. Deszcz i chłód mokrego wieczoru nie pozwolił nam wyjść z wnętrza płóciennego domku. Dzięki świeczce nawet nie było tak zimno. Wsunęliśmy się pod śpiwór. Ela przytuliła się do mnie i zaczęła wodzić rękami po plecach, a ja pieściłem piersi mojej dziewczyny. Po chwili zsunęła głowę w dół i wzięła penisa do buzi. Ustami, w krótkim czasie doprowadziła nie do wytrysku. Wszystko połknęła mówiąc:
-     Podobają mi się takie pieszczoty.
-     Mnie też – odpowiedziałem.
-     Przynajmniej nie zabrudzimy pościeli – dodała.
     Ułożyłem ją na plecach i lizałam cały srom, wkładając język do środka. Jęknęła i podrzuciła biodra do góry. Pracowałem dalej drażniąc szorstkim końcem łechtaczkę, co powodowało jeszcze głośniejsze jęki rozkoszy. Śluz wypływał obficie, mocząc mi twarz. Rozległ się stłumiony poduszką krzyk i wyprężyła ciało w skurczu orgazmu. Szczęśliwi zasnęliśmy.
     Następny dzień minął nam na kolejnej wachcie, już drugiej. Dalej padało i trzeba było dużego wysiłku, żeby rozpalić ognisko. Na szczęście poprzedni dyżurni schowali drewno pod plandekę i po krótkich zmaganiach zapłonęło. Cały dzień był nieprzyjemny za sprawą paskudnej pogody, ale szczęśliwie udało się przygotować posiłki. Trochę zmokliśmy, ale tak też bywa. Nie zawsze jest słońce i ciepło. Takie warunki też trzeba znosić. Wieczorem mocno zmęczeni i zmoknięci szybko poszliśmy spać, bez żadnych zaczepek.
     Kolejny poranek powitał nas pięknym, czystym błękitem nieba. Nocny wiatr rozgonił chmury, a słońce grzało powietrze. Dzisiejsze zajęcia przewidywały naukę zwrotów z wiatrem, czyli "przez rufę”. Ponadto szlifowaliśmy umiejętności nabyte do tej pory. Wiało dość mocno, taka dobra czwórka (cztery stopnie Beauforta), co wymagało od załogi dokładnego prowadzenia jachtu i balastowania, a także nadwątliło nieco siły fizyczne adeptów żeglarstwa. Po obiedzie nikomu nie chciało się już pływać. Poszliśmy z Elą na długi spacer wzdłuż brzegu. Po drodze znaleźliśmy sporą polanę z krzakami malin. Tak nas zajęło zbieranie owoców, że kolacja prawie uciekła nam sprzed nosa. Dopiero głosy dyżurnych przywołały nas do obozowiska.
     Wieczorna kąpiel w nagrzanej od słońca wodzie przegoniła zmęczenie całodzienną aktywnością. Odświeżeni i radośni zaszyliśmy się w namiocie.
-     I jak ci się dzisiaj pływało – zapytałem
-     Świetnie, trochę jestem zmęczona, ale zadowolona – odpowiedziała – Krzysiek dużo nas nauczył.
-     Faktycznie, żeglowanie przy silnym wietrze jest trudne, ale całkiem fajne. Lubię, jak mocniej powieje, dopiero zaczyna się dobra zabawa. Trochę ciężko trzymać szoty i rumpel równocześnie.
-     Ale podoba mi się takie pływanie – dodała Ela – za rok trzeba zrobić kurs na sternika, żebyśmy mogli być samodzielni.
-     A matura? Może nie wystarczyć czasu.
-     Spróbujemy – stwierdziła z przekonaniem. – Przytul mnie, proszę.
     Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przywarłem wargami do ust dziewczyny. Przewróciła mnie na plecy i zaczęła całować po całym ciele, zbliżając się do lekko pobudzonego już członka. Ułożyłem ją na sobie pozycji "69” sięgając ustami krocza kochanki. Spijałem śluz, obficie spływający z warg, równocześnie trącałem nabrzmiały groszek. Nasze ciała drżały z przyjemności, a oddech stał się krótki i urywany. Ona ssała mojego penisa, biorąc głęboko, prawie do gardła. Szczyty rozkoszy wstrząsnęły nami już po kilku minutach. Leżeliśmy w bezruchu smakując tę rozkosz. Dopiero po dłuższej chwili nastąpiła zmiana pozycji. Ela wtuliła biodra w zagłębienie mojego brzucha i ud przylegając całym ciałem. Wsunąłem ramię pod jej szyję, a drugą ręką objąłem piersi. Bawiłem się sterczącymi brodawkami, muskałem opuszkami palców, by za chwilkę szczypać i masować dłonią całe półkule. Odpowiadała wierceniem biodrami po męskości. Bardzo szybko powtórnie stanął w gotowości. Poczuła to, odwróciła się do mnie przodem i chwytając za sztywnego penisa mocno masturbowała. Sięgnąłem między jej uda. Całe krocze było mokre, śliskie i gorące. Palec sam wśliznął się do środka. Delikatnie drażniłem przedsionek pochwy, kciukiem suwając po twardej już, wysuniętej łechtaczce. Zaczęła jęczeć i podrzucać biodra w spazmach orgazmu. Ruchy jej ręki przyspieszyły. Za chwilę zalałem kilkoma strzałami swój brzuch. Zasnęliśmy prawie natychmiast.
