Lipcowy rejs cz. I

Lipcowy rejs cz. IW lipcu Janek planował urlop. Wybierał się na Mazury, popływać na swojej Sasance, którą nazwał „Aretuza”. Kupił ją dwa lata temu od kolegi ojca, który przestał już pływać. Jacht był w doskonałej kondycji, miał wtedy zaledwie pięć lat. Wnętrze zabudowane zostało według zamówienia poprzedniego właściciela. Osobna kabina dziobowa z drzwiami, w mesie*, na lewej burcie dinetka, czyli stolik między dwiema kanapami, na których mogły wygodnie siedzieć cztery osoby, a w razie potrzeby można ją było rozłożyć do spania na dwie. Na prawej, tuż przy przegrodzie, znajdował się ciąg gospodarczy z trzypalnikową kuchenką, zlewozmywakiem i małą lodówką pod nim. Przy zejściówce*, również po prawej stronie zabudowano kabinę sanitarną z chemiczną toaletą, prysznicem i maleńką umywalką. Naprzeciwko umieszczona została duża szafa, pod którą zamontowany był gazowy piecyk służący do podgrzewania wody i ogrzewania wnętrza w chłodne dni. Kilka dobrze rozmieszczonych punktów świetlnych dopełniało komfortu mieszkania na jachcie.
Nowy właściciel dodatkowo wyposażył swój nabytek w urządzenie do samodzielnego kładzenia masztu, wszystkie fały* i szoty* doprowadził do kokpitu*, żeby można było pływać w pojedynkę, ponieważ lubił samotne rejsy. Nie miał jeszcze swojej rodziny, mimo ukończenia trzydziestu pięciu lat. Kiedyś, jeszcze na uczelni, zakochał się w koleżance z innego kierunku studiów, ale po obronie dyplomu wyjechała do innego miasta i ich drogi się definitywnie rozeszły. Miewał jakieś romanse, krótkie znajomości, które czasem trwały dłużej lub krócej, ale nigdy więcej, niż dwa – trzy tygodnie.
W tym roku zamierzał popłynąć na północ Mazur, na jezioro Dobskie, gdzie na wyspie jest rezerwat kormoranów. Czekał go rejs przez cały mazurski szlak od Nidzkiego, gdzie w Krzyżach trzymał swoją Sasankę, przez Ruciane, śluzę Guziankę i dalej na północ, aż za Giżycko. I jeszcze na koniec miesiąca sprowadzał jacht na Zalew Zegrzyński. Postanowił przypomnieć sobie szlak przez Pisę i Narew, który poznał jeszcze w liceum, spływając kajakiem do Warszawy.
W słoneczny, bardzo wczesny poranek, drugiego lipca Janek wyruszył autobusem w kierunku jezior. W Rozogach czekał na niego dobry znajomy z Krzyży, u którego zostawił Sasankę w ubiegłym roku. Dojechali na miejsce, gdzie „Aretuza” stała przycumowana do małego pomostu. Wrzucił plecak do kabiny i zajął się przygotowaniem jachtu do rejsu. Otworzył luk w pokładzie dziobowym, nad przednią  
kabiną, żeby wywietrzyć wnętrze i wyciągnął żagle. Obydwa przygotował do postawienia. Podłączył akumulator do instalacji elektrycznej, żeby mógł korzystać z pompki do wody, lodówki i oświetlenia. Po kilku godzinach ciężkiej pracy wszystko było gotowe. Zamierzał jeszcze tego samego dnia wypłynąć i dotrzeć na wysepkę w pobliżu przejścia pod mostem w Rucianem-Nidzie, gdzie chciał przenocować przed pokonaniem śluzy Guzianka i dalszym rejsem na północ.
     Po wczesnym obiedzie postawił żagle i skierował dziób „Aretuzy” na północ. Niezbyt mocny, wschodni wiatr wypełnił żagle i jacht ruszył, tnąc dziobem wodę z ledwo słyszalnym pluskiem. Mocne, lipcowe słońce grzało przyjemnie plecy sternika, siedzącego w kokpicie. W zasięgu wzroku poruszało się jeszcze kilka łodzi. Jedne, podobnie jak Sasanka płynęły w kierunku Rucianego, a kilka innych żeglowało na południe, w stronę końca jeziora Nidzkiego. Koło siedemnastej dobił do wysepki, stanowiącej cel podróży na dzisiaj.
