Ankrmonaai (II) Rozgrzany Piec

GORZKO

Otworzyłam oczy. Światło jarzeniówki oślepiło mnie na kilka długich sekund. Leżałam w jakimś nieznanym miejscu. Następne - już nieco bardziej przytomne spojrzenie pozwoliło mi ustalić, że leżę na kanapie. Ktoś owinął mnie szczelnie kocem. Wsunęłam pod niego rękę. Wyczułam ubranie. Odetchnęłam z ulgą. Wokół mnie walały się puste kartony i rozbebeszone z folii bąbelkowej komplety różnorakich noży i akcesoriów kuchennych. Niewielkie pomieszczenie było niemal całkowicie zagracone tym bałaganem. Wstając, poczułam dziwną lekkość. Bardziej spodziewałam się następnej porcji tępego bólu głowy i żywego ognia palącego moje wnętrzności. Czyżbym ćpała? Nie byłam pewna. Powoli wracały do mnie ostatnie wydarzenia sprzed Czarnej Dziury. Nie przypomniałam sobie jednak moich ostatnich myśli.  Rzecz jasna tych, które rozwodziły się nad tym, czy nie zostałam otumaniona czymś w rodzaju tabletki gwałtu. Czymś, co mogło zagrozić mi utratą resztki zdrowia albo chociaż neutralnego poczucia własnej wartości.
- Jest tu kto? - zapytałam przestrzeń, krocząc w stronę jasnej framugi. Odpowiedział mi niedaleki szmer. Potem rozległy się kroki.
- Skąd się tu wzięłaś? - w drzwiach stanął Szczur. Wyglądał na prawdziwie zaskoczonego.
- Też chciałabym wiedzieć. Gdzie jesteśmy? - odpowiedziałam pytaniem. Wsunęłam ręce do kieszeni spodni i rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu płaszcza.
- W bazie Pana R. Przynajmniej on ją tak nazywa, skarbie - wyjaśnił. - Ale... Jak dotąd nigdy nie przyprowadzał tutaj Panienek.
- Oho - prychnęłam. - Może lepiej powiedz mi, skąd R. wiedział, że spotka mnie w tamtym klubie. Myślałam, że podałeś mi tylko adres i nie byłeś zainteresowany moją sprawą. Podczas, gdy wczoraj... - zachichotał. - O co chodzi?
- O nic - odparł. - Lepiej tutaj poczekaj, jeśli rzeczywiście sam Cię tutaj sprowadził. Ja zaraz zmykam w interesach, mała - doradził, a ja byłam jeszcze bardziej zdezorientowana niż przed tą niezwykle owocną rozmową.
- Więc zmykaj. Ale i tak spodziewaj się, że pewnego dnia dorwę Cię i przesłucham. Chcę się w końcu dowiedzieć, co tu właściwie jest grane?! - zrobiłam teatralną minę, a mój rozmówca oddalił się, ironicznie kłaniając mi się w progu. Odpowiedziałam kwaśnym uśmiechem.
Wysiedziałam w miejscu tylko kilka minut. Szczur zdążył w tym czasie rzucić mi niewyraźne pożegnanie i trzasnąć drzwiami. Podeszłam do jedynego w tym pomieszczeniu, niewielkiego okna. Na zewnątrz było szaro-buro, przed moimi oczami roztoczył się widok ubogiego podwórka. Musiałam znajdować się gdzieś na peryferiach miasta. Tylko których? Sama mieszkałam na jednym krancu.
Cały czas rozglądałam się za moim przeciwdeszczowym nakryciem. Wreszcie, zdecydowałam się przeszukać też inne pokoje. Korytarz był dość długi, ale gołe framugi prowadzące do innych pomieszczen były tylko dwie. Przekroczyłam próg tej bliższej, z której dochodziło więcej światła. Kuchnia. Zlew zawalony brudnymi naczyniami, zżółkniała lodówka, otwarta mikrofalówka... Ta ostatnia, ku mojej zgrozie, pokazywała godzinę na swoim jako-tako nowoczesnym wyświetlaczu. 16:04
Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Zareagowałam gęsią skórką. Wrócił Pan Domu, czy może stacjonował tu ktoś jeszcze? Cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Odwróciłam. Ktoś wciąż mocował się z zamkiem. Oparłam się o ścianę w przedpokoju. Nareszcie otworzył. Rozwarł szerzej oczy, żeby przyjrzeć się mi - stojącej pod światło. Czoło Pana R. zasnuła pozioma zmarszczka. Pod pachą trzymał siatkę z zakupami.
- Ty już na nogach? - zapytał, zamykając nogą drzwi. Położył na ziemi zakupione przez siebie artykuły i przekręcił pokrętło zamka. Potem założył łancuch, dotychczas dyndający swobodnie po ścianie.
- Dopiero szesnasta... - odpowiedziałam zachrypiałym głosem. Chrząknęłam.
- Faktycznie - uśmiechnął się i zaczął przenosić siatki w kierunku kuchni. - Ale dla Ciebie ta noc nie była zbyt łaskawa.
- Pomóc? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam, podnosząc jedną z reklamówek. Cholera. Była ciężka.
- Może lepiej... - odkrzyknął z kuchni i przerwał widząc, że sama zadecydowałam. Wyrwał mi ciężki balast z rąk. Zastukało szkło. - Nakupowałem jedzenia na całe lata - uśmiechnął się srebrnym zębem. - Żarcie w słoikach ma to do siebie, że jest raczej ciężkie. Kawalerzy wolą gotowe posiłki. W wojsku nauczono mnie też, by gromadzić zapasy. Albo to moja niechęć do ciągłego robienia zakupów. Trudno stwierdzić.
- Mam podobnie, R.
- Dobrze, że przestałaś mówić mi per Pan - westchnął. - Przynajmniej nie czuję się już taki stary - stwierdził, wytrząsając zawartość jednego ze słoików do średniego garnka.
- Chyba wcześniej nie potrafiłam inaczej... Ze względu na Twoją córkę. - przyjrzał mi się badawczo, szukając łyżki.
- Nie wiesz o niej?
- Co miałabym wiedzieć?
- Nie żyje - oznajmił zimnym tonem, już na mnie nie patrząc. Ja zwaliłam się na jedyne kuchenne krzesło. - Zabiła się. W koncu jej się udało.
- Trudno mi w to uwierzyć - odpowiedziałam wreszcie. On apatycznie kręcił łyżką w garnku, garbiąc się ni to z przypływu nagłych wspomnien, ni to doglądając ogrzewającą się breję.
- Pewnie nie pamiętasz, dlaczego Cię tutaj przywiozłem? - zmienił temat.
- Nie za bardzo - założyłam nogę na nogę i spojrzałam na niego smutno.
- Straciłaś przytomność, kiedy wspólnie się... odprężaliśmy - zarumieniłam się lekko, przypomniałam sobie jego nagi tors i moje białe ciało w ciemnej bieliźnie. W takim stanie mu odleciałam. No świetnie. Ciekawe, czy nie kusiło go, by pobawić się w nekrofila. - Wstrzyknąłem Ci działkę. Słyszałem od O. [Szczura], że nie masz pieniędzy i głównie dlatego chcesz dla mnie pracować. Może moje posunięcie nie było do konca bezpieczne... - zasępił się, najprawdopodobniej dlatego, że użył akurat tego niejednoznacznego czasownika. - Ale chyba Ci nie zaszkodziłem?
- Pomogłeś. Tylko czym ja Ci za to zapłacę... - odrzekłam powoli i niewinnie, podczas gdy cały mój umysł skandował nieznośnie "DUPĄ!".
- Powiedzmy, że masz u mnie dług wdzięczności - uśmiechnął się z powrotem, wyłączając gaz i wyciągając z zamaskowanej półki nad umywalką dwa talerze. - Mademoiselle... Podano do stołu.