     Niedzielny poranek powitał nas śpiewem ptaków i słońcem zaglądającym przez liście krzewów do namiotu. Poranne pływanie w chłodnym jeszcze jeziorze zmyło ślady wieczornych igraszek. Dzisiejsze zajęcia nie miały założonego programu. Każda załoga sama ustalała, co będą robić na wodzie. Ania z Michałem poprosili o wolny czas, bo chcieli pójść do wsi. Krzysztof dał nam możliwość samodzielnego pożeglowania po jeziorze. Sami tego chcieliśmy. Wiało słabo, liście na drzewach prawie się nie ruszały. Wiosłując pagajami wypłynęliśmy poza linię trzcin, stawiając żagle z dala od brzegu. Skierowałem "Bujdę” w stronę kanału Jeglińskiego, żeby zobaczyć, jak wygląda podejście do takiego miejsca. Przepłynięcie kilkuset metrów trwało prawie godzinę, zresztą po drodze ćwiczyliśmy zwroty czy podjęcie człowieka za burtą, przypominając sobie manewry robione pod okiem instruktora. Dopłynęliśmy w pobliże wejścia do kanału. Dokładnie przyjrzałem się oznakowaniu – z daleka widoczny biały kwadrat na wysokim maszcie. Powrót do obozu zajął nam prawie dwie godziny, trzeba było pomagać pagajem, bo wiatr ustał prawie całkiem.
     Wieczorem, przy ognisku Andrzej grał na gitarze a reszta śpiewała różne piosenki. Jarek o dwudziestej trzeciej zakończył wieczór, bo następnego dnia rano wypływaliśmy w rejs na jezioro Dobskie, na północ Mazur. Zaplanowany na całą dobę, tak, żeby przez kanały z Tałt na Jagodne płynąć nocą i na miejsce dotrzeć nazajutrz po południu.
     Wcześnie zakończony wieczór przy ognisku dał nam czas na spokojne przygotowanie do snu. Pływanie przy księżycu stanowiło dobre zakończenie niedzieli. Oboje uwielbiamy wieczorną kąpiel, zmęczenie całego, upalnego dnia odchodzi, pozostawiając przyjemną świeżość. W namiocie Ela przytuliła głowę do mnie i powiedziała:
-     Wiktor, boję się.
-     Czego? – zapytałem.
-     Jest mi z tobą tak dobrze, że nie jestem pewna, czy nie przekroczymy naszej granicy, którą sami sobie wyznaczyliśmy.
-     Przy tobie mogę kontrolować swoje zachowania. Jak ci już powiedziałem, nie zrobię nic, czego ty nie będziesz chciała.
-     Ale ja sobie nie wierzę. – Jej oczy spojrzały na mnie badawczo. – Cały mój dotychczasowy świat runął. Przy tobie poczułam się kobietą z pragnieniami, o których dotychczas nawet nie myślałam. Seks i wszystko z tym związane dla mnie nie istniało, to ty rozbudziłeś we mnie te pragnienia.
-     Nie bez twojego czynnego udziału – powiedziałem z nutą ironii.
-     Ale ci się to podobało – dodała.
-     Nie powiem, że nie – odparłem – ale ty też dla mnie jesteś tą pierwszą. Przepraszam za niezdarność, to moje pierwsze tak bliskie kontakty z dziewczyną, jak już wiesz.
-     No tak, a ja nie wiedziałam, że to sprawia taką radość, że po osiągnięciu przyjemności człowiek czuje się tak błogo i spokojnie. Trawi mnie ciekawość jak to będzie poczuć mężczyznę w środku.
-     Na to jeszcze poczekasz, i to chyba dość długo.
-     Chyba masz rację – to mówiąc przytuliła mocniej pupę do załamania między moimi nogami i brzuchem i poruszyła lekko – zaczekam.
     Pod wpływem tego ruchu penis zaczął powiększać objętość. Poczuła to i jeszcze mocniej przywarła do niego. Zacząłem sam ruszać biodrami suwając członkiem po nagich pośladkach dziewczyny, równocześnie ręką sięgając między jej uda, do łechtaczki. Ilość śluzu zaskoczyła mnie, całe duże wargi i okolice wprost ociekały gorącą wilgocią. Widać rozmowa nakręciła nas i dawaliśmy upust naszemu napięciu. Tarłem całą dłonią po kroczu, co spowodowało drżenie ukochanej i coraz głośniejszy, urywany oddech. Szczyt rozkoszy równocześnie targnął naszymi ciałami. Drżąc, mocno przywarła do mnie. Sen nadszedł niespodziewanie szybko.
     Rano po zwinięciu obozu wyruszyliśmy na północ i po zakupach w Mikołajkach pod wieczór osiągnęliśmy wejście do kanału Tałckiego. Całą noc wiosłowaliśmy pagajami i nad ranem wypłynęliśmy na jezioro Niegocin stawiając żagle i korzystając z porannego, lekkiego wiatru, wszystkie łódki skierowały dzioby na Giżycko. Jeszcze zatrzymanie w kanale Łuczańskim, ostatnie zakupy w mieście i nasza "armada” pokonując jeziora Kisajno i Dobskie przybiła do biwaku naprzeciwko Wyspy Kormoranów.