     Rankiem, po śniadaniu, położył maszt i na silniku przepłynął pod mostami, zatrzymując się w przystani „U Faryja”. W pobliskim sklepie zrobił zapasy na kilka dni. Ruszył dalej i pokonując małe jeziorko o nazwie Guzianka, podpłynął do śluzy, aby pokonać prawie dwumetrową różnicę poziomów i wydostać się na Bełdany. Wiatr, podobnie jak wczoraj, wiał słabo. Czekało go kilka godzin spokojnego żeglowania. Następny przystanek postanowił zrobić przy promie w Wierzbie. Na jeziorze panował duży ruch, ciągle musiał uważać na inne łodzie, żeby nie spowodować kolizji. Słońce przypiekało mocno, a słaby wiatr nie dawał żadnej ochłody. Wczesnym popołudniem Janek dopłynął do brzegu nieopodal promu w Wierzbie. Ustawił łódkę rufą do brzegu i wskoczył do jeziora ochłodzić rozgrzane po całym dniu ciało.
     Wieczorem usiadł w kokpicie, popijając chłodne piwo i obserwował w zapadającym zmierzchu, jak zapalały się światełka łodzi stojących przy brzegu, czy nieliczne ogniska, odbijające się w gładkiej powierzchni wody. Z oddali dochodziły odgłosy śpiewów i rozmów. Lubił prowadzić takie obserwacje. Rozmyślał nad swoim dotychczasowym życiem. Samotność zaczynała mu już trochę doskwierać. Owszem, kolejne, krótkie przygody z kobietami urozmaicały codzienność, ale dojrzał już do założenia rodziny. Niestety, do tej pory nie spotkał kobiety, z którą mógłby spędzić życie i mieć dzieci. Teraz też przyszło mu na myśl, że przyjemnie było by z kimś porozmawiać, wspólnie oglądać inne obozowiska, czy choćby wypić to piwo. Dopił trunek i z takimi myślami poszedł spać.
     Następnego dnia obudził go nieznośny upał panujący pod pokładem. To wschodzące słońce nagrzało wnętrze jachtu. Spojrzał na zegarek, dochodziło wpół do siódmej, najwyższa pora, żeby zacząć dzień. Po kąpieli przygotował sobie kilka kanapek i zaparzył aromatyczną kawę. Na wodzie jeszcze było pusto, tylko odgłosy, dochodzące z okolicy świadczyły, że dzień się zaczynał. Siedząc na pokładzie patrzył na przygotowujących się do wypłynięcia żeglarzy. Sam zamierzał odpłynąć z tego miejsca w ciągu godziny, czekał tylko na trochę mocniejszy wiatr po nocnej ciszy. Koło dziesiątej wiało na tyle, że postanowił ruszyć do Mikołajek, gdzie zamierzał uzupełnić zapasy. Nigdzie się nie spieszył, najbliższy, obowiązujący go termin, to koniec urlopu dwudziestego dziewiątego lipca. Najbardziej lubił takie włóczęgi pod żaglami, kiedy nic nie musiał.
     W Mikołajkach zrobił niezbędne zakupy i zjadł smażoną rybę. Wracając na jacht, zobaczył młodą, wysoką kobietę, stojącą przy „Aretuzie”. Jej twarz wydała mu się znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna.  
-     Dzień dobry! – Usłyszał miękki, melodyjny głos. – Czy płynie może pan w kierunku Giżycka?
-     Owszem, za chwilę ruszam na północ, ale nie wiem, kiedy tam dopłynę. Nie mam żadnych zobowiązań terminowych, włóczę się po jeziorach.
-     A zabierze mnie pan? – zapytała – Spóźniłam się na rejs ze znajomymi, mają czekać na mnie w Giżycku za trzy dni.
Janek gorączkowo usiłował przypomnieć sobie, skąd zna ten głos i tę twarz. Naraz olśniło go. Przecież widział tę kobietę na szkoleniu w jesieni, prowadziła wykład z organizacji pracy. Nawet zatańczyli kilka razy na wieczornym spotkaniu. Zapamiętał także jej imię, Teresa. Już wtedy coś w nim drgnęło, świetnie tańczyła i bardzo miło spędzili wieczór. Ale więcej się już nie spotkali, aż do dzisiejszego dnia.
-     Mogę panią zabrać, pływam sam.
-     Dziękuję – odparła. – Teresa jestem. Zaraz, my to już się chyba spotkaliśmy i to nie tak dawno...
-     Janek. A właśnie, przed momentem uzmysłowiłem sobie, skąd cię znam. Jesienią, na szkoleniu prowadziłaś wykład, a potem tańczyliśmy.
-     Co za niespodzianka?! Wiedziałam, że żeglujesz, ale nie myślałam, że cię tu spotkam.
-     Zapraszam na pokład. – Z uśmiechem podniósł jej torbę z pomostu i wrzucił do kokpitu. – Z przyjemnością zabiorę cię do Giżycka. Będzie mi weselej.
-     Umiem żeglować, w trakcie studiów zrobiłam patent sternika, a od pięciu lat pływam ze znajomymi.