PŁAĆ I PŁACZ

Przeciągnął dłonią po mojej białej podkoszulce. Materiał stanika nie zakrywał zarysu piersi, wyłaniających się z za białej tkaniny. Miał spracowane i żylaste ręce, mimo to, były one na swój zboczony sposób delikatne i uzbrojone w długie, oskarżycielskie palce. Znów wspięłam się na jego kolana - tym razem mając nadzieję, że nie runę bezwładna nim wszystko się na dobre nie zacznie. Po fakcie, takiego braku władzy nad sobą nie wykluczałam - a może to po prostu moja wybujała fantazja i chęć bycia wykorzystaną. Wyczytał w moich oczach tę chęć.
Objął mnie za biodra. Mocno, a jednocześnie tak, że poczułam się w jakiś dziwny sposób bezpieczna. Odgarnęłam swoje włosy i zatopiłam się w jego lekko drapiącej szyi. On powoli przesuwał moją bluzkę do góry. Ta powolność wgniatała mnie mocniej w jego kolana i sprawiała, że całowałam go łapczywiej, lizałam mocniej. Kanapa, która skrzypiała leniwie pod nami była tą samą, na której spałam. R. zaprowadził mnie tu po naszej wspólnej obiadokolacji. Sama chciałam ukazać mu moją wdzięczność odpłacając się z nawiązką. Oczywiście - moje pobudki nie były aż tak wzniosłe. Strach, którym darzyłam go dotychczas sprawiał jednocześnie, że był moim marzeniem erotycznym. Tak właśnie działa kobieca psychika. Jest nienormalna. Ja byłam nienormalna podwójnie.
Wreszcie jego dłonie spoczęły na pośladkach, a ja - jak niedawno - zaczęłam rozpinać mu koszulę. Kiedy skonczylam, a on zrzucił ją z siebie do konca - na chwilę z niego zeskoczyłam. Rozpięłam swój rozporek i wygramoliłam się z nogawek dżinsów. R. wpatrywał się we mnie spokojnie. Położyłam dłonie na jego kolanach. Uklękłam przed nimi. On, lekko zaskoczony, uśmiechnął się na taką niespodziankę. Rozpięłam i jego spodnie. Uniósł biodra, bym mogła choć trochę je zsunąć. To samo zrobiłam za jednym zamachem z jego bokserkami. Podbiegły krwią kutas błyskawicznie znalazł drogę do wnętrza moich ust. Jego właściciel uśmiechnął się z zadowoleniem. Teraz ssij go, kurwo, ssij - wykrzyczał w mojej głowie Słoń. Postąpiłam z jego zaleceniem, próbując powstrzymać odtwarzanie się w mojej głowie tego niewdzięcznego, rap-kawałka. Pan R. pogłaskał mnie po głowie i kazał mi zdjąć stanik. Koszulkę miałam zostawić. Wyplątałam się z ramiączek i zostałam w samej podkoszulce. Majtki zsunął mi sam swoimi magicznymi paluszkami, kiedy na stojąco spełniałam jego pierwsze polecenie. Trzymając za kraniec czarnej tkaniny uniósł figlarnie brew. Zrozumiałam. Uniosłam pierwszą, potem drugą nogę i odrzuciłam bieliznę gdzieś daleko w tył. Gdzieś w stronę tamtych rozbebeszonych kartonów.
Wróciłam do obśliniania jego postępującego wzwodu. Zniecierpliwiony, wetknął mi go wreszcie w gardło. Dzielnie wytrzymałam kilka sekund, a on głośno westchnął. Zrobiliśmy kilka powtórzen. Przerwał, kiedy ujrzał na moim policzku samotną łzę. Pociągnął mnie za rękę do pozycji pionowej. Sam też wstał. Poczułam się niecodziennie niska. Pchnął mnie delikatnie na kanapę i usadowił się między moimi udami. Z fascynacją przeciągał dłonią po moich wyeksponowanych piersiach. Sprawdził palcem, czy owłosione łono jest dostatecznie przygotowane na jego natarcie. Uniósł kącik ust z zadowoleniem i wgłębił swoją erekcję w mokrą cipkę. Rękoma unieruchomił moje nadgarstki, przenosząc na nie swój ciężar. Niespokojnie poruszał się w środku. Agresywnie i mocno, ale nie szybko.
- Zadowolona? - spytał z twarzą na wysokości mojej. Zdołałam tylko pomachać głową w górę i w dół. Oddychałam niespokojnie, unosząc uda możliwie najwyżej i bosymi stopami dociskając jego lędźwie do siebie.
- Jeszcze... - zadudnił głos w mojej głowie. Chyba wyjęczałam to głośno, odchylając głowę w tył i wijąc się pod moim chwilowym Panem i Władcą. Rozpływałam się. Dosłownie i w przenośni.
Jeszcze...

AleidaMarch

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1891 słów i 10586 znaków. Tagi: #klasycznie #dominacja #niepewność

1 komentarz

 
  • AnonimS

    A ja wolę dłużej ... Ciekawe co myśli R bo młodej myśli podałaś nam na tacy.

    18 gru 2017

  • AleidaMarch

    @AnonimS R. ma być zagadką - może wszystko stanie się jasne na koniec.

    18 gru 2017