     Wieczorem, po kolacji Ela cicho szepnęła mi do ucha:
-     Mam miesiączkę, idę do namiotu. Marnie się czuję.
-     Poczekaj, zagrzeję ci wodę do mycia – powiedziałem przytulając ją lekko.
     Poszliśmy razem, zapaliłem swoją maszynkę i postawiłem na niej naczynie z wodą. Zostałem sam w namiocie. Ela poszła za niego, chowając się za krzewami. Przy ognisku koleżanki i koledzy zaczęli wieczorne śpiewy, siadłem na pieńku czekając na moją dziewczynę. Wróciła i powiedziała mi:
-     Dobranoc, źle się czuję, idę spać.
-     Dobranoc kochanie – odpowiedziałem – ja jeszcze trochę posiedzę, lubię ognisko.
     Jak przyszedłem do namiotu, to już spała. Delikatnie wsunąłem się pod śpiwór, żeby jej nie obudzić. Mrucząc coś niezrozumiale objęła mnie w pasie i tak zasnąłem.
     Ranek powitał nas słońcem i lekkim wiatrem. Po śniadaniu zaczął się normalny dzień szkolenia. Krzyś zarządził mały sprawdzian umiejętności. Wszyscy zaliczyli go bez żadnych kłopotów. W pobliżu naszego obozowiska znajdowała się płycizna, na której trenowaliśmy stawanie na kotwicy. Do egzaminu zostały tylko cztery dni, niewiele czasu na trening. Zasadniczy program już ukończyliśmy, zostało tylko doskonalenie umiejętności. Przez te kilka dni załoga zgrała się znakomicie. Ania najlepiej podchodziła do pomostu, mnie wychodził "człowiek za burtą” a Ela świetnie stawała na kotwicy. Michał nie mógł wyczuć steru, więc najdłużej trzymał rumpel, robiąc zwroty i kręcąc ósemki po jeziorze.
     Wieczorem usiedliśmy z Elą przy naszym namiocie patrząc na granatowe niebo usiane miliardami gwiazd. Szukałem znanych mi konstelacji. Wiedząc gdzie jest północ, szybko odnalazłem Gwiazdę Polarną i Mały Wóz a nieco niżej Wielki Wóz. Księżyc w nowiu nie przeszkadzał. Objaśniałem jej, jak można określić kierunki w nocy, obserwując gwiazdy.
     Nastał przedostatni dzień przed egzaminem. Dla nas ostatni, bo jutro wypadała nam wachta. Krzysztof urządził mały sprawdzian. Wszyscy zaliczyli go bezbłędnie. Przez cały czas trwania obozu pogoda dopisywała, tylko dwa dni padało. Prognozy nadal przewidywały słońce i ciepło a nawet upał do dwudziestu ośmiu, trzydziestu stopni. Wiatru też nie brakowało. Nawet dzisiaj mogliśmy przećwiczyć refowanie, czyli zmniejszenie powierzchni żagla przy bardzo sinym wietrze. Cenna umiejętność dla bezpieczeństwa.
     Wieczorem, w namiocie powtórzyliśmy całą teorię żeglowania, żeby odświeżyć wiedzę nabytą na kursie w zimie.
     Dyżur zmęczył nas potwornie, upał i bezwietrzna pogoda dawały się we znaki niemiłosiernie. Ale co to dla żeglarzy, daliśmy radę. Wieczorem wcześnie zasnęliśmy. Jutro egzamin!
     Dzień egzaminu powitał nas słoneczną pogodą, z niewielkimi chmurkami, od czasu do czasu zasłaniającymi ostre promienie. Wiatr w miarę stabilny z południowego wschodu pozwalał na wykonywanie wszelkich manewrów na jeziorze. Jarek, jako instruktor żeglarski miał uprawnienia do przeprowadzania egzaminów na stopnie żeglarza i sternika jachtowego. Po kolei załogi wypływały na wodę. Każda musiała wykonać podstawowe manewry, a dodatkowo kandydaci na sternika musieli zdawać egzamin z dowodzenia dużą jednostką, czyli Dezetą. Wszyscy zakończyli zdawanie dopiero po szesnastej, ale nikt na szczęście nie oblał. Patenty miały być rozdane w klubie pod koniec września.
     Po obiedzie robiliśmy ostatni klar na łódkach, czyli wybieranie wody, mycie czy drobne naprawy. Na "Bujdzie” grot miał przetarty szew, a fok naderwane róg szotowy. To wszystko trzeba było naprawić, żeby przekazać jachty gotowe do następnego pływania. przy tych robotach zastał nas wieczór. Po kolacji wszyscy świeżo upieczeni żeglarze i sternicy podziękowali instruktorom za pomyślne szkolenie i zdane egzaminy. Śpiewy, żarty i rozmowy trwały do późnej nocy.
     Po wieczornej kąpieli, koło pierwszej, zaczęła się nasza ostatnia wspólna noc na Mazurach. Po pomyślnym zakończeniu obozu mieliśmy ochotę na własną, osobistą, zabawę w łóżku.