Nic o niej nie wiedział, poza tym, że pracowała w firmie konsultingowej, organizującej szkolenia. Wystarczyło mu, że nie jest całkiem obca. Otworzył zejściówkę i zaprosił Teresę do wnętrza. Pokazał szafkę, gdzie mogła schować rzeczy.
-     Jadłaś obiad?
-     Tak, rybę w smażalni. Tam cię zobaczyłam i postanowiłam zapytać, czy zabierzesz mnie. Nie była pewna tak do końca, czy to rzeczywiście ty, ale zaryzykowałam.
-     A z tymi znajomymi to prawda? Czy tylko pretekst?
-     Najprawdziwsza prawda. Miałam przyjechać wczoraj, ale spóźniłam się na autobus. Dzwoniłam do nich, ale nie mogli poczekać, bo dziś byli umówieni z kimś w Rydzewie.
-     Dobrze, pogadamy później. Teraz odpływamy. Mam zamiar zatrzymać się naprzeciwko wejścia do kanałów, a jutro popłynąć dalej.
-     Dobrze, to co mam robić?
-     Położymy maszt i na silniku przepłyniemy pod mostami.
Żeglarz sprawnie wykonał manewr i mrucząc silnikiem odpłynęli, biorąc kurs na jezioro Tałty. Zaraz za mostami postawili z powrotem maszt i żagle załopotały na wietrze. W porównaniu do poranka, wiatr wzmógł się i jacht pochylony nieznacznie na lewą burtę, pruł wodę w kierunku północnym. Teresa przejęła rumpel*, a Janek usiadł swobodnie, obserwując nową towarzyszkę, która dobrze sobie radziła ze sterowaniem. Wiało z południa, więc żegluga odbywała się bardzo spokojnie, pełnym baksztagiem*. W miarę oddalania się od Mikołajek fala nieznacznie rosła, ale kobieta spokojnie prowadziła „Aretuzę”, nie pozwalając łodzi na „myszkowanie”.
Janek przyglądał się uważnie Teresie, siedzącej w kokpicie. Jej biała skóra, jeszcze nie opalona, kontrastowała z granatem kostiumu. Zauważył zgrabna figurę, utrzymywaną zapewne dzięki cotygodniowym wizytom na siłowni. W jego umyśle zakiełkowała myśl, żeby poznać bliżej tę piękną kobietę, że może to być coś więcej, niż tylko wspólny, parodniowy rejs do Giżycka. Po kilku godzinach zbliżyli się do wejścia na kanał Tałcki, który odchodził w kierunku wschodnim. Na przeciwległym brzegu znajdowało się przyjemne miejsce na nocny postój. Piaszczysty brzeg pozwalał na łagodne lądowanie. Kilkanaście metrów od lądu rzucił kotwicę i delikatnie osadził łódź na piasku, przywiązując cumę dziobową do drzewa.
Ponieważ słońce było jeszcze wysoko i przyjemnie grzało, zaprosił Teresę do wspólnego pływania w jeziorze. Chłodna woda orzeźwiła ich rozgrzane całodziennym upałem ciała. Po kąpieli przygotował w ekspresie gorącą kawę i usiedli z kubkami pod daszkiem, rozpiętym nad kokpitem i dającym osłonę przed słońcem.
-     Teresa, powiedz mi, czy dalej pracujesz w tej firmie konsultingowej?
-     Tak, i sporo muszę jeździć po kraju. Często mam zajęte weekendy, ale podobno ma się to zmienić, będę przygotowywać szkolenia w biurze. A ty, co robisz teraz?
-     Dalej pracuję w tej samej firmie produkcyjnej, mam pod opieką dwa zakłady niedaleko Warszawy. We wrześniu otwieramy nowy oddział w Radomiu. Ale teraz nie myślę o tym, pływam do dwudziestego, albo coś koło tego i ściągam łódkę na Zegrze. Mam zamiar popłynąć Pisą i Narwią. Zajmie mi to pewnie ze cztery dni.
-     Ja się umówiłam ze znajomymi na tydzień, potem może wyczarteruję coś na drugą połowę lipca, chcę opłynąć Śniardwy i na kilka dni zatrzymać się na Warnołtach.
-     Niezły plan, a masz już coś zarezerwowane?
-     Wstępnie omówiłam to w Rucianem, „U Faryja” mają wolnego Maka 606. W sam raz dla mnie.
-     A może popłyniesz ze mną? Możemy razem wrócić z północy na Śniardwy.
Teresa uważnie spojrzała na Janka. Ta propozycja ją zaskoczyła, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zasadniczo planowała pobyć sama przez dwa tygodnie, uspokoić nerwy po rozstaniu z narzeczonym, który okazał się być draniem, zdradzającym ją od dłuższego czasu.
-     Jeszcze nie wiem, ale propozycja jest kusząca. Chciałam pobyć trochę sama, bo niedawno rozstałam się z Markiem, moim narzeczonym. Ale może to dobry pomysł... pod warunkiem, że będziesz znosił moje „humory”.