Micra21

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 7067 słów i 39562 znaków, zaktualizował 24 maj 2016.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik agness

    Bardzo przyjemny tekst :) Napisany ładną polszczyzną i wprowadzający w czytelnika jakiś wewnętrzny spokój. Pozdrawiam.

    11 cze 2016

  • Użytkownik Micra21

    @agness bardzo dziękuję :) To był bardzo długi proces poznawania siebie ;) Pozdrawiam :)

    11 cze 2016

  • Użytkownik danton

    Ładnie napisane opowiadania o świecie naszych rodziców, nawet język jakby trochę inny, czuć tą różnicę w porównaniu z innymi. Nie ma wulgaryzmów, dosadnych określeń,  czyta się spokojnie, bardzo przyjemna odmiana.

    27 maj 2016

  • Użytkownik Micra21

    @danton Bardzo dziękuję. To reminiscencje mojej młodości. Pozdrawiam :)

    27 maj 2016

  • Użytkownik violet

    Piękne opisy, kurs żeglarski można zrobić na podstawie tego opowiadania ;) Chyba w najbliższy weekend wybiorę się na żagle lub przynajmniej w ich pobliże  ;) Pozdrawiam.

    25 maj 2016

  • Użytkownik Micra21

    @violet Dziękuję :) Można się wiele nauczyć, ale nic nie zastąpi praktyki... ;) Pozdrawiam :)

    25 maj 2016

  • Użytkownik violet

    @Micra21 Racja, przechodzę więc do praktyki ;)

    25 maj 2016

  • Użytkownik chaaandelier

    Przypominał mi się własny obóz żeglarski. Piękne czasy. :)

    25 maj 2016

  • Użytkownik Micra21

    @chaaandelier Dziękuję, byłem na 3 obozach... ;) Pozdrawiam :)

    25 maj 2016

  • Użytkownik nadszczesliwy

    Pięknie czytać o prawdzieych uczuciach, o doznaniach dwójki kochajacych i szanujących sie ludzi szkoda, że taka miłość w dzisiejszych czasach jest zakryta plachtą bezuczuciowego spełniania własnych zachcianek.  
    Czekam na dalszy ciąg bo opowiadanie wciaga. Aby czytać potrzebuje spiewu ptaków bo czuć jakby było się samemu na jednej łodzi razem z nimi.

    24 maj 2016

  • Użytkownik Micra21

    @nadszczesliwy Dziękuję, to była naprawdę wielka miłość. Jeszcze jest w planie jeden odcinek, ale nie wiem, kiedy... Pozdrawiam  :)

    24 maj 2016