-     To jest możliwe. A jak długo masz pływać z tymi znajomymi? – Janek już snuł plany „zdobycia” Teresy.
-     Do dziesiątego, potem przyjeżdżają ich dzieci i pewnie wysiądę w Mikołajkach.
-     To zapraszam cię od dziesiątego na „Aretuzę”, popłynę z tobą na te Śniardwy – zdecydował się zmodyfikować swoje plany. – Przypłynę do portu. Masz telefon?
-     Tak, zaraz podam ci numer. A ty daj mi swój, żebyśmy mogli się porozumieć.
Przed kolacją jeszcze raz wskoczyli do wody. Teresa tym razem włożyła jednoczęściowy kostium, opinający jej zaokrąglone biodra i podkreślający duży, sprężysty biust. Pływali, chapiąc się jak dzieci, Janek podpływał pod wodą do przyjaciółki i niespodziewanie wyrzucał ją w górę. Spadała do wody, krztusząc się i parskając.
Gospodarz przygotował kanapki, herbatę i wyjął zimne piwo z lodówki, zapraszając dziewczynę do stołu. Słońce powoli zachodziło, oświetlając ostrym blaskiem łódź, stojącą przy wschodnim brzegu. Wiatr ucichł zupełnie i prawie lustrzana powierzchnia jeziora odbijała promienie słoneczne, oślepiając żeglarzy. Usiedli w kokpicie obok siebie, plecami do słońca, grzejąc je resztkami ciepła kończącego się dnia.
-     Co pijesz? Piwo, czy herbatę? – zapytał Janek.
-     Piwo – odpowiedziała – zimne.
-     To proszę. – Podał dziewczynie szklankę napełnioną złocistym płynem.
Ognista kula schowała się już za horyzontem, pozostawiając jaśniejszą poświatę nad przeciwległą stroną jeziora. Powoli zapadała cisza, przerywana przytłumionym odgłosem rozmów innych żeglarzy, których jachty stały wzdłuż brzegu, przygotowane do nocnego spoczynku. Janek delikatnie położył rękę na plecach Teresy i przyciągnął ją do siebie. Wyczuł, że pod cienkim t-shirtem nie ma stanika. Poddała się temu z nieukrywaną przyjemnością, kładąc głowę na jego ramieniu. Pierwszy raz od dwóch miesięcy poczuła błogi spokój. Przysunęła się jeszcze bliżej, przywierając mocno do boku mężczyzny. Jankowi naraz zrobiło się gorąco, a członek zareagował szybkim wzwodem. Odwrócił głowę Teresy do siebie i pocałował jej pełne, ciepłe usta. Kobieta zadrżała. Nagle oderwał się i spojrzał jej w oczy.
-     Przepraszam, nie wiem, co mi się stało – powiedział cicho.
-     Nic się nie stało, to było cudowne – odparła – jakby mnie prąd poraził. Chcę jeszcze.
Powtórnie połączyli usta, tym razem dociskając mocno wargi do siebie. Język Teresy penetrował wnętrze ust chłopaka, a dłonie masowały jego plecy. Janek wsunął ręce pod koszulkę dziewczyny i powolnymi ruchami masował piersi, co rusz zahaczając kciukiem o brodawki, które pod wpływem tej pieszczoty zrobiły się twarde i sterczące. Ogarnęła ich tak silna żądza, że błyskawicznie zdarli z siebie resztki ubrania i Teresa usiadła okrakiem na biodrach kochanka, nabijając się mokrą i gorącą pochwą na twardego penisa. Ujeżdżała go poruszając się kolistymi ruchami, czując jak mocno ją wypełnia. Nie mogło to trwać zbyt długo, Janek szybko wytrysnął, a kobieta pod wpływem pulsowania członka we wnętrzu też doszła, jęcząc mu prosto w ucho. Opadła na jego pierś, dysząc ciężko. Przez kilka następnych minut dochodzili do równowagi, uspokajając oddechy.
-     To było wspaniałe! – głośno szepnęła po chwili.
-     Dałem się ponieść, ale jesteś cudowna – odparł, patrząc w oczy kochanki. Chciał jeszcze coś dodać, ale zamknęła mu usta pocałunkiem.
-     O ciążę się nie martw, dziś nie zajdę – dodała z filuternym uśmiechem, domyślając się, co chciał powiedzieć Janek.
Siedzieli w kokpicie jeszcze prawie godzinę, patrząc na gwiazdy, migoczące na prawie czarnym niebie. Księżyc w nowiu nie pokazywał srebrnej tarczy. Postanowili jeszcze raz popływać, ale tym razem, w ciemnościach nocy, nie zakładali na siebie niczego.






Objaśnienia:
Mesa – główna kabina jachtu
Zejściówka – zamykane wejście do wnętrza
Fały – liny służące do podnoszenia osprzętu
Szoty – liny do obsługi żagli
Kokpit – otwarta część jachtu za kabiną, z siedzeniami dla załogi i sternika
Rumpel – rączka steru
Baksztag – kurs jachtu z wiatrem, wiejącym ukośnie  od tyłu

Micra21

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 2838 słów i 16394 znaków.

7 komentarzy

 
  • Użytkownik pieszczoch45

    Bardzo ładne opowiadanie, pozdrawiam

    26 kwi 2016

  • Użytkownik RomanS

    Boskie! Poproszę o jeszcze! Rewelacyjnie osadzona historia. Gimbaza, halo, brać przykład z tego autora!

    25 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @RomanS Bardzo dziękuję za takie uznanie :) Pozdrawiam

    25 kwi 2016

  • Użytkownik ?!

    A co to przyspieszony kurs jak obsługiwać lodke. Nudne :sad:

    23 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @?! dziękuję, nie każdemu musi się podobać ;) Pozdrawiam

    23 kwi 2016

  • Użytkownik Promises

    Bardzo dobre, czekam na więcej :)

    23 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @Promises Dziękuję za komentarz, druga część będzie po niedzieli :) Pozdrawiam

    23 kwi 2016

  • Użytkownik miki

    Dobre, moje klimaty :)

    22 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @miki A co? Jesteś żeglarzem? ;)

    22 kwi 2016

  • Użytkownik czarnyrafal

    Kolejne przepiękne opowiadanie żeglarza znającego się na rzeczy, a właściwie piszącego jak by opowiadał baśń swojego życia. Micra ,proszę tylko dokończ inne naczęte opowiadania a ja /i nie tylko ja/ będę kontent. :faja:

    21 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @czarnyrafal dziękuję za uznanie, inne będą skończone, ale trochę później... ;) Pozdrawiam

    21 kwi 2016

  • Użytkownik violet

    Jak zwykle doskonałe!  Czytając taki tekst wpadam w kompleksy i zamykam się w sobie... Mistrzu, czekam na więcej i więcej, i więcej!

    21 kwi 2016

  • Użytkownik Micra21

    @violet bardzo dziękuję za uznanie Pozdrawiam :)

    21 kwi 